Z życia wzięte - prawdziwa historia o poznaniu drugiej połówki

Z życia wzięte fot. Fotolia
Była najpiękniejszą dziewczyną, jaką w życiu widziałem. A ja, jak ostatni palant, nawet do niej nie zagadałem…
/ 05.10.2015 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Zdecydowanie był to kolejny jesienny dzień spóźnionego refleksu. Wszystko zaczęło się rano, gdy zdyszany wbiegłem na peron i zobaczyłem tylne światła odjeżdżającego pociągu. Kolejny ruszał dopiero za pół godziny. Mogłem tylko zakląć pod nosem i powlec się w stronę najbliższej ławki. Usiadłem na niej zrezygnowany, zastanawiając się, jak wytłumaczę się przed promotorem. Facet był wyjątkowo cięty na spóźnialskich, a ja spóźniałem się na jego zajęcia już nie pierwszy raz…

Do pociągu wsiadłem w kiepskim humorze. Nie polepszył go wcale fakt, że w przedziale, w którym miałem miejscówkę, oprócz mnie i jakiegoś śpiącego staruszka siedziała kobieta z kilkuletnim dzieckiem, które darło się jak opętane. Babka najwyraźniej nie potrafiła nad nim zapanować. „Szykuje się podróż stulecia” – przebiegło mi przez głowę i już miałem wynieść się na korytarz, żeby tam przeczekać resztę podróży, gdy na kolejnej stacji do przedziału weszła Ona…

Piękna jak marzenie! Długie brązowe włosy, delikatne rysy twarzy, wspaniałe usta, jakby stworzone do całowania… Miała w sobie coś anielskiego. W ciągu kwadransu sprawiła, że ten nieznośny bachor zmienił się w najgrzeczniejsze dziecko świata. Po prostu dała mu jakieś kredki, które miała w torbie, i kartkę do rysowania. Sama zaś pogrążyła się w czytaniu książki z zabawnym ptaszkiem na okładce. Nie pamiętałem, czy był to drozd, czy może szczygieł, w każdym razie tytuł ta książka także miała „ptasi”.

Ponieważ dziewczyna siedziała naprzeciwko mnie, miałem doskonały widok na całą jej postać. W pewnym momencie złapałem się na tym, że się w nią wpatruję. Nie wiem, czy to zauważyła, ale kiedy starszy pan chrapnął nagle, donośnie świszcząc (co było w sumie bardzo zabawne), dziewczyna uniosła wzrok, napotkała moje spojrzenie i uśmiechnęła się. Ja także się roześmiałem i na ten ułamek sekundy złączyło nas szelmowskie porozumienie.

Piękny miała ten uśmiech i byłem skończonym idiotą, że od razu do niej nie zagadałem. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że z natury jestem dość nieśmiały. W każdym razie zbierałem się w sobie, żeby to zrobić, gdy tymczasem ona niespodziewanie zamknęła książkę, podniosła się, powiedziała dziecku, że może sobie zabrać kredki, które mu dała, i… rzuciwszy ogólne „Do widzenia” – wyszła.

Pociąg właśnie hamował powoli i zatrzymywał się na jakiejś stacji, o której istnieniu do tej pory nawet nie miałem nawet pojęcia, bo jeździłem na uczelnię o innej porze.
– Pewnie jeździł pan ekspresem, a to zwykły przyspieszony jest – poinformowała mnie matka zadowolonego dzieciaka, który zasmarowywał właśnie swoimi bazgrołami kolejną podarowaną kartkę. Wyjrzałem przez okno, aby jeszcze raz spojrzeć na piękne brązowe włosy dziewczyny, znikające gdzieś w tłumie.

„Nawet nie wiem, jak miała na imię!” – przemknęło mi przez głowę i nagle poczułem się tak, jakbym stracił coś bardzo ważnego. Co gorsza, to uczucie nie chciało mnie opuścić nie tylko przez całą drogę, ale i później, następnego dnia. Myślałem o dziewczynie z pociągu przez całe popołudnie, aż wieczorem doszedłem do wniosku, że chyba się zakochałem. To jeszcze bardziej mnie przygnębiło. Bo przecież ona odeszła, a ja nie miałem najmniejszych szans, żeby ją odnaleźć. Robiłem sobie wyrzuty, że zachowałem się jak gówniarz i nie zacząłem z tą dziewczyną rozmowy, jak na normalnego mężczyznę przystało. A teraz wszystko stracone…

No bo co mogłem w tej sytuacji zrobić? Wywiesić wielki billboard na stacji, jak w jakimś romantycznym filmie? „O piękna nieznajoma, która tego i tego dnia, o tej i o tej godzinie czytałaś książkę z ptakiem na okładce w pociągu z Katowic do Krakowa, odezwij się. Zauroczony”… Byłem tylko biednym studentem, nie miałem kasy nawet na wykupienie ogłoszenia w gazecie, a co dopiero na billboard, ale… Im dłużej o tym wszystkim myślałem, tym bardziej wywieszenie jakiejś kartki na stacji wydawało mi się sensowne.

Oczywiście, piękna nieznajoma mogła jeździć tym pociągiem bardzo rzadko i nie pojawić się na stacji kolejowej przez wiele miesięcy, jednak coś mi mówiło, że skoro nie miała żadnego większego bagażu, to podróżuje na tej trasie regularnie.
– Stary, jeśli nie wykorzystasz tej szansy, będziesz skończonym pierdołą – powiedziałem do swojego odbicia w lustrze.

Trzy dni później pojechałem na stację z wydrukowanymi ogłoszeniami. Oczywiście wiedziałem, że nie mogę sobie ot, tak ich wywiesić, bo jeśli to zrobię – zostaną natychmiast zdjęte, a mnie czeka kara grzywny. Poszedłem więc najpierw do naczelnika stacji. Sekretarka, słysząc, jak dziwną mam sprawę, nie chciała mnie wpuścić, ale byłem przymilny i uroczy tak długo, aż chyba ją zmęczyłem, bo weszła do gabinetu szefa i po chwili mi oznajmiła:
– Pan naczelnik ma dla pana pięć minut!

Wszedłem i w kilku prostych słowach wyłuszczyłem, o co mi chodzi.
– Ach, wy, młodzi! Refleksu wam brakuje! – uśmiał się z mojej opowieści naczelnik. – Pan pokaże te ogłoszenia – wziął jedną z moich kartek do ręki. – Podaje pan swój numer telefonu? A wie pan, że w takim wypadku dzwonić będą przede wszystkim wszelkiej maści oszołomy? – zapytał mnie.
Skinąłem głową. Byłem na to przygotowany. Trudno. Coś za coś…
– No dobrze... Daję panu tydzień. Po tygodniu ogłoszenia mają zniknąć bez względu na to, czy ta pana wymarzona dziewczyna się znajdzie, czy nie – orzekł.

Podziękowałem mu gorąco, po czym od razu pobiegłem na peron i do hali biletowej. Już kiedy wieszałem ogłoszenia, czułem na sobie uważne spojrzenia, padło także kilka prześmiewczych komentarzy, ale nie przejmowałem się tym ani trochę. I wcale mnie nie zdziwiło, gdy dziesięć minut później ktoś do mnie zadzwonił…

Tak, naczelnik miał rację. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, ilu oszołomów dziennie przewija się przez dworzec! Dzwoniły do mnie nie tylko rozbawione nastolatki, chichoczące do słuchawki, które plotły ociekające seksem bzdury. Odebrałem także wiele telefonów od rozmaitych żuli, którzy twierdzili, że znają „moją” dziewczynę i za kilka złotych są w stanie mi pomóc. Poza tym odzywały się do mnie starsze panie, które upierały się, że mają piękne córki na wydaniu, i jeśli tylko się zgodzę, to one mnie z nimi umówią. Zachwalały przy tym ich wdzięki niczym rasowe swatki.

Byłem tym wszystkim przerażony i mocno podłamany. Wielkimi krokami zbliżał się koniec tygodnia, ja zaś ani trochę nie zbliżyłem się do tego, aby poznać chociaż imię dziewczyny, która pamiętnego dnia zawróciła mi w głowie. Aż w końcu…
– Cześć, mam na imię Jagoda i tamtego dnia czytałam „Szczygła” Donny Tartt – odezwał się w słuchawce melodyjny głos.

Serce podskoczyło mi do gardła. Czyżby to była ona?! Ponieważ siedziałem akurat przed komputerem, wystukałem w wyszukiwarkę tytuł książki, którą wymieniła i… Tak! To była dokładnie ta okładka.
– Jagoda, co za oryginalne imię! – wykrzyknąłem w euforii. – Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że… No wiesz, że szukałem cię w taki sposób. Po prostu zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie tamtego dnia. Bardzo żałowałem, że nie zaprosiłem cię na kawę. Czy mogę zrobić to teraz?
– Jasne – padła tylko krótka odpowiedź, po której ze szczęścia zabrakło mi tchu.

Kilka minut później nie mogłem wprost uwierzyć, że mój sposób zadziałał i jestem umówiony z dziewczyną, o której nie przestawałem myśleć przez tyle dni. To był szalony pomysł, ale jak widać, opłacił się. Miałem tylko nadzieję, że na randce wszystko pójdzie dobrze i nie zrobię z siebie idioty.

Okazało się, że mieszka w moim mieście, więc umówiliśmy się jeszcze tego samego dnia wieczorem w znanej knajpce w centrum. Na spotkanie pędziłem jak na skrzydłach, a kiedy wszedłem do lokalu, rozglądałem się na wszystkie strony, ale nigdzie jej nie było. „No nic, pewnie się spóźni” – pomyślałem i usiadłem przy stoliku, a przed sobą położyłem egzemplarz „Szczygła”, tak na wszelki wypadek.
W końcu mogła nie zapamiętać mojej twarzy. Ja za to jej twarz pamiętałem doskonale, zatem dziewczyna, która w końcu do mnie podeszła, ponad wszelką wątpliwość nie była tą, na którą czekałem.

– To ty – bardziej stwierdziła, niż zapytała, patrząc na książkę. – Właśnie tak sobie ciebie wyobrażałam – uśmiechnęła się. Była niewysoką szatynką z niebieskimi oczami, które zauważyłem od razu. I może w innych okolicznościach nawet by mi się spodobała, lecz nie w momencie, gdy oczekiwałem kogoś zupełnie innego!
– Yyy… Nie bardzo rozumiem, co się dzieje – bąknąłem zmieszany. – To ona cię przysłała? – zapytałem z nadzieją.
– Nie, sama przyszłam – przyznała i usiadła przy moim stoliku. – Nie jechałam tamtym pociągiem, ale bardzo chciałam sprawdzić, kim jest chłopak, którego stać na taki szalony i romantyczny gest.
– Skąd wiedziałaś o książce? – spytałem.
– Nietrudno było zgadnąć. Książka z ptakiem na okładce… To powieść ostatnio bardzo popularna… Zdobyła nawet nagrodę Pulitzera, wiesz? Czytałeś?

Nie miałem ochoty rozmawiać z tą nieznajomą o literaturze. Prawdę mówiąc, w ogóle nie miałem ochoty z nią rozmawiać o czymkolwiek! Byłem rozczarowany i wściekły za to, co zrobiła. Dała mi nadzieję, a potem tak gwałtownie ją odebrała. Podniosłem się z krzesła z zamiarem odejścia, gdy złapała mnie za rękę.
– Słuchaj, przepraszam… Głupio wyszło… Czasami jestem trochę nieobliczalna. Może wypijemy kawę na zgodę?
Sam nie wiem czemu, ale… zostałem. I spędziłem z Jagodą całą godzinę, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Okazała się zabawna i inteligentna.

Rozstaliśmy się w przyjaźni, podając sobie ręce, a ja pojechałem do domu, myśląc tylko o tym, że zostały mi jeszcze dwa dni na odszukanie nieznajomej z pociągu. Oczywiście, nie zadzwoniła. Byłem szalenie rozczarowany! Zdjąłem lekko już podarte ogłoszenia i wyrzuciłem je do kosza. A potem poszedłem na kawę do tej samej kawiarni, w której spotkałem się niedawno z Jagodą, i nagle poczułem, że chętnie bym z nią ponownie porozmawiał. Cóż z tego jednak, skoro oczywiście nie wziąłem od niej numeru telefonu?!

„Wiesz co, Marcin, ty to jednak jesteś idiotą!” – pomyślałem o sobie wściekły, a im dłużej myślałem o tym, jak świetnie mi się rozmawiało z tą drugą dziewczyną, tym bardziej byłem na siebie zły. Dlaczego zawsze marnuję szanse, którymi los niemal macha mi przed nosem?! „I co teraz? – zapytałem sam siebie.
– Mam znowu wywiesić kolejne ogłoszenie na dworcu? Tym razem o treści: „Jagodo, błagam, zadzwoń! Zauroczony”?

Bo tego, że Jagoda nie zadzwoni do mnie sama z siebie po raz kolejny, byłem więcej niż pewien. Nie po tym, jak ją potraktowałem! Wprawdzie rozmawialiśmy dosyć długo i było bardzo sympatycznie, ale czy na samym wstępie nie dałem jej jasno do zrozumienia, że czekałem na kogoś innego,
a ona nie jest tu mile widziana
? Owszem, tak właśnie zrobiłem. A potem jeszcze rozstałem się z nią, nie mówiąc ani słowa o tym, że fajna z niej dziewczyna i chciałbym się z nią jeszcze umówić. No bo wtedy nie chciałem… Miałem głowę zaprzątniętą jakąś durną mrzonką, marzeniem o kimś, z kim
przecież nie zamieniłem nawet słowa.

Przez kolejne dni nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Znowu się zadręczałem i wyrzucałem sobie głupotę. Aż w końcu los się jednak nade mną zlitował. Mój telefon zadzwonił. To była Jagoda!
– Cześć! Dzwonię, żeby spytać, czy znalazłeś tę swoją laskę z pociągu. Bo jeśli nie, to może masz ochotę się spotkać? – powiedziała po prostu, bez owijania w bawełnę. Była dużo mądrzejsza ode mnie…
– Jasne, że mam ochotę! – wykrzyknąłem uradowany, po czym zacząłem się tłumaczyć jak uczeń nauczycielce. Plotłem chyba trzy po trzy, bo usłyszałem w słuchawce jej cichy śmiech.

Kto by pomyślał, że po uszy zakocham się w dziewczynie, która chciała mnie poznać tylko z powodu wywieszonego przeze mnie ogłoszenia! I że niecały rok później zostanie ona moją żoną!
– Wiedziałam od razu, że jesteś moją drugą połową – stwierdziła Jagoda.
Cóż, ja mam nieco spóźniony refleks.

Redakcja poleca

REKLAMA