Z życia wzięte - prawdziwa historia o mylących pozorach

Z życia wzięte fot. Fotolia
Osoba, która miała przeprowadzać audyt w naszej firmie, była podobno bardzo wymagająca. Wszyscy przed nią drżeli. To podobno prawdziwa zołza!
/ 21.07.2014 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Dzień był paskudny. Mimo lata absolutnie i do samych trzewi paskudny. Deszcz, jak zaczął lać wieczorem, tak nie mógł przestać, i nawet po to, żeby przejść od drzwi domu do auta, rozłożyłem parasol. W dodatku musiałem być dzisiaj nienagannie ubrany, bo w biurze zaczynał się audyt, a pani, która go przeprowadzała była podobno niesłychanie wyczulona na punkcie estetyki. Przynajmniej takie informacje dostaliśmy pocztą pantoflową z zaprzyjaźnionej firmy. Żadnych rozluźnionych krawatów czy pomiętych koszul, a już, nie daj Boże, T-shirtów. Koszmar!

Nie byłem przyzwyczajony do takiego reżimu odzieżowego, ale cóż? Podobno ta kobieta potrafiła przyczepić się o każdy drobiazg, a jeśli ktoś jej się nie spodobał, czepiała się wręcz niemiłosiernie. Z ulgą zająłem miejsce za kierownicą, włożyłem kluczyk do stacyjki i… Silnik zakręcił, po czym zgasł. Znów spróbowałem i znów to samo. Trzeci, czwarty, piąty raz… Cholera jasna! Piękny początek! Nie miałem czasu zajrzeć pod maskę. Za pół godziny powinienem być w pracy, a poza tym w strugach deszczu i tak bym nic nie zdziałał. Klnąc pod nosem, pognałem na postój taksówek.

Starałem się jak najbardziej skulić pod parasolem, żeby deszcz oszczędził mój garnitur. Płaszcz wprawdzie zakrywał mnie dość szczelnie, ale wilgoć to wilgoć. Jednak tego dnia los nie zamierzał mnie oszczędzać. Ledwie się trochę uspokoiłem – dobiegł mnie najpierw szum, a potem twarz i całe ubranie zalał mi strumień wody.
– Niech cię szlag! – wrzasnąłem. Samochód, spod którego wyprysnęła ta fontanna, zwolnił i się zatrzymał. Podbiegłem do wozu, otworzyłem drzwi.
– Prawo jazdy kto ci dał? – wrzasnąłem z oburzeniem.
– Przepraszam, nie zauważyłam tej kałuży – powiedziała szatynka siedząca za kierownicą. – Naprawdę, przepraszam…
– Jak jest taka ulewa, trzeba uważać! – wciąż się trząsłem ze złości, ale ponieważ rozmawiałem z kobietą, powstrzymałem od użycia ciężkiego słowa.
– Wiem, wiem – westchnęła, robiąc nieszczęśliwą minę. – Ale te nasze polskie drogi… Trudno wszystko ominąć.

No cóż, to fakt. Jako kierowca zdawałem sobie z tego doskonale sprawę.
– Jeśli trzeba, zwrócę za pralnię, za zniszczenia – mówiła dalej. A ja, zamiast myśleć, czy faktycznie nie wziąć paru groszy, chociażby po to, żeby miała nauczkę na przyszłość, zapatrzyłem się na jej nogi. Spódniczka podjechała jej do połowy ud. Jeśli mogłem ocenić to z tej perspektywy, bardzo zgrabnych ud. W ogóle kobieta była atrakcyjna.
– Bardzo proszę – powiedziała, opacznie rozumiejąc moje milczenie, i sięgnęła po torebkę, wyjęła portfel.
– Ależ nie ma o czym mówić, proszę to schować – wydukałem. – Nic takiego się w sumie nie stało. I tak ładnie pani postąpiła, że się zatrzymała.
– Może gdzieś pana podrzucić? – zaproponowała. – Chociaż kawałek…
– Nie, nie trzeba – powiedziałem z pewnym żalem, bo chętnie bym sobie popatrzył jeszcze chwilę na te jej piękne nogi. – Mam już transport.

Kierowca taryfy nie był zbyt zadowolony, widząc klienta ociekającego wodą, ale nic nie powiedział. Milczał całą drogę, co taksówkarzom zdarza się dość rzadko. Pewnie zastanawiał się, co zrobi z mokrym siedzeniem… Starałem się jak najmniej je zamoczyć, ale biorąc pod uwagę stan mojego odzienia, było to dość trudne. Pocieszałem się tylko, że na pewno nie jest tak źle, w końcu to płaszcz przyjął pierwsze uderzenie. Na mój widok Paweł załamał ręce.
– Rany boskie, jak ty wyglądasz?!
Zdjąłem płaszcz, który faktycznie prezentował się jak mokra szmata. Niestety, garnitur wyglądał niewiele lepiej, a koszula lepiła mi się do ciała. Tylko krawat jakimś cudem nadmiernie nie ucierpiał.
– Taka karma, szefie – westchnąłem i opowiedziałem mu krótko, co się stało.
– No to mamy przerąbane – pokręcił głową. – A ty już na pewno…
– A co, już jest? Naprawdę taka ostra?
– Na razie raczej oschła. Coś czuję, że to będzie bardzo trudny tydzień.

Obrzucił mnie jeszcze raz spojrzeniem pełnym współczucia i obawy.
– Za kwadrans odprawa w sali konferencyjnej. No dobra, idź już do siebie, spróbuj może coś z tym zrobić.
– Co niby? Może mam jak Jaś Fasola suszyć gacie pod automatem w łazience? Mam tutaj koszulkę polo i dżinsy, przebiorę się. Nie mogę przecież paradować w tych przemoczonych ciuchach.
Machnął tylko ręką.
Na zebranie powlokłem się pełen najgorszych przeczuć. Niech tylko ta estetka mnie teraz zobaczy, wnerwi się jak nic! Starałem się usiąść gdzieś z tyłu, lecz oczywiście większość cwaniaków już pozajmowała miejsca jak najdalej od dowództwa. Gdybym się nie spóźnił, mógłbym liczyć na jakąś strategiczną pozycję, ale tak… Trudno, nic już nie poradzę. Usiadłem na krześle przy stole konferencyjnym, wystawiony na spojrzenia kierownictwa jak samotne drzewo na pustyni. Paweł wyglądał na zdenerwowanego, inni szefowie działów zresztą też. Audyt to zawsze wydarzenie niepokojące, przykre wręcz. Nikt nie lubi być oceniany, nie bawi go wytykanie błędów, a jeśli jeszcze trafi się kosa, tak jak teraz, to już koniec.

W sali panował cichy szum, ludzie rozmawiali przyciszonymi głosami, inaczej niż podczas normalnych zebrań, kiedy dyrektor niejednokrotnie musi uciekać się do upominania pracowników, jakby miał do czynienia z niesforną klasą w szkole. Niepokój udzielił się wszystkim. Wreszcie drzwi otworzyły się i wkroczył dyrektor razem z osławioną audytorką. Skuliłem się na swoim krześle, starając się nie rzucać w oczy. Dyrektor wyszedł pod tablicę multimedialną, stanął, audytorka obok niego. A ja oniemiałem.

Zaraz, zaraz… Czy to ona? Przyjrzałem się dokładniej. Tak, na pewno ona! Ta kobieta, która tak mnie załatwiła na ulicy! Świat jednak bywa bardzo mały… W tej samej chwili pożałowałem, że nie skorzystałem z propozycji podwiezienia. Sytuacja byłaby całkiem jasna. A tak? Mogła mnie nie zapamiętać. Miałem na sobie inne ubranie. Musiałem przyznać, że nie pomyliłem się w ocenie jej urody. Kiedy stała obok dyrektora, wydawała się nawet jeszcze zgrabniejsza niż za kierownicą. Długie nogi w spódniczce przed kolana, wąska talia i krągłe, apetyczne biodra… No i twarz o regularnych rysach.
– Chciałbym państwu przestawić panią Ilonę, która w najbliższych dniach przeprowadzi audyt naszego skromnego przedsiębiorstwa – powiedział nasz szef szefów. – Mam nadzieję, że wypadnie to wszystko pomyślnie. W końcu pracujemy najlepiej, jak potrafimy, i spełniamy wszelkie wymogi ISO. Prawda, moi drodzy?

Zaśmiał się z pewnym przymusem. Sam również miał duszę na ramieniu. Nie ma firmy, w której nie można by się do czegoś przyczepić. Przecież tych norm, uregulowań i okólników jest tyle, że nie sposób ogarnąć wszystkiego. Pytanie zawsze pozostaje tylko, czy kontrolującym jest normalny człowiek, czy jakiś cholerny wyznawca paragrafów.
– Miło mi państwa poznać – odezwała się audytorka. – Dziękuję panu dyrektorowi za to krótkie wprowadzenie.

Rozejrzała się po sali, omiotła wzrokiem także i mnie, ale nie zatrzymała się na mojej skromnej osobie nawet chwilę dłużej. Najwyraźniej jednak mnie nie poznała. Trudno, przecież nie będę jej uświadamiał, że to ona mnie tak załatwiła. A może jednak powinienem? Tylko pytanie, czy to by nie pogorszyło mojej sytuacji… Z takimi kontrolerami nigdy nic nie wiadomo. Baba może być wredna. Kobieta poprosiła o włączenie tablicy i przedstawiła harmonogram audytu. Aż mi kolana zmiękły. Mój dział był przewidziany na ten pierwszy dzień… Czyli nie mogłem liczyć na to, że dzisiaj mnie ten szafot ominie, a jutro zjawię się w robocie już nienagannie odziany w garnitur.

Usiadłem przy biurku i czekałem jak na ścięcie. Co za niefart! Niech się ten dzień wreszcie skończy. Naprzeciwko mnie, przy swoim stanowisku Wiktor stukał w klawiaturę, ale też nie mógł się skupić.
– Jeżeli jest taka wredna, jak ładna – powiedział – to wylecimy w kosmos…
– Może nie będzie tak źle – mruknąłem, ale bez śladu wiary w głosie.
– Będzie, będzie – Wiktor nie należał do optymistów. – Zobaczysz, jak nam da popalić. Przecież jak się chce, zawsze można coś znaleźć w dokumentacji, nie?
Nie mogłem się z nim nie zgodzić. Niedawno przecież myślałem o tym samym.

Weszła razem z Pawłem. Szef popatrzył na mnie ze zgrozą, stojąc za jej plecami, i lekko przeciągnął palcem wskazującym po gardle. Czyli dostaliśmy prawdziwe informacje. Kosa i estetka. Ech… A ona spojrzała na Wiktora, a potem na mnie. Widziałem, jak twarz jej drgnęła na widok mojego, wciąż jeszcze wilgotnego i nieco wymiętolonego garnituru, który wisiał na drzwiczkach szafy na ubrania. Potem spojrzała na moje awaryjne polo.
– Proszę zrobić sobie przerwę – poprosiła Wiktora. – Muszę skorzystać z pana komputera. Niestety, mój laptop przed chwilą odmówił posłuszeństwa.

Mój współpracownik opuścił gabinet w towarzystwie Pawła. Audytorka usiadła naprzeciw mnie, przyglądając mi się uważnie. Jej twarz była nieprzenikniona. Ale za to piękna! Dopiero teraz, z bliska, mogłem to odpowiednio ocenić. Miała koło czterdziestki i była jedną z tych kobiet, u których wiek nie ma najmniejszego znaczenia, a które nawet nabierają uroku wraz z upływem lat. Cóż, lepiej umierać z rąk takiej ślicznotki niż jakiegoś paskudnego babsztyla…
– Chciałabym pana jeszcze raz przeprosić – powiedziała niespodziewanie, a mnie aż zatkało. – Rzeczywiście powinnam ostrożniej jeździć w deszczu. Ale spieszyłam się właśnie tutaj…
A jednak mnie poznała!
– Nie szkodzi, już zapomniałem.
Zaśmiała się cicho.
– Zapomniał pan? Przecież jeszcze ma pan mokre włosy. Przepraszam.
– Każdemu się może zdarzyć – wzruszyłem lekko ramionami. – Niech mnie już pani przestanie przepraszać.
– Mogę przestać – uśmiechnęła się.
– Woli pan przejść do audytu?
– Wolałbym w ogóle uniknąć tej wątpliwej przyjemności – odparłem.

Znów się uśmiechnęła. Wyglądała przy tym naprawdę ślicznie. W życiu by człowiek nie powiedział, że jest taka groźna.
– Tego akurat nie unikniemy. Ale… Głupio mi z powodu tego, co się stało. Mogłabym to jakoś panu wynagrodzić?
Miałem na końcu języka kolejną uprzejmą odpowiedź, że nie ma o czym mówić, lecz przyszła mi do głowy inna myśl.
– Tak, może pani – zerknąłem jeszcze raz na jej dłonie, żeby upewnić się, czy nie ma obrączki. – Wybaczę pani tę poranną zbrodnię, jeśli zjemy razem kolację w jakimś miłym lokalu.
Spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek. Oj, chyba przesadziłem!
– Zgoda – odparła niespodziewanie. – Tylko że to ja miałam panu wynagrodzić krzywdę, a tymczasem pan chce mi sprawić przyjemność.
– Jeśli moje towarzystwo w ogóle można nazwać przyjemnością...
Kosiła rzeczywiście ostro. Może i było jej głupio, może i pamiętała o czekającym nas wspólnym wieczorze, ale to nie wpłynęło na jej pracę. I muszę powiedzieć, że mi zaimponowała. Nie miała wprawdzie powodów do jakichś wielkich połajanek w związku z wypełnianiem przeze mnie obowiązków, jednak to i owo znalazła.

O dziewiętnastej czekałem na nią w lokalu w centrum miasta. W środku tygodnia nie było tłoku, stolik znalazłem bez problemów. Chwilę potem Ilona weszła do restauracji, a właściwie – wpłynęła. Poruszała się z wielką gracją. Niektóre kobiety mają to po prostu w genach. I są to geny poruszające najczulsze struny w duszy mężczyzny. Wstałem na jej powitanie, pomogłem zdjąć lekki, elegancki płaszczyk, po czym usiedliśmy przy stoliku, a kelner przyniósł menu.
– Naprawdę zwraca pani taką uwagę na strój pracowników, jak mówią? – spytałem, bo nie mogłem się powstrzymać. Roześmiała się i pokręciła głową.
– To nie do końca jest tak. Nie lubię po prostu niechlujstwa. Jeśli pracownik nie dba o swój wygląd, nie będzie też należycie dbał o pracę. Przekonałam się o tym nieraz, choć muszę przyznać, że zdarzają się wyjątki. Ale nie zależy mi od razu na chodzeniu w pełnym garniturze, z krawatem. To już mit, który mnie wyprzedza, o ile dobrze zauważyłam. Nie protestuję, nie dementuję tego. Wie pan, audytor musi budzić pewien respekt.
Uśmiech, który mi posłała, sprawił, że poczułem się nieco dziwnie. Dziwnie, ale też niesłychanie przyjemnie…
– Ale może porozmawiamy o czymś innym niż praca? – zaproponowała. – Nie lubię mieszać pracy z życiem osobistym.

To był najprzyjemniejszy audyt, jak mi się kiedykolwiek przydarzył. Ilona przebywała w firmie ponad tydzień i przez ten czas spotykaliśmy się codziennie. Jakoś tak wyszło. I już trzeciego wieczoru stało się to, co… Nie, dżentelmeni nie opowiadają szczegółowo o takich sprawach. Dość powiedzieć, że spotykamy się do dziś. I mamy plany na przyszłość. A przynajmniej ja mam plany i nadzieję, że Ilona nie będzie się im sprzeciwiać…

Robert

Redakcja poleca

REKLAMA