„Znalazłam przyjaciółkę, która próbowała popełnić samobójstwo. Była przemęczona pracą, opieką nad dziećmi i domem”

Kobieta przechodząca załamanie nerwowe fot. Adobe Stock
Marika zniknęła. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wiedział. Co się wydarzyło? Porwanie, zabójstwo, ucieczka, a może… coś jeszcze innego?
/ 14.12.2020 14:58
Kobieta przechodząca załamanie nerwowe fot. Adobe Stock

Cześć, Olga, jest może u ciebie Marika? – połączenie było kiepskie, ale i tam zorientowałam się, że Paweł jest mocno zdenerwowany.
– U mnie? – zdziwiłam się. – Nie. Po pracy miała przecież jechać prosto do domu. A coś się stało?
– No właśnie! Nie dotarła, nie odpowiada na telefony, u rodziców jej nie ma…

Jak ona mogła tak żyć?

Do północy obdzwoniliśmy szpitale, kilka razy informowaliśmy się na policji, czy nie było nowych wypadków z ofiarami, skontaktowaliśmy się z wszystkimi osobami, jakie przyszły nam do głowy, że mogły coś wiedzieć. Niestety, niczego się nie dowiedzieliśmy. Moja przyjaciółka i współpracownica, żona Pawła i matka trójki małych dzieci zapadła się pod ziemię!

Następnego dnia pojechałam do niego, żeby pomóc mu z dziećmi. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Pięcioletnia Adela miała w nocy gorączkę i wymiotowała, trzyletni Adaś ciągle płakał i pytał, gdzie mama, a siedmiomiesięczna Iwonka pluła mlekiem modyfikowanym, bo do tej pory Marika zawsze rano zostawiała w lodówce swój ściągnięty pokarm.

Wszędzie panował nieopisany bałagan, brudne naczynia prawie wypadały ze zlewu, a na dodatek w domu nie było nic do jedzenia poza chlebem i keczupem. Cóż, zabrakło gospodyni…
– Idź po zakupy – poleciłam Pawłowi, który wyglądał jak pogrążony w letargu.
– Ja się zajmę dziećmi przez godzinę.

Wyszedł, a ja już po kilku minutach omal nie oszalałam. Nie mam pojęcia, jak Marika daje sobie radę z trójką dzieci, a do tego pracuje na pełen etat i jeszcze uczy się do egzaminu z przepisów, bo wymaga tego nasz szef… Dzieci nieustannie czegoś się domagały, płakały, krzyczały albo pluły jedzeniem. Owszem, w dni powszednie rodzina ma nianię, jednak ona wychodzi równo o 17.30, czyli praktycznie mija się w drzwiach z wracającą z pracy Mariką.

Nie mogłam sobie wyobrazić, jak po ciężkim dniu pracy moja przyjaciółka potrafi wejść do domu i zamiast odpocząć jak normalny człowiek, z biegu być do dyspozycji potomstwa pełnego roszczeń. A w weekendy musi nie tylko się nimi zajmować, ale też posprzątać cały dom, ugotować obiad i przynajmniej spróbować pouczyć się do egzaminu…
– I co? Dzwonił ktoś na domowy? – Paweł wtargnął do kuchni z trzema wypchanymi siatkami. – Odezwała się?
– Niestety – pokręciłam głową. – Jeśli nie wróci do wieczora, chyba będziesz musiał… no wiesz… zgłosić jej zaginięcie.

Poszukiwania Mariki 

Oboje przełknęliśmy nerwowo ślinę, bo nie jest łatwo mówić o kimś bliskim jako o osobie zaginionej. Do tej pory mieliśmy nadzieję, że Marika po prostu miała wszystkiego dość i wyrwała się gdzieś na kilkanaście godzin, jednak takie trzymanie rodziny w niepewności było do niej absolutnie niepodobne. Na pewno zadzwoniłaby chociaż do mnie, jeśli nie do męża.

O 20.00 przyjęto zgłoszenie. Policjanci wydawali się sceptyczni, a kiedy Paweł opowiedział o trójce małych dzieci, wymagającym szefie i nieustannej presji, jakiej była poddana jego żona, prawie wmówili nam, że po prostu uciekła od tego wszystkiego i wróci, kiedy do tego dojrzeje.

– Ona nigdy by tak nie zrobiła! – zawołał Paweł. – Nie odeszłaby bez słowa! Wiedziałaby, że dzieci będą się o nią dopytywać, a ja bym oszalał z niepewności! Nie zna pani Mariki! To dobra dziewczyna!
– Być może – mimo nerwowej atmosfery policjant starał się być cierpliwy i uprzejmy – ale proszę zrozumieć, że mamy sporo takich zgłoszeń. Większość zaginionych osób odnajduje się po kilku dniach i bardzo przeprasza najbliższych za tę traumę. Myślę, że i w tym wypadku tak będzie.
– Więc nie zaczniecie jej szukać? – spytał coraz bardziej rozjuszony Paweł. – A co, jeśli została porwana? Może siedzi gdzieś uwięziona i czeka na ratunek? Czas płynie, a wy nawet nie zaczęliście poszukiwań…

Mąż mojej przyjaciółki nie miał racji. Policja rozpoczęła poszukiwania. Zdjęcie Mariki trafiło do wszystkich komend w kraju oraz na strony internetowe poświęcone osobom zaginionym. „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…” – komunikat nadało nawet lokalne radio.

Paweł był w całkowitym rozpadzie emocjonalnym. Gdyby nie teściowie, którzy zajęli się dziećmi, pewnie biedactwa umarłyby z głodu i zaniedbania. On sam wymagał opieki! W ciągu kilku dni postarzał się o parę lat, schudł i zapadł się w sobie. Nic nie jadł, prawie nie spał i niemal się odwodnił.

– A jeśli ona już nie żyje? – patrzył na mnie przerażony. – Jeśli trafiła na jakiegoś zwyrodnialca, który ją zamordował, a potem ukrył ciało? I nigdy się nie dowiemy, co się z nią stało? Co ja powiem dzieciom?!

W pracy również wszyscy byli poruszeni. Policja przesłuchała tych, którzy widzieli Marikę jako ostatni, w tym mnie. Wszyscy zeznaliśmy zgodnie: tak, była zmęczona, wręcz wyczerpana, ale wybierała się prosto do domu. Nie, nie miała wrogów i ostatnio nie zachowywała się dziwnie. Na pytanie, czy mogła mieć romans, wszyscy omal nie parsknęliśmy ponurym śmiechem. Nie dlatego, że Marika była taka święta, tylko zwyczajnie nie miałaby kiedy romansować!

– Proszę zrozumieć – tłumaczyłam policjantom. – Ona przychodząc do pracy, już miała za sobą dwie godziny użerania się z dziećmi, odwożenie najstarszej córki do przedszkola i jazdę do pracy w korkach. Potem zasuwała bez przerwy, bo szef uważał, że matka trójki dzieci generalnie nie powinna pracować zawodowo, więc się bała, że ją zwolnią, i chciała się wykazać. O piątej wybiegała i gnała do domu, gdzie już w płaszczu czekała na nią niańka. Nocami uczyła się do egzaminu. Kiedy niby miałaby czas w ogóle się z kimś spotykać?

– Znała ją pani od wielu lat – policjant zerknął w notatki. – Czy uważa pani, że to możliwe, żeby uciekła od takiego życia?
– Nie! – oświadczyłam mu z całą mocą. – Nie zrobiłaby tego swojej rodzinie!
– A gdyby chciała popełnić samobójstwo? Nie zwierzała się pani z takich myśli?
Już chciałam kategorycznie zaprzeczyć, lecz nagle coś mi się przypomniało…

Kiedyś weszłam do pokoju, w którym pracowała, i zobaczyłam, jak stoi wpatrzona w okno. Nasze biuro mieści się na siódmym piętrze, a pod oknami jest wybetonowany parking. Nie słyszała, kiedy weszłam, a gdy się odezwałam, drgnęła przestraszona. Widziałam, że patrzyła na dół, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Wtedy pomyślałam, że po prostu robi sobie krótką przerwę w pracy, ale teraz…

– Myślę, że mogła sobie wyobrażać coś takiego – odpowiedziałam policjantowi. – Ale od dumania do czynów droga daleka. Miała… yyy, ma przecież troje dzieci!

Przełom w sprawie

We wtorek policja znalazła samochód Mariki. Stał zaparkowany pod centrum handlowym, zgłosiła to ochrona. Na monitoringu było widać, że zaparkowała go tam kobieta – może Marika, a może tylko ktoś o jej figurze – w piątek wieczorem. Potem odeszła i zniknęła z zasięgu kamer.

– Była w kapturze. Nie wiedzą na sto procent, czy to ona – rzucił Paweł, trąc nerwowo czoło już niemal zdarte do krwi. – A jeśli to wspólniczka porywacza? No bo po co moja żona miałaby parkować samochód pod hipermarketem i uciekać z parkingu? No i nigdy nie miała takiej bluzy… Z domu wyszła rano w kostiumie. „Może po to, żeby uciec od ciebie, dzieci i tego niewolnictwa, w jakie niechcący zamieniło się jej życie…” – odezwał się nagle cyniczny głos w mojej głowie.

– Gdzie jest mamusia? – wyrwał mnie z tych rozmyślań cienki głosik małego Adasia. – Kiedy do nas wróci?
– Niedługo – obiecałam i poczułam się jak ostatnia kłamczucha, bo tak naprawdę jej powrót całej i zdrowej był z dnia na dzień coraz mniej prawdopodobny…

Dzień później znaleziono jej komórkę. Ktoś usiłował sprzedać ją przez internet. Policja szybko zatrzymała sprzedawcę. Ten zeznał, że telefon znalazł w krzakach, w tej samej dzielnicy, w której znajduje się nasze biuro. Gdy dowiedział się, że należy do zaginionej kobiety, omal nie spadł z krzesła. Bez oporu pokazał miejsce porzucenia aparatu. Nikt nie rozumiał, dlaczego było to dokładnie po drugiej stronie miasta niż centrum handlowe, pod którym ta kobieta zostawiła auto Mariki.

Paweł wyglądał jak cień mężczyzny, którym był kiedyś. Nie mógł skoncentrować się na najprostszej czynności – dobrze, że jego szef dał mu wolne do końca miesiąca. 

Pomyślałam ponuro, że jeśli Marika nie odnajdzie się żywa, Pawłowi będzie potrzebny dużo dłuższy urlop… Ja również nie czułam się najlepiej. Nocami nie mogłam zasnąć, w dzień jeść. Wspominałam naszą młodość i późniejsze lata przyjaźni. Marika zawsze była pełna energii, patrzyła w przyszłość z optymizmem, chciała podbić świat. Z żalem pomyślałam, że średnio jej się to udało.

Miała niestabilną, niespecjalnie dobrze płatną pracę, szef czyhał na każde jej potknięcie, by wreszcie ją zwolnić, w domu nie mogła odpocząć nawet przez sekundę, a do tego ostatnio skarżyła się, że Paweł nie chce uprawiać z nią seksu… Podejrzewała, że to z powodu nadwagi.

Faktycznie w ciągu ostatnich kilku miesięcy przytyła aż czternaście kilogramów. Trzy ciąże zrobiły swoje, a poza tym przy jej trybie życia Marika nie miała czasu ani na zdrowe odżywianie, ani na sport. Doczekała się więc obwisłego brzucha, wielkich piersi i grubych ud. Nie jestem złośliwa, po prostu obiektywna. Zresztą, ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak teraz wygląda.

– Nienawidzę tego cielska – powiedziała mi kiedyś, szczypiąc się z obrzydzeniem w pośladek. – Wyglądam jak maciora. Bo i jestem maciorą… Trzy małe prosiątka
o wiecznie brudnych pyszczkach tylko czekają, żebym je karmiła i zabawiała…
– Nie mów tak – poprosiłam, bo chciałam ją jakoś pocieszyć. – Masz naprawdę cudowną rodzinę. A zbędne kilogramy… można przecież zrzucić w każdej chwili.

Spojrzała na mnie wtedy tak, że zrobiło mi się wstyd za te słowa. Jasne, łatwo mi było mówić! Nie miałam męża, nawet chłopaka, nie mówiąc już o dzieciach. Mogłam spędzać czas na siłowni, chodzić na fitness, biegać, kiedy mi się żywnie podobało, i bawić się w gotowanie warzyw na parze. Odpowiadałam tylko za siebie i nie musiałam dla nikogo się poświęcać. 

Marika zaś była w pułapce, jaką stało się jej życie. Aż podskoczyłam, kiedy przypomniałam sobie tamtą rozmowę. Pamiętałam to jej spojrzenie – mieszała się w nim zazdrość, poczucie krzywdy i determinacja. To było niecały miesiąc przed jej zniknięciem… Przypomniałam sobie coś jeszcze. Takim samym spojrzeniem obdarzyła mnie, kiedy wspomniałam, że wybieram się na weekend do spa w Czechach, bo muszę odpocząć od pracy. Wtedy jednak w jej oczach zamigotała głównie zazdrość, wręcz zawiść.

Zaczęłam szukać na własną rękę

I nagle do głowy przyszedł mi absurdalny pomysł. Nie zlekceważyłam go jednak, pobiegłam do pokoju Mariki. Zajrzałam do jej szuflady i szybko odszukałam folder tego ośrodka spa, o którym jej mówiłam. Był cały pomięty, wielokrotnie składany; widać było, że często do niego zaglądała. Pewnie czytała o saunach i masażach, wyobrażając sobie, że i ona kiedyś z nich skorzysta.

Zadzwoniłam tam i zapytałam, czy nie przebywa u nich kobieta o takim i takim nazwisku. Odmówili mi tej informacji. Wtedy sprawdziłam coś jeszcze: kasetkę z pieniędzmi, z których Marika jako główna kadrowa wydawała pracownikom zaliczki gotówkowe. Wiedziałam, że od czasu zniknięcia nie używała karty płatniczej… Moje podejrzenia się potwierdziły: kasetka była pusta! Najwyraźniej jeszcze nikt nie miał potrzeby zgłoszenia się po zaliczkę i dlatego sprawa dotąd nie wyszła na jaw.

Nie mogłam tak po prostu powiedzieć o tym szefowi i policji. Jeśli Marika wzięła pieniądze i pojechała za czeską granicę, to pewnie w końcu zechce wrócić i na nowo poukładać swoje życie. Nie pomogłoby jej oskarżenie o kradzież firmowych pieniędzy. W tym spa byłam dwa razy, choć o drugim nie powiedziałam przyjaciółce, żeby jej nie denerwować. Znałam drogę na pamięć. Po sześciu godzinach dotarłam na miejsce.

– Dzień dobry, poproszę o pokój na jedną noc – wyciągnęłam dowód i rozejrzałam się po holu. – O której jest kolacja?
– Od osiemnastej do dwudziestej drugiej – odparła Czeszka, podając mi klucz. – Restauracja otwiera się za pół godziny.

Dwadzieścia pięć minut później byłam już na dole, potem przez kolejne dwie godziny siedziałam kamieniem przy stoliku nad jakąś zdrową potrawką z dużą ilością szpinaku. O dwudziestej pięć do restauracji weszła… Marika we własnej osobie! Poczułam ulgę i gniew.
– Co ty wyprawiasz?! – doskoczyłam do niej. – Paweł odchodzi od zmysłów, szuka cię policja, dzieci płaczą…
– Zostaw mnie! – syknęła, wyraźnie niezadowolona, że mnie widzi.

Schudła, zmarniała i zupełnie nie wyglądała jak ktoś, kto od kilku dni mieszka w luksusowym ośrodku spa.
– Brawo! Znalazłaś mnie! – warknęła.
– Zadzwoń do nich wszystkich i pochwal się tym! Zaraz ściągną mnie z powrotem, bo przecież ktoś musi ich obsługiwać, karmić, zarabiać… – nagle zaczęła płakać i wybiegła z restauracji, a ja za nią.
– Mari… – szepnęłam, doganiając ją przy windzie, bo nagle wszystko zrozumiałam. – Ty naprawdę uciekłaś od swojego życia… Nie wierzyliśmy w to, ale to zrobiłaś. Musiało ci być straszliwie ciężko...

Nawet nie próbowała na nic odpowiadać. W milczeniu weszła do windy, ja znowu za nią. Patrzyłam na moją przyjaciółkę ze współczuciem, ale ona jakby mnie nie zauważała. Na ostatnim piętrze drzwi otworzyły się i Marika poszła korytarzem przed siebie. Weszłam za nią do pokoju. Nie protestowała. Usiadła na łóżku i zapatrzyła się tępo w ścianę.

Przerażająca prawda

Westchnęłam ciężko.
– Nie osądzam cię – powiedziałam. – Doskonale rozumiem, dlaczego…
– Nic nie rozumiesz! – krzyknęła nagle. – Nie przyjechałam tu odpocząć ani uciec! Ja przyjechałam tu, żeby… się zabić…
– Co takiego?! – nie uwierzyłam.
– Tak… – jej oczy płonęły teraz, przewiercając mnie na wskroś. – W tamten piątek zrozumiałam, że dłużej tego nie zniosę. Byłam kompletnie wykończona pracą, a za chwilę rozpoczynał się weekend. Wszyscy czekają na weekendy, ale dla mnie to jeszcze gorsza harówa niż w tygodniu! Czułam, że tej soboty po prostu pęknę i… Nie zrozumiesz tego…

– Powiedz – szepnęłam.
– Zaczęłam fantazjować, że ich wszystkich pozabijam. Dzieci, Pawła, na końcu siebie. Przyłapałam się, że to planuję. Rozumiesz?! Planowałam zbrodnię na własnej rodzinie! Widziałam siebie, jak rozpuszczam środki nasenne w kakao na wieczór dla dzieci i w herbacie dla Pawła, a potem ich wszystkich duszę po poduszką. Po kolei. Jedno po drugim…

Poczułam, że blednę. Ta kobieta nie była już moją przyjaciółką, znaną mi od dzieciństwa. Była zdesperowaną kobietą, która straciła resztki równowagi psychicznej…

– Zrozumiałam, że jestem niebezpieczna dla własnej rodziny. Że to się stanie, jeśli spędzę z nimi jeszcze chociaż jeden wieczór – ciągnęła. – Ale przecież mimo wszystko ich kocham. To mój mąż i moje dzieci! Dlatego postanowiłam zabić siebie, żeby ich uratować. Tysiące razy czytałam ten twój folder, sprawdzałam dojazd na mapie. Wzięłam pieniądze z kasetki i wyszłam z biura. Najpierw pozbyłam się telefonu, żeby nikt mi nie przeszkadzał, potem kupiłam wygodniejsze ciuchy. Odstawiłam samochód, chciałam, żeby go szybko znaleźli i oddali Pawłowi. Przecież by go potrzebował po mojej śmierci, prawda?

Taka chłodna kalkulacja przeraziła mnie jeszcze bardziej niż wyznania o planowanym morderstwie i samobójstwie. Bardzo chciałam móc wreszcie pobiec do swojego pokoju i stamtąd zadzwonić do Pawła i na policję. Niestety, schodząc na kolację, nie zabrałam telefonu. Poza tym nie mogłam jej teraz zostawić. To jeszcze nie koniec!

– Przyjechałam tu pociągiem, potem autobusem – mówiła dalej Marika. – Kupiłam po drodze żyletki i zapłaciłam za jedną noc. W nocy napuściłam do wanny gorącej wody, usiadłam i zrobiłam pierwsze cięcie – podwinęła rękaw swetra i zobaczyłam obandażowany nadgarstek; zrobiło mi się zimno, choć w pokoju panował zaduch.

– Myślałam, że to będzie prostsze… – nagle i ona zaczęła się trząść. – Próbowałam to powtórzyć, ale nie mogłam… Pomyślałam więc, że rano skoczę z dachu, to wysoki budynek. Ale też nie byłam w stanie… Och, Olga, jestem takim okropnym tchórzem! Tak strasznie się wszystkiego boję…Nie potrafię się nawet zabić!

Dopiero teraz zaczęła płakać na dobre. Łkała rozdzierająco, kwiląc jak mała dziewczynka. Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. Przytuliła się do mnie jak dziecko i ja także zaczęłam płakać.
– Zawsze się bałam… – mówiła niewyraźnie. – Bałam się powiedzieć Pawłowi, że nie chcę mieć więcej niż jedno dziecko. Postawić się szefowi. Poprosić mamę o pomoc w domu. A teraz boję się umrzeć, żeby uratować moje dzieci przede mną samą.

– Kotku, nie jesteś zagrożeniem dla dzieci – spojrzałam jej prosto w oczy. – Przeszłaś załamanie nerwowe, to wszystko. Zdarza się najlepszym! Ale teraz zabiorę cię do domu. Znajdziemy ci terapeutę i opiekunkę do dzieci na weekendy, okej?
Przestała na moment szlochać.

– A co z policją i z Pawłem? – zapytała z przestrachem. – Przecież mnie szukają…
– Zaraz do nich zadzwonię. Policja przestanie cię szukać, a Paweł… Cóż, na pewno zrozumie, że nie wytrzymałaś tego wszystkiego psychicznie. To dobry człowiek. Twoi rodzice też będą cię wspierać, no i oczywiście ja. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

W rodzinie Mariki wszystko powoli się układa. Ona sama trafiła na miesiąc do szpitala, gdzie powoli zaczęła odzyskiwać równowagę psychiczną. Niedawno wróciła do domu. Wszyscy są szczęśliwi. Tylko mnie czasami mrozi myśl, co by było, gdybym nie przypomniała sobie o tym spa… Ta myśl jest tym bardziej przerażająca, że pakując rzeczy przyjaciółki, odkryłam w łazience strzykawkę, która – jak się okazało – wypełniona była śmiertelną dawką rycyny. Nie mam pojęcia, jak ją zdobyła, ale skoro raz jej się udało…

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Marlena uważała, że w imię przyjaźni powinnam ukrywać jej romans
Zostałam starą panną z wyboru i koleżanki mi zazdroszczą
Mama zawsze wolała moją młodszą siostrę, niż mnie
Matka zniszczyła mi życie. Od zawsze mną manipulowała
Były mąż mnie prześladował, bo nie mógł mnie mieć

Redakcja poleca

REKLAMA