– Pakuję się i jadę do Anglii! – oznajmiłam, wpadając do kuchni.
Mama zamieszała jeszcze raz zupę, odłożyła łyżkę i powoli usiadła na stołku.
– Lucynko, nikt ci nie zabroni, jesteś już przecież pełnoletnia – powiedziała przygnębionym głosem. – Tak pusto będzie w domu, gdy cię zabraknie. Na pewno sobie poradzisz sama?
Miała obawy
– Daj spokój, mamo, nie zamartwiaj się już teraz – powiedziałam łagodnie. Z trudem powstrzymywałam łzy. – Jeszcze nie wiem, czy to będzie na stałe. Najpierw zobaczę, jak tam jest i wtedy zdecyduję, co robić dalej. Zawsze mogę przecież wpadać w odwiedziny. Nie wyjeżdżam na koniec świata. – mówiłam, próbując uspokoić zarówno ją, jak i własne wątpliwości.
Mama od razu założyła, że wyprowadzam się na dobre. Nietrudno było mi sobie wyobrazić jej emocje. Dzieliliśmy się zarówno troskami, których było całkiem sporo, jak i radosnymi chwilami. I nagle mama stanęła przed faktem, że mnie już w domu nie będzie.
W tamtym czasie parę moich znajomych koleżanek miało już za sobą roczny lub dwuletni pobyt zarobkowy na Wyspach Brytyjskich. Ale żadnej nie przyszło do głowy, żeby osiedlić się tam na stałe. Ich cel był prosty – pojechać, dorobić się i wracać do kraju. Moja historia potoczyła się zupełnie inaczej. Pomysł wyjazdu kiełkował powoli, a wszystko zaczęło się od spotkania z pewnym Brytyjczykiem w Polsce.
Dopiero rozpoczęłam swoją przygodę w korporacyjnym świecie i kompletnie nie wiedziałam, co mnie tam czeka. Od pierwszego dnia rzucili mnie prosto na minę. Bez większego wprowadzenia w temat kazali mi się zająć współpracą z najważniejszym klientem firmy z Wielkiej Brytanii.
Zauroczył mnie
Spotkanie z przedstawicielem tej korporacji zajęło dużo czasu i siłą rzeczy uczestniczyłam też w jego dyskusjach z kierownictwem. Anglik, pracujący jako konsultant, zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie. Był przystojny, miły i niezwykle kulturalny. Co więcej, widziałam, że naprawdę się mną interesuje, a kiedy się witaliśmy, zawsze mówił mi coś miłego.
Kiedy pojawił się ponownie po paru miesiącach, najpierw poszliśmy na kawę, a kolejnego wieczoru zaprosił mnie do restauracji. Atmosfera była wspaniała – pełna ciepła i romantyzmu. Przez cały czas trzymał moją rękę, spoglądał głęboko w oczy i szeptał czułe słowa. Rozpływałam się ze szczęścia.
Z biegiem czasu zaczęłam darzyć Johna coraz głębszym uczuciem. Kiedy zbliżało się lato, zaproponował mi dwutygodniowy pobyt w Anglii. Przy okazji napomknął coś o małżeństwie. Ani nie potwierdziłam, ani nie zaprzeczyłam. Fakt, podobał mi się, ale związek z obcokrajowcem to zupełnie inna historia niż z rodakiem. Zazwyczaj oznacza to przeprowadzkę za granicę, a na to nie byłam jeszcze gotowa.
W końcu pomyślałam: „A czemu nie spróbować?”. Doszłam do wniosku, że sama wizyta nikogo do niczego nie zobowiązuje, a powinnam zobaczyć miejsce, gdzie mogłabym potencjalnie spędzić resztę życia.
Zdecydowałam się na wyjazd
Tuż po lądowaniu zadzwonił John z informacją, że utknął w korku i będzie za jakieś dwadzieścia minut. Wzruszyłam ramionami – mogę przecież zaczekać przed lotniskiem. Nie miałam wtedy pojęcia, że ta decyzja o mało nie zakończy się tragicznie. Do tej pory nie rozumiem tego dziwactwa z jazdą lewostronną. Kiedy wyszłam z terminala, odruchowo zerknęłam w lewo. Nagle z prawej strony usłyszałam przeraźliwy pisk hamulców. Kierowca taksówki w ostatnim momencie zdążył wyhamować.
– Naucz się normalnie jeździć! – odkrzyknęłam po polsku, po czym pewnym krokiem ruszyłam naprzód, prawie wpadając pod kolejny nadjeżdżający samochód.
Na szczęście pojawił się John, który zabrał mnie do swojego mieszkania. W rzeczywistości okazało się, że była to posiadłość należąca do jego mamy. Nieruchomość otoczona małym ogrodem znajdowała się na obrzeżach Londynu, co sugerowało, że rodzina nie narzekała na brak pieniędzy. Matka Johna powitała mnie bez większego entuzjazmu.
– Hello – rzuciła krótko.
Była nieuprzejma
Wymieniłyśmy uścisk dłoni i parę zdawkowych uwag o pogodzie. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głowy, obdarzając przy tym wyniosłym spojrzeniem, po czym wyprostowana jak struna opuściła pomieszczenie. Odłożywszy bagaże, skierowałam się do kuchni. Męczyło mnie pragnienie, a nikt nawet nie wspomniał o czymś do picia. Dopiero po kilku dniach pojęłam swój nietakt – w tutejszych domach kultywujących tradycje herbatę podaje się o piątej po południu, a ja pojawiłam się znacznie później, bo grubo po wpół do siódmej.
Z Johnem wybraliśmy się po zmroku na przejażdżkę do centrum Londynu. Oprowadził mnie po miejscach, które wcześniej oglądałam jedynie na ekranie komputera. Na koniec trafiliśmy do przyjemnej włoskiej restauracji, gdzie delektowaliśmy się pysznym posiłkiem i lampką wina. Migoczące światło świec stworzyło wyjątkową atmosferę. John przytulił mnie do siebie i mówił mi miłe rzeczy. Było mi naprawdę wspaniale.
Zakochałam się w Londynie – uznałam, że to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałam. Dopiero po dwunastej dotarliśmy do domu. Padłam jak kamień w pokoju gościnnym.
Rano zeszłam do kuchni, opatulona w szlafrok. Niedługo potem pojawił się John, cały elegancki. Zerknął wymownie na mój niezbyt formalny strój, ale ugryzł się w język. Widać było, że ma na końcu języka jakiś komentarz o tym, że o tej godzinie powinnam być już odpowiednio ubrana.
Dziwiły mnie te zwyczaje
Trzymając kawę, ruszyłam na piętro. Przebrałam się w wygodną tunikę i wróciłam na dół, bo chciałam coś przekąsić. Po zjedzeniu zajrzałam do górnej łazienki. Znalazłam tam starą wannę ze stylowymi kranami, ale prysznica ani śladu. W dolnej łazience to samo. Z kuchni dobiegały ciche rozmowy.
– Gdzie znajdę prysznic? – spytałam.
– Ta posiadłość powstała w okresie, kiedy nie było pryszniców.
– To wy bierzecie kąpiel dwa razy na dzień? – Wypaliłam bez zastanowienia.
Nikt się nie odzywał… Jeszcze raz wspięłam się na górę. Bez energii opadłam na brzeg wanny i puściłam wodę z obu kurków. Dostrzegłam przy ręcznikach małą ścierkę zawieszoną na ścianie – wyglądała jak miniaturowa wersja zwykłego ręcznika. „Do czego to może służyć?” – głowiłam się przez moment, ale nie udało mi się tego rozgryźć.
Po dwóch godzinach zmierzaliśmy razem z Johnem w kierunku centrum. Planowaliśmy zobaczyć sporo miejsc.
– Po co jest ten malutki ręczniczek w waszej łazience? – zapytałam znienacka.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Do kąpieli. Namydlasz go i używasz do mycia całego ciała – odpowiedział.
– A czemu nie można po prostu wziąć mydła do ręki? – zastanawiałam się.
– To po prostu taka tradycja – skwitował.
Nie pasowałam tam
Różne rzeczy wprawiały mnie w zdumienie. Jedną z nich był na przykład zakaz podjadania pomiędzy posiłkami. Któregoś dnia poszłam do ogrodu zebrać jabłka leżące pod drzewem. Po umyciu zabrałam się za obieranie owoców. Matka Johna spojrzała na mnie z niezadowoleniem i powiedziała stanowczo, że w ich domu nikt nie je poza ustalonymi godzinami posiłków. Myślałam, że to jakiś żart. Ale ona mówiła to całkiem serio!
– Ups, przepraszam – powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
– To pokazuje twoje pochodzenie społeczne – skwitował John, kiedy zapytałam, czemu nie mogę zjeść jabłka przed posiłkiem.
„Prawie jak system kastowy w Indiach” – przeszło mi przez myśl. Na początku znajomości matka Johna przeprowadzała ze mną wywiad – co robią rodzice i w jakiej dzielnicy mają dom. Widać było, że moje odpowiedzi jej nie zachwyciły, choć nie skomentowała tego wprost.
Tuż przed moim wyjazdem John postanowił wyprawić specjalną kolację. Na spotkanie zaprosił młodsze siostry i oczywiście mamę. Chciał mi pokazać, że pomimo naszych małych nieporozumień, poważnie myśli o ślubie. Uznał, że to idealny moment, żeby przedstawić mnie rodzinie jako swoją przyszłą żonę. Doceniłam ten gest, choć prawdę mówiąc, sama miałam już spore wątpliwości co do pomysłu małżeństwa.
Zawiodłam się
Chciałam jakoś wyrazić wdzięczność za gościnę, więc postanowiłam ugotować dla wszystkich wieczorny posiłek. Biegałam po kuchni jak szalona i naprawdę się napracowałam, ale efekt przeszedł moje oczekiwania. Kiedy rodzina zebrała się przy stole, ledwo trzymałam się na nogach, choć rozpierała mnie duma. Na początku jedli dość ostrożnie i z rezerwą, ale szybko się rozkręcili i zaczęli pochłaniać wszystko z apetytem. Z satysfakcją stwierdziłam w duchu, że nasze rodzime dania nie mają sobie równych.
Mój dobry nastrój szybko prysł. Nie zdążyłam nawet porządnie zjeść, bo wciąż musiałam obsługiwać gości – przynosić nowe dania albo sprzątać puste naczynia. Żadna z tych trzech pań nawet nie kiwnęła palcem, by mi pomóc. Traktowały mnie po prostu jak pomoc domową.
Co prawda John starał się pomagać przy zbieraniu talerzy, ale był tak niezdarny, jakby pierwszy raz w życiu znalazł się w kuchni. W końcu nie wytrzymałam i wycofałam się do swojego pokoju. Nawet nie pożegnałam się z siostrami Johna.
Następny dzień miałam spędzić w samolocie do Warszawy. Uznałam, że różnice społeczne między mną a rodziną Johna są zbyt duże, żebyśmy mogli stworzyć udany związek.
Olga, 28 lat
Czytaj także:
„Ta przebrzydła baba wparowała do mojego domu i zniszczyła mi życie. Wyjawiła rodzinna tajemnicę, na która nie byłem gotowy”
„Mąż od lat zarabia kokosy za granicą, a ja grzeję się w ramionach sąsiada. Szkoda mi czasu na więdnięcie w samotności”
„Marzyłam, by znaleźć faceta na stałe, ale żaden się nie nadawał. Dopiero andrzejkowa wróżba dała mi do myślenia”