„Zakochałam się w nieznajomym i musiałam go zdobyć za wszelką cenę. Opracowałam intrygę, żeby wpadł w moje sidła”

Zdradziłem żonę na jej oczach fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy
„Znalazłam go i złowiłam! Prawie w to nie wierzyłam, odwracałam się co chwila, żeby zobaczyć, czy nie zniknął. Tym razem nie rozpłynął się w powietrzu, był realny. Taki był początek naszego związku, który trwa do dziś. I mój mąż do dziś nie wie, czego musiałam się dopuścić, żeby nas połączyć”.
/ 30.07.2023 17:30
Zdradziłem żonę na jej oczach fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy

Spodziewałabym się wszystkiego, tylko nie tego, że Kalinę opęta duch sportowy. Co do mnie, to po 35 urodzinach przyszło mi przyzwyczaić się do standardowych kilku kilogramów, które starałam się polubić, bo od dzieciństwa nie znosiłam wuefu.

Różniłyśmy się z przyjaciółką jak dzień i noc, ale to nie przeszkadzało nam miło spędzać czas. Kalina znalazła nowych przyjaciół, równie pazernych na sport jak ona, i zaczęła prowadzić ciekawe życie. Miałam do wyboru uczestniczyć w jej weekendowych eskapadach albo siedzieć w domu i się nudzić. Wybrałam to pierwsze, bo miło jest gdzieś pojechać, poznać nowych ludzi. Po czym okazało się, że nie nadążam.

– Nad kondycją trzeba pracować, w Tatrach zaniedbania szybko się mszczą – zganiła mnie przyjaciółka, oglądając się przez ramię.

Szłyśmy tatrzańską granią

Czułam się jak obywatel Szuflandii maszerujący po zębach grzebienia. Pod nogami wąska, kamienista ścieżka, po obu stronach przepaść. Widoki były obłędne, jednak człowiek zajęty patrzeniem pod nogi niewiele widzi. Byłam zmęczona, ledwie się wlokłam, dlatego Kalina szlachetnie została ze mną, podczas gdy reszta towarzystwa pognała do przodu.

Szybciej, podnosi się mgła – popędziła mnie.

Jedno spojrzenie na moją zmaltretowaną postać wystarczyło, by zmieniła zdanie.

– Dobrze, poczekamy tu na resztę grupy. Jak będą wracać ze szczytu dołączymy do nich.

Zadowolona z przerwy w marszu pod górę starałam się nie widzieć rozczarowania Kaliny, która tym razem nie zdobędzie góry, bo musiała zająć się mną.

Przepraszam – powiedziałam.

Nie usłyszałam odpowiedzi, więc wbiłam wzrok w kłaczki mgły powoli wpełzające na grań. Ładnie to wyglądało, ale zapewne, jak większość zjawisk w Tatrach, wróżyło coś niepokojącego. Nagle zapragnęłam znaleźć się na dole, stanowczo urodziłam się jako człowiek nizin. Mgła nie była gęsta, jednak zepsuła widoczność do tego stopnia, że zaskoczył mnie samotny wędrowiec idący od strony szczytu. Wyszedł jakoś tak nagle z kłaczków mgły, że drgnęłam. Spojrzałam na niego i zabrakło mi słów.

Był idealny, w sam raz dla mnie

Zyskałam nowy cel, muszę odnaleźć tego mężczyznę! Nie wiem, dlaczego tak pomyślałam, skąd zrodziło się przekonanie, że to właśnie TEN. Nie czekałam na nikogo, miałam chłopaka, niezbyt poważny był to związek, ale trwał z przerwami od trzech lat, liczył się choćby prawem zasiedzenia. Ideał nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, przeszedł obok i zniknął w białym tumanie, który niżej był stanowczo gęstszy.

Nie wzdychaj tak, bo dostaniesz hiperwentylacji – zezłościła się Kalina. – Na co patrzysz?

Poczułam, że mam dość czekania w mokrej mgle na jej znajomych, chcę, muszę! pobiec za facetem, którego przed chwilą zobaczyłam. Jak się pośpieszę, to go jeszcze dogonię. Bez słowa zaczęłam schodzić, Kalina ruszyła za mną, opieprzając mnie.

– Przez ciebie zrezygnowałam z podejścia, a teraz ganiam za tobą jak niańka. Nie lubisz wspinaczek, po co właściwie pojechałaś w Tatry?

– Żeby zobaczyć JEGO – powiedziałam w natchnieniu. – Teraz muszę go dogonić.

Leciałyśmy prawie biegiem, tym razem nie marudziłam, zaciekawiona Kalina domagała się szczegółów. Powiedziałam jej o mężczyźnie, który wyszedł z mgły, i o tym, co poczułam na jego widok.

– Nikogo nie widziałam, chyba nie wierzysz w te mrzonki? – Kalina zatrzymała się gwałtownie. – Zaczekaj, nie pędź tak!

– Zasapałaś się? – spytałam złośliwie.

Po górach się nie biega, oszczędzaj siły – odparła z godnością. – Podsumujmy: zobaczyłaś jakiegoś turystę, spodobał ci się i teraz za nim biegniesz. Nie jesteś za dorosła na takie numery?

Nie umiałam jej wytłumaczyć, że pewność, która mnie ogarnęła na jego widok, nie ma nic wspólnego z podobaniem się.

– To było, jakby ktoś szepnął mi do ucha: patrz, to właśnie ten – kończyłam przejęta.

Kalina wzruszyła ramionami

– Niech ci będzie. I tak go nie znajdziesz, w Zakopcu i okolicach są tysiące turystów. Ruszajmy, nie mam zamiaru nocować na szlaku.

Po wycieczce w góry przysięgłam sobie, że więcej z Kaliną nigdzie nie pojadę, ale przyszedł skwarny lipiec, miasto rozprażyło się do białości, zaczęłam marzyć o chłodzie. Jak na zamówienie okazało się, że Kalina i jej znajomi jadą nad jeziora, oczywiście nie po to, by się opalać i śpiewać szanty, ale żeby trenować pływanie w otwartym akwenie wodnym. Zdaje się, że pracowali nad kondycją przed triathlonem. Załapałam się na wyjazd, chociaż nie obyło się bez marudzenia Kaliny. Przysięgłam, że nie będę przeszkadzać, dopiero wtedy się zgodziła. Dotrzymałam słowa, zajęłam się sobą, pozwalając przyjaciółce i reszcie nawiedzonych sportowców robić co im przyjdzie do głowy. Oni moczyli się w falach jeziora, ja opalałam się na plaży, wchodząc do wody tylko po to, by się ochłodzić. Popołudniami, kiedy moje towarzystwo biegało wokół miasteczka, w przerwach robiąc ćwiczenia rozciągające, zwiedzałam okoliczne kawiarnie. Kiedy znudzona siedziałam przy stoliku smętnie patrząc na ulicę, przez którą przewalali się wczasowicze, nagle przeszył mnie prąd. Zobaczyłam go, mężczyznę z tatrzańskiej grani. Nie byłam całkiem pewna, tylko mi mignął, ale coś mówiło mi, że mam rację. Zanim zapłaciłam za kawę i wybiegłam na ulicę, rozpłynął się w pstrokatym wakacyjnym tłumie.

Zyskałam nowy cel, nie było już mowy o nudzie, musiałam odnaleźć tego człowieka, porozmawiać z nim. Uczucie było tak naglące, że nie zastanawiałam się jak to zrobić, wiedziałam tylko, że muszę. Rano usadowiłam się na przystani, gdzie wcześniej czy później docierali wszyscy, wodniacy i spacerowicze. Pomost wchodził głęboko w jezioro, słoneczne refleksy odbijały się od powierzchni. Jachty i motorówki, uwiązane do pachołków, targały cumami i podskakiwały na fali, jednostajny plusk wody działał usypiająco. Było tak miło, że przymknęłam oczy.

– Nie śpij tutaj, bo wpadniesz do wody. Nie lepiej wypożyczyć kajak?

Chłopak, który wybudził mnie z płytkiej drzemki był bardzo młody. Nie poświęciłam mu uwagi, bo nie był NIM, ale propozycja mi się spodobała. Wysiadywanie na pomoście nie przyniosło rezultatów, równie dobrze mogłam obserwować nabrzeże z wody, w końcu byłam na wakacjach. Po kolejnej godzinie zwątpiłam w sprawność swoich zmysłów.

Widziałam tego mężczyznę, czy tylko mi się zdawało?

Powiosłowałam w kierunku przystani, zastanawiając się, jak i gdzie szukać faceta z grani. Opętał mnie prawdziwy amok, nie odpowiadałam za to co robię, tylko dziwnemu stanowi, w który wpadłam mogę przypisać to, co potem zrobiłam. Zobaczyłam go z daleka, wchodził do wody, po chwili zaczął płynąć. W moją stronę! Pociągnęłam mocniej wiosłem, nadałam kajakowi szybkość, bardzo śpieszyłam się na spotkanie, bałam się, że znowu go zgubię. Nie planowałam na niego najechać, skądże znowu. Tę szaloną decyzję podjęłam w ułamku sekundy, chyba chciałam mieć pewność, że tym razem na pewno go upoluję. Nie poczułam zderzenia, ale głowa pływaka zniknęła pod wodą. Już chciałam skakać na pomoc, gdy wynurzyła się po drugiej stronie kajaka.

– Co ty wyprawiasz! – wrzasnął.

– My się znamy!

Wkurzony pływak nagle złagodniał i zaśmiał się.

Rozumiem, że jestem podrywany?

– Raczej porywany – nagle odzyskałam rezon. – Jako poszkodowanego mogę poholować cię do brzegu.

– No nie wiem… – droczył się – Jeszcze nie przepłynąłem dystansu, który zaplanowałem.

– Plany mają to do siebie, że można je zmienić – uśmiechnęłam się.

– Czyli to klasyczne porwanie, mam nadzieję, że zakończy się na przystani, gdzie zostawiłem ubranie, bo nie chciałbym paradować w gaciach tam, dokąd mnie zabierasz.

Możesz w każdej chwili odpłynąć – zaryzykowałam.

Wolałam, żeby był ze mną dobrowolnie, musiałam zostawić mu wybór.

– Nie ma mowy, już się przyspawałem – chwycił rufę. – Do przystani!

Znalazłam go i złowiłam! Prawie w to nie wierzyłam, odwracałam się co chwila, żeby zobaczyć, czy nie zniknął. Tym razem nie rozpłynął się w powietrzu, był realny. Taki był początek naszego związku, który trwa do dziś. Żeby być razem, musieliśmy pokonać trudności, ale jeśli ma się determinację, nic nie jest straszne. Jedno mnie tylko zastanawia, mój wyłowiony z jeziora chłopak twierdzi, że kiedyś był w Tatrach na koloniach i tak się zraził, że nigdy w nie nie wrócił. Kogo więc widziałam na grani, jego sobowtóra czy może wizualizację tego, co ma się wydarzyć? Kalina nadal z przejęciem uprawia sport, ostatnio pojechała sama w góry. Przyznała, że tylko po to, by przejść granią. Zrobiła to dwa razy, ale nie zobaczyła nikogo, kto zapadłby jej w pamięć. Może dlatego, że świeciło słońce i nie było mgły? 

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA