Dzisiaj zapewne byłoby jej łatwiej zrealizować swoje marzenia. Wystarczyłoby, żeby zgłosiła się do jednego z tych programów muzycznych, co ich teraz pełno w telewizji, albo śpiewała w internecie. Jednak czterdzieści lat temu nie było to takie proste... Dlatego Laura upatrywała szansy właśnie w tym konkursie. Szybko zachęciła do swojego pomysłu koleżanki. Ale co to za chór bez tenorów? Najpierw więc przyszła na boisko, gdzie my, chłopcy, kopaliśmy piłkę. Próbowała nas zachęcić. Mówiła, jaka to wielka przygoda pojechać do Warszawy, gdzie odbywały się finały konkursu. Nie chcieliśmy jej słuchać, więc nasłała na nas wychowawcę, profesora Wilka. On z kolei obiecał nam pozytywne oceny ze sprawowania. Jednak cóż to była dla nas za atrakcja – siedzieć po lekcjach w zakurzonym, ciemnym audytorium, gdy na zewnątrz późna wiosna, zielona trawa, piłka i oranżada?!
W końcu Laura wzięła się na sposób. Podeszła do mnie po szkole, kiedy wracałem do domu. Szliśmy w tę samą stronę.
– Wiesz, Leszku, może wybrałbyś się ze mną na piknik? Słońce tak pięknie grzeje... – uśmiechnęła się uroczo.
Zdziwiło mnie to. Nigdy nie utrzymywaliśmy ze sobą przyjacielskich kontaktów. Wzruszyłem ramionami.
– Właściwie czemu nie... – odparłem, udając obojętność. – Tylko żadnego gadania o śpiewaniu, chórze i piosenkach.
Podniosła rękę do góry.
– Przysięgam! – roześmiała się i w jednej chwili ulotniła się jak kamfora.
O piątej czekałem na nią za miasteczkiem, pod wspaniałym klonem, gdzie my, młodzi, często się spotykaliśmy. Przyniosła ze sobą kanapki z ogórkiem i butelkę domowego soku malinowego. Przez chwilę było naprawdę miło. Rozmawialiśmy o szkole, narzekaliśmy na nauczycieli, rodziców. Ot, taka luźna gadka. W końcu jednak przeszła do konkretów.
– Wiesz, chciałam się z tobą spotkać, bo wszyscy chłopcy się ciebie słuchają... Czemu nie chcesz dołączyć do chóru?
Zakrztusiłem się chlebem. Oczywiście, nie zaprosiła mnie tu bez celu… Chciała mnie znów urabiać, żebym robił z siebie głupka! Ja się do śpiewania nie nadaję.
– Nie ma mowy... – zacząłem.
Laura wyciągnęła z torebki zapalniczkę. Charakterystyczną, wściekle zieloną, z moimi inicjałami. Zgubiłem ją tydzień temu. Najpewniej w starej, opuszczonej chałupie na skraju miasteczka. Czasami spotykaliśmy się tam z chłopakami. To któryś podwędził ojcu parę fajek, to wyciągnął niedokończoną butelkę z barku – wiadomo, jak to jest. Siadywaliśmy tam wieczorami przy świetle latarki, graliśmy w karty i próbowaliśmy „zakazanych owoców”. Niestety, przed paroma dniami chałupa poszła z dymem. Prawdopodobnie ktoś zaprószył ogień z papierosa.
Wszyscy wiedzieli, że zwykliśmy tam przesiadywać, ale świadków ani dowodów nie było. Nikt nikogo za rękę nie złapał. Milicja jeszcze trochę węszyła, lecz z uwagi na niską szkodliwość społeczną czynu w końcu dali temu spokój. A tu nagle przede mną stała Laura z zapalniczką w ręce i triumfalnym uśmiechem na twarzy… Rzuciłem się w jej stronę, ale ona odskoczyła i schowała zapalniczkę za siebie.
– Skąd ją masz? – zapytałem.
„Czyżby dziewczyny też urządzały tam spotkania? A może ten pożar to nie był przypadek...” – zacząłem się zastanawiać.
– To zupełnie nieistotne – odparła.
– Ważniejsze jest to, czy nie pójdę z nią na milicję, i nie powiem, że znalazłam ją przy spalonej chałupie i wiem, do kogo należy... – zmrużyła oczy ze złośliwym uśmiechem.
Wygrała i dobrze o tym wiedziała.
– To kiedy pierwsza próba? – zapytałem zrezygnowany, bo co miałem zrobić?
– Jutro o trzeciej. I nie zapomnij zabrać paru kolegów! – rzuciła na odchodne.
Na szczęście chłopaki zrozumieli moją trudną sytuację i następnego dnia wszyscy karnie stawiliśmy się w audytorium. Pani Tereska, ucząca śpiewu w naszej szkole, była bardzo zadowolona, że tylu chłopców zgłosiło się dobrowolnie. Widać kobiecina nie miała pojęcia, jakich sztuczek potrafią dopuścić się wredne baby. Orzekła, że mój głos doskonale komponuje się z głosem Laury, więc będziemy śpiewać w duecie. Moi koledzy dusili się ze śmiechu. Oni bezpiecznie stali z tyłu sceny, a ja miałem strugać wariata na przedzie. Ale czy miałem jakieś wyjście?
Rozpoczęły się miesiące żmudnych ćwiczeń. Laura uparła się, że zaśpiewamy piosenkę z amerykańskiego musicalu, który niedawno wszedł do kin. Poruszyła niebo i ziemię, aby zdobyć nuty. Muzyka to jedno, słowa – drugie. Nie znałem angielskiego ani trochę, zresztą kto w tamtych czasach znał? Tylko Laura uczyła się tego języka od małego. Spędzaliśmy ze sobą długie wieczory, szlifując moją nieszczęsną wymowę, najczęściej u Laury w domu. Jej babcia nazywała mnie jej kawalerem i zawsze smażyła dla mnie placki ziemniaczane.
Nie spędzaliśmy tego czasu tylko nad angielską fonetyką, Laura dużo się śmiała i w ogóle była cudowną dziewczyną. Znała się na piłce nożnej i lubiła wędkować. Ani się obejrzałem, a byłem zakochany po uszy. Zawsze odprowadzałem ją do domu po próbach, które mieliśmy w szkole. Któregoś dnia chwyciłem ją za rękę, gdy przypadkiem chciała wtargnąć na ulicę. Odtąd już zawsze trzymaliśmy się za ręce.
Pamiętam dzień naszego występu. Dziewczyny ubrane w niebieskie sukienki uszyte przez jedną z matek, my w koszulach i krawatach. Staliśmy z Laurą za kulisami i czekając na naszą kolej, zerkaliśmy przez kurtynę. Uśmiechnąłem się wtedy do niej przez całą szerokość sceny i powiedziałam bardziej do siebie niż do niej:
– Kocham cię.
Musiała jednak jakoś odczytać moje słowa, bo roześmiała się, i wtedy usłyszeliśmy pierwsze dźwięki piosenki. Daliśmy z siebie wszystko. Wygraliśmy, a Laura bezdyskusyjnie zdobyła tytuł najlepszej śpiewaczki. W drodze powrotnej cały czas mówiła o występie, ale nic nie wspominała o tym, co zaszło przed nim.
Tuż po rozdaniu świadectw wyjechała do miasta. Miała tam ciotkę, która załatwiła jej pracę kelnerki. Odprowadziłem ją na pociąg. Obiecywaliśmy sobie, że będę ją często odwiedzał. Niebawem jednak dostałem powołanie do wojska na drugi koniec Polski. Na początku często pisywaliśmy do siebie listy, lecz z czasem mieliśmy coraz mniej wspólnych tematów. Czy mogła ją zaciekawić opowieść o codziennej musztrze czy czyszczeniu broni?
Na pierwszej przepustce pojechałem do niej. Zabrała mnie do miejsc, gdzie spotykali się studenci. Rozmawiali godzinami o sztuce i filozofii. Nudziłem się tam. Wymknąłem się któregoś wieczoru bez pożegnania. Nie przyszła mnie szukać, choć wiedziała, gdzie się zatrzymałem. Od tego czasu przestałem do niej pisać.
Dwa lata później, po odbyciu służby, wróciłem do rodzinnego miasteczka i objąłem zakład samochodowy po ojcu. Od czasu do czasu docierały do mnie wieści o Laurze. Że występuje w teatrze, śpiewa w jakichś chórkach; niektórzy twierdzili, że związała się z pewnym malarzem. Ale zobaczyłem ją dopiero na ślubie Janka, mojego sąsiada, który żenił się z najlepszą przyjaciółką Laury. Spóźniła się do kościoła i usiadła koło mnie.
Po mszy ujęła mnie pod rękę.
– Nieczęsto jesteśmy w tym samym mieście, więc musimy powspominać stare, dobre czasy – uśmiechnęła się jak dawniej.
O północy wyszedłem przed remizę, żeby zapalić. Laura wyszła za mną.
– Złapałam bukiet panny młodej – rzuciła, kiedy nasze oczy się spotkały.
– No i po co ci on? – zaśmiałem się gorzko. – Z tym twoim malarzem do ślubu ci chyba niezbyt pilno.
W odpowiedzi pociągnęła mnie za rękę.
– Chodź, mam niespodziankę.
Znaleźliśmy się na parkiecie. I nagle rozbrzmiała nasza piosenka z konkursu. Laura przytuliła się do mnie i tańczyliśmy, a potem poszliśmy razem w sierpniową noc. Nasz pierwszy i ostatni raz. Nazajutrz wyjechała, wróciła do wielkiego świata.
Teraz czytam o niej czasem w kolorowych magazynach. Zdobyła sławę, wyszła za bogatego biznesmena. A mnie pozostały tylko wspomnienia. I nasza piosenka.
Leszek