Z życia wzięte - prawdziwa historia o pierwszej miłości z dzieciństwa

Z życia wzięte fot. Fotolia
Cieszyłam się, że jadę na wieś. Chciałam oderwać się od codziennej rutyny i zapomnieć o złamanym sercu
/ 14.08.2015 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Maciek postanowił zniknąć z mojego życia ot tak, jakby kompletnie nie liczyło się naszych sześć wspólnych lat. Zakochał się w jednej z moich przyjaciółek. Powiedział mi o tym szczerze, jakby wierzył, że go zrozumiem. A potem spakował swoje rzeczy i odszedł, zostawiając mnie z poczuciem krzywdy.

Czemu mnie porzucił? Zawiódł zaufanie, którym go obdarzyłam? Czym sobie na to zasłużyłam? Co zrobiłam źle? Długo dołowałam się takimi pytaniami. Ale to prawda, że czas choć trochę leczy rany, więc po kilku miesiącach nieco oprzytomniałam. Bardzo pomógł mi sam Maciek. Zadzwonił któregoś dnia, wzbudzając we mnie nadzieję. Tymczasem okazało się, że chce jedynie odebrać resztę ubrań. Szczególnie zależało mu na ulubionych spodniach do joggingu. Nie spakował ich wcześniej, bo leżały w pojemniku na brudne ciuchy.
– Gdybyś mogła je uprać, wpadłbym jakoś w tygodniu je zabrać – powiedział.
– Może przyniosę twoje ulubione wino…
Wkurzył mnie tym niesamowicie. „Niedoczekanie!” – pomyślałam i wrzuciłam „święte” spodnie mojego eks do śmieci.

Dobrze mi zrobiła ta złość. Uwolniłam się  od obsesyjnego myślenia o Maćku, trochę przestało mnie to dręczyć. Trudno jednak przekreślić tyle pięknych wspomnień… Czułam się bardzo samotna. Dlatego kiedy mama poprosiła mnie o dopilnowanie remontu domu w R., poczułam ulgę. Będę mogła oderwać się od codziennej rutyny!
– Tam już się wszystko zaczyna walić. Nikt o nic nie dba, korniki mają używanie – mówiła zatroskana mama. – Trzeba ratować, co się da. To w końcu przedwojenny dom, prawie zabytek.

Bywałam w R. jako dziecko, jeszcze za życia prababci, właścicielki posiadłości. Duży murowany dom z piętrem nazywano we wsi dworkiem nieco na wyrost, chyba z powodu ganku wspartego na kolumnach i pięknego kwiatowego ogrodu z tyłu. Obecnie był on własnością siedmiorga spadkobierców, dzieci i wnuków prababci, ale nikt nie kwapił się ani do sprzedaży, ani do inwestowania w niszczejący dom.

Jedynie mama, najstarsza z rodzeństwa, poczuwała się do misji ratunkowej, a ja miałam dopilnować prac stolarskich. W ten sposób znalazłam się w samym środku bałaganu. O ile od zewnątrz dom wyglądał w porządku, o tyle w środku… szkoda gadać. Sypiące się tynki, odchodzące tapety, zerwane deski w podłodze i gruba warstwa kurzu na meblach. Wcześnie rano usiadłam z kawą przed domem, żeby na to wszystko nie patrzeć. Czekałam na stolarzy. Nie wiem, kogo się spodziewałam, ale widok otwierającego furtkę mężczyzny całkiem mnie zaskoczył.
– Cześć, Dudek! – zawołał na mój widok uradowany Wojtek P.

Ostatni raz widziałam go, kiedy miałam 12 lat. Nazwał mnie wtedy Dudkiem, o co się na niego śmiertelnie obraziłam. Gdybym wiedziała, co z niego wyrośnie... Stał przede mną wysoki, przystojny i całkiem młody jeszcze facet facet o zdumiewająco posiwiałych włosach. Wyglądał prawie jak Richard Gere w „Pretty Woman”!
– To u nas rodzinne – powiedział, gładząc lekko czuprynę. – Możesz już oderwać wzrok od moich włosów.

Zrobiło mi się głupio i pewnie dlatego bardzo oficjalnie wyciągnęłam do niego rękę, zamiast starego kumpla uściskać.
– Lata lecą, włos siwieje. Co tu robisz? Wpadłeś mnie przywitać? – spytałam.
– To też, ale przede wszystkim do roboty – wyjaśnił. – Znikaj stąd, Dudek, bo ja się tu rozkładam z narzędziami.
– Jesteś stolarzem?
– Tak wyszło. Obiecałem twojej mamie, że podratuję ten wasz dworek.

Patrzyłam, jak przygotowuje się do pracy. Robił to powoli, lecz z dużą pewnością siebie. Każdy jego ruch był celowy. O takich ludziach mówi się, że mają złote ręce.
– Wyszłaś za mąż? – spytał Wojtek i choć nawet nie odwrócił głowy, to wiedziałam, że odpowiedź bardzo go interesuje.
– Nikt mnie nie chciał. Ostatni kandydat porzucił mnie dla mojej przyjaciółki
– stwierdziłam z rozbrajającą szczerością.
– Jego strata – chyba nie zamierzał ciągnąć tego tematu. – Wiesz, że kiedyś chciałem się z tobą ożenić? Stawałem na głowie, żebyś zwróciła na mnie uwagę, ale osiągnąłem tylko tyle, że się obraziłaś. 

Zrobiło mi się nawet dość miło. Każda porzucona kobieta powinna usłyszeć coś takiego. Usiadłam na trawie, ale Wojtek ujął mnie za ramiona i podniósł.
– Nie możesz tu zostać. Będę ciął listwy, polecą wióry, będzie niebezpiecznie.
Staliśmy bardzo blisko siebie. Zauważyłam, że jego oczy są ciemnoniebieskie jak niebo w sierpniu. Zagapiłam się w nie, a on to zauważył. Jeden kącik ust podjechał mu do góry. Pamiętałam doskonale ten trochę kpiący uśmieszek.
– Ech, dziewczyno, nie próbuj na mnie swoich sztuczek! Uwiodłaś mnie już dawno temu, masz przed sobą wiernego wielbiciela.
– Mam uwierzyć, że czekałeś na mnie tyle lat? – ja też się uśmiechnęłam.
– No wiesz, różnie bywało, ale obecnie jestem do dyspozycji – oznajmił, po czym odwrócił się na pięcie i zabrał do pracy.

Odeszłam kawałek i przysiadłam niedaleko płotu na starej, chybotliwej ławce. Długo tam jednak nie zostałam, bo chwilę później… znowu zostałam przegoniona!
– Panna siedzi sobie, jakby nic do roboty nie miała, a na podwórku dziada z babą brakuje! – gderliwy głos starej Antoniny, dawnej pomocnicy i przyjaciółki prababci sprawił, że aż podskoczyłam. Jako dziecko bałam się tej kobiety jak ognia. Miała stalowy charakter, niespożytą energię i była bardzo bezpośrednia w wyrażaniu opinii. Innymi słowy, lubiła krytykować. Teraz wdarła się na nasze podwórko jak burza i szła w moim kierunku.
– Jaka tam ze mnie panna! Trzydziestka z okładem na karku, a Antonina ciągle do mnie jak do dziecka… – prychnęłam.
– Ty mnie, Dorota, nie zagaduj, tylko za miotłę się bierz, bo całkiem tu zdziczeje. Od śmierci Zofii nikt tu nie zaglądał, to i zarosło brudem i śmieciem wszelakim. I nie siedź tak, bo wilka dostaniesz –

Antonina szturchnęła mnie sękatym palcem, twardym jak stal. – Rusz się, leniwa panna nigdy nie znajdzie męża – dodała ciszej, rzucając wymowne spojrzenie na Wojtka. Nabrałam podejrzeń.
– Ukartowałyście to z mamą? – spytałam zdumiona, podążając za jej wzrokiem.
– A na co miałyśmy czekać?! – prychnęła staruszka. – Nos ci obcierałam, jak mała byłaś, to i nie pozwolę, żeby byle chłystek cię poniewierał. Mało to przyzwoitych, chętnych do żeniaczki chłopców? A choćby i ten! Z przyzwoitej rodziny, fach w ręku ma, z zagranicy do niego klienci przyjeżdżają. Mówią, że to artysta, ale ja tam nie wiem. Stolarz to stolarz, rodzinę utrzyma.

Ręce mi opadły. Patrzyłam na pomarszczoną jak jabłuszko twarz Antoniny. Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie swatką!
– Mam nadzieję, że Wojtek nic nie wie o planach Antoniny? – spytałam z nadzieją.
– Czy ty myślisz, że jak jestem stara, to i głupia? – odparła. – Dość gadania, robota czeka. Ugotuj coś, musisz go nakarmić. Przez żołądek do serca, pamiętaj!
Tak mnie poganiała, że w końcu wzięłam się do sprzątania. I tak musiałam z grubsza ogarnąć dom, jeżeli chciałam się tu zatrzymać. Zresztą Wojtek założył ochronne okulary, włączył elektryczną piłę i zajął się robotą. Głupio było siedzieć i nic nie robić, kiedy on pracował. Potem pojechałam samochodem do sklepu w sąsiedniej wsi. Nie zamierzałam podlizywać się Wojtkowi, ale sama też musiałam coś jeść. Prywatny sklepik okazał się nieźle zaopatrzony, kupiłam nawet wędliny domowej roboty. Po powrocie rozłożyłam koc na podwórku i zaprosiłam pana stolarza na piknik.

– Nie tylko urocza, ale również utalentowana kulinarnie – mruczał Wojtek, z apetytem pochłaniając kolejną kanapkę. Patrzyłam na niego z przyjemnością. Świetny facet! Wspomnienie Maćka coraz bardziej bladło, powoli o nim zapominałam. Siedziałam wpatrzona w mojego przyjaciela z dzieciństwa i czułam, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być.
– Dudek, halo, ziemia do ciebie! W ogóle mnie nie słuchasz, dokąd odpłynęłaś?
– Co mówiłeś? – ocknęłam się.
– Choć ze mną, coś ci pokażę.  I pociągnął mnie w kierunku furtki.

Wyszliśmy na drogę. Musiałam szybko przebierać nogami, żeby za nim nadążyć. Zresztą i tak nie miałam wyjścia, trzymał mnie za rękę i nie zamierzał puścić. Skręciliśmy w zarośniętą trawą ścieżkę. Poznałam ją. Zmierzaliśmy do naszej kryjówki – miejsca, które odkryliśmy dawno temu i o które toczyliśmy zaciekły bój. Dziewczyny uważały, że to ich własność, chłopcy próbowali nas stamtąd wykurzyć. 

Chwilę później wkroczyliśmy na uroczą polankę ukrytą wśród wiekowych drzew.
– Zobacz – podprowadził mnie do dębu i pogładził dłonią pień. – Wyryłem to, kiedy wyjechałaś. Nie wiedziałem wtedy, że nie zobaczę cię przez tyle lat…
Wzruszyłam się. Na korze widniało serce, a w środku nasze imiona: „DOROTA + WOJTEK”. Dziecięce wyznanie miłości. Uśmiechnęłam się, a on powiedział:
– Podobno pierwsza miłość jest najważniejsza w życiu. Ja w to wierzę, a ty?

Więcej prawdziwych historii:

Redakcja poleca

REKLAMA