Adam jest moim najlepszym przyjacielem, choć nie widzieliśmy się od dwóch lat. Gadaliśmy przez Skype’a, byliśmy w ciągłym kontakcie, wiedzieliśmy o sobie prawie wszystko. Mówię „prawie”, bo Adam mnie nie uprzedził, że wraca do kraju z narzeczoną. To miała być niespodzianka. No i faktycznie – była!
Zamurowało nas, kiedy na lotnisku zobaczyliśmy jego dziewczynę: wysoka blondi, z obłędnie długimi nogami, wyglądała jak modelka! Adam się puszył, bo żadna z naszych koleżanek i sympatii nie mogła się z nią równać!
– Ale laska! – jęknął któryś z kumpli. – On zawsze miał szczęście do kobiet, ale ta – prawdziwy brylant! – podsumował, a reszta potwierdziła opinię pełnym uznania pomrukiem.
Należymy do pokolenia trzydziestoparolatków. Wszyscy się ustawiliśmy zawodowo, mamy dobre samochody, niektórzy pracują za granicą, urlopy spędzamy w ciepłych krajach, uprawiamy ekstremalne, często kosztowne, sporty. Łączy nas jeszcze jedno: żaden z naszej pięcioosobowej paczki jeszcze się nie ożenił! Zmieniamy kobiety, próbujemy, szukamy tej jedynej, a zwykle trafiamy kulą w płot! Potem przy piwku albo drinku mówimy, że one wszystkie są diabła warte, lecą tylko na kasę i mają wymagania przerastające szczyt Everestu!
My potrzebujemy żon, które łączyłyby urodę i temperament gwiazd playboya, z cierpliwością, wyrozumiałością i miłością naszych matek! Byłoby pięknie, gdyby w rozmaitych trudnych sytuacjach, kiedy na przykład wracamy zalani, te nasze żony potrafiły być głuchonieme. Jeśli Adam taką znalazł, trafił szóstkę w totka.
– Kiedy ślub? – zapytałem go.
– Najpierw oficjalne zaręczyny – roześmiał się. – Z klękaniem, pierścionkiem i innymi bajerami. Lokal wynajęty, żarcie i alkohole zamówione. Pojutrze, o dziewiętnastej żegnam się z wolnością! Oczywiście, wszyscy będziecie? – zwrócił się do nas.
Dla Eweliny kupiłem bukiet kwiatów wielkości młyńskiego koła, dla Adama miałem film z naszej ostatniej, kawalerskiej wyprawy w Alpy. Wbity w garnitur ruszyłem na przyjęcie. Miałem zamiar się upić z żalu, że mój przyjaciel żegna wolność. Ona była jak ze snu! Ubrała się w króciutką, pomarańczową sukienkę, bez rękawów i ramiączek.
Nie mogłem się przestać gapić na jej piersi… Były ledwo przykryte wyciętym gorsetem. Doskonale wiedziała, że mnie rozpala do czerwoności. Siedziałem obok niej, więc podczas rozmowy parę razy położyła mi rękę na udzie, niby machinalnie, przy rozmowie, bez zamiaru, niby siebie nie kontrolując.
– Zatańczymy? – zapytała. – Ale coś wolnego… Lubisz takie klimaty?
– On?!! – wtrącił się Adam. – Bardzo lubi! To największy donżuan w naszej paczce. Laski go sobie wyrywają! Żadnej nie przepuści.
– No, no, taki z niego numer? – Ewelina lekko zmrużyła oczy.
Tańczyliśmy tak mocno przytuleni, że bałem się, co sobie Adam pomyśli
Ale on machał do nas, uśmiechał się, podnosił kieliszek na znak, że wznosi kolejny toast za swoją ukochaną.
– Zaraz wpadnie pod stół – zaniepokoiłem się. – Ma słabą głowę. Zrób z tym coś, powiedz, żeby w siebie nie wlewał tyle gorzały!
– A czy ja jego niańka jestem? – zdziwiła się. – Jest dużym chłopcem, powinien wiedzieć, co robi.
– Naprawdę masz to gdzieś?
– Naprawdę. Niech każdy się martwi o siebie. Ja się świetnie bawię, również dzięki tobie, Misiu. Musisz to psuć?
Wsunęła mi ręce pod marynarkę i przylgnęła tak, że nie było między naszymi ciałami ani centymetra luzu. Gdyby nie była narzeczoną Adama, wiedziałbym, co z nią zrobić!
– Bierzecie ślub kościelny? – zapytałem, żeby ją przywołać do porządku. – To poważna sprawa!
– Czemu? Chociaż masz rację… Do urzędu nie pasuje długa, biała suknia i welon. Za duży obciach byłby.
– Przecież nie o kieckę chodzi!
– Głównie o kieckę! W kościele jest lepszy nastrój. Tam nawet tren pasuje, a ja chcę mieć tren i dwadzieścia metrów koronki na sobie. Niech mi wszystkie baby zazdroszczą!
Mam luźny związek z Kościołem, chociaż kiedyś służyłem do mszy, jeździłem na oazy, a nawet raz poszedłem z pielgrzymką na Jasną Górę. Nie jestem dewotem, a jednak nie podobało mi się jej gadanie. Była przerwa w muzyce, więc chciałem wrócić do stolika, ale Ewelina mnie pociągnęła do drzwi balkonowych, a potem na duży, ciemny taras. Całowała jak artystka! Znała się na tym. Facet przy niej głupiał, chciał tylko jednego, chyba że… był najlepszym przyjacielem jej narzeczonego i nie mógł o tym zapomnieć!
– Daj spokój – powiedziałem. – Wracajmy do Adama.
– Mówisz poważnie?
– Owszem.
– O co ci chodzi? Myślisz, że Adasiowi ubędzie? Starczy i dla niego… Jak wytrzeźwieje, dostanie!
Musiałem ją odepchnąć
Mocno, brutalnie, chyba się uderzyła o framugę okna, bo siarczyście, paskudnie zaklęła. Miałem jej dosyć. Adama nie było na sali.
– Dogorywa w pokoju – zawiadomił mnie inny kumpel. Przez chwile przyglądał mi się podejrzliwie, a potem zapytał:
– Chyba nie posunąłeś Ewelki? Chociaż bym się nie zdziwił, bo wszyscy widzieli, jak ona na ciebie leci.
– Zgłupiałeś? Nic nie było!
– Może? Powiem ci, że strasznie Adamowi zazdrościłem, ale już mi przeszło. Za dopłatą bym jej nie wziął.
Miałem dosyć zabawy, przyjęcia, ślubów, zaręczyn i podobnych głupot. Nawinęła się wolna taksówka, więc pojechałem do domu.
– Przepraszam, że zawracam ci głowę w weekend, ale jest problem. Któryś z nas musi wyjechać, bo podwykonawcy psują robotę, niestety, ja mam chorą matkę. Nie mogę się ruszyć. Pojedziesz? – zapytał. Ta propozycja spadła mi jak z nieba. Mogłem zniknąć na jakiś czas, nie musiałem się plątać między Adamem, a jego narzeczoną. Obiecałem, że wyjadę w niedzielę o świcie, żeby w poniedziałek rano zająć się sprawą. Wróciłem po dwóch tygodniach. Przygotowania do ślubu przyjaciela szły pełną parą. Oboje byli tak zajęci, że nie mieli czasu na towarzyskie spotkania. Dziękowałem za to panu Bogu! Los mi sprzyjał…
Na dzień przed wieczorem kawalerskim zachorowałem na anginę. Leżałem z gorączką, nie mogłem nic przełykać, brałem antybiotyk. W ostatniej chwili Adam musiał zmienić świadka, bo nie było mowy o tym, żebym się zwlókł z łóżka! Ewelina wyglądała jak anioł. Była przepiękną panną młodą, uosobieniem niewinności, w śnieżnobiałej sukni i z misternie upiętym welonem. Adam patrzył na nią jak na cudowne zjawisko, które przypadkiem zaplątało się między zwyczajnych ludzi. Niemal zdmuchiwał jej pył spod stóp. Widziałem to na filmiku nagranym przez kogoś z naszej paczki. Gdybym się nie wymigał, chybaby mnie szlag trafił z nerwów!
Dostałem awans i staż w Skandynawii. Dopiero po paru miesiącach przyjechałem na urlop do kraju. W pubie spotkałem kumpla, który, zamiast mnie świadkował Adamowi. Od niego się dowiedziałem, że mój przyjaciel czeka na potomka.
– No, jak na dworze królewskim! – zażartowałem. – Dziewięć miesięcy po ślubie rodzi się następca tronu!
Mój kumpel wlał w siebie duszkiem kufel piwa i mruknął:
– Taaak. Tylko chciałbym wiedzieć, czyj to dzieciak. Boję się, że mój.
– Co ty bredzisz, stary?
– Spałem z nią parę razy przed weselem, w trakcie i potem. Mówiła, że ze świadkiem to normalka. Nie uważałem, wszystko się mogło zdarzyć…
– Co ona na to?
– Obiecała, że zrobi badania, jak się małe urodzi, ale powie mi prawdę tylko wtedy, kiedy będę jej posłuszny.
– Co to znaczy?
– Nie wiem. Tak powiedziała: jeśli będziesz posłuszny, pokażę ci wyniki. Co będzie, jeśli to ja jestem ojcem?!
Pojęcia nie miałem, co mu radzić. Miałby pogadać szczerze z Adamem? Wykluczone! Adam najpierw by zabił jego, a potem siebie. Robić, co ona chce? Jeszcze gorzej, bo to okropna larwa! Machnąć ręką i pogodzić się z losem, powiedzieć sobie, że sporo facetów nie ma pojęcia, gdzie są ich dzieci, i jakoś z tym żyją?! To byłoby najgorsze ze wszystkiego.
– Świruję – mówi kumpel, a ja widzę, że jest w strasznym dole. – Co robić?
– Nie wiem, stary – odpowiadam. – Po prostu nie wiem.
Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”