„Spłacamy z mężem długi mojej matki, bo ona nie widzi w nich problemu. Jeszcze chwila i trafi do więzienia”

Problemy z długami fot. Adobe Stock
Nieodpowiedzialność podobno dotyczy ludzi młodych. Okazuje się, że nie tylko…
/ 14.12.2020 12:58
Problemy z długami fot. Adobe Stock

Będziecie musieli utrzymywać mnie na starość, dla wszystkich stanę się ciężarem! – rozpaczała trzy lata temu moja matka, kiedy to nagle straciła pracę i miesiącami nie mogła znaleźć nowej. Zasiłek, który pobierała w urzędzie pracy, już dawno się skończył, a jej wciąż niczego sensownego nie zaproponowano.
– Nie ma pracy w pani specjalności. Ludzie coraz mniej czytają i biblioteki się zamyka, zamiast otwierać – słyszała.

Zaczęło się od problemów z rachunkami

Proponowano jej tylko rozmaite staże, za które dostawała marne grosze. Po kilku miesiącach takiej wegetacji wyczerpały się wszystkie oszczędności mamy. Początkowo nie chciała się do tego przyznać, ale kiedy przyjechali z zakładu energetycznego, aby jej wyłączyć prąd, rozpłakała się z bezsilności i rozpaczy.

Dobrze, że akurat byłam wtedy u niej, więc na stwierdzenie elektryków, że albo dostają całą kwotę na miejscu, albo od razu wyłączają, pognałam do bankomatu i potężnie uszczupliłam nasze konto.

Mąż, kiedy to zauważył, złapał się za głowę. Był przekonany, że ktoś się nam włamał i ukradł pieniądze, albo że bank się pomylił i pobrał należności z niewłaściwego konta. Na szczęście nie zdążył podjąć żadnych kroków, więc kiedy wyjaśniłam mu sytuację, trochę się na mnie boczył, że go nie zapytałam o zadanie, ale wybaczył.

W końcu sprawa była naprawdę gardłowa i trzeba było ratować mamę.
– Spłacę wam wszystko, co do grosza! – zarzekała się moja rodzicielka. Wierzyłam jej. Musiała po prostu znaleźć pracę. Tylko gdzie jej szukać?

W końcu udało jej się znaleźć pracę

Starałam się jej jakoś pomóc, rozpuściłam wici wśród znajomych. Niestety, nie przyniosło to żadnych efektów. Aż pewnego dnia zobaczyłam w internecie ogłoszenie, że Unia Europejska opłaca kursy księgowe dla kobiet po pięćdziesiątym piątym roku życia. To była szansa na powrót mamy do pracy!

– W sumie dlaczego nie? Zawsze przecież byłam dobra z matematyki… – stwierdziła moja rodzicielka odważnie. Bardzo mnie ucieszyła jej otwartość na zmiany, bo przyznam, że trochę bałam się, co ona na to. „Może przestraszy się tej księgowości… W końcu jest po studiach humanistycznych” – myślałam. Okazało się, że mama skończyła kurs księgowości z wyróżnieniem! I nie tylko powiesiła go sobie dumna na ścianie, ale zaczęła także aktywnie szukać pracy w swoim nowym zawodzie.

Wkrótce dostała pracę w sporej spółdzielni. Panowały w niej jeszcze zasady sprzed pół wieku. Panie urzędniczki piły kawkę, kiedy obok piętrzyły się stosy dokumentów, ale moja mama doskonale odnalazła się w tej rzeczywistości. Wyraźnie ożyła, a my razem z nią. Powoli spłacała długi, uregulowała także połowę pożyczki zaciągniętej u nas na prąd, a mój Staś i ja wspaniałomyślnie darowaliśmy jej resztę. Nasze życie rodzinne wróciło do normy.

Po dwóch latach od tamtych wydarzeń wpadła do mnie z wizytą siostra i mimochodem zapytała, czy wiem coś o tym, że mama kupuje mieszkanie.
– Pierwsze słyszę! – zawołałam zdziwiona. – Zresztą, po co by miała kupować, skoro ma mieszkanie.

Zaczęła szaleć z luksusami

To prawda, mama mieszkała na czterdziestu metrach, na których kiedyś gnieździliśmy się we czworo, razem z tatą. My z Moniką zajmowałyśmy jeden pokój, rodzice drugi. Tata zmarł dwa miesiące po moim ślubie i mama została w tym mieszkaniu tylko z moją młodszą siostrą, a po kilku latach wyprowadziła się także Monika. Nasza rodzicielka miała więc teraz dla siebie mnóstwo miejsca. I naprawdę do głowy by mi nie przyszło, że może potrzebować więcej. A jednak…

Na początku zimy mama wyprawiała swoje pięćdziesiąte ósme urodziny i jako miejsce przyjęcia z tajemniczym uśmiechem podała… zupełnie nieznany nam adres! Pojechaliśmy tam wszyscy zaciekawieni. Budynek stał na nowym, strzeżonym i ogrodzonym osiedlu. Mieszkanie miało trzy pokoje i duży taras.

– Siedemdziesiąt metrów! Czy nie jest piękne? – mama oprowadzała nas po swoich włościach z wyraźną dumną. My z siostrą jednak nie do końca podzielałyśmy ten jej entuzjazm.
– Po co jej taki metraż? Jeśli już miała pieniądze, to mogła chyba pomyśleć o nas – rozmawiałyśmy potem.

Było nam przykro, bo obie gnieździłyśmy się w kawalerkach, a mama doskonale wiedziała, że nosimy się z zamiarem zakupu czegoś większego, gdy tylko pojawią się dzieci. Inna rzecz, że żadnej z nas nie zastanowiło, skąd mama wzięła pieniądze na te luksusy. Owszem, zarabiała i sprzedała rodzinną kawalerkę. Pewnie wzięła kredyt – uznałyśmy z Moniką.
– Jaki kredyt? – zdziwiła się mama, kiedy miesiąc później zapytałam ją wprost. – Kupiłam wszystko za gotówkę!
– Gotówkę? – mój mąż nie dowierzał i mnie także nie mieściło się to w głowie.

Skąd miałaby tyle pieniędzy? Wygrała na loterii? Wydawało się to jedynym wytłumaczeniem, chociaż absurdalnym. Gubiłam się w domysłach, ale ani przez chwilę nie rozważałam jeszcze innego rozwiązania tej zagadki. Takiego mianowicie, że mama te pieniądze… ukradła!

Znowu wplątała się w kłopoty

No cóż, okazała się znacznie bieglejszą księgową, niż ktokolwiek z nas mógł sobie wyobrazić… Prowadziła księgowość tak zwaną „kreatywną”, która zawierała się w haśle: „Maksimum korzyści dla mnie, minimum dla przedsiębiorstwa”. Wyszło na jaw, że szybko dogadała się w pracy z kierowniczką i obie, osłaniając się wzajemnie, zaczęły sobie dorabiać na boku drugą, a nawet trzecią pensję.

Odkąd pieczę nad księgami rachunkowymi zaczęła trzymać moja mama, zakład miał zaległości w ZUS, a pracownicy „wyjeżdżali” w delegacje do miast i hoteli, których tak naprawdę nikt nie widział na oczy.

Nie mam pojęcia, co panie sobie myślały. Czy naprawdę sądziły, że im wszystkie sprawki ujdą na sucho, kiedy tak obie kreowały tę księgową nierzeczywistość? Niestety, świat realny w pewnym momencie upomniał się o swoje i do firmy zapukali ludzie z ZUS oraz z urzędu skarbowego. Bardzo szybko wykryli nieprawidłowości, fałszowane księgi zmieniły się w dowód rzeczowy przestępstwa, a przed mamą stanęło widmo więzienia. 

Kiedy tamtego wieczoru zapukała do moich drzwi, była blada jak ściana i przerażona. Nie wierzyłam własnym uszom, kiedy opowiedziała mi, co się wydarzyło.

– Boże, coś ty narobiła! – złapałam się za głowę. – I co teraz będzie?!
– Do jutra muszę zapłacić karę. Sto tysięcy złotych. Inaczej pójdę do więzienia i tam będę czekała na rozprawę w sądzie – zaskoczyła mnie kolejną informacją.

Wówczas mieliśmy z mężem na koncie zaledwie piętnaście tysięcy złotych. Sto to była dla nas czysta abstrakcja! Zadzwoniłam do siostry po pomoc.
– Ile ty masz? – spytałam, gdy już usłyszała o wszystkim.
– Osiemnaście. I jeszcze pięć jest mi winna teściowa – odparła. Łącznie nie była to nawet połowa kwoty, którą musiała zebrać mama…

Musieliśmy ją ratować

Tamtą kwietniową noc pamiętam jako najgorszą w swoim życiu. Wszyscy – ja z siostrą i szwagier z moim Staszkiem – wisieliśmy na telefonach i obdzwanialiśmy rodzinę oraz bliższych i dalszych znajomych w poszukiwaniu pieniędzy. Oczywiście, nikomu nie puściliśmy pary z ust, o co tak naprawdę chodziło.

Wszyscy myśleli, że, mama – jako ta nowa – została wrobiona w firmie, w której doszło do malwersacji. Do rana kwota stu tysięcy złotych została jakimś cudem zebrana. Mama nie wiedziała, jak ma nam dziękować.
– Mam wspaniałe córki! – powtarzała. A ja z najwyższym trudem starałam się nie wybuchnąć…

Oczywiście i ona, i pani kierowniczka, jej kumpelka od przekrętów, natychmiast straciły pracę. Panie zostały wyrzucone dyscyplinarnie, więc nie przysługiwał im nawet zasiłek z urzędu. Mama przeszła na nasze utrzymanie…

Dzisiaj, po roku od całej tej akcji, sąd nadal nie wydał wyroku w jej sprawie. I dobrze. To oczywiste, że zażąda zwrócenia ukradzionych pieniędzy wraz z odsetkami. Z czego mama to spłaci? Będzie musiała sprzedać swoje piękne mieszkanie i przenieść się do skromniejszego. Ale ona tego nie rozumie!
– Mam się gnieździć w jakiejś norze? – oburzyła się, gdy o tym wspomniałam.

– Ona chyba uważa, że to my za nią wszystko zapłacimy! – wścieka się mój mąż. – Przecież udało nam się zebrać sto tysięcy w jedną noc i uratować jej tyłek, więc czterysta tysięcy zbierzmy w tydzień!

Obawiam się, że Staszek może mieć rację. Mama do całej sprawy podchodzi z zadziwiającą beztroską. A my już przecież nie jesteśmy w stanie ratować jej skóry. Ani ja, ani Monika nie zapożyczymy się po to, aby mogła siedzieć na siedemdziesięciu metrach.

Zdziwi się więc, gdy pewnego dnia do jej drzwi zapuka komornik i zlicytuje jej mieszanie za kwotę, która nie odpowiada jego realnej wartości. Tylko co dalej? Gdzie mama będzie mieszkała i kto ją będzie utrzymywał na starość?

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Marlena uważała, że w imię przyjaźni powinnam ukrywać jej romans
Zostałam starą panną z wyboru i koleżanki mi zazdroszczą
Mama zawsze wolała moją młodszą siostrę, niż mnie
Matka zniszczyła mi życie. Od zawsze mną manipulowała
Były mąż mnie prześladował, bo nie mógł mnie mieć

Redakcja poleca

REKLAMA