Jest coś przerażającego w niedzielach. Są łaskawe tylko dla ludzi szczęśliwych, małżeństw i zakochanych, ludzi z pasją. No cóż, nie mieszczę się w żadnej z grup. Niedziele moje są więc albo przerażające, albo żałosne. Czasem przesypiam je dzięki psychotropom, które wcisnęła mi lekarka rodzinna, czasem dzwonię po koleżankach. Każda z kimś, po coś i dlaczegoś „Kochana nie, nie mam czasu, dam znać w tygodniu”. Czytaj: nie zdzwonimy się wcale, mam teraz dobre życie, nie potrzebuję cudzych dramatów. Dziękują, do widzenia. Biorę więc Bezę, moją jedyną przyjaciółkę, spowiednika. Szkoda, że jest psem. Ale cieszy się, gdy mnie widzi i lubi grzać się o moje biodro. Docenia to, za co Ty mnie zawsze ganiłeś. No wiesz, kanapa i świat seriali. „To cię ogłupia” syczałeś zazwyczaj.
W ostatnich miesiącach ogłuchłam na to chyba, co też cię niezwykle irytowało. Nie lubisz nie mieć kontroli, nie lubisz momentu, gdy słowa twoje przestają już ranić. Ups. Ale nie chcę cię dziś wspominać, dziś niedziela, zasłużyłam na małą przyjemność. Wybieram dwie godziny bez telefonu. No przynajmniej myślę, że to dobry wybór. Niektórzy ponoć biegają, żeby ułożyć myśli. Ja będę biegać najpewniej dopiero po śmierci. Dzięki tobie. Wciąż powtarzałeś, że kobieta bez sportu jest nieatrakcyjna, nie ma tej energii w sobie.
Nie pamiętasz pewnie, jak mi kazałeś iść z plecakiem na Świnicę, choć miałam gorączkę, nie pozwoliłeś zrezygnować z pływania, bo rozwija mięśnie. Choć przecież mnie znałeś, wiedziałeś, że jak przyciśniesz to pójdę w drugą stronę. Poszłam więc nawet dalej, na drugi koniec świata w myśleniu, spacer jest wyzwaniem, które podejmuję tylko dla Bezy. Przykre, że w jej oczach widzę uwielbienie, którego w twoich oczach nie zobaczyłam nigdy.
Niedzielny spacer jest jeszcze gorszy niż siedzenie w domu. No gorzej może jeszcze jest na Facebooku, planecie zadowolenia, gdzie szczęściarze epatują obiadami, niemowlętami, weekendowymi wyjazdami i imprezami.
Odwracam wzrok od młodych matek. Staram się nie myśleć, że to przez ciebie nie chcę dzieci, bo mi je obrzydziłeś. Próbuję nie pamiętać, jak w kobietach w ciąży widziałeś tylko bezkształtne kule. We mnie też zresztą. Lubię za to patrzeć na staruszki. W ich powolności odnajduje spokój, w drżeniu rąk brak niepokoju, a już najbardziej rozczula, gdy ze zniszczonych portmonetek wyrzucają monety. 20 groszy, 50, o, jest i złotówka. Czekam na moment, gdy będę tak powolna, przestanę tyle chcieć, a celem dnia będą zakupy w warzywniaku.
Na nic innego nie czekam. Wielkiej kariery już nie zrobię. Nie będę obwiniała ciebie, w końcu sama nie wierzę w siebie i wciąż rzucam sobie kłody pod nogi. Przyjaciół lepszych nie znajdę, a nawet jeśli ktoś się zbliży i tak go przegnam. Podobnie z miłością. Tylko ty miałeś szansę mnie jej nauczyć, cóż wolałeś krytykowanie i zarabianie kasy. Powtarzasz, że to nudne, wciąż cię obwiniam, nie chcesz tego słuchać, jestem dorosła, muszę się z tym pogodzić. Matką też nie zostanę, bo nikt tak pusty w środku nie mógłby dać drugiemu człowieku miłości.
Ależ pogodziłam się. Brak nadziei też jest wyborem. „Zabij się, najlepiej” rzucasz zrezygnowany. Nie. Będę twoim wyrzutem sumienia do końca dni, nie dam ci zapomnieć, bo ty mi też kiedyś nie dawałeś spokojnie zasnąć. Będę przy twoim rosole, w podróży, w nadmorskim zamyśleniu, będę na zdjęciach, i w głowie. Bo serca to chyba nie masz. Sam rozumiesz, taka karma, voila. Poza tym mam Bezę, a w odróżnieniu od ciebie świta mi gdzieś w głowie znaczenie słowa: „odpowiedzialność”. Nie znasz? Tak właśnie przypuszczałam, jeśli będziesz w potrzebie też je zapomnę, zdziwi cię ta moja lekkość zapominania.
O godzinie 21.00 w niedzielę, w panice przed jutrzejszym zebraniem układam ciuchy na kanapie. Dobre ciuchy dadzą mi siłę, prawda? Czerwona sukienka z Londynu, całą Oxford Street złaziłam, żeby ją znaleźć. Do tego zwykle tenisówki, które pokażą innym, że wcale się nie stroję, mam dystans do siebie. Zawsze uwielbiałeś piękne i silne kobiety. Proszę, bądź ze mnie dumny. No proszę, bądź chociaż raz. Nikt nie wie o mojej samotności, koleżankom kłamię o randkach, mężczyznom o innych facetach. W kłamstwach dorównuje tobie, tylko ty raczej ukrywałeś przed nami liczbę kobiet i znajomych. No i obce dziecko.
Kończę, ojcze nieukochany, śpij niedobrze, podobnie, jak od lat śpię ja. Wciąż wierzę, że zmieni mnie w poniedziałek. Ale cóż, w poniedziałek jestem wciąż ta sama. Podobnie, jak taki sam jesteś ty. Zadzwonisz i będziesz na mnie wrzeszczał za to, że nie odebrałam jeszcze ubezpieczenia za wypadek. Wtedy nie jestem dla ciebie dorosła, no i pytasz, czy już mam porządnego faceta, bo po trzydziestce na pewno nikogo nie znajdę. Po trzydziestce kobieta już jest stara. Ty za to jesteś wiecznie młody. Wiadomo. Dlatego masz kolejną partnerkę w wieku 27 lat!
Więcej prawdziwych historii:
„Rok temu mąż zostawił mnie dla »prawdziwej miłości«. Miłość wykopała go z domu, a on wrócił z podkulonym ogonem”
„Rozwiodłam się z tyranem, który bił mnie, poniżał i wyliczał każdą złotówkę. Potem trafiłam w ramiona kolejnego potwora”
„Córka kradnie mi pieniądze. Wszystko przez to, że były mąż przysyła na nią marne grosze - i to też nie zawsze”
„Przez przypadek odkryłam, kto jest moim prawdziwym ojcem. Przed 35 lat moja matka ukrywała przed wszystkimi prawdę”