Zatrzymałam się na światłach – obok mnie przystanął wysoki szatyn w ciemnym garniturze. „Przystojny” – pomyślałam i wyobraziłam sobie, że podchodzę do niego, całuję go w usta i razem idziemy na drinka. „Ech, marzenia” – uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy z drugiej strony ulicy pomachała do niego efektowna blondyna w czerwonej kiecce. „No jasne, taki facet nigdy nie będzie sam” – westchnęłam. I tak mnie to jakoś zdołowało, że w drodze do domu, zapominając o diecie, zjadłam olbrzymie lody. „A co tam! Raz się żyje” – powiedziałam sobie.
Do mieszkania dotarłam dużo później niż zwykle, a cisza, która przywitała mnie w progu, wydała mi się szczególnie smutna. Nastawiłam pralkę, podlałam kwiatki i ogarnęłam kuchnię, jednak moje myśli wciąż krążyły wokół samotności. „Czy tak już będzie zawsze?” – zastanawiałam się. Samotne wieczory, weekendy, i ten udawany entuzjazm, z którym gratulowałam kolejnym koleżankom zaręczyn, ślubów i nowych facetów... Baśce z działu klienta to nawet ostatnio rozwodu zazdrościłam – wymieniała właśnie trzeciego męża na kolejny model, a ja wyobrażałam sobie czasem wieczorami, jak pełne emocji musi być jej życie. Nie to, co moje...
Dzień później była sobota. Planowałam przedpołudniową wyprawę do galerii handlowej, kiedy zadzwoniła do mnie mama.
– Wpadłabyś do nas na wieś, Anulka. Bo już niedługo zapomnimy z tatą, jak wyglądasz – powiedziała.
– Przyjadę dziś po południu – obiecałam, bo od razu dopadły mnie wyrzuty sumienia; faktycznie nie byłam u rodziców ze dwa miesiące.
Tłumaczyłam się zwykle tym, że obie moje siostry mieszkały dosłownie kilkanaście metrów od nich i z całą pewnością niczego im nie brakowało. Ale tęsknota robiła swoje. Zapakowałam do torby prezent na zbliżające się imieniny taty, wzięłam dla mamy książkę, którą obiecałam jej jakiś czas temu, i pojechałam na dworzec.
W pociągu było nudno, tłoczno i duszno, w dodatku natrętnie się na mnie gapił jakiś mocno podpity, zaniedbany gość koło sześćdziesiątki. W końcu gdy zaczął coś bełkotać, ku rozbawieniu naszych współpasażerów, nazywając mnie „laleczką”, wyszłam na korytarz, bo miałam go dość. Jak się okazało, w sąsiednim przedziale było prawie pusto. Nie licząc starszej kobiety zaczytanej w jakimś kryminale. Powiedziałam grzecznie „dzień dobry” i usiadłam przy oknie. Na stoliku leżała gazeta – jedno z tych kolorowych, pełnych historii z życia wziętych, które tak lubiła czytać moja mama. Zerknęłam na współpasażerkę – pogrążona w lekturze nie zwracała na mnie uwagi, więc zdecydowałam, że gazeta nie jest jej. Przez następne pół godziny czytałam opowiadania, w końcu z nudów, zaczęłam przeglądać matrymonialne anonse. I wtedy zauważyłam ogłoszenie Zbyszka.
„Wysoki, ciemnooki brunet kochający morze, dobre filmy i zwierzęta, pozna panią w podobnym wieku. Z zawodu jestem weterynarzem, kocham wieś i nie wyobrażam sobie życia w dużym mieście. Szukam kobiety, która nie boi się uczuć i rozumie, że życie nie zawsze układa się po naszej myśli. Jeśli czujesz się samotna, napisz do mnie. Pozdrawiam, Zbigniew” – przeczytałam. I dopiero chwilę później zauważyłam, że na samym końcu wspomniał coś o zakładzie karnym. „No jasne, zbyt idealny, żeby był prawdziwy” – skrzywiłam się. A jednak coś mi wtedy podszepnęło, żeby zapisać sobie numer jego anonsu. Nie wiem, co to było... Intuicja? Przeznaczenie? Desperacja? Kobieta z mojego przedziału wyszła na korytarz. Przeszukałam torebkę w poszukiwaniu długopisu, ale go nie znalazłam. Więc w końcu wyszarpałam stronę z anonsem Zbyszka i schowałam ją do jednej z przegródek w torebce.
Chwilę później zupełnie o niej zapomniałam. Minęły prawie dwa miesiące, kiedy szukając czegoś w torebce, znalazłam wyrwaną z gazety kartkę. „A może by tak do niego napisać?” – pomyślałam wtedy. I chociaż z natury jestem raczej rozważna i dość długo podejmuję ważne decyzje, tamtego dnia zaryzykowałam. Odpowiedź przyszła po jakimś tygodniu. Ładnie pisał, wysłał mi też swoje zdjęcie. Spodobał mi się – był w moim typie, ale podobało mi się też to, co napisał. W drugim liście zapytałam, za co właściwie odsiaduje wyrok. Wspomniał coś o nieuczciwym wspólniku. Nie bardzo w to uwierzyłam, jednak nasza korespondencja nabierała rumieńców – każdego dnia biegłam do skrzynki, sprawdzając, czy nie ma listu od niego i nagle to pół roku, które Zbyszek miał jeszcze do odsiedzenia, wydało mi się jedynie błahą przeszkodą.
Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i zwierzyłam się koleżance. Siedziałyśmy przy kawie i Agata z takim entuzjazmem opowiadała mi o spędzonym w górach, rodzinnym weekendzie. A kiedy w końcu zapytała, co tam u mnie (wydawało mi się, że zrobiła to z grzeczności, jakby nie spodziewała się, że w ogóle może się coś u mnie dziać), opowiedziałam jej o Zbyszku.
– Oszalałaś, Anka?! – Agata prawie udławiła się kawą i wbiła we mnie zszokowane spojrzenie. – Korespondujesz z facetem z mamra?! A jeśli to jakiś cwaniak?! Wykorzysta cię finansowo albo zwali ci się na głowę z jedną walizką! Dziewczyno, zerwij z nim kontakt, póki jeszcze możesz!
– Oceniasz go, choć nawet nie znasz? To dobry człowiek, w dodatku wykształcony. Jest weterynarzem – broniłam Zbyszka.
– Jasne! Taki kit ci wcisnął? A później zjawi się na twoim progu wytatuowany typek z gębą jak z filmów Tarantino i nawet nie piśniesz! – straszyła mnie Agata.
– Przesadzasz! – powiedziałam.
– To się jeszcze okaże – usłyszałam.
Przykro mi się zrobiło i dość szybko się z nią wtedy pożegnałam. Niestety – nie ona jedna była w szoku. Kiedy opowiedziałam rodzicom prawdę, mama zaczęła płakać, a ojciec zapowiedział, że nie chce nawet Zbyszka widzieć!
– Piszemy do siebie od miesięcy, znam go! To dobry człowiek, którego ktoś oszukał! Jego wspólnik podsunął mu do podpisania coś, czego nie powinien podpisywać, zwaliła mu się na głowę skarbówka i siedzi za cudze przekręty! – krzyknęłam, ale mama tylko pokiwała głową.
– Wszyscy oni tak mówią, że niby niewinni są. No i te listy! Skąd wiesz, z iloma kobietami on koresponduje?
– Żałuję, że wam powiedziałam! – wybuchłam.
Miesiąc później Zbyszek napisał mi, że wychodzi i poprosił o spotkanie. Nagle zaczęłam się bać – przypomniałam sobie wszystkie przestrogi i widziane w telewizji thrillery. Myślałam nawet o tym, żeby w ostatnim momencie odwołać spotkanie, ale w końcu na nie poszłam. Ubrałam się zwyczajnie – dżinsy, sweterek, spięłam włosy. Nie zamierzałam się stroić dla faceta, którego nie wdziałam wcześniej na oczy. Czekał przy umówionej fontannie. Nerwowo przestępował z nogi na nogę. Był wyższy, niż mi się wydawało. W ręku trzymał bukiet kolorowych różyczek. Podeszłam bliżej i chyba wtedy mnie rozpoznał. I tak dobrze, że w ogóle – wysłałam mu tylko jedno swoje zdjęcie, w dodatku niezbyt wyraźne.
– To dla ciebie, proszę – powiedział, podając mi kwiaty.
Usiedliśmy w pobliskiej kawiarni. Początkowo rozmowa się nie kleiła. Jednak po jakiejś godzinie udało nam się w końcu przełamać lody i skoczyliśmy nawet potańczyć. Tuż przed północą odprowadził mnie pod blok. Pamiętam, że powiedział wtedy coś, co zupełnie zmiękczyło mi serce. „Długo czekałem na taką kobietę, jak ty, Aniu”. W domu popłakałam się ze wzruszenia. „Czy to możliwe, że te wszystkie samotne lata nie były stracone? Może po prostu czekałam na Zbyszka?” – myślałam.
Dziś od naszej pierwszej randki minęło sześć lat. Chociaż wszyscy przestrzegali mnie przed tą miłością, nigdy się na Zbyszku nie zawiodłam. Jest wspaniałym mężem i ojcem. Mamy córeczkę, a ja codziennie dziękuję losowi, że odważyłam się pokochać mężczyznę, który był na życiowym zakręcie.
Anna M., 42 lat, sekretarka