Z życia wzięte - prawdziwe historie

Z życia wzięte fot. Fotolia
Choć nasza rozmowa trwała raptem kilka minut – dała mi do myślenia. Zobaczyłam wszystko w całkiem nowym świetle
/ 18.02.2013 07:00
Z życia wzięte fot. Fotolia
Nie miałam ochoty się odzywać, a ta dziewczyna uparcie mnie zagadywała. Że lubi nawet pluchę, że cieszy się życiem… Wariatka?

Tamten zimowy dzień był wyjątkowo paskudny. Niby sobota, nie trzeba iść do pracy, a jednak od rana byle jaki. Oczywiście pokłóciłam się z mężem. Trzeci weekend z rzędu go prosiłam, żeby naprawił szafkę w kuchni, a ten leń nie raczył nawet na mnie spojrzeć. Mruknął tylko coś, co brzmiało jak „później”, i wrócił do przeglądania internetu. Ostatnio zresztą ciągle przesiadywał przed komputerem, zamiast pomóc mi w domu albo zająć się Izą. Nasza córka też nie lepsza, widać ma to po tatusiu. Bałaganiara, że hej!

Dziesięcioletnia dziewczynka powinna już dbać o porządek, przynajmniej w swoim pokoju. A ona nic. Porozrzuca zabawki i pójdzie. Mama posprząta! Byłam przemęczona i wściekła, że wszystko na mojej głowie i nikt mi nie pomaga. I jeszcze ten śnieg z deszczem. Chlapa na chodnikach, ponuro, a ja co? Po zakupy. Same się nie zrobią… Na szczęście już wracałam.

Z ciężkimi siatami, zziębnięta i zła. Zatłoczonym autobusem. Dobrze, że przynajmniej znalazłam miejsce siedzące.
– Piękny dzień, prawda? – zagadała młoda dziewczyna siedząca obok, przy oknie.
– Chyba niezbyt – burknęłam. – Pani spojrzy za okno, jaki syf.
– To prawda! – roześmiała się głupio. – Na szczęście nie jesteśmy z cukru. Pani nie lubi śniegu? Ja bardzo, zwłaszcza jak sypie i zamienia świat w bajkę.

No to mi się trafiło! Panna gaduła… Zazwyczaj jak ognia unikałam siadania w autobusach obok staruszek, bo istniało spore prawdopodobieństwo, że mnie zaczepią, żeby sobie podyskutować. Nic dziwnego, starsze osoby zazwyczaj są samotne. Nie mają z kim gadać, więc gadają z ludźmi w autobusach.

Ale młoda dziewczyna? Czego ona ode mnie chce?!
– A najbardziej lubię mróz i słońce! – uśmiechnęła się. – Oddycha się wtedy pełną piersią.
Skrzywiłam się. Co za brednie.
– Przykro mi, ale nie jestem w nastroju do dyskusji – odparłam, odwracając głowę.
– Widzę, że pani smutna – pokiwała głową. – Dlatego panią zaczepiłam. Czasem dobrze jest pogadać, choćby o pogodzie.
– Nie jestem smutna, tylko niezadowolona – przyznałam się.
– Mam bardzo kiepski dzień.
– Czasem tak bywa – przyznała gaduła. – Wie pani, ja mam taki sposób: kiedy dopada mnie chandra, zamykam oczy i myślę o przyjemnych rzeczach. Na przykład o tym, jak pięknie wyglądają zaśnieżone góry.
– Co pani z tym śniegiem! – zirytowałam się wreszcie.
Dziewczyna nie wydawała się przejęta moimi szorstkimi odpowiedziami. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i powiedziała:
– Niech pani pomyśli o czymś miłym. O czymś, co dobrze się pani kojarzy… Proszę spróbować. To naprawdę działa!
Wariatka! Denerwowała mnie, a jednak mimowolnie przywołałam w pamięci obraz siebie w białej sukni w dniu ślubu.

I to, jak wspaniale się wtedy czułam… Od razu zrobiło mi się jakoś lżej na sercu. Nie na długo jednak. Chwilę później powrócił do mnie widok zepsutej szafki i męża przed komputerem.
– Łatwo pani powiedzieć – prychnęłam. – Pani jest młoda, ładna, pewnie studentka. Jak się nie ma trosk i miliona spraw na głowie, to i jest czas, żeby rozmyślać o bzdurach. Dorosłe kobiety nie mają do tego głowy! Muszą zająć się pracą, dziećmi, mężem, który w niczym im nie pomaga. Mają poważne życiowe problemy… Nie to co pani.

– To normalne, że ma się problemy – odparła dziewczyna, której twarz jakby nieco posmutniała. – Ale one nie mogą nam przeszkadzać w cieszeniu się życiem. Oho, to mój przystanek – podniosła się z siedzenia. – Przepraszam, że panią zaczepiłam. Miłego dnia!

Cała złość zniknęła, poczułam wstyd. Chciałam coś odpowiedzieć, lecz słowa nagle uwięzły mi w gardle. Dopiero gdy dziewczyna wstała, zauważyłam, że zamiast połowy lewej nogi ma protezę. Poruszała się z trudem.

Z autobusu pomógł jej wysiąść młody mężczyzna. Odwdzięczyła mu się promiennym uśmiechem i, kuśtykając, ruszyła przed siebie. Szła, wystawiając twarz do nieba, prosto w ten śnieg z deszczem. Zrobiło mi się strasznie głupio. Ona – niepełnosprawna,
a ja jej tu o „poważnych” problemach gadałam!

Zaczerwieniłam się po same uszy, rozejrzałam ukradkiem, czy ktoś przysłuchiwał się naszej rozmowie. Ludzie siedzieli na miejscach z kamiennymi twarzami. Nikt nie dał po sobie nic poznać. Ale pewnie w duchu wyklinali mnie od bezdusznych, zgorzkniałych babsztyli. I mieli rację!

Wróciłam do domu, tachając ciężkie torby, przemoknięta do suchej nitki, lecz, o dziwo, całkiem już spokojna. Tamta dziewczyna, którą los najwyraźniej ciężko doświadczył, potrafiła cieszyć się życiem. A ja? „Powinnam brać z niej przykład” – pomyślałam, ponownie przywołując w pamięci obraz ślicznej i szczęśliwej panny młodej sprzed lat.

Redakcja poleca

REKLAMA