Z życia wzięte - prawdziwa historia miłosna

Z życia wzięte fot. Fotolia
Poznałem ją w windzie, która utknęła między piętrami. Nie było romantycznie. Przeciwnie – wiało grozą…
/ 18.02.2015 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Panie Dareczku, panie Dareczku! Zapraszam – sąsiadka spod trzydziestki stała w wejściu do windy i własnym ciałem przytrzymywała próbujące domknąć się drzwi.
– Nie, dziękuję bardzo. Muszę dużo trenować i wolę korzystać ze schodów. Grunt to dobra forma.
– Jak pan chce.
Odblokowane drzwi się zamknęły i kabina ruszyła w górę. Natomiast ja, noga za nogą, powlokłem się po schodach. Niosłem w rękach zakupy, dwie strasznie ciężkie torby. Miałem wrażenie, że z każdym krokiem moje ręce stają się dłuższe i upodabniam się do gibbona. Jednak do windy nie wsiądę. Za żadne skarby!

Od kiedy boję się zamkniętych przestrzeni? Dokładniej chodzi o sytuację, gdy nie mogę się wydostać z danego miejsca. Wsadź mnie do szafy i przekręć kluczyk – żaden problem. Jednym kopniakiem wyważam drzwiczki i jestem swobodny, a więc mogę sobie siedzieć w tej ciasnej szafie. Ale gdyby tę szafę zatarasować inną szafą – napad paniki gwarantowany. Czym by się skończył? Co by się stało, gdybym w tym zamknięciu musiał posiedzieć dłużej? Nie wiem. Nigdy nie dopuszczam do takich sytuacji, zawsze udaje mi się wyrwać w ostatniej chwili. Potem stoję, dyszę ciężko, ocieram pot z czoła, uspokajam tętno i pytam sam siebie: „dlaczego to dla mnie takie straszne?”. Nie znalazłem jeszcze odpowiedzi.

Po głowie pałętają się skrawki wspomnień z dzieciństwa. Wpadam do jakiejś dziury i nie mogę się z niej wygramolić. Ktoś woła z góry, próbuje mnie wyciągnąć, ciemność i wilgoć otaczają mnie ze wszystkich stron. To nie są żadne konkretne obrazy. Raczej mgliste wspomnienie wielkiego przerażenia, że dzieje się coś strasznego, na co nie mam żadnego wpływu. Ale to również mógł być sen, jakiś koszmar. Pytałem rodziców o tę sytuację. Twierdzą, że nie pamiętają takiego wydarzenia. Potem było jeszcze wiele przypadków, w których napotykałem granicę moich możliwości. Szkolna wycieczka w zatłoczonym tramwaju, wąskie przejście w lochach zamku, zjazd zamkniętą zjeżdżalnią na basenie. I ten wstyd, który nie pozwalał mi powiedzieć prawdy, więc tłumaczyłem się przed kolegami, że nie lubię zwiedzać, nie mam ochoty iść dalej, że wolę zostać na świeżym powietrzu. Teraz, po wielu latach zmagań z samym sobą, już wiem, co mogę, a czego mi nie wolno. Obchodzę trudne sytuacje z daleka, staram się nie patrzeć w ich stronę, nie prowokować.

– O, Darek. Cześć! – po schodach zbiegała Emilka. Strój sportowy, podkreślający zgrabną sylwetkę, w uszach słuchawki. Wyglądała bardzo dynamicznie i pięknie. Uśmiechnąłem się do niej, odkładając na chwilę moje torby. Ręce bolały, jakby były wyrwane ze stawów. Poznaliśmy się z Emilką kilka tygodni temu. Właśnie tu, na schodach. Od słowa do słowa okazało się, że i ona studiuje zaocznie, że lubi sport i góry, że nie jest stąd i trochę czuje się samotna. Od tego czasu rozmawialiśmy kilka razy, za każdym razem dłużej. Nawet wybraliśmy się razem do kina, bo nie chciała iść sama, i wymieniliśmy się numerami telefonów. Ale nie odważyłem się na więcej. Ona była taka doskonała, a ja… popsuty. Tym razem też nie przebiegła obok, tylko się zatrzymała, obserwując moją wspinaczkę godną himalajskiego Szerpy.
– Ciężkie? – spytała, łypiąc na torby.
– A gdzie tam! Bułka z masłem. Trochę biegów z obciążeniem jeszcze nikomu nie zaszkodziło – kłamałem, ruszając miarowo palcami, żeby minęło zdrętwienie.
– Darek, mam prośbę… – ton jej głosu nieco się obniżył, uśmiechnęła się ciepło i przekrzywiła lekko głowę.
– Dobrze – odpowiedziałem bez namysłu. Po co czekać na dokończenie pytania? Dla niej i tak zgodzę się na wszystko.
– To super – ucieszyła się. – Przyjadą dziś z szafą ze sklepu. Trzeba ją wciągnąć na górę. Pomożesz?
– Na czwarte piętro? – rozsądek powrócił bardzo szybko i w moim głosie najwyraźniej zabrakło poprzedniego entuzjazmu, co poznałem po jej spłoszonym spojrzeniu. – Emila, spoko. Pomogę. Tylko wiesz, to z paru chłopa potrzeba…
– Ależ, Dareczku, przecież nikt nie będzie tego niósł. Mamy dużą windę. Zmieści się. Dzięki, pa. Zadzwonię, jak przyjadą dziś po południu – dodała uspokajającym tonem i popędziła na dół.
Zamurowało mnie na chwilę. „Winda? Przecież ja nie mogę jechać windą!”. Odwróciłem się gwałtownie, chcąc dogonić Emilkę, przeprosić i odmówić pomocy. Wytłumaczyć, oblewając się po raz nie wiem który w życiu rumieńcem wstydu, byle nie musieć wsiadać do windy. Jednak kroki biegnącej Emilki dochodziły już z parteru i zanim cokolwiek przedsięwziąłem, trzasnęły drzwi i zostałem sam. Podniosłem z podłogi torby z zakupami i ruszyłem w górę. W domu usiadłem przed komputerem, próbując zająć się zaplanowanymi pracami. Jednakże sprawa windy nie dawała mi spokoju. „Nie wejdę do niej za nic w świecie!”– panikowałem. Dostałem gęsiej skórki na wspomnienie ciasnej i wilgotnej studzienki sprzed lat. Zerwałem się z krzesła i chwyciłem telefon, żeby odmówić pomocy. W ostatniej chwili przerwałem połączenie. Czułem gonitwę myśli pod czaszką. „Podoba ci się Emilka? To pozbądź się na tę jedną chwilę swojego bezzasadnego strachu i wepchnij ten mebel do windy. Pokonaj to. Dla niej”.

Wyszedłem na korytarz i nacisnąłem guzik przy stalowych drzwiach. Dobiegł mnie szum silnika. Nadjeżdżała. Poruszałem wszystkimi palcami, jakbym gotował się do bitki. W głowie uruchamiałem potok pozytywnych myśli: „Zwyciężę, zwyciężę!”. Bang. Drzwi się otworzyły. Widzę swoją przestraszoną twarz w lustrze naprzeciwko, rząd przycisków z numerkami czeka na decyzję, szare linoleum podłogi zachęca do wejścia. „Wejdź, wejdź. Uda się”. Zrobiłem krok do przodu, jeszcze jeden. Już prawie byłem wewnątrz. Drżałem ze strachu, ale i nadziei. Wtedy drzwi się zaczęły zamykać, poczułem, jak metalowa płyta wjeżdża w mój bok. Żołądek podszedł mi do gardła. „Zgniecie mnie!” Wyrwałem w panice z powrotem na korytarz. Drzwi otworzyły się ponownie. Wyglądały jak rozwarty pysk groźnego psa, który tylko czeka, by mnie chapnąć.

Westchnąłem ciężko. Nic z tego nie będzie. Winda jakby na potwierdzenie zamknęła się i odjechała, szumiąc na pożegnanie. „Dlaczego właśnie ja muszę cierpieć na tę cholerną klaustrofobię, dlaczego boję się tego, co jest normalne dla milionów innych ludzi? Dlaczego?!”. Kopnąłem w stalowe drzwi. Teraz paszcza była zamknięta, mogłem się wyżyć bezkarnie.
Nagle usłyszałem z dołu głosy i trzask otwieranych drzwi od bloku. W kieszeni zadzwonił telefon. „Nie odbiorę, nie jadę, nie ma mnie, nie dam rady”. Telefon brzęczał i brzęczał.
– Darek. Jesteś tam? – krzyknęła z dołu Emilka. Musiała usłyszeć mój sygnał. „Co zrobić? Udawać, że to nie ja?”.
– Już idę – zwyciężyła przyzwoitość. Zacząłem schodzić. Co będzie, to będzie, trudno...

Człowiek w zielonym uniformie przekazywał właśnie Emilce do podpisania dokument. Ta postawiła zawijas, a on złożył papier na pół i wsadził do kieszeni. Następnie spojrzał na mnie krytycznie, całkiem jakbym nie spełniał jego kryteriów przydatności na pomocnika tragarza.
– No, panie młody, bierzemy się za mebelek – zakomenderował i podniósł pakę ze swojej strony. Planowałem porozmawiać z Emilką. Wytłumaczyć. Ale sytuacja potoczyła się zupełnie niespodziewanie. Podniosłem szafę. Była strasznie ciężka. Znowu miałem uczucie wyrywania rąk ze stawów.
– Pan się tu ustaw. O, lekko w bok. Pani ładna stanie w drzwiach i podeprze. Nie, nie tak. Uff! – Zielony człowiek sterował akcją, manewrując wielkogabarytowym kształtem, tak aby wszedł w obrys drzwi. – Nie, odwrotnie. Pan tak, ja przejdę tak. Pani ładna przytrzyma. Teraz delikatnie.

Wcale nie pchnął delikatnie. Ogromny kształt porwał mnie, napędzany z drugiej strony mięśniami zielonego i przytrzymywany przez panią ładną z boku. Zostałem bezpardonowo wepchnięty do małego pomieszczenia i dociśnięty do ściany z lustrem. Obok zmieściła się Emilka. Usłyszałem jeszcze szum zamykanych drzwi i przekleństwa zielonego, że musi iść po schodach zamiast wygodnie jechać, bo się nie zmieścił. Czułem się okropnie, nie tylko nie było tu mowy o wyjściu, ale nawet o wykonaniu ruchu. Szafa dawała mi dosłownie centymetr swobody. Emilka jechała obok i uśmiechała się. „Wytrzymaj, wytrzymaj, to tylko kilkanaście sekund. Boże, daj siłę” – powtarzałem w myślach modlitwę, która miała uchronić mnie przed jakimś desperackim krokiem. Zresztą co mógłbym zrobić? Byłem zaklinowany. W tym momencie coś stuknęło i szum ucichł. Jednak drzwi się nie otworzyły. „Co się dzieje?!”
– Cholera, coś się zacięło – zza ściany dobiegł przytłumiony głos zielonego.
Przerwałem modły. „Zacięło się?!”. Oddech gwałtownie przyspieszył, zrobiło mi się niedobrze. Czułem przeszywający mnie chłód. „Czyżby ta szafa się przesunęła?”. Miałem przecież dotychczas mój centymetr, a teraz ogromny pakunek naciskał na moje żebra. Cisnął, zamykając jak żelazną obręczą. Nie krzyczałem, w gardle zrobił mi się supełek i straciłem głos. W głowie grała jedna myśl: „Muszę wyjść. Muszę!”. W panice macałem przestrzeń między górą szafy, a sufitem windy. Było ze dwadzieścia centymetrów. Trzeba spróbować za wszelką cenę.
– Darek, wszystko dobrze? – Emilka wlepiła we mnie przestraszone spojrzenie. Kiwnąłem głową, że dobrze, ale każdy by zauważył, że coś jest ze mną nie tak. Chwyciła mnie za rękę.
– Źle się czujesz? Spokojnie, zaraz wyjdziesz.
Przesunęła się do mnie, jak najbliżej mogła. Ona również była zgnieciona i nie mogła się swobodnie ruszyć. Objęła mnie za szyję i przytuliła moją głowę do swojej. Usłyszałem szept:
– Wszystko dobrze. Zaraz ruszymy.

Musnęła wargami mój policzek. Zastygła w tej pozycji, próbując uspokoić drżącego, bladego i przerażonego człowieka. Czułem jej dotyk, zapach, na nich się skupiłem, by nie myśleć o strachu. Gdyby nie Emilka, chyba bym tam oszalał. Trzymała mnie i moją panikę w ryzach. Gdy wyczuła, że drżę, zaczęła śpiewać jakąś dziecinną piosenkę:
– „Raz dobosz zuch szedł sobie ulicami i bił za dwóch w swój bęben pałeczkami. Królewna, gdy dobosza zobaczyła, różyczki trzy z balkonu mu rzuciła. Był piękny ślub, wesele huczne potem, a on
u jej stóp swe serce złożył złote”.
Śpiewała to w kółko, a ja, fałszując, powtarzałam za nią. Uczyłem się słów, byle nie myśleć, gdzie jestem, gdzie utkwiłem. Naraz podłoga drgnęła i po kilkunastu sekundach drzwi się otworzyły. Zza mamuciego pakunku rozbrzmiał głos zielonego.
– No i dojechali. A teraz delikatnie, raaa-zeeem!
Wielka szafa ruszyła wprost na niego, wyprysnęła z kabiny windy i z impetem pchała go, aż oparł się plecami o ścianę naprzeciwko.
– E, spokojnie, panie młody. Coś pan się tak wzmocnił w tej windzie? Zaraz mnie pan zgnieciesz! – zielony wrzeszczał zdenerwowany, ale był to również głos pełen podziwu dla łatwości, z jaką sobie poczynałem z ciężarem.

Wyskoczyłem zza pakunku jak uwolnione z potrzasku zwierzę. Aby dalej od strasznych drzwi. Dyszałem wykończony, tętno łomotało w uszach. Nie interesowały mnie komentarze tego człowieka. Teraz musiałem wrócić do świata żywych. Czułem się, jakbym wypłynął z głębin na powierzchnię. Emilka zapłaciła tragarzowi, a potem podeszła do mnie i przytuliła.
– Przepraszam – usłyszałem jej szept. – Trzeba było powiedzieć.
– Wstydziłem się… To takie upokarzające – westchnąłem w jej włosy.
– A ty jesteś… taka bez wad.

Zachichotała i odsunęła mnie na odległość ramion.
– Głupek. Nawet nie wiesz, ile mam wad. Masę. Na przykład skłaniam ludzi do robienia rzeczy, na które nie mają ochoty. – Spojrzała mi prosto w oczy.
– Ale jeszcze nigdy nikt nie zrobił dla mnie czegoś tak wspaniałego. Już wątpiłam, czy jesteś mną w ogóle zainteresowany. Do kina cię zaprosiłam, numer telefonu dałam, myślałam, że pociągniesz temat… Ale teraz już wiem, że taki bardziej nieśmiały jesteś i to ja muszę grać pierwsze skrzypce. Okej. Lubię się szarogęsić. To moja kolejna wada. I gadulstwo. Gdy się denerwuję, gadam…

Zrobiłem dla niej to, co ona dla mnie – uspokoiłem ją. Jak? Pocałunkiem. I wypadło na tyle obiecująco, że postanowiliśmy to wzajemne tonowanie kontynuować.

Redakcja poleca

REKLAMA