„Dorobiłam się na piramidzie finansowej. Do dziś mi wstyd, że oszukałam tylu ludzi dla własnego zysku”

Piramida finansowa fot. Adobe Stock
Mam w swoim życiu epizod, którego się wstydzę. Ponad 10 lat temu brałam udział w czymś, co okazało się zwykłym oszustwem.
/ 14.12.2020 13:58
Piramida finansowa fot. Adobe Stock

Przekręt, o którym wam opowiem, popularnie zwany jest piramidą. To zwykłe naciąganie naiwnych: mówi się ludziom, że jeżeli wpłacą jakąś sumę pieniędzy na tak zwane wpisowe, a potem znajdą kolejnych kandydatów do „spółki”, którzy także wpłacą wpisowe – to zaczną na tym zarabiać. Dostaną procent od każdego nowego członka. Zatem im więcej zwerbują ludzi, tym bardziej się wzbogacą. Oczywiście, to kłamstwo…

Ja też dorobiłam się na tym interesie pieniędzy i niesmak pozostał. Jeszcze teraz, kiedy wspominam spotkania, w których brałam udział, rumienię się ze wstydu. I zastanawiam się, dlaczego ludzie nam wtedy wierzyli… Przecież wpłacali całkiem niemałe pieniądze, aby kiedyś osiągnąć zyski, które tak naprawdę były tylko mirażem! Z drugiej strony, jak mogli nie wierzyć, skoro wszystko było tak doskonale przygotowane? To było całe przedstawienie, z którego nawet nie zdawali sobie sprawy…

Zaczęło się od przypadku

Do grupy „naganiaczy” trafiłam przypadkiem. W domu nam się wtedy nie przelewało, bo mój mąż akurat stracił pracę, a ja byłam zatrudniona tylko na pół etatu i opiekowałam się dwójką dzieci. Starszy, Maksio, od urodzenia był alergikiem uczulonym chyba na wszystko i każda próba oddania go do przedszkola kończyła się niepowodzeniem.

Ciągłe bieganie po lekarzach i kosztowne leki zwyczajnie nas rujnowały, nie wspominając o zdrowiu dziecka. W rezultacie stwierdziliśmy z mężem, że rozsądniej i taniej będzie, jak zostanę z synem w domu i sama przypilnuję, co on je. Tym bardziej że zaszłam akurat w kolejną ciążę.

Urodziłam Asię i wszystko szło świetnie do momentu, gdy zakład pracy męża został zamknięty. Na rynku znalazło się nagle tylu bezrobotnych mechaników, że trudno było znaleźć robotę w całym mieście, nie mając znajomości. Pracodawcy mogli przebierać w kandydatach jak w ulęgałkach. Mój Darek siedział więc w domu i popadał w depresję. Tym większą, im większymi pustkami świeciło nasze konto. Propozycja koleżanki, żebym sobie dorobiła, spadła mi więc jak z nieba.

– W tej pracy trzeba mieć refleks i mocne nerwy. Nie każdy podoła – usłyszałam.
– Kochana, poszłabym pracować i do samego diabła, taką mam teraz sytuację – westchnęłam, nie podejrzewając nawet, że te słowa mogą okazać się prorocze.
– Chodzi o taki interes – ciągnęła Jolka. – Człowiek wpłaca do kasy firmy pięćset złotych, a potem za każdego zwerbowanego członka dostaje 50 złotych. A jeśli ci członkowie, których zwerbował, ściągną do interesu następną osobę, to ten ktoś także dostaje pieniądze! Jak widzisz, zyski mnożą się lawinowo. Trzeba tylko przekonać ludzi, że opłaca się w to zainwestować – zdradziła mi zasady Jolka.
– A opłaca się? – nie byłam pewna.

Popatrzyła na mnie z politowaniem.
– Kochana, to się nazywa „piramida” i polega jedynie na wykorzystaniu naiwności frajera – odparła takim tonem, jakby nie było w tym nic nagannego. – Dlatego mówiłam ci na początku, że ta praca jest dla ludzi o mocnych nerwach. Bo musisz przekonać jak największą grupę naiwniaków, którzy przyszli zwabieni na spotkanie, że warto wpłacić pierwsze pięćset złotych.

Wahałam się tylko przez moment. A potem pomyślałam, że przecież nikt tych ludzi nie będzie zmuszał siłą, żeby wpłacili pieniądze; sami podejmą decyzję. No i zgodziłam się...

Było mi wstyd, ale nie miałam wyjścia

To były chyba najtrudniejsze trzy miesiące mojego życia, choć za jedno spotkanie w tygodniu zarabiałam niezłą kasę. Ale kiedy patrzyłam na tych nieszczęsnych ludzi, robiło mi się ich naprawdę żal. Wszystko było perfekcyjnie przygotowane, aby ich omamić i wyciągnąć od nich szmal.

Nie mam pojęcia, skąd szef brał ich numery telefonów i adresy, ale byli to naprawdę zdesperowani, biedni ludzie. Podejrzewam, że mógł mieć jakieś kontakty w pośredniaku, a może nawet w ZUS, bo wiele osób wyglądało mi na bezrobotnych, emerytów lub rencistów.

Każdy z tych ludzi dostał na swój adres domowy piękne zaproszenie na ekskluzywne spotkanie organizowane tylko dla wybranych”. Aby było w miarę elegancko, szef piramidy wynajmował salę w hotelu co prawda podrzędnej klasy, ale za to zdobnym w plusze i sztuczne marmury. Na początku, dla rozluźnienia atmosfery, podawano poczęstunek.

Skromny był, lecz w końcu darmowy, a wiadomo, że darmowy pączek smakuje niczym wykwintny kawior. Do tego lampka wina, żeby gościom lekko zamącić w głowach. A potem zapraszano wszystkich na prelekcję i zaczynało się przedstawienie.

Dobrze przygotowane oszustwo

Szef, dość przystojny czterdziestolatek z fałszywym roleksem na ręce, odstawiał istną komedię, opowiadając o tym, jaki to kiedyś był biedny, a jakim to dzisiaj jest bogatym człowiekiem. A wszystko dzięki temu, że kilka lat wcześniej zainwestował niewielką sumkę w to przedsięwzięcie. Zawsze z fascynacją przyglądałam się, jak biega po scenie, żywo gestykuluje.

Co chwilę zeskakiwał z podestu na widownię, dosiadał się do jakichś ludzi, jakby mówił specjalnie do nich; bratał się z nimi. A wszystko robił tylko po to, aby oszołomić tych biedaków i wycisnąć z nich kasę.

Oczywiście, nie był sam. Miał wsparcie takich jak ja. Siedziałam sobie na widowni jak gdyby nigdy nic, wmieszana w tłum, i co jakiś czas żywo reagowałam na jego popisy. A to wstawałam i żywiołowo klaskałam, wywołując tym prawdziwą burzę braw; a to znowu teatralnym szeptem mówiłam do swoich sąsiadów, jak mądrze gada ten facet i jaką to świetną propozycją jest ten interes. Takich jak ja znajdowało się na sali kilkoro.

Wszyscy mieliśmy za zadanie udawać tych, co już się niby „przekonali”, i pociągnąć za sobą innych. Kiedy na przykład zaproszeni goście wychodzili przed budynek na papieroska, bo przecież nikt by nie wytrzymał trzygodzinnego pokazu non stop, my musieliśmy do nich dołączyć, nawiązać rozmowę, wyśmiewać ich obawy, popierać już przekonanych, a nawet wyzywać tych najbardziej opornych.

Zdarzało mi się powiedzieć komuś wprost, że jest strasznym durniem, skoro nie chce skorzystać z tak wspaniałej okazji, żeby zarobić. Co ciekawe, w rezultacie często gość zmieniał zdanie! Tym bardziej że w pokonywaniu wątpliwości opornych pomagała nam jeszcze inna grupa „naganiaczy”.

Ci z kolei grali zadowolonych uczestników przedsięwzięcia – tych, co już dawno do niego przystąpili i teraz tylko liczyli zyski. Jeden z nich zawsze „spontanicznie” wręczał kwiaty prowadzącemu, aby wszyscy mogli zobaczyć, jak bardzo jest mu wdzięczny, że dzięki temu interesowi został bogaty. A potem wszyscy szli na papieroska razem z gośćmi i niby szeptem, żeby przypadkiem ktoś niepowołany nie usłyszał, dzielili się informacjami, kto z nich ile zarobił w ostatnim miesiącu. Niekiedy padały naprawdę astronomiczne kwoty…

[SMA_PAGE_BREAK]

Zadziwiające, jak wiele osób po takim praniu mózgu decydowało się na podpisanie umowy… Tym bardziej że gdzieś między słowami prowadzący zaznaczał, że firma pomoże chętnym wziąć kredyt na pierwszą wpłatę. Który i tak się przecież szybko spłaci z kolosalnych zysków.
– Kupcie sobie ubrania z większymi kieszeniami, żeby zmieściły się w nich pieniądze płynące do was szerokim strumieniem! – żartował szef.

Ci, którzy zdecydowali się przystąpić do „interesu”, byli przyjmowani entuzjastycznie, niczym gwiazdy rocka. Zapraszano ich na scenę, były uściski, oklaski, łzy szczęścia, a nawet kwiaty. Takiego jelenia otaczano natychmiast łańcuszkiem serdeczności i pilnowano, aby się przypadkiem nie rozmyślił i na pewno podpisał umowę. Kiedy już to zrobił – był ugotowany, bo za jej zerwanie groziła mu… kara dwa razy wyższa niż wpisowe!

Im dłużej chodziłam na te wszystkie spotkania, tym gorzej je znosiłam. Ten głupkowaty wyraz szczęścia malujący się na twarzach ludzi, którzy podpisali dokument, śnił mi się po nocach. Aż za dobrze przecież wiedziałam, że zamiast zysków czeka ich spłata niemałej przecież sumy. Ale aż do pierwszej raty będą śnić swój sen o pieniądzach… Kiedy Darek dostał w końcu pracę, rozstałam się ze swoją fuchą z prawdziwą ulgą. I starałam się do niej nie wracać nawet we wspomnieniach. Aż do wczoraj.

Kara za przeszłość

Bo wczoraj właśnie wpadła do mnie moja rodzona siostra z prawdziwym szczęściem malującym się na twarzy. I powiedziała mi, że zapisała się jako członek do takiego waśnie „interesu”.
– Dałam 1000 złotych wpisowego, ale za każdą zwerbowaną osobę dostanę 100 złotych! – opowiadała z błyskiem w oczach, licząc już w myślach zyski. – Nie poszłabyś na kolejne spotkanie? To naprawdę korzystna inwestycja – zaczęła mnie namawiać z entuzjazmem.

Oczywiście odmówiłam. Było mi bardzo przykro, bo potraktowała to bardzo osobiście, zupełnie jakbym nagle wyciągnęła jej z kieszeni te sto złotych, które w swoich marzeniach już tam miała…

A ja mam zgryz, bo pluję sobie w brodę, że jej przed czymś takim nie ostrzegłam. Nigdy nie mówiłam nikomu, że pracowałam jako „naganiaczka”, bo się tego wstydziłam. A teraz jest już za późno… Gosia wpłaciła pieniądze, a jest samotną matką, wychowuje dwoje dzieci. Wiem, że jej się nie przelewa, bo nieraz wpadała do mnie po pożyczkę. Ten tysiąc złotych, który wyłudziły od niej te łobuzy, pożyczyła w parabanku na złodziejski procent, więc będzie musiała oddać dwa razy tyle.

Na razie nie widzi w tym problemu, bo liczy na zyski, które… zobaczy tak, jak gruszki na wierzbie. W końcu czysta matematyka wskazuje na to, że taka piramida musi kiedyś upaść. Czuję, że znowu będę musiała jej pomóc i spłacić za nią te pieniądze, bo ona przecież nie da rady. Czy to kara za to, że byłam nieuczciwa wobec tamtych biedaków? Jeśli tak – to mi się należała.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Marlena uważała, że w imię przyjaźni powinnam ukrywać jej romans
Zostałam starą panną z wyboru i koleżanki mi zazdroszczą
Mama zawsze wolała moją młodszą siostrę, niż mnie
Matka zniszczyła mi życie. Od zawsze mną manipulowała
Były mąż mnie prześladował, bo nie mógł mnie mieć

Redakcja poleca

REKLAMA