Telefon dzwoni i dzwoni. Która to może być godzina? Czy ci ludzie sumienia nie mają? Pewnie to znowu klient. Nie, to nie klient... to znowu on, Mikołaj. Mój narzeczony. Jeszcze mam prawo tak go nazywać, jeszcze się niczego nie domyśla. A może już żąda wyjaśnień, może już mu "życzliwi" donieśli, co wiedzą o jego przyszłej żonce? A ja, co mam mu powiedzieć? Prawdę? A jaki mężczyzna zniesie taką prawdę? Na razie naciskam "odrzuć połączenie". Potem się jakoś z tego wytłumaczę. Jak już będę musiała...
Życie mnie nie rozpieszczało
Mam trzydzieści cztery lata. Dużo to i mało. Niektóre moje koleżanki w tym wieku dopiero zakładają rodzinę, a znowuż inna moja sąsiadka ma kilkunastoletniego syna. Różnie się w życiu ludziom układa. Mnie raczej los nie rozpieszczał. Jako nastolatka straciłam ojca, wylew, dwie godziny i po wszystkim. Potem same sobie musiałyśmy z mamą radzić. Było nas trzy w domu, ja najstarsza. Kilka miesięcy brakowało mi do pełnoletności. Padło na mnie, że zostanę żywicielką rodziny.
– Po co mi studia – kombinowałam – Ja potrzebuję żywej gotówki, tu i teraz. Tylko żeby okazja się jakaś nadarzyła...
Mimo młodego wieku wiedziałam już wtedy, że okazje nadarzają się głównie tym, którzy za nimi się rozglądają. Więc pytałam ludzi, dzwoniłam, chodziłam.
I tak pewnego dnia poznałam Dominikę. Chodziłyśmy razem do podstawówki, więc jakaś tam okazja do zagadania była. Dominika zrobiła na mnie wielkie wrażenie – nie widziałam jej kilka lat, ale przez ten czas zmieniła się tak, że na ulicy chyba bym jej nie poznała, gdyby pierwsza do mnie nie podeszła:
– Słyszałam, że same zostałyście – zagadała. – Roboty nie szukasz? Nadałabyś mi się – otaksowała mnie wzrokiem, a mnie aż serce podskoczyło z radości. Dominika wyglądała jak ziszczenie marzeń o lepszym życiu – długie kozaczki, opalenizna prosto z solarium, modny, skórzany płaszczyk. A pieniądze, które ojciec zostawił, już się kończyły...
– Tylko to wiesz, nie dla tchórzy robota, bo to i decydować się trzeba szybko, i wyjechać z Polski. Niedaleko, zaraz za granicę niemiecką, ale zawsze w innej walucie płacą – dodała, widząc moje wahanie. – Bo tu to raczej się nie dorobisz i młodej nie wykształcisz.
Prawda. Kryśce, mojej młodszej siostrze, marzyły się studia medyczne, miała do tego głowę, szkoda, żeby dziewczyna miała się zmarnować.
– A co miałabym u ciebie robić? – zapytałam, bo jakoś za szybko się to działo i nie wszystko do mnie docierało.
– A, nic szczególnego. Prezencję masz, bo u mnie prezencja najważniejsza. Tylko ciuchy musiałabyś sobie inne załatwić, bo u mnie klient nasz pan. Bar prowadzę, taki lepszy, wiesz. I drinka potrzeba z klientem wypić, i szampana wypić...
Tak, to było to, czego szukałam. Pewnie, że nie byłam pierwsza naiwna, wiedziałam, że zdarzają się przypadki, że dziewczyny wyjeżdżają niby to do pracy zagranicę i nigdy nie wracają, ale to przecież inaczej się załatwia, główkowałam sobie, nie przez koleżankę ze szkoły. To pewnie jakieś typki w ciemnych skórach naganiają takie naiwne. Tutaj to zupełnie co innego, w końcu znam Dominikę.
Umówiłyśmy się na za tydzień na stacji benzynowej blisko drogi wylotowej z miasta:
– Znajomy będzie jechał do Monachium, to cię weźmie po drodze i wyrzuci u mnie w Berlinie – wyjaśniła Dominika, kiedy się zdziwiłam. – Po co masz wydawać na bilet, przecież jedziesz zarobić konkretny grosz, a nie wydawać.
To prawda. Przez następne siedem dni uwijałam się jak w ukropie – zależało mi, żeby zamknąć tu wszystkie sprawy, a jednocześnie żeby matka nic się nie domyśliła – wiadomo, jakie są mamy, zaraz by coś zaczęła podejrzewać. Zwierzyłam się tylko Lusi, mojej średniej siostrze, i nawet się umówiłyśmy, że jak praca będzie dobra, to ją po kilku miesiącach ściągnę do siebie.
W umówiony dzień na stację benzynową przy wylotówce z miasta podjechał obskurny busik i moje nowe życie miało się zacząć. Prawdę mówiąc, czułam się tym środkiem transportu trochę rozczarowana, ale potem przypomniało mi się, ile autobus kosztuje, i postanowiłam nie narzekać. W końcu to tylko kilkanaście godzin. Kierowca był wesoły, rozmowny, a oprócz mnie w busie jechały jeszcze dwie dziewczyny, też chętne do pracy w barze u Dominiki.
I wszystko było dobrze do granicy z Polską. Bo na granicy kierowca zaczął się robić mniej wesoły:
– Dajcie mi paszporty, zawsze to lepiej wygląda, jak jedna osoba podaje dokumenty – tłumaczył.
Ja swój dokument chętnie podałam, Aga, druga dziewczyna, też, ale ta trzecia, Gośka, była jakaś oporna:
– Nie, nie oddam paszportu – upierała się.
Kierowca coś jej tłumaczył, ale widać było, że traci cierpliwość.
– Nie będę się z tobą chandryczył! – krzyknął w końcu i... uderzył Gośkę w twarz. Wszystkie skuliłyśmy się przerażone. Czy już wtedy zaczęłam coś podejrzewać? Nic a nic. Tłumaczyłam sobie zachowanie kierowcy tym, że był zdenerwowany, a Gośka oporna. Ba, obwiniałam ją o złe maniery – w końcu korzystałyśmy z uprzejmości kierowcy, powinnyśmy się dostosować. Problem zresztą szybko się rozwiązał, bo zaraz za granicą nasz przewoźnik stanął i zaczął gdzieś dzwonić. Przyjechał inny samochód, osobówka na niemieckich numerach, i przesadzili do niego Gosię. Nie mam pojęcia, co się z nią stało. Mogę się tylko domyślać teraz, jak już wiem wszystko.
My tymczasem w nocy podjechaliśmy pod jakiś dom na przedmieściach Berlina. Okazało się, że to rzeczywiście dość ekskluzywny bar, ale... ze striptizem.
O tym, czym jeszcze będziemy się zajmować, poinformowała nas sama Dominika:
– Warunki trochę się zmieniły, potrzebuję dziewczyn do rozebrania się, a i pójścia z klientem, jeśli będzie trzeba. Płacę ekstra, oczywiście. Jeśli to wam odpowiada, zostajecie, jeśli nie, jutro wracacie z Marcinem do Szczecina.
Początkowo nie miałam nawet zamiaru rozważać tej szokującej propozycji. Przecież chciałam być kelnerką. W Polsce nie miałam nawet chłopaka, byłam zielona w "tych sprawach" jak szczypiorek na wiosnę, co ja miałabym tu robić?
Ale po kilku godzinach przyszła inna refleksja – do czego ja tam wrócę? Dalej mamie na głowie siedzieć, Krysię rozczarować, Luśkę, na kogo ja wyjdę? Pierwszą naiwną, która tak łatwo dała się omamić? Im dłużej o tym myślałam, tym rozwiązanie nie było takie oczywiste. Rano już wiedziałam, co zrobię. Poszłam do Dominiki i oznajmiłam jej, że zostaję. Aga zresztą też.
I tak zaczęła się ta moja praca za granicą. Dni były podobne do siebie, ale, trzeba przyznać, nie takie złe. Dominika była dobrą szefową: przestrzegała terminów badań, czasu na odpoczynek, nie zmuszała nas do brania narkotyków ani przyjmowania każdego zlecenia, płaciła regularnie. Po czterech miesiącach przestałam myśleć o odejściu. Zwyczajnie się przyzwyczaiłam. Lusi wytłumaczyłam listownie, że na razie nie ma tu wolnych miejsc, ale jak coś się znajdzie, dam znać. Mamę ugłaskałam obietnicą przyjazdu na święta – i rzeczywiście, przyjechałam, a potem na kolejne i kolejne. Za szóstym razem, bo w sumie byłam tu ponad trzy lata, nowiutkim mercedesem.
To wtedy stać mnie już było na wpłatę pierwszej raty za mieszkanie i wtedy dojrzałam do decyzji o powrocie. Podobno są kobiety, które pracują jako prostytutki całe życie. Może taką trzeba się urodzić. Ja ciągle żyłam myślą, że kiedy odłożę wystarczająco dużo, by nie musieć się martwić o gotówkę, wrócę i zacznę nowe życie. Czy miałam wyrzuty sumienia, że tak pracuję? Na początku nawet często. Nie mogłam spać, bałam się kary. Potem wpadłam w rutynę, a wszystko wyjaśniłam sobie wyższą koniecznością, która mnie do tego zmusiła.
– Ludzie robią gorsze rzeczy i żyją – tłumaczyłam nawet koleżankom, które się wahały, czy uda im się kiedyś wrócić do innego życia i być z mężczyzną bez pieniędzy i bez pogardy. Myślę, że wielu osobom pomogłam. Kiedy wyjechałam, życie w naszym barze zmieniło się ponoć bardzo na gorsze, ale to już zupełnie osobna historia.
Ja wróciłam do Polski z odłożonym groszem, znalazłam normalną pracę w knajpie, taką, jakiej szukałam od początku i w Niemczech, wydawało mi się, że z czasem wszystko zapomnę i że wspomnienia nigdy nie wrócą. Nie miałam chłopaka, ale ciągle wydawało mi się, że mam jeszcze czas. Mijały lata, Lusia wyszła za mąż i urodziła pięknego chłopczyka, a ja ciągle stroniłam od mężczyzn. Oczywiście, kręcili się jacyś koło mnie, w końcu nie byłam ostatnia, ale wszystkich przepędzałam.
– Za dużo osiągnęłam, żeby teraz utrzymywać jakiegoś darmozjada – tłumaczyłam mamie, gdy ta z niepokojem dopytywała o wnuki.
Rzeczywiście, materialnie wiodło mi się świetnie – z czasem dzięki swojej pracowitości wykupiłam bar, w którym pracowałam. Teraz roboty miałam więcej, bo klienci nieraz i w środku nocy budzili mnie, żeby przyrządzić naleśniki czy bigos, ale byłam zadowolona – w końcu na swoim, niezależna, o to mi chodziło. Po co mi jakiś tam facet. W takim nastroju weszłam w swoje trzydzieste urodziny. A kilka dni po nich poznałam Mikołaja.
Mikołaj w moim barze świętował swoje trzydzieste urodziny i pierwszą spłatę raty za nowy dom. Wysportowany, wesoły, a przede wszystkim szczery i uczciwy. Taki – normalny. Tym ujął mnie od pierwszej chwili, ale sama przed sobą nie chciałam przyznać się do uczucia, które na mnie spadło. Wiele, oj wiele musiał się nagimnastykować mój obecny narzeczony, żebym się wprowadziła do jego domu i obiecała, że zostanę jego żoną. Ale kiedy już się to stało – miałam poczucie, że zmarnowałam dziesięć lat. Byłam taka szczęśliwa. Planowaliśmy dziecko, wyjeżdżaliśmy razem, szukałam ślubnej sukni. Wszystko zdawało się idealnie układać. Nie powiedziałam oczywiście Mikołajowi o swojej "pierwszej pracy". Nigdy nikomu zresztą o tym nie mówiłam. Wydawało mi się, że złe wspomnienia wymazałam z pamięci, a dawnych znajomych z kalendarza i komórki. Potem okazało się, że nie wszyscy z nich wymazali z pamięci mnie...
To był piękny, ciepły dzień kilka miesięcy temu. Oglądałam właśnie białe buty do mojej ślubnej sukni, kiedy usłyszałam za sobą męski głos:
– Proszę, proszę, co za zbieg okoliczności. I ty w bieli, Oliwko? To już naprawdę świat się przewraca do góry nogami. A myślałem, że już nigdy cię nie spotkam! Pytałem nawet Dominikę, co się z tobą stało, ale wiesz jak to jest – ma swoje sekrety... a tu proszę, moja królewna! Dalej pracujesz?
Już po pierwszych słowach zlodowaciałam. Imienia "Oliwka" używałam tylko w Berlinie, potem już zawsze posługiwałam się moim drugim imieniem, pod którym wszyscy znają mnie od dzieciństwa.
Kiedy się odwróciłam, nie miałam wątpliwości – to był jeden ze stałych klientów Dominiki, Niemiec polskiego pochodzenia, Mateusz. Nie był ani gorszy, ani lepszy od innych, ot klient jak klient. Serce waliło mi jak młotem:
– Porozmawiajmy w jakimś cichym miejscu – zaproponowałam, a Mateusz chętnie przystał na kawę ze mną. Miał dużo czasu, robił teraz jakieś interesy w Polsce, ale partner nie przyszedł, czekało go kilka nudnych godzin. Przy kawie opowiadał mi o tym, jak wspaniale wspomina lokal Dominiki:
– Wiesz, działa jeszcze, ale to już nie to samo. Nie ma najważniejszych osób – choćby ciebie. Co byś powiedziała na prywatne spotkanie, Oliwko?
– Wychodzę za mąż – wydusiłam, cała czerwona, nerwowo oglądając się na boki.
– Rozumiem – przeciągle syknął Mateusz – i pewnie narzeczony nie ma pojęcia, czym zajmowała się kiedyś jego przyszła żonka.
– Ano nie ma – westchnęłam, modląc się w duchu, żeby mój rozmówca nie powiedział, że w takim razie on go uświadomi. Na szczęście nic takiego się nie stało:
– To życzę powodzenia na nowej drodze życia. Jakbyś chciała wrócić do starego zawodu, tu jest mój numer – powiedział tylko.
Oczywiście numer Mateusza wyrzuciłam zaraz po wyjściu z knajpy, a on sam na szczęście nigdy się do mnie nie odezwał, choćby żeby mnie szantażować. To tylko moje myśli nie dają mi spokoju. Ostatnio zaczęłam unikać Mikołaja, bo każdy jego telefon powoduje, że pytam siebie: czy już jakoś się dowiedział? Jak tak dalej pójdzie, to pewnie ten związek się rozpadnie, bo ten mój lęk go zniszczy. Tylko co ja mam teraz zrobić? Przecież żaden mężczyzna nie wybaczy tego, że jego narzeczona była prostytutką!
Więcej prawdziwych historii:
„Chciałam zrobić wszystko, by mój ojciec znienawidził swoją nową dziewczynę. Nie wiedziałam, że będzie to miało na niego taki wpływ...”
„Nowy wybranek mojej córki jest 27 lat od niej starszy. Chcą wziąć ślub lada dzień, a ja nie mogę się na to zgodzić!”
„Jestem zazdrosny o własnych synów. Żona namawia mnie na kolejne dziecko, ale ja boję się, że stracę jej miłość”