Dosłownie mnie zatkało, kiedy zobaczyłam teściową naszej córki na lotnisku. Wiedziałam, że jest starsza ode mnie, tymczasem stała przed nami smukła blondynka o cerze jak brzoskwinia i białych, równych zębach. Na nogach szpileczki, w uszach diamenty wielkości ziarenek grochu, no i chmura perfum, od których natychmiast zakręciło mi się w głowie. Mojemu mężowi chyba też, bo rozdziawił usta i łapał powietrze jak ryba bez wody…
Natychmiast przypomniałam sobie, że chwieje mi się plomba w górnej siódemce, że mam za ciasny biustonosz, bo ostatnio mocno przytyłam, i że przez halluksy muszę nosić rozczłapane półbuty, w których wyglądam jak własna babka.
Weszła jak kolorowy ptak
Nie ma co – pani Lala to była przy mnie królowa. Stasiek też to musiał zobaczyć!
– Mamo, błagam cię – jęczała córka poprzedniego wieczoru. – Odbierz ją z lotniska. Nie dam rady się zwolnić, Marek też nie może, bo ma ważną naradę w zarządzie spółki. Zrób to dla mnie.
– Ale ja jej nie znam. Nawet na fotografii jej nie widziałam.
– Od razu ją zauważysz, spoko – obiecywała Żaneta. – Uprzedziła, że będzie miała na sobie jaskrawopomarańczowy płaszcz. Nie da się jej przegapić!
„Pomarańczowy? Jaskrawo?” – pomyślałam, wyobrażając sobie, jak idiotycznie ja wyglądałabym w takim kolorze. Teściowa córki była sporo po sześćdziesiątce, no ale w tej Ameryce podobno starsi ludzie ubierają się kolorowo…
– Niech będzie – zgodziłam się w końcu. – Pojadę z ojcem. Damy radę.
Istotnie, już z daleka biła w oczy peleryna o barwie dojrzałych cytrusów obramowana jakimś błękitnym futerkiem. Spod kapelusika wyglądały platynowe włosy. Do tego ciemnozielone rękawiczki i elegancka torebka. Ta kobieta wyglądała jak rajski ptak. Wszyscy się za nią oglądali!
Jakoś tak wyszło, że od pierwszego razu usiadła w naszym samochodzie na moim miejscu, z przodu. Nawet jej do głowy nie przyszło, żeby zapytać albo się zawahać. Po prostu stała i czekała, aż Stasiek otworzy przed nią drzwi, i dopiero wtedy wsunęła się z gracją na fotel. Mnie by nawet do głowy nie przyszło, żeby się tak pieścić. Nieraz szarpałam się z zamkiem, a małżonek otwierał mi od środka samochodu, siedząc już wygodnie za kierownicą.
Pani Lala zachowywała się zupełnie inaczej niż ja. Nie usiadła na krześle, dopóki mój mąż go nie odsunął od stołu. Nie włożyła swojej peleryny do chwili, kiedy Stasiek jej nie zarzucił na ramiona tego pomarańczowego cudeńka. Stała i czekała… Jakby jej się należało!
Jadła bardzo mało. Rosołu wcale, ziemniaków i pieczeni też nie, skubnęła tylko trochę surówki i jedną mandarynkę. Za to gadała jak najęta. Nie powiem, ciekawie i zabawnie. Dobrze się jej słuchało.
Miała wyraźny obcy akcent, w końcu prawie trzydzieści lat mieszkała za granicą, najpierw w Ameryce, potem w Hiszpanii i Francji. Teraz przyjechała, żeby sprawdzić, czy warto wracać do Polski.
– Chcę rozejrzeć się po kraju – tak mówiła.
O swoim nieżyjącym mężu nawet nie wspomniała, a to przecież on sam wychował ich syna, mojego zięcia. Wykształcił go, wychuchał lepiej niż niejedna matka!
Kiedy Lala wyjechała, Marek miał sześć lat. Odtąd widywał mamusię tylko na zdjęciach i kasetach video, ostatnio też rozmawiał z nią czasem na Skypie.
Na ślub Marka z moją Żanetką nie przyjechała
Przysłała prezenty, to prawda, bardzo drogie i ładne, lecz sama się już nie pofatygowała. Podobno przeżywała wtedy płomienny romans i nie miała głowy do niczego innego.
Kiedy podpytywałam zięcia, co jego mama robi w tych Stanach, nie potrafił mi odpowiedzieć. Podobno zaczynała typowo, od sprzątania, lecz szybko udało jej się lepiej ustawić.
Ponoć wyjechała na zaproszenie swojej bliskiej rodziny i oni jej pomogli. Mówiło się, że zawsze kręcili się koło niej jacyś nadziani faceci, że robiła z nimi interesy i dochodziła do niezłych pieniędzy. Z teściem Żanety nigdy się nie rozwiedli. On kochał ją do końca i nie pozwolił złego słowa powiedzieć o swojej żonie. Na pewno miewał jakieś przygody, bo niemożliwe przecież, żeby tyle lat obywał się bez kobiety, ale to nigdy nie było nic poważnego. Wszyscy wiedzieliśmy, że on wierzy w jej powrót.
Regularnie pisał do niej listy, wysyłał kartki na święta i imieniny, czasami dzwonił. Ona przysyłała pieniądze, ale ojciec Marka dla siebie nie brał z tego złamanego grosza. Wszystko szło na syna. Na jego wykształcenie, obozy językowe, na sport i ubranie. Resztę odkładał. Kiedy zmarł, Marek i Żaneta dostali w spadku niezłą sumkę, bo teść pracował i sam bardzo dobrze zarabiał. Marek chciał pojechać do matki, ale dwa razy nie dostał wizy. Później ona napisała, że planuje przeprowadzkę do Europy, tylko się zastanawia, gdzie zamieszkać na stałe… Jeszcze później zawiadomiła Marka, że przyjeżdża do Polski na kilka tygodni.
Ze zdjęć wiedziałam, że jest przystojną kobietą, nie spodziewałam się jednak takiej babki. Wprost oczu nie można było od niej oderwać! Nawet Żanetka była pod wrażeniem.
– No, no – mówiła. – Nic dziwnego, że teść przez tyle lat był jak oczadziały! Naprawdę super z niej laska!
Zamieszkała w hotelu. Sama chciała.
– Jestem przyzwyczajona do swobody, mam swój rytm dnia. Pieniądze nie grają roli – zdecydowała. – Was tylko proszę o jedną przysługę. Pokażcie mi parę miejsc, jakie chcę zobaczyć. Oczywiście ja pokrywam wszelkie koszty. Zgoda?
Patrzyła wyraźnie na mojego męża. Zresztą na kogo miała patrzeć? Ja nie mam prawa jazdy, a nawet gdybym miała, to i tak nie lubię się włóczyć byle gdzie. Poza tym ciśnienie mi ostatnio skacze, więc muszę na siebie bardzo uważać. Z kolei dzieci pracują od świtu do nocy, nie mają czasu na takie wyprawy. Rozumiało się samo przez się, że przewodnikiem pani Lali będzie Stanisław. Najpierw pojechali do Krakowa, bo pani Lala chciała odwiedzić groby „wielkich Polaków, królów i artystów” – jak mówiła. O mogile swojego męża na miejscowym cmentarzu nie wspomniała…
Ta baba odmieniła mi męża
Z tej wyprawy mój mąż wrócił odmieniony. Nowa kurtka, nowe modne buty, nawet ostrzygł się zupełnie inaczej. Zrobiłam na jego widok głupią minę, ale pani Lala zaszczebiotała:
– Chyba nie masz do nas pretensji? To moja wina. Ja go namówiłam, żeby się trochę odmłodził, teraz ci się będzie bardziej podobał. Długie związki muszą mieć od czasu do czasu trochę odmiany! Dla ciebie też mamy prezenty. Zobacz…
Faktycznie. Dostałam perfumy, kapelusz i fikuśną, drogą torebkę. Wszystko ładne, eleganckie i kompletnie nie w moim stylu. Nie perfumuję się, bo mnie zaraz boli głowa od mocnych zapachów, kapeluszy nie noszę, a torebka do niczego mi nie pasowała! Było mi trochę przykro, ale ukłucie w sercu poczułam dopiero wtedy, gdy Stasiek powiedział:
– Od razu wiedziałem, że to nie dla ciebie. Ty nie pasujesz do takich luksusów!
– A do czego według ciebie pasuję? – obruszyłam się. – Do smażonej cebuli i mielonych? Tak?!
– Nie ma się co obrażać o prawdę, Tereska. Ty jesteś zwyczajna dziewucha, a ona to jak z filmu. Takie są fakty.
Zauważyłabym, gdyby coś ich łączyło! Mam dobre oko, niełatwo mnie wykiwać, ale ona traktowała Staśka jak kierowcę albo lokaja. Nigdy żadnych czułych spojrzeń ani gestów. To mój mąż skakał przy niej niczym pasikonik – ona była królową, on jej służącym. Mnie to bardziej śmieszyło, niż wkurzało, w końcu jesteśmy tyle lat razem… Nasza miłość już się nie pali płomieniem, a zazdrość jest śmieszna i lepiej się do niej nie przyznawać. Raz z nimi pojechałam, ale tylko dlatego, że ona chciała mnie zabrać i nawet o to poprosiła.
Byliśmy w Kazimierzu. To piękne miejsce, jednak nie w trzydziestostopniowym upale! Nogi mi tak spuchły, że nawet ranne pantofle były za ciasne. Dyszałam jak lokomotywa i tylko marzyłam, żeby położyć się w chłodzie. Pani Lala biegała na wysokich koturnach i ciągle jej było mało zwiedzania. Od rana w nienagannym makijażu, pachnąca, świeżutka, w dobrym humorze.
– Jak ty to robisz? – zapytałam kiedyś. – Z żelaza jesteś czy co?
– Raczej z plastiku – roześmiała się. – Ale masz rację, nigdy się nie poddaję. Dostałam niezłą szkołę w Ameryce, tam słabeusze przegrywają!
Korciło mnie, żeby zapytać o mężczyzn w jej życiu, ale nie miałam odwagi. Lala była nieprzemakalna. Nie dopuszczała do żadnych zwierzeń i poufałości, do nikogo z nas tak naprawdę się nie zbliżyła. Wszystkich, nawet własnego syna, traktowała równo – była miła, uprzejma i na kilometrowy dystans. Spędziła w Polsce parę miesięcy. Podróżowała. Kilka tygodni odpoczywała w luksusowych kurortach z odnową biologiczną. Twierdziła, że jest zachwycona.
– Poziom usług bardzo wysoki i tanio jak barszcz – mówiła.
Złapałam się za głowę, kiedy się dowiedziałam, co dla niej znaczy „tanio”! Kilogramami kupowała biżuterię. Żanetka dostała od niej złoty wisior i kolczyki z brylancikami. Obiecała młodym, że jeśli zdecydują się na budowę domu, ona w połowie wszystko sfinansuje. Byli zachwyceni! Zauważyłam, że pod koniec jej pobytu mój mąż przycichł, jakby się w sobie zapadł i skurczył. Coś ukrywał. Siedział długo w noc w ciemnej kuchni i dumał nie wiadomo o czym… Teraz już wiem, co go gryzło – wtedy podśmiewałam się, że tak przeżywa wyjazd Lali.
– Zakochałeś się w niej, stary, czy co? – kpiłam. – O mało ci oczy za nią nie wypadną, tak się gapisz na tę lalunię!
Tylko raz mi odpowiedział. I pamiętam każde jego słowo:
– Ja myślałem, że takich babek nie ma. Może w kinie albo w tych kolorowych gazetach, które Żanetka kupuje. A tu nagle przekonałem się, że są! Jakbym znowu uwierzył w bajki… – westchnął.
– W bajkach księżniczki na ogół wychodzą za mąż za królewiczów – zachichotałam. – Ty nie masz szans!
Żałuję, że to powiedziałam, bo może postanowił mi udowodnić, że się mylę? Wyczekał do ostatniej chwili.
Tym razem na lotnisku była cała rodzina. I przy wszystkich mój mąż ogłosił, że wyjeżdża z panią Lalą. Na zawsze. Do końca życia nie zapomnę miny Żanetki i zdumionego spojrzenia Marka. Ale pani Lali już przy nas nie było; stukając obcasikami, poszła do odprawy i nawet się nie obejrzała. A Stasiek wyjąkał to, co miał wyjąkać, i pobiegł za nią. Stałam, jakby mnie ktoś znokautował. Łapałam powietrze otwartymi ustami, ale i tak się dusiłam. Gdyby dzieci się mną nie zajęły, to umarłabym tam chyba.
Sporo czasu minęło od tamtych wydarzeń. Mąż napisał do mnie tylko jeden list. Spaliłam go, nie otwierając. Nie chcę wiedzieć, co ma mi do powiedzenia... Pani Lala dotrzymała wszystkich obietnic. Na konto Żanety i Marka wkrótce wpłynęła poważna suma pieniędzy, dzięki czemu są zabezpieczeni na lata. W pierwszym odruchu nie chcieli przyjąć darowizny, lecz ja im wytłumaczyłam, że to byłaby głupota.
– Co ma piernik do wiatraka? – zapytałam. – Zresztą ojciec nieźle się tam przy niej narobi. To także od niego. Bierzcie, jak dają!
Wiem, że Marek i Żaneta mają jakiś kontakt z panią Lalą i Staśkiem, ale dla mnie oni oboje umarli! Biorę leki na nerwy, chodzę do psychologa, próbuję jakoś się pozbierać. Muszę się śpieszyć, bo Żanetka jest w ciąży, więc trzeba będzie pomóc, jak się dziecko urodzi. Tylko o tym teraz myślę.
Czytaj także
„Codziennie rano zakładam garsonkę i idę do pracy. Tam przebieram się w dresy. Bo ja nie pracuję w biurze, ja w nim sprzątam”
„Moja przyszła teściowa to od piekła odnoga. Według niej żaden ze mnie materiał na żonę, więc próbuje mi dopiec na każdym kroku”
„Nazywają mnie patologią, bo mam 4 dzieci z 3 różnych związków. Nikt nawet nie próbuje zrozumieć mojej historii...”