Z życia wzięte - prawdziwa historia o dowodzie miłości

Z życia wzięte fot. Fotolia
Moi klienci miewają różne dziwne życzenia, jednak ten gość pobił wszystkich na głowę.
/ 06.11.2014 06:58
Z życia wzięte
fot. Fotolia
Przez te 10 lat, odkąd prowadzę firmę budowlaną, wiele już widziałem. Czasem w głowie się nie mieści, jakie życzenia mają klienci remontujący dom albo mieszkanie. I nie mówię tutaj o takich drobiazgach jak wanna na całą łazienkę albo akwarium na całą ścianę w gabinecie. Na szczęście większość zleceń to normalne remonty, choć nie ukrywam, że te „nienormalne” są o wiele ciekawsze i stanowią większe wyzwania. Są też naturalnie znacznie lepiej płatne i znacznie lepiej prezentują się na mojej stronie internetowej.

Właśnie przez internet znalazł mnie klient, o którym chcę opowiedzieć. Zadzwonił z prośbą o szybkie spotkanie. Dwa dni wcześniej skończyliśmy jedno duże zlecenie, a kolejne było dopiero w fazie przygotowań, więc zgodziłem się podjechać do niego wieczorem.
– Chcę pilnie wyremontować jeden pokój – wyjaśnił mi mężczyzna, nerwowo zacierając ręce. – Chce pan obejrzeć? Podejmie się pan? Kiedy możecie zacząć?
– Powoli... – uspokoiłem go. – Pierwsze pytanie: na kiedy ma być ten remont?
– Na już – powiedział poważnie. – Pokój musi być gotowy za dwa tygodnie.
Podrapałem się po głowie.
– W zasadzie... jeśli w grę wchodzi szpachlowanie, malowanie, tapetowanie plus wykładzina, to damy radę – stwierdziłem po chwili zastanowienia.

Spojrzał na mnie jakoś dziwnie, jakby z popłochem, i gestem wskazał na drzwi do pokoju na parterze jego willi. Kiedy weszliśmy, zapytał niespodziewanie:
– Ma pan żonę? – a kiedy skinąłem głową, pociągnął temat: – A kocha ją pan?
– No wie pan?! – żachnąłem się.
– Czyli tak jak ja – mruknął cicho, jakby do siebie, i spojrzał na mnie z nadzieją. – Na pewno pan sobie poradzi. Ja mam wszystko zaplanowane, rozrysowane, obmyślane. Chodzi o to, żeby...

I zaczął opowiadać. Najpierw biegał po całym pokoju, machając rękami, potem na chwilę zniknął i wrócił z całym naręczem rysunków i szkiców. I dalej tłumaczył, wyjaśniał, perorował i kreślił swoje wizje. A kiedy skończył, zapytał wprost:
– Da pan radę w dwa tygodnie?
– Nie ma mowy, nie zdążymy.
Westchnął ciężko.
– Musimy zdążyć – szepnął z determinacją. – Wie pan co? Zrobię kawę i pogadamy. Powiem panu, o co chodzi.

Po godzinie rozmowy i dwóch filiżankach kawy wyszedłem od niego skołowany i mocno poruszony. Nie miałem pojęcia, jak zrobić ten nietypowy remont, ani skąd wziąć wszystkie potrzebne materiały, ale jedno wiedziałem na pewno: muszę zdążyć. Nie ma innego wyjścia. Następnego dnia już o siódmej rano cała moja ekipa stawiła się na miejscu. Właściciel przywitał się ze wszystkimi, wręczył mi klucze i wybiegł z domu, bo bardzo spieszył się do swoich spraw. Zrobiłem kawę dla wszystkich robotników i pokrótce wprowadziłem ich w szczegóły remontu.
Kiedy zamilkłem, zapanowała długa i pełna napięcia cisza.
– Szefie – pierwszy odezwał się Marian, spec od spraw hydraulicznych i instalacyjnych – ale przecież tu nie ma żadnego problemu. Zrobimy tak: tamten fragment pokoju damy pod zbiornik, ja tylko muszę sprawdzić, jak to jest podpiwniczone, bo parę dodatkowych kilo to będzie. Po drugiej stronie jest łazienka, więc tam zrobimy instalację. Zbiornik wyłożymy, ale nie kafelkami, tylko płytami piaskowca, co będzie bardzo naturalnie wyglądać, a zarazem nie będzie ślisko. No i jeszcze sól... Ale ja to załatwię, bo chyba wiem jak i gdzie. Nie wiem tylko, jak będzie z falami – zasępił się.
– Jak byłem w ogrodzie zoologicznym, to widziałem takie coś – tu wziąłem kartkę i szybko naszkicowałem schemat. – Dałoby radę zrobić tutaj coś takiego?
– Spoko – stwierdził prawie bez namysłu. – Stal kwasoodporna, dwa siłowniki i jakiś silnik, ale to już robota dla Kamila.

Spojrzał na drugiego z członków ekipy.
– Będzie dobrze – wtrącił Kamil, elektryk. – Z dynksem dam radę. Poza tym klima zaokienna, a pod sufit damy specjalne lampy, takie jak przy akwariach. I mocny UV na sufit, żeby było słonko.
– Ja też chyba wiem – dodała Magda, nasza projektanta i zaopatrzeniowiec. – Na tamtą ścianę damy fototapetę, tylko muszę pogadać z drukarnią, bo chcę mieć fajny obrazek, a resztę po prostu pomalujemy. Co do materiałów, piaskowiec w płytach to nie problem, ale piasek... No, muszę jeszcze pokombinować.
– To ja ci podpowiem – rzuciłem z zadowoleniem. – Zadzwoń do mojego brata, pracuje na Helu w porcie. Pół ciężarówki piasku załatwisz u niego od ręki.
– No to gra muzyka – odetchnęła. – Aha, jeszcze rośliny. Mam koleżankę w palmiarni, coś na pewno załatwię, ale nie wiem, co będzie do wzięcia.
– Dobra, to bierzmy się do roboty. Jest mało czasu, a dużo pracy.
W milczeniu pokiwali głowami.
– Premia będzie? – zapytał Kamil.
– Podwójna stawka za godzinę i premia na koniec. Jeśli zdążymy... Wróć! Na zakończenie pracy oczywiście – poprawiłem się szybko. – Bo że zdążymy, nie mam najmniejszych wątpliwości.
– Ale będą fotki do portfolio... – rozmarzył się nagle Marian. – Po prostu czad!

Dwa tygodnie trwał nasz wyścig z czasem. Codziennie pojawiał się co najmniej jeden poważny problem, który sprawiał, że przybywało mi kilka siwych włosów. A to piasek nie mógł dojechać na czas, a to sól dostarczono w zbyt małej ilości, a to piaskowiec był mrozoodporny, ale już wodoodporny nie za bardzo... W połowie prac okazało się, że trzeba podłączyć więcej mocy, bo urządzenia, których próbny rozruch przeprowadziliśmy, zjadły cały prąd i bezpieczniki strzelały jak korki od szampana w sylwestra. Ale zdążyliśmy!

Nasz klient poprosił, żebym został w charakterze przewodnika i objaśnił, jak wszystko zostało urządzone. O dziesiątej rano zjawiłem się na miejscu, mimo wiatru i przenikliwego zimna ubrany w... szorty i koszulkę z napisem „Ratownik”. Musiałem wyglądać idiotycznie, przechadzając się przed willą, ale nie zważałem na to. Wprost pękałem z dumy. Wreszcie przyjechała karetka, a zaraz potem volvo naszego zleceniodawcy. Nasz klient wysiadł szybko i zaaferowany podbiegł do tylnych drzwi ambulansu. Po chwili po specjalnym pulpicie zjechał na ulicę wózek, a na nim pierwszy raz ujrzałem naszą klientkę, czyli żonę.

Wyglądała tak, jak myślałem; osiem tygodni chemioterapii nie zrobi z nikogo modelki. Coś mnie ścisnęło za gardło, kiedy mąż podwiózł ją prosto pod drzwi. Najpierw kobieta nie zwróciła na mnie uwagi, uznając zapewne, że jestem jednym z sanitariuszy. Pomogłem jej wejść po schodach, ale tak naprawdę zauważyła moją obecność dopiero wtedy, kiedy drzwi się zamknęły, a ja zostałem w środku, razem z jej mężem. Spojrzała na mnie i ze zdziwienia jej brwi, a raczej to, co z nich zostało, podjechały do góry.
– Kochanie – powiedział z uśmiechem nasz klient – to jest...
– Ratownik – wszedłem mu w słowo, a kobieta aż usta otworzyła ze zdumienia. – Pani pozwoli, że dokonam prezentacji.
Podszedłem do drzwi, a mąż podjechał wózkiem tak blisko, jak to tylko możliwe.
– Mogę pana poprosić o krótki wstęp? – zwróciłem się do niego.
– Kochanie – zaczął podekscytowany mąż – pamiętasz, jak ci obiecałem, że kiedy wyjdziesz ze szpitala, to zabiorę cię nad morze, do ciepłych krajów?
– Chyba trzeba będzie tę naszą wyprawę odłożyć... – powiedziała smutno.
– Otóż właśnie nie! – krzyknąłem uradowany. – Voila! – i otworzyłem drzwi. – Oto pani prywatna plaża.

Pokój... Nie, to już nie był pokój. Po dwóch drewnianych stopniach wchodziło się na podwyższenie, a potem u stóp rozpościerała się prawdziwa plaża. Kobieta z wysiłkiem wstała, podała mi rękę, a ja rozpocząłem wraz z nią zwiedzanie.
– Piasek, szanowna pani, jest oczywiście morski, głębokość plaży to ponad pół metra, więc można sypać grajdoły – powiedziałem. – Tam w rogu rosną trzy palmy, wzdłuż ściany trzciny szumiące na wietrze. Wiatr własnej produkcji – wskazałem na dwa wentylatory umieszczone pod sufitem – jest sterowany pilotem w zakresie od lekkiej bryzy do orzeźwiających podmuchów. Huraganu się nie przewiduje. No i słońce, które pięknie grzeje i oczywiście opala.
Kiedy kobieta zrzuciła z nóg szpitalne kapcie i zanurzyła stopy w gorącym piasku, poprowadziłem ją w głąb plaży.
– Natomiast tu mamy kawałek morza, oczywiście z falami, a i widok niezgorszy – spojrzałem na fototapetę na całą ścianę, ukazującą bezmiar błękitnego nieba i szmaragd wody ciągnący się po horyzont. – Jest także przejście do łazienki – ruchem brody wskazałem wyłożone drewnem drzwi. – Gdyby chciała pani wziąć prysznic po kąpieli albo co innego.

Kobieta podeszła do wpuszczonego w podłoże zbiornika pod ścianą, dotknęła muszelek porozrzucanych przy brzegu – i nagle jakby straciła siłę. Osunęła się na kolana. Jej mąż podbiegł szybko.
– Kochanie, nic ci nie jest? – spytał. W milczeniu zanurzyła dłoń w falującej wodzie i ochlapała sobie delikatnie twarz. Nagle uśmiechnęła się promiennie.
– Ta woda jest słona... – stwierdziła.
– Jak to w morzu, szanowna pani, jak to w morzu – stwierdziłem z dumą. Mąż klęknął przy niej i objął ją mocno.
– To ja już pójdę – mruknąłem, po czym wyszedłem, zostawiając ich na ich prywatnej plaży z ich prywatną miłością.

Redakcja poleca

REKLAMA