„Rzuciłam męża alkoholika. To tak nim wstrząsnęło, że przestał pić. Po latach dałam mu drugą szansę”

Alkoholiizm fot. Adobe Stock
Nie jestem jedną z tych naiwniaczek, które można wielokrotnie robić w konia, a one i tak przyjmą delikwenta z otwartymi ramionami!
/ 21.12.2020 06:58
Alkoholiizm fot. Adobe Stock

Nigdy nikomu nie dawałam drugiej szansy. Dorośli to nie dzieci, potrafią myśleć, kalkulować, panować nad sobą. Skoro tego nie robią –znaczy, że nie chcą. A skoro nie chcą, to dlaczego miałabym machać na to ręką i wybaczać wszystkie krzywdy? Nie jestem jędzą. Nie zatrzaskuję drzwi przed nosem przez jeden błąd. To złamana obietnica poprawy mnie do tego zmusza. Wytłumaczę to na przykładzie męża.

Tłumaczenie było na nic

On był menedżerem, ja księgową. Dopiero co skończyłam szkołę policealną. On, starszy o sześć lat, pracował już rok i nawet nieźle mu szło. Pozwoliłam mu się pocałować na czwartej randce. Chciałam więcej, ale uczyli mnie w domu, że powinnam poczekać z tym do nocy poślubnej. No to czekałam, choć niezbyt długo, bo Bartek wkrótce mi się oświadczył i pobraliśmy się pół roku później.

Byliśmy szczęśliwi. Mieszkaliśmy w małym domku z ogródkiem, mieliśmy dobrą pracę. Jakoś nie mogłam zajść w ciążę, ale czekaliśmy cierpliwie. Tymczasem po kilku latach mąż wpadł w szpony nałogu.
– Przestań pić – prosiłam, gdy wracał do domu, ledwo trzymając się na nogach.
– Nie mogę – odpowiadał. – Tego wymaga moja praca. Jak myślisz, jak łapie się kontrakty? Podpisuje umowy? Konkurencja szaleje, trzeba trzymać sztamę z kierownikami sklepów, z dystrybutorami. Bez setki tego nie ugryziesz.

Jednak ja wiedziałam, że nie do końca była to prawda. Słyszałam, co ludzie mówią o moim mężu. Że to on stawiał kolejne butelki, a jak towarzystwo już nie chciało z nim pić, doprawiał się zupełnie sam. Pewnego dnia postawiłam ultimatum.

– Albo przestajesz pić, albo rozwód. Mam dość. Chcę mieć męża, za którego nie będę się wstydzić. Męża, który nie domaga się swoich mężowskich praw po pijaku. Chcesz seksu? To bądź do niego zdolny! – trzasnęłam drzwiami do sypialni. Wydawało się, że coś do niego dotarło.
– Basiu, już nie zobaczysz mnie pijanego, obiecuję – skomlał. – Nie jestem alkoholikiem. Mogę zawsze przestać.

Uwierzyłam mu, bo wtedy nie wiedziałam nic o tej chorobie. A potem on rzeczywiście wytrzymał bez picia... miesiąc. Pewnego wieczoru zadzwonili do mnie z izby wytrzeźwień. Bartek, urżnięty w pień, nie chciał wrócić do domu w takim stanie. Policja znalazła go w parku. Wywaliłam go z domu z jedną walizką. Prosił, obiecywał, błagał na kolanach, zapewniał, że kocha i się poprawi.

– Dałam mu szansę, ale ją zaprzepaścił – zwierzyłam się znajomemu zakonnikowi na spowiedzi. – Dorosły mężczyzna potrafi kontrolować to, co robi. Mąż najwyraźniej nie chce. Nie dam się wykorzystywać. Nie będę jedną z tych, które dają tysiące szans i tysiące razy robione są w konia.
Ojciec Lech milczał przez długą chwilę.

– Zapewne dobrze postąpiłaś – powiedział, choć brzmiało to tak, jakby wcale nie był pewien. – Nic tak nie zmienia człowieka jak wstrząs. Ale nie rób nic pochopnie. Nie wiadomo, jakie Bóg ma plany…
– Właśnie, nie wiadomo. Mój plan jest natomiast jasny – zaczynam nowe życie!

Zostawiłam pijaka i zaczęłam od nowa

Duchowny tylko westchnął ciężko. Rozwiodłam się z Bartkiem. Nie oponował, zostawił mi dom i wyjechał. Znalazł pracę menedżera w innym mieście. Kontakt się urwał, a ja starałam się zapomnieć o latach straconych na niewłaściwego faceta. Dwa lata później poznałam Macieja.

Statecznego, poważnego, odpowiedzialnego. Był nowym kierownikiem spedycji w firmie. Po pół roku wprowadził się do mnie, rok później poprosił o rękę. Zaczęliśmy planować ślub. Aż tu pewnego dnia do moich drzwi zadzwonił… Bartek.
– Jestem przejazdem w interesach – powiedział nieśmiało. – Pomyślałem, że wpadnę i zobaczę, co u ciebie słychać.

Zaprosiłam go na herbatę. Wyglądał mizernie, aż mi się serce ścisnęło. Zawsze był szczupły, ale teraz wydawał się wręcz wychudzony. Zawsze ubierał się schludnie, a teraz wydał mi się… jakby przybrudzony. Przywitał się uprzejmie z Maciejem, który nieco zesztywniał.

Cóż, mój przyszły mąż alkoholików wręcz nie znosił, uważając jak ja, że nałóg to dowód słabości. Posadziłam Bartka na kanapie w salonie i poszłam do kuchni zrobić herbatę i nakroić ciasta. I wtedy usłyszałam rumor. To Bartek zemdlał. Z głodu.

Dzieje ostatnich lat życia mojego byłego męża da się opisać krótko – wyjechał z miasta głęboko wstrząśnięty rozwodem i tym, że wyrzuciłam go ze swojego życia. Zapisał się do AA i już nie tknął alkoholu. Wynajmował kawalerkę i pracował ciężko.
– Okazało się, że można załatwiać kontrakty bez opijania ich – powiedział, a mnie serce zabiło mocniej. – Jednak tak się złożyło, że zakład, w którym pracowałem, wykupił inwestor i go zamknął. Wylądowałem na bruku. Próbowałem coś znaleźć, ale… – wzruszył ramionami. – Zostałem dozorcą na parkingu, płacili mi grosze.

Kiedy przestał płacić czynsz, właściciel kawalerki wyrzucił go. Bartek postanowił więc wrócić do rodzinnego miasta. Jechał autostopem. Nie jadł nic od trzech dni. Jak mogłam nie pomóc człowiekowi, którego kiedyś kochałam? Powiedziałam mu, że dopóki nie stanie na nogi, może mieszkać w pokoju w suterenie – tam, gdzie kiedyś urządził sobie warsztat.

– W końcu zostawił mi dom, nie żądając żadnej spłaty – tłumaczyłam niezadowolonemu Maciejowi. – Ma prawo…
– Nie ma żadnego prawa – syknął wściekle Maciej. – Zmarnował ci tyle lat życia, doprowadził do nerwicy. Dopiero by było, gdyby jeszcze chciał połowy domu!
– Taki jest nasz chrześcijański obowiązek! – powiedziałam, czym zamknęłam mu usta, bo zawsze powtarzał, że chrześcijanie powinni pomagać bliźnim i poświęcać się.

Chciałam mu tylko pomóc

Bartek został u nas. Szukał pracy, ale to, co mu proponowali, nie zapewniłoby mu samodzielnego utrzymania. Pojawiło się jednak światełko w tunelu – fabryka napojów zaczęła się rozrastać i właściciel stwierdził, że być może zatrudni Bartka w filii. Tyle że za pół roku.

Tymczasem mieszkało nam się we trójkę całkiem przyjemnie. Przynajmniej według mnie. Rozmawialiśmy, żartowali, oglądaliśmy wspólnie filmy i jedliśmy posiłki. Przypominałam sobie, jak mi było dobrze z Bartkiem, zanim zaczęło być źle.

Pewnego dnia zginęła moja złota biżuteria. Kilka łańcuszków, pierścionki po mamie, kolczyki, wisiorek. Warte łącznie jakieś 5 tysięcy złotych. Przeszukałam wszystkie szafy, szuflady, schowki i nic. Wcięło.
– No, jak myślisz, kto je wziął? – spytał mnie wieczorem Maciej. – Bartek wie, gdzie trzymasz złoto. Przecież był twoim mężem. Dałaś mu dach nad głową, a on tak ci się odpłaca. Co z niego za człowiek?!

Jeszcze tego samego wieczoru wystawiłam walizkę Bartka za drzwi. Nie słuchałam tłumaczeń, że on nic nie zrobił.
– Skoro drugi raz się na nim zawiodłam, nie powinien się temu dziwić – zwierzyłam się ojcu Lechowi. – Myślałam, że się zmienił, zrozumiał coś… A on mnie okradł! To boli. Ale już nigdy więcej.
– Jesteś pewna, że to on? – spytał stary dominikanin. – Dlaczego miałby to robić? Przecież wciągnęłaś go z opresji… A może jest ktoś, komu zależało na tym, żeby Bartek zniknął na dobre z twojego życia?
– Ojciec myśli o Macieju? – zdziwiłam się. – To bez sensu. Przecież za jakiś miesiąc Bartek i tak by się wyprowadził.

Kradzież pokazała kto jest kim

Wróciłam do domu wstrząśnięta. Przecież mój były mąż nie był żadnym zagrożeniem dla przyszłego. Z drugiej strony… Może Maciej zauważył, że darzę Bartka sentymentem ze względu na dawne czasy? Ale czy mógłby postąpić aż tak podle?! Załóżmy, że jednak mógłby. Gdzie ukryłby złoto, abym go nie znalazła? Zajrzałam w kilka miejsc. Nic. Zrobiło mi się głupio. Podejrzewam o niecne czyny mężczyznę, za którego chciałam wyjść za mąż! Człowieka o nieposzlakowanej opinii…

Ale kiedy wieczorem Maciej zasiadł do komputera, wyszłam do garażu i przeszukałam jedyne miejsce, do którego dotąd nigdy nie zaglądałam – bagażnik jego samochodu, gdzie leżało zapasowe koło. Tam we wnętrzu opony znalazłam złoto.

Koniec tej historii nie mógłby być inny – „człowiek o nieposzlakowanej opinii” zniknął z mojego życia. Pół roku później zaszłam w ciążę z Bartkiem. Wzięliśmy drugi ślub cywilny i odnowiliśmy kościelny.

– To tylko formalność – powiedział ojciec Lech, kiedy nas błogosławił. – Tak naprawdę nigdy nie przestaliście być małżeństwem, bo to wasze serca ślubowały. Po prostu Bóg dał wam drugą szansę.
I puścił do mnie oko.

A kiedy Bartek mnie objął i pocałował, pomyślałam, że może warto czasem dać i drugą, a nawet trzecią szansę. Ale nie więcej, przysięgam. Aż taką idiotką nie jestem.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Córka wiecznie narzekała, że daję jej za mało pieniędzy. Posłałam ją do pracy i tam dali jej do wiwatu”
„Ukrywam przed mężem, że wpadłam w długi. A ja po prostu nie umiem przestać kupować”
„Magia świąt? Zarabiam 1500 zł na rękę i nawet zakupy w Pepco są poza moim zasięgiem. To najgorszy czas dla mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA