Z życia wzięte - prawdziwa historia o studenckiej miłości

Z życia wzięte fot. Fotolia
Dlaczego wciąż przed nim uciekałam? Przecież mi się podobał... Może ze strachu przed odrzuceniem?
/ 11.06.2014 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Z Maćkiem znaliśmy się od kilku lat. Razem studiowaliśmy, mieszkaliśmy w tym samym akademiku i nawet się kumplowaliśmy. Podkochiwałam się w nim po cichu, ale on nie gustował w szarych myszkach, a ja wtedy byłam taką jedną z nich.

Okularnica, koleżanka, która pożyczy notatki, wysłucha, podrzuci coś na kaca, gdy wracał do akademika zmęczony kolejną imprezą w gronie przyjaciół. Brylował w towarzystwie, opowiadając o swoich kolejnych wyprawach w góry, o przygodach, sypał dowcipami, a dziewczyny słały mu maślane spojrzenia. Flirtował z nimi, odwzajemniał ich zainteresowanie, jednak, ku mojemu zadowoleniu, z żadną się nie umawiał. Wiedziałabym o tym, bo przecież to do mnie przychodził się wygadać...

A potem wszystko się urwało. Skończyliśmy studia i nasze drogi się rozeszły. On dostał pracę na drugim końcu Polski, ja wróciłam na południe, do rodzinnego miasta. Kiedy więc wpadliśmy na siebie przed bankiem w centrum miasta, do którego przyjechałam na zakupy, dla obojga z nas było to spore, acz miłe zaskoczenie.
– Aśka, to ty? – wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Moje serce zabiło mocniej. Wiedziałam, że zmieniłam się od czasu studiów. I to na korzyść. Okulary zastąpiłam soczewkami, inaczej układałam włosy, zaczęłam się malować i zadbałam o odpowiednią garderobę. Nie wyglądałam już jak szara mysz. Dopasowane ubrania podkreślały moją zgrabną figurę, a buty na obcasie wysmuklały nogi. Jasne włosy sięgały ramion, opadając lekkimi falami.
– Wygląda na to, że ja – uśmiechnęłam się niepewnie.

Mimo że znaliśmy się od dawna, w jego obecności wciąż czułam się onieśmielona. Przystojny, wysoki i ciemnowłosy, wysportowany, dusza towarzystwa – był moim przeciwieństwem. Zamiast łazić po górach i męczyć się niepotrzebnie, wolałam posiedzieć w wygodnym fotelu z książką w ręce.
– Dawno cię nie widziałem. Pamiętasz jeszcze, jak przychodziłem do waszego pokoju i siedzieliśmy do rana, gadając o wszystkim i o niczym?
Trudno, abym nie pamiętała, skoro często wspominałam te nasze nocne Polaków rozmowy.
– Jasne – odparłam, starając się, aby zabrzmiało to swobodnie. – Ja i najbardziej rozrywany chłopak na roku w jednym łóżku – spróbowałam zażartować.
– Raczej ja i dziewczyna, która mi się podobała, lecz nie zwracała na mnie uwagi.

Czy mi się wydawało, czy w głosie Maćka usłyszałam żal?
– Tyle ich się koło ciebie zawsze kręciło, że nie sposób zgadnąć, która podobała ci się naprawdę – bez trudu wróciłam do dawnego ironicznego tonu naszych rozmów. Przyglądał mi się uważnie dłuższą chwilę. – A co u ciebie? – spytałam, unikając jego spojrzenia. Odruchowo odgarnęłam za ucho opadający kosmyk włosów.
– Pracuję, nieźle zarabiam, nie mogę narzekać – odpowiedział. – Dostałem ostatnio urlop, zamierzam go spędzić w górach – uśmiechnął się.
– Jak zwykle – odwzajemniłam uśmiech.
– Jak zwykle – powtórzył za mną.
– A ty? Co u ciebie?
– Wróciłam do rodzinnego domu. – Wbiłam wzrok w chodnik. – Ktoś musiał pomóc rodzicom – rzuciłam, starając się, by zabrzmiało to beztrosko.

Co miałam innego powiedzieć? Wstydziłam się przyznać nawet sama przed sobą, że wciąż jestem tym samym nieudacznikiem co kiedyś. Może i zmieniłam się fizycznie, ale cała reszta… Szkoda gadać. Praca? Mogłam o niej pomarzyć. W moim mieście nie było zapotrzebowania na specjalistów od reklamy. Na otworzenie własnej firmy brakowało mi odwagi. Zresztą za co bym ją otworzyła? Nie mając pracy, nie miałam też dochodów. Rodziców przecież nie mogłam prosić o pieniądze. I tak mieli mnie na swoim utrzymaniu, bo to, co zarobiłam na dorywczych pracach, nie starczało na wiele.

Jedyną moją pociechą była opieka nad naszymi dwoma psami – Bestią i Rudym. One pozwalały mi oderwać się od ponurych myśli. Przybłędy, uratowane od śmierci, odwdzięczały się bezinteresowną miłością. Czasami czułam, że tylko one mnie rozumieją. I na swój sposób wspierają, pocieszają. A kiedy udawało mi się nauczyć je kolejnej sztuczki, moje serce rosło z dumy.
– Jestem zadowolona – na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.
– Właśnie widzę – mruknął Maciek. – Wprost tryskasz radością. Cóż… zawsze wiedział, kiedy mam dobry humor, a kiedy tylko udaję. Bałam się tej jego przenikliwości.
– Muszę już iść – powiedziałam, byle tylko jak najszybciej zniknąć mu z oczu.
– Rozumiem…
– Odezwij się jeszcze kiedyś – sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam.
– Naprawdę tego chcesz? – spytał takim tonem, jakbym prosiła go o coś niemożliwego do zrealizowania.
I co miałam odpowiedzieć? Poczułam, że zaczynam się rumienić.
– Muszę już iść – powtórzyłam, po czym przeklinając w duchu własne tchórzostwo, odwróciłam się na pięcie i stukając obcasami, popędziłam przed siebie. Z tego wszystkiego zapomniałam o zakupach, które miałam zrobić.

Tydzień później pakowałam walizkę. Gosia, dalsza kuzynka, załatwiła mi pracę w jednym z domów wypoczynkowych w górach. Upewniwszy się, że moje obowiązki nie będą polegały na chodzeniu szlakami i wspinaniu się na cokolwiek wyższego niż krzesło, przyjęłam jej propozycję z ochotą. Choć była to tylko posada kogoś do pomocy, czyli: „przynieś, wynieś, pozamiataj”, cieszyłam się, że w ogóle będę miała jakąś pracę. Odciążę rodziców, zarobię wreszcie na swoje utrzymanie. Pewną troską napawała mnie tylko rozłąka z Bestią i Rudym. Rodzice nie byli w stanie zapewnić im takiej opieki jak ja. Nie mieli już na to siły. A zamknięcie w kojcu dwóch tak żywiołowych psów wydawało mi się okrucieństwem. Nie widziałam jednak innego rozwiązania.

Podniecona nową pracą oraz zmartwiona rozłąką z ukochanymi psiakami, nie miałam czasu na myślenie o Maćku. A i on się nie odzywał. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu, kiedy przypomniałam sobie własne słowa i prośbę skierowaną do niego: „Odezwij się jeszcze kiedyś”. Miał przecież mój numer telefonu. Nie zmieniłam go przez tyle lat. Miał mejla, z którego wciąż jeszcze korzystałam. „Nie ma do ciebie interesu, idiotko, to się nie kontaktuje. Teraz mu niepotrzebne notatki ani nocne pogaduchy. Ma na pewno ciekawsze zajęcia” – tłumaczyłam sobie. „Poza tym sama zobacz, nie dość, że skończył studia z lepszym wynikiem niż ty, to udało mu się znaleźć pracę. Osiągnął coś. A ty? Nie masz nic. I lepiej, aby nie zwolnili cię po jednym dniu, kiedy źle posprzątasz, albo potłuczesz coś w kuchni” – burczałam pod nosem, idąc na pociąg.

Kolejne dni minęły mi szybko. Praca była przyjemna, chociaż wymagała ode mnie pewnego wysiłku fizycznego, czego nigdy nie lubiłam. Właściciele, starsze małżeństwo, okazało się parą wspaniałych ludzi. A Gosia nie miała nic przeciwko, abym mieszkała u niej, zamiast codziennie dojeżdżać do pracy. Szybko wciągnęłam się w obowiązki. Po dwóch kolejnych miesiącach dostałam podwyżkę. Teraz, żyjąc skromnie, mogłam już co nieco odłożyć. A kiedy jeszcze przygotowałam profesjonalną stronę internetową dla swoich pracodawców i zajęłam się reklamą, do mojej kieszeni wpadło sporo dodatkowego grosza. Okazało się bowiem, że dzięki mojej reklamie coraz więcej gości zaczęło do nas zaglądać. Byłam z siebie dumna.

Do momentu, kiedy pewnego wieczoru na progu ośrodka stanęła rozbawiona grupa. Pomiędzy nimi ujrzałam... Maćka. Nie chciałam, żeby mnie zauważył. Najchętniej uciekłabym i schowała się w mysią dziurę. Co jednak miałam zrobić z mopem i wiadrem? Bo akurat myłam podłogi. Nie zastanawiając się wiele, w jednej chwili znalazłam się na zapleczu kuchennym. Z ulgą zamknęłam za sobą drzwi, szczęśliwa, że dawny kolega mnie nie dostrzegł. Takiego upokorzenia chybabym nie zniosła. Przyznam, że bezczelnie podglądałam przez szparę, z kim przyjechał. Czyżby z tą drobną brunetką? Patrzyła na niego z wyraźnym uwielbieniem… Westchnęłam cicho. A potem postanowiłam poprosić szefostwo o kilka dni wolnego.

O dziwo, zgodzili się. Jeszcze tego samego wieczoru spakowałam się, a nazajutrz z samego rana siedziałam już w pociągu. Patrzyłam na zmieniające się za oknem widoki. Po dłuższej chwili znudzona nimi wyjęłam z plecaka książkę i zatopiłam się w lekturze.
– Przyznaję, że znikanie wychodzi ci doskonale – niski, męski głos oderwał mnie od czytania. Zamrugałam totalnie zaskoczona. Maciek usiadł obok mnie. – Cudem zdążyłem na ten pociąg – dorzucił.
– Znikanie? – spytałam.
– Najpierw uciekłaś z akademika. Pierwszym porannym pociągiem. Wiesz, jak się poczułem, kiedy nawet się nie pożegnałaś? – mówił. – Tego samego dnia ukradli mi telefon, gdzie miałem wpisane wszystkie kontakty. Nie wiedziałem, jak cię znaleźć. A zapomnieć kogoś, z kim tak dobrze przez kilka lat się gadało, nie jest łatwo. Potem, kiedy przypadkiem trafiliśmy na siebie w mieście, odwróciłaś się i pognałaś przed siebie, jakbyś nie miała w ogóle ochoty ze mną rozmawiać. Teraz wymykasz się po kryjomu z ośrodka… – patrzył na mnie uważnie. – Ja… – nie wiedziałam, co powiedzieć. Nerwowym ruchem odgarnęłam włosy. – A co, brakuje ci koleżanki do pogadania? Bo notatki już chyba nie są ci potrzebne – wypaliłam, zanim zdążyłam pomyśleć. Zawsze kryłam się za kpiną i złośliwościami.
– Cała ty – zaśmiał się, wyciągając mi książkę z ręki. – Notatki nie są mi potrzebne – wbił we mnie wzrok, aż się zarumieniłam. – Ty jesteś mi potrzebna, panno Ironiczna – rzucił lekko, a moje serce wykonało szaleńczy taniec. – Dobrze, że poprzez znajomych udało mi się odnaleźć ten dom wypoczynkowy. No i dobrze, że Gosia ma długi język – uśmiechnął się ciepło. – Uciekasz dalej, czy może kiedyś pozwolisz się zatrzymać?

Patrzył na mnie z napięciem, a mnie uleciały z głowy wszelkie cięte riposty, którymi zwykle go obdarzałam. Tak na wszelki wypadek, żeby sobie za dużo nie myślał.
– A chcesz mnie zatrzymać? – rzuciłam zadziornie, zabierając mu książkę. Uśmiechnął się szeroko i zanim zdążyłam zaprotestować, poczułam jego wargi na swoich.

Redakcja poleca

REKLAMA