Wszystko zaczęło się dwa miesiące temu. Wróciłem do domu bardzo późno, bo pojechałem z kumplami do miasta trochę się rozerwać. Cichutko otworzyłem drzwi do domu – myślałem, że matka i ojciec dawno już śpią. Nie spali. Gdy tylko przekroczyłem próg, rzucili się na mnie jak na złodzieja i prawie siłą posadzili przy stole.
– Co jest?! Przecież przed wyjściem zrobiłem wszystko, co do mnie należy… – zacząłem się tłumaczyć. – O co wam chodzi?
Myślałem, że rodzice jak zwykle zaczną się mnie czepiać, że się gdzieś szlajam i bimbam na swoje obowiązki w gospodarstwie. Czasem faktycznie mi się to zdarzało, ale tym razem sumienie miałem czyste.
– Nie o to chodzi – rzucił ojciec.
– Nie? To o co? – zdziwiłem się.
– Był u mnie dzisiaj ojciec Kaśki. Wściekły jak diabli – ojciec zawiesił głos.
– No i co? – nadal nie rozumiałem.
– Ano powiedział, że jego Kaśka jest z tobą w ciąży. A ja chciałbym się dowiedzieć, czy to możliwe – wypalił.
Przespałem się z Kaśką raz czy dwa
Byłem w szoku. Ganiała za mną, wdzięczyła się, mówiła, że mnie kocha i takie tam głupoty. Jakoś nie potrafiłem jej odmówić. Zresztą który zdrowy chłop na moim miejscu nie skorzystałby z takiej okazji? Dziewczyna miała wszystko, co potrzeba. Jednak żeby zaraz taka wpadka?! Nie, to niemożliwe.
– A niby skąd wiadomo, że to akurat moje dziecko?! – zdenerwowałem się.
– Kaśka jest pewna. No to jak? Twoje czy nie? – naciskał ojciec.
– A nawet jeśli tak, to co? To i tak nie twoja sprawa – nastroszyłem się. Nie zamierzałam spowiadać się ojcu ze swoich randek z dziewczynami.
– Owszem, moja. Obiecałem jej ojcu, że jeśli to ty narozrabiałeś, to się z nią ożenisz. I to jak najszybciej, dopóki jeszcze brzucha nie widać – ojciec popatrzył mi prosto w oczy, a ja zdębiałem.
Przez chwilę nie byłem w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Ślub z Kaśką? Nigdy! Przecież ona nawet mi się nie podobała… Inną dziewczynę sobie upatrzyłem na żonę, z sąsiedniej wsi. Poza tym Kaśka nie miała najlepszej opinii.
– Żadnego ślubu nie będzie. Niech sobie to ojciec wybije z głowy – zaprotestowałem, gdy tylko odzyskałem głos. Spojrzał na mnie groźnie.
– A właśnie, że będzie. W naszej rodzinie żaden chłop dziewczyny z brzuchem nie zostawił. Ożenisz się z nią i już, choćbym miał cię siłą do ołtarza doprowadzić. Masz tydzień na zastanowienie. A jak nie, to fora ze dwora – i walnął pięścią w stół.
Pokłóciliśmy się wtedy straszliwie. Ja krzyczałem, że nie pozwolę, żeby ojciec wtrącał się w moje sprawy i decydował, z kim mam spędzić resztę życia. On – że nie dopuści do tego, abym zhańbił honor rodziny. Żaden z nas nie chciał ustąpić. Gdyby nie matka, chyba byśmy się pozabijali. Na szczęście wkroczyła i zamknęła ojca w sypialni. A potem wzięła mnie na stronę.
– Adam, ożeń się. Inaczej ojciec cię pogoni. Przecież wiesz, że nigdy nie rzuca słów na wiatr… – zaczęła prosić.
– Mama też zaczyna? Mowy nie ma. Nie kocham Kaśki. A ojciec niech sobie robi, co tylko chce – przerwałem jej.
– Ojej, przecież nie mówię, że na zawsze masz się żenić. Tylko na chwilę – mama przewróciła oczami.
– Za kilka miesięcy weźmiecie rozwód i każde pójdzie w swoją stronę. Jakiś powód zawsze się znajdzie.
– Żartuje mama? – wybałuszyłem oczy.
– Wcale nie. Jak na ciebie czekaliśmy, to wszystko sobie dokładnie przemyślałam. Zobacz, każdy będzie zadowolony. I ojciec, bo dotrzyma słowa, ojciec Kaśki, bo córka rozwódka z dzieckiem to nie taki wstyd jak panna z bękartem. I ja, bo w domu będzie spokój i ty, bo będziesz wolny – przekonywała mnie mama. I tak mnie namawiała, tak naciskała, aż w końcu obiecałem, że się zastanowię.
Myślałem 3 dni. I w końcu się zgodziłem
Prawdę mówiąc, nie widziałem wtedy innego wyjścia. Ojciec Kaśki krążył wokół naszego domu, domagając się spełnienia obietnicy, Kaśka wystawała pod płotem i patrzyła na mnie z wyrzutem, ojciec się do mnie nie odzywał i znacząco spoglądał na kalendarz. Co miałem robić? Musiałem skapitulować. Dla dobra rodziny, dla świętego spokoju. Pojechałem do miasta po pierścionek zaręczynowy i oficjalnie oświadczyłem się Kaśce.
Nasi ijcowie przez 2 dni pili ze szczęścia. Pierwszy za to, że uratował honor rodziny, drugi, że córki na języki nie wezmą, bo przed porodem stanie na ślubnym kobiercu. Jak pan Bóg przykazał. Rozpoczęły się przygotowania. Kaśka pojechała do miasta po białą sukienkę, matki zabrały się do organizowania wesela, a ojciec wyprawił się po bimber, żeby na stołach porządnego napitku nie zabrakło. Aż pod białostockie lasy pojechał, bo tam najlepszy. Tylko z księdzem był kłopot. Na początku chciał się koniecznie dowiedzieć, dlaczego tak się spieszymy z tym ślubem, gadał coś o zapowiedziach, naukach przedmałżeńskich. Jednak jak mu daliśmy pieniądze na remont organów w kościele, to zapomniał o wszystkich procedurach. Koniec końców data ślubu została ustalona. Na październikową sobotę.
Zamierzałem stanąć przed ołtarzem – jak Boga kocham
Wszystko już było dopięte na ostatni guzik. Kościół i remiza odświętnie przystrojone, muzyka zamówiona, stoły poustawiane, goście zaproszeni. Jeszcze w piątkowy poranek wydawało mi się, że dam radę. Zacisnę zęby, policzę do dziesięciu i jakoś wyduszę z siebie sakramentalne „tak”. Ale im bliżej było ślubu, tym większe ogarniały mnie wątpliwości. Miałem coraz większą ochotę krzyknąć, że nie chcę się żenić, i uciec. Brakowało mi jednak odwagi. No bo dokąd miałem uciekać? W nieznane? Mój świat był tu, w rodzinnej wiosce. Plątałem się więc po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Byłem pewien, że nie ma już dla mnie ratunku. W zasadzie nie wierzę w cuda. Ale wtedy cud się wydarzył. Zadzwonił telefon.
– Cześć stary, słyszałem, że się żenisz. I tak się zastanawiam, czy płakać, czy ci gratulować – usłyszałem głos swojego najlepszego kumpla ze szkoły.
W pierwszej chwili ucieszyłem się jak diabli, bo odkąd wyjechał za granicę, właściwie nie miałem z nim kontaktu. Ale bardzo szybko straciłem humor.
– Nie śmiej się ze mnie – mruknąłem. – I skąd w ogóle wiesz o tym ślubie? Już do Irlandii plotki dotarły?
– Matka mi powiedziała – wyjaśnił.
– Przecież ją znasz. Wie o wszystkim, co się w okolicy dzieje, plotki lubi powtarzać. No i szepnęła mi to i owo. Niezła z tego afera wyszła. Jesteś pewien, chłopie, że chcesz pakować się w to bagno? Kto jak kto, ale Kaśka… – zawiesił głos.
– A co mam niby zrobić? Jak się nie ożenię, to ojciec mnie wydziedziczy, a jej ojciec zabije – westchnąłem.
– Eee, nie jest aż tak źle. Wsiadaj w samolot i wiej, gdzie pieprz rośnie. A najlepiej do mnie, do Irlandii. Jakoś cię tu urządzę. Zobaczysz, fajnie jest – dodał. No i zwiałem. Tak jak stałem, wsiadłem do samochodu. Zdziwionemu ojcu rzuciłem tylko przez ramię, że jadę do miasteczka na wieczór kawalerski.
– Tylko się za bardzo nie upij. Żebyś jutro w kościele przysięgi nie pomylił. To twój wielki dzień – pogroził mi palcem.
Skinąłem głową i ruszyłem przed siebie. Cztery godziny później stałem już na lotnisku w Warszawie i kupowałem bilet na najbliższy lot na Zieloną Wyspę. Od tamtej pory minął tydzień. Koczuję sobie u kumpla w Irlandii, szukam jakiejś roboty i zastanawiam się, co dzieje się w mojej wsi. Jak znam życie, Kaśka płacze, jej ojciec gania z siekierą w nadziei, że mnie gdzieś przydybie, matka biadoli. A ojciec? Pewnie siedzi w domu, wypija weselny bimber i odgraża się, że mnie do chałupy nie wpuści. Jakoś to przeżyję, zwłaszcza że wcale nie zamierzam wracać. Na pewno nie po tym wszystkim.
Czytaj także:
„Codziennie rano zakładam garsonkę i idę do pracy. Tam przebieram się w dresy. Bo ja nie pracuję w biurze, ja w nim sprzątam”
„Moja przyszła teściowa to od piekła odnoga. Według niej żaden ze mnie materiał na żonę, więc próbuje mi dopiec na każdym kroku”
„Nazywają mnie patologią, bo mam 4 dzieci z 3 różnych związków. Nikt nawet nie próbuje zrozumieć mojej historii...”