Wznosząc toast za pomyślność dzieci, nie mogłam się powstrzymać od myśli, że gdyby przed laty Józek nie wykazał się wielką rozwagą, nie świętowalibyśmy dzisiaj srebrnego wesela naszego syna Irka i jego żony Marty. To mój mąż uratował ich małżeństwo.
Łzy kręciły mi się w oczach, gdy patrzyłam teraz na nasze dzieci, na ich przytulną, stylową knajpkę, w której obchodzili dwadzieścia pięć lat udanego, szczęśliwego życia. Tak się przynajmniej zdawało wszystkim zaproszonym, dobrze bawiącym się gościom, a prawdę znaliśmy jedynie my z mężem i nasza synowa.
Nawet Irek nigdy nie dowiedział się o tym, co się stało przed laty
Zadbaliśmy z Józkiem o to, aby ta tajemnica nie wyszła na jaw. I nigdy nie przyszło nam żałować naszej decyzji.
– Jaka z was szczęśliwa rodzinka! – usłyszałam nad sobą szept mojej kuzynki Danki, znanej wszystkim plotkarki. – Musicie być bardzo dumni z Irka i Marty. Piękna z nich para! Naprawdę długo są razem, no i tyle się dorobili… I domu, i tej restauracji – usłyszałam w jej głosie jakby zazdrość.
Dwójka jej synów była po rozwodach, zresztą nie ominęły one też innych członków naszej rodziny. Teraz to było w modzie – wiązać się „na całe życie” po kilka razy. Nas dobry los od tego uchronił, i nasze dzieci też, chociaż przed laty tylko krok dzielił małżeństwo Irka i Marty od rozpadu.
I właśnie wówczas mój mąż wykazał się wielką rozwagą i mądrością. Gdyby wtedy Józek nie powstrzymał mnie przed sięgnięciem po telefon, nie siedzielibyśmy tu dzisiaj wszyscy razem, a ta piękna restauracja też by pewnie nie istniała.
To nie były przyjemne wspomnienia, zwłaszcza dla mnie
W końcu wiązałam tyle planów z tamtą biżuterią, złotem, dolarami… Miałam już nawet upatrzony niewielki pawilon w dobrym miejscu. Zamierzałam go kupić, wyremontować, urządzić w nim kafejkę, taką w starym stylu, która mogłaby być atrakcją dla turystów. Wszystko już miałam ułożone, znalazłam nawet komis z meblami i lampami z międzywojnia…
O niczym jeszcze nie wspomniałam mężowi, żeby nie zapeszać, ale wiedziałam, że i jemu po głowie chodziła taka inwestycja. W końcu przez cale lata pracowaliśmy ciężko na te oszczędności, trzeba je było dobrze ulokować. Ale los chciał inaczej. Cały mój świat rozsypał się, gdy tamtego ranka weszłam na zaplecze naszego sklepu i zobaczyłam stare lustro zdjęte ze ściany…
– Jacy oni są szczęśliwi! – moje rozmyślania przerwał głos teściowej Irka. – Szkoda, że Sławek z rodziną nie przyjechał. Ale sama rozumiesz, interesy nie pozwoliły.
To nie była prawda, ale cieszyłam się, że Halina tak myśli i zupełnie niczego nie podejrzewa. Ja dobrze wiedziałam, że jej syn, Sławek, nie przyjechał na tę uroczystość, bo zwyczajnie nie został na nią zaproszony. Uzgodniliśmy to wspólnie z Martą. Dla jej brata nie było tutaj miejsca. Usłyszałam głośny, radosny śmiech synowej, która pochylała się nad Irkiem, a on obejmował ją, szepcząc jej coś do ucha.
Tak ładnie się oboje prezentowali! Zwłaszcza Marta. Do twarzy jej było w zielonej sukni, wyglądała na znacznie młodszą niż w rzeczywistości. Mimowolnie spojrzałam na dłonie mojej synowej. Pierścionek z dużym szmaragdem połyskiwał na jej środkowym palcu. Ten sam, od którego wszystko się zaczęło…
Gdy przed laty się zaręczyli, mój syn kupił jej skromny pierścionek z cyrkoniami, bo tylko na taki było go wówczas stać. Irek nie chciał korzystać z naszej pomocy, zawsze był bardzo ambitny. Studiował wtedy jeszcze, a nocami dorabiał w ciastkarni, którą od dawna prowadziliśmy. Gdy młodzi się pobrali, Marta też zaczęła u nas pracować. Z czasem nasza firma powiększyła się. Prowadziliśmy już kilka cukierni, zatrudniając więcej ludzi, przede wszystkim z rodziny, nawet tej dalszej. Zawsze chętnie oferowaliśmy im pracę, bo bezrobocie w naszym miasteczku było naprawdę spore. Nasi krewni w większości okazywali się bardzo dobrymi pracownikami. Na przykład brat Marty, którego zatrudniliśmy jako kierowcę. Rozwoził towar po mieście. A jego żonę przyjęliśmy na produkcję.
Nie powiem, wiodło nam się dobrze, firma przynosiła co miesiąc spore dochody, a moje marzenia o własnej nastrojowej knajpce z każdym miesiącem stawały się coraz bardziej realne. Wszystko szło znakomicie. Oszczędności trzymaliśmy na lokatach, ale sporą gotówkę i cenną biżuterię przechowywałam w sejfie wbudowanym w ścianę na zapleczu największej firmowej cukierni, tam, gdzie znajdowało się nasze biuro.
Nikt o tym sejfie nie wiedział, tylko ja i mąż
Do dziś wyrzucam sobie, że ja, niemłoda już i doświadczona życiowo kobieta, mogłam być tak lekkomyślna, całkowicie zapomnieć o ostrożności. Ja, która nawet w stosunku do swoich bliskich stosowałam zasadę ograniczonego zaufania. A wtedy zachowałam się jak pierwsza lepsza naiwna! Zawierzyłam kobiecie, która chociaż byłą żoną mojego syna, to jednak…
Naprawdę nie wiem, jak mogłam zabrać wtedy Martę do biura, pokazać jej sejf i w dodatku go przy niej otworzyć. Jednak byłam kobietą i rozumiałam ją dobrze, gdy słyszałam czasem jej narzekania, że ma taki skromny pierścionek zaręczynowy. Też kiedyś byłam młoda, chciałam mieć ładne ciuchy i elegancką biżuterię; także marzyłam o pierścionku z drogim kamieniem. Dostałam go od męża kilka lat po ślubie, dopiero wtedy było go na coś takiego stać. Któregoś wieczoru usłyszałam, jak Marta skarżyła się przez telefon swojej matce. Mówiła, że wstyd jej przed koleżankami, bo przecież jesteśmy bogaci, a ona nosi na palcu cienki drucik z jakimiś cyrkoniami.
Zrobiło mi się nieprzyjemnie, bo właściwie dziewczyna miała trochę racji. Powinna mieć coś okazalszego na palcu. Jednak Irek nie tylko miał swoją dumę, ale też nigdy nie przywiązywał wagi do takich spraw. Oczywiście do głowy mu nie przyszło, że Marta mogłaby czuć się źle ze swoim zaręczynowym pierścionkiem.
Dla niego to była tylko nic nieznacząca błyskotka. Kompletnie nie dbał o to, że pierścionki dzielą się na okazalsze, droższe – i te skromniejsze, tańsze. Dla niego wszystkie były takie same. O niczym nikomu nie wspominając, nawet Józkowi, postanowiłam dać Marcie coś z mojej szkatułki schowanej w sejfie.
„Przecież specjalnie nie zubożeję, jeżeli podaruję jej coś ładnego. Mam przecież tego sporo. A dziewczyna na pewno bardzo się ucieszy” – uznałam. Ta myśl mnie motywowała.
– Martusiu, jak skończysz pracę, przyjdź do mnie do biura – któregoś popołudnia zajrzałam do cukierni. – Mam sprawę.
– Coś się stało? – synowa popatrzyła na mnie z pewnym niepokojem.
– Skądże – uśmiechnęłam się uspokajająco. – Czekam na ciebie.
Zdecydowałam, że najlepiej będzie, jak sama wybierze sobie pierścionek
Niczego nie zamierzałam jej narzucać. Chciałam, żeby była zadowolona, bo naprawdę lubiłam tę zawsze pogodną i uśmiechniętą dziewczynę. Sądziłam też, że mogę jej w pełni zaufać. Nigdy dotąd nie miałam powodu, aby się na nią uskarżać.
– Chodź, napijemy się herbaty – zachęciłam Martę do wejścia, gdy godzinę później stanęła w progu mojego biura. – Zaprosiłam cię tutaj, bo chciałabym ci coś dać.
Spojrzała na mnie zdumiona.
– Pierścionek, który dostałaś od Irka na zaręczyny, nie jest dość… – zawahałam się. – No, nie jest zbyt okazały. Wiem, że ci się nie podoba, słyszałam, jak to mówiłaś.
– Ale ja tylko tak… – szepnęła speszona. – Podoba mi się, ale…
– Więc noś go nadal – uśmiechnęłam się. – Tak czy inaczej, ja chciałabym dać ci także inny – i odwróciłam się, zdjęłam ze ściany lustro, pod którym ukazały się drzwiczki niewielkiego sejfu, po czym otworzyłam je i wyjęłam dużą posrebrzaną szkatułę.
– Jejku! – usłyszałam zdumiony okrzyk synowej. – To tutaj jest sejf?
– Owszem, ale pokazuję ci go w tajemnicy – popatrzyłam na nią z powagą. – Mam nadzieję, że nie zawiedziesz mojego zaufania i nikomu o tym nie powiesz – z tymi słowami postawiłam przed nią otwartą szkatułę.
– O rany, jasne, że nie – szepnęła, wpatrzona w błyskotki. – Jakie piękne…
– Całe lata na to z ojcem pracowaliśmy – powiedziałam. – A teraz wybierz sobie pierścionek, jaki ci się podoba.
Chwilę stała bez ruchu – jej oczy się śmiały, z emocji aż poczerwieniała na twarzy. A potem zaczęła szybko przymierzać pierścionki, jeden po drugim. Odsuwała dłoń przed siebie, przyglądając się uważnie kolejnym cackom. W końcu wybrała najcięższy, z dużym, prawdziwym szmaragdem.
– Mogę ten? – zerknęła na mnie niepewnie. – Będzie pasował mi do koloru oczu.
– No pewnie – z uśmiechem patrzyłam, jak przygląda mu się z zachwytem.
– Jest cudny – wyszeptała. – I taki ciężki, ale… – spojrzała na mnie z niepokojem. – A jak mnie Irek spyta, skąd go mam?
– Powiesz, że ci go dałam, bo cię bardzo lubię – ucałowałam ją w oba policzki. – Zresztą sama mu powiem jeszcze dzisiaj.
Synowa wyściskała mnie mocno i niemal w podskokach wybiegła z biura, a ja schowałam szkatułkę do sejfu, ciesząc się jej radością. Jednak kiedy wróciłam do domu i opowiedziałam Józkowi, co zrobiłam, popatrzył na mnie zdumiony.
– Pokazałaś jej sejf? – spytał z niedowierzeniem. – Jak mogłaś być tak lekkomyślna! Nawet nasi synowie o nim nie wiedzą!
– No wiesz, mam do niej zaufanie – odparłam, czując jednak, jak cała pewność siebie zaczyna mnie nagle opuszczać. – Uważasz, że źle zrobiłam? – zaniepokoiłam się.
– Sam nie wiem – westchnął, ale widziałam, że nie jest zadowolony. – Wiesz, jaka jest moja zasada. Ograniczone zaufanie, nawet wobec najbliższych. Po prostu zawsze dotąd się jej oboje trzymaliśmy.
Nie rozmawialiśmy o tym więcej. Marta nosiła pierścionek, nie zdejmowała go nawet w pracy, i przy każdej okazji uśmiechała się do mnie z wdzięcznością.
Ja się cieszyłam, że sprawiłam jej radość… Do czasu
Miesiąc później, a był to marzec, weszłam do biura i zobaczyłam lustro rzucone w kąt i wyważone drzwiczki od sejfu. Zupełnie pustego.
Nogi się pode mną ugięły, musiałam usiąść. Tysiące myśli kłębiły mi się w głowie, a wśród nich ta najstraszniejsza. Że z całej rodziny, poza nami, tylko Marta wiedziała o sejfie i jego zawartości. Zadzwoniłam do męża. Przyjechał najszybciej, jak mógł. Wystarczył mu jeden rzut oka, by zrozumieć. Nalał sobie szklankę wody, wypił łapczywie, drugą podał mnie.
– Ktoś się włamał! – jęknęłam. – Zabrał wszystko, pieniądze i moją szkatułkę.
– Widzę – syknął prze zaciśnięte zęby, po czym ciężko usiadł za biurkiem.
– I co teraz będzie? – łzy cisnące mi się do oczu nie pozwalały mi mówić. – Musimy chyba zadzwonić po policję…
Nie odpowiedział. Milczał przez chwilę, a potem wstał, przymknął drzwiczki sejfu, podniósł lustro i powiesił je na ścianie.
– Co ty robisz? – zdumiałam się. – Zacierasz ślady, a jak przyjedzie policja...
– Zaczekaj – przerwał mi. – Tu nie można działać pochopnie. Trzeba pomyśleć.
– Zwariowałeś?! O czym ty chcesz rozmyślać?! Okradli nas! – nerwy mi puściły, bo dopiero teraz dotarło do mnie, jak wiele straciliśmy. – Ciężko na to pracowaliśmy…
– O sejfie wiedzieliśmy tylko my i Marta – popatrzył na mnie znacząco. – Wątpię, by chciała nas obrabować, ale... Jeżeli miała w tym jakikolwiek udział, nawet nieświadomy, to policja do tego dotrze, i co wtedy będzie? Z Irkiem, z dzieciakami, z całą naszą rodziną? Przecież on ją zostawi, zabierze jej dzieci, wszystko się rozpadnie… Pomyśl o nich, o naszych wnukach…
– Ale… – chciałam zaprotestować, bo nie mogłam uwierzyć, że nasza synowa mogła mieć udział w tej kradzieży, lecz uprzytomniłam sobie, że mąż mówi z sensem.
– No to najpierw musimy z nią porozmawiać – stwierdziłam, sięgając po telefon.
W milczeniu czekaliśmy na przyjazd Marty
Nie mogłam powstrzymać łez, a Józkowi żuchwy chodziły z gniewu.
– Komu mówiłaś o sejfie? – napadłam na Martę, gdy tylko weszła do biura. Zbladła, spojrzała szybko na lustro, a potem z przerażeniem popatrzyła na nas.
– Nikomu – wyszeptała, kręcąc głową. – Czy coś się stało?
– Zostaliśmy okradzeni. Ze wszystkiego. Ktoś włamał się do sejfu – powiedziałam twardo. – Wiedziałaś tylko ty, Marto.
Na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia, a potem... przerażenie.
– Chciałam się tylko pochwalić pierścionkiem. Bratowej tak się podobał, zazdrościła mi go… – zaczęła się tłumaczyć, a z jej oczu popłynęły łzy. – Powiedziałam jej o tym sejfie! Byłam dumna, że jesteśmy tacy bogaci. To znaczy… – zająknęła się – że wy jesteście bogaci. I ona zaczęła wiercić Sławkowi dziurę w brzuchu, że też chce taki pierścionek, bo nie jest ode mnie gorsza. On się wkurzył, przecież u nich krucho z pieniędzmi, kredyt za mieszkanie spłacają…
Mówiła szybko, jakby chcąc odciągnąć naszą uwagę od sedna sprawy. Ja jednak zaczynałam już rozumieć, co się stało.
– Nigdy bym nie przypuszczała, że Sławek odważy się… – szepnęła Marta.
Zapanowało ciężkie milczenie. Synowa płakała, a my z mężem patrzyliśmy na siebie, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Porozmawiam z twoim bratem i jego żoną – Józek odezwał się pierwszy. – Sam porozmawiam – dodał. – Irek nie może się o niczym dowiedzieć. Ani nikt inny, rozumiesz? I przysięgniesz nam tu i teraz, że nie wygadasz się z tym. Inaczej koniec waszego małżeństwa, a twój brat pójdzie siedzieć, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
Nie wiedziałam, jak wyglądała rozmowa męża ze złodziejami, nigdy się tego nie dowiedziałam, ale oboje przestali u nas pracować już następnego dnia. Udało się też Józkowi odzyskać większość mojej biżuterii. Pieniędzy jednak nie, ani złotówki. Zwyczajnie zdążyli ją już roztrwonić.
W krótkim czasie po kradzieży wyjechali z naszego miasta
Z tego, co mówiła teściowa Irka, udało im się sprzedać mieszkanie i kupić jakiś domek na południu kraju. Sławek znalazł tam szybko pracę w warsztacie jako mechanik samochodowy. Dopiero wiele lat później dowiedziałam się, że mąż postawił im właśnie takie warunki. Albo oddadzą to, co jeszcze mieli, i znikną z naszego życia raz na zawsze, albo on zgłasza sprawę w prokuraturze. Znając jednak dobrze Józka i wiedząc, jak bardzo zależy mu na szczęściu rodzinnym, domyśliłam się, że nawet gdyby go nie posłuchali, nie wyciągnąłby żadnych konsekwencji. Dla dobra Irka, Marty i wnuków.
Wraz z włamaniem i kradzieżą straciłam swoje marzenia. Nie miałam już serca do własnej kafejki. Ale pomogliśmy finansowo Irkowi – to on założył własny biznes, a ja odnalazłam się w tym, co robił nasz syn. Pomagałam mu zarządzać restauracją. Często się mnie radził i szanował moje zdanie. To też dawało mi szczęście.
Synowa zaś świetnie rozumiała, co dla niej zrobiliśmy, gdy owego strasznego marcowego dnia Józef nie zadzwonił po policję. I wiedziałam, że jest nam wdzięczna. Nie byłam do końca pewna, czy dobrze wtedy postąpiliśmy, czy decyzja męża była słuszna. Z pewnością jednak uratował rodzinę naszego syna. A tym samym i naszą. Bo rodzina to najważniejsze, co się w życiu ma. Czułam to właśnie teraz, patrząc na szczęście naszych dzieci. Skoro oni byli szczęśliwi, to ja także. Wznosząc kolejny toast za srebrnych jubilatów, uśmiechnęłam się do mojego męża. Z przyjemnością spostrzegłam, że on także się uśmiechał.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Zakochałam się w zajętym mężczyźnie. Walczyłam o niego 10 lat
W internecie poznałam swój ideał, ale on nie chce się spotkać
Była dziewczyna niszczyła wszystkie moje związki
Mój 32-letni syn nie umie po sobie sprzątać ani ugotować makaronu