Nagle hormony wpadają do kuchni z obłędem w oczach.
– Nie wyprałaś, oczywiście, bolerka? – bardziej stwierdzają, niż pytają, a ja oddycham z ulgą.
– Wisi w szafie. Wyprasowane – podkreślam.
To coś, co opętało moje dziecko, patrzy na mnie zniesmaczone. Misterny plan wyżycia się na matce (bo przecież na kimś trzeba) legł w gruzach. Przez chwilę myśli intensywnie, po czym stwierdza, że bierze szarą bluzę zamiast bolerka, i wycofuje się do swojej jaskini. W popłochu wyszukuję w pamięci miejsce pobytu szarej bluzy. Uff! Wyprana i wyprasowana wisi obok bolerka.
Wyciągam z lodówki wczorajszą pomidorową i wstawiam na gaz. Instynkt macierzyński jest silniejszy od samozachowawczego, więc odważnie krzyczę:
– Podgrzewam obiad!
Hormony przybiegają natychmiast i belferskim tonem robią mi wykład o niezdrowej śmietanie, którą dodałam do zupy.
– Będziesz jadła? – przerywam wzburzony słowotok, nie bacząc na konsekwencje.
Bo gdyby wzrok mógł zabijać, padłabym trupem na miejscu.
Nie to nie, nie nalegam.
Gdy kończę poobiednią kawę, po rozszalałej bestii nie ma śladu. Sto siedemdziesiąt centymetrów czystego uroku całuje mnie na pożegnanie i przymilnie prosi
o dyszkę. Dostaje.
W jaskini bez zmian, nawet chyba przybyło ubrań. Waham się przez chwilę. Walka, którą toczy we mnie poczucie estetyki z szacunkiem do prywatności, wypada na korzyść tego drugiego. Otwieram jedynie okno, bo ciężki zapach ze wszystkich flakoników – o dziwo, równiusieńko ustawionych na półce – dosłownie mnie dusi.
Dziecię wraca kilka minut po dziewiętnastej i natychmiast zabiera się do pomidorowej. Najwyraźniej śmietana w godzinach wieczornych nie szkodzi.
Zaledwie godzinę później „potrzebuje rady w kwestii stroju”.
Przekraczając próg jaskini, jestem pewna, że będą problemy.
Po tonach odzieży, która niedawno zalegała meble, nie ma śladu. Łóżko pościelone tak idealnie, że już naprawdę się boję… Daria przyodziana w bluzeczkę, którą dostała ode mnie rok temu, a której nigdy nie włożyła, bo to „nie w jej stylu”, słodko pyta, czy ta bluzeczka będzie pasowała do tych nowych rurek. Jasne, że będzie!
Udaję, że nic nie podejrzewam, ale dla pewności pytam, czy pojedzie w sobotę do ciotki Jaśki.
– Pojadę.
Ratunku! Włosy jeżą mi się już nawet na plecach… Przecież ona nie znosi ciotki! I ma prawo – rodzona siostra mojej mamy rzeczywiście nie należy do najsympatyczniejszych. Nawet ja odwiedzam ją raczej z obowiązku.
O co może chodzić mojej nagle idealnej córeczce? Na razie się tego nie dowiem…
W pracy jestem nieprzytomna. Mam za sobą prawie całą nieprzespaną noc. Ratuję się kawą, a podczas przerwy śniadaniowej dopadam Dankę. Ma trzy córki, w tym dwie starsze od Darii. Nakreślam problem, a ona kiwa głową ze zrozumieniem.
– Poczekaj, nie ułatwiaj jej sprawy – radzi. – Niech sama powie, o co chodzi. Aha! Pamiętaj, że to jednak ty jesteś matką i nawet jeśli ci się wydaje, że nie wiesz, co zrobić, to podświadomie, JAKO MATKA – tu głos Danki nabiera patosu – NAJLEPIEJ WIESZ, co jest dobre dla twojego dziecka.
Patrzę na nią z wdzięcznością i podziwem. Jaka mądra kobieta!
Do domu wracam podbudowana. No przecież nie różnię się od innych matek. Skoro one wiedzą, to ja też! „Ot, mądrość matki natury” – myślę z optymizmem.
Mieszkanie wita mnie zapachem płynu do podłóg. W zlewie ani łyżeczki. Radosne „Cześć”, buziak i pytanie, w czym jeszcze mogłaby mi pomóc. W mojej głowie szaleńczo dzwoni alarm.
Gdy rozpakowuję sprawunki, czuję na plecach ciężar wzroku Darii. Wwierca się w mój kręgosłup, przeszywa łopatki.
– Mamooo…
– Taaak?
„Spokój, tylko spokój nas uratuje” – zalecam sobie w duchu.
– Agata jedzie na tydzień
w góry. Do wujka. Dosłownie na kilka dni. Czy ja też bym mogła?
– Ale my nie mamy wujka
w górach – mówię bez sensu, tylko po to, żeby zyskać na czasie.
– Razem z nią.
Nie wiem, czy to ja, czy natura, ale pada słowo, którego od dawna do niej nie wypowiadałam:
– Nie.
Kiedy ja w ogóle używałam tego ostatnio? W domu, w pracy, gdziekolwiek?
– Wiedziałam! – słyszę, zanim trzasną drzwi jaskini.
Skoro wiedziała, po co pyta? Bezsensownie miotam się po kuchni. Jak na zawołanie dźwięczy telefon i na ekraniku komórki wyświetla się: ANDRZEJ.
– Przyjedź dzisiaj – mówię, nie pytając nawet, po co dzwoni.
– Mam problem z Darią.
– Dopiero po dwudziestej mogę – słyszę i w jego głosie nie ma nawet cienia zdziwienia.
Czyżby już go urobiła? Niewykluczone, że przewidująca nastolatka pierwsza wytoczyła ciężką artylerię w postaci swojego ojca,
a mojego eks. No cóż…
Między nami wojna. Hormony oblekły twarz mojej latorośli w maskę pogardy i defilują z nią dumnie, żebym przypadkiem tego nie przeoczyła. Trochę chce mi się śmiać, a trochę się boję. Bo jeśli Andrzej faktycznie powie, że nie widzi przeciwwskazań? Już od dawna usiłuje być bardziej kumplem niż ojcem. I udaje mu się to, ponieważ nie musi egzekwować codziennych durnych obowiązków, odkąd się wyprowadził.
Czasami mu zazdroszczę. Też bym chciała roztaczać przed hormonami urok idealnej matki, co to ze świecą lepszej nie znajdziesz. Głównie w weekendy. I to też w co poniektóre jedynie.
O, Andrzej chyba przyszedł, bo córka stoi już przy drzwiach.
Znikają w jaskini, a ja bębnię palcami w stół, czekając, aż woda się zagotuje. Wychodzą po kilku minutach. Andrzej dziękuje, gdy podaję mu kubek z kawą. Daria chowa się w łazience. Siadam grzecznie naprzeciwko ojca mojej córki i czekam.
– Dlaczego nie chcesz się zgodzić? – pyta, a ja wybałuszam oczy ze zdziwienia.
– OK, właściwie to rozumiem – mówi.
– Ale przecież ona kiedyś musi się usamodzielnić.
– Zdurniałeś?!
O, proszę: zanim pomyślałam, już to powiedziałam… Stres!
– Słucham? – teraz on dostaje wytrzeszczu, nie zwykłam używać takiego języka. – Chyba zbyt emocjonalnie podchodzisz do sprawy – stwierdza wreszcie.
Muszę mieć straszny wyraz twarzy, bo jego głos łagodnieje.
– Daria ma prawie 17 lat…
– Prawie robi wielką różnicę
– zauważam złośliwie.
– Czego ty się boisz?
Mam wymieniać? Ot, cymbał!
– Moim zdaniem nie ma nic złego w wyjeździe dziewczyn do wujka Agaty, a ty robisz z igły widły. Widzę jednak, że nic tu po mnie, bo skoro moje argumenty do ciebie nie docierają…
– Argumenty? – dławię się
z wściekłości. – Na razie udowodniłeś tylko, że pamiętasz, ile lat ma nasza córka!
– Wiesz co? – Andrzej patrzy na mnie znacząco. – Chyba nigdy nie pozwolisz mi zapomnieć, dlaczego od ciebie odeszłem.
– Odszedłem! – poprawiam automatycznie.
– No właśnie…
Z ulgą zamykam drzwi za byłym mężem.
– Patafian – mówię i wydaje mi się, że cicho.
– Tata? – hormony wyrastają
w przedpokoju jak spod ziemi.
Nie ma co, dałam świetny przykład dojrzałych relacji!
– Boję się – mówię szybko.
– Nie o to, co ty możesz zrobić, ale o to, co może ci się stać. Ufam ci – podkreślam – ale to daleko. Nie znam ludzi, do których chcesz pojechać. Po prostu martwię się. Gdybyś ty się bała, że to mnie może spotkać coś złego…
– Ciebie?!
– A co? Mnie to nikt nie może, na przykład, zgwałcić?! – zanim dociera do mnie, co właściwie powiedziałam, słyszę:
– A nie chciałabyś…?
Patrzę z niedowierzaniem.
W oczach chochliki, w kącikach ust przyczajony uśmiech. Obie parskamy śmiechem.
Dobrze wiedzieć, że potomstwo ma poczucie humoru…
Staje na tym, że mama Agaty zadzwoni do mnie, żebym wiedziała więcej, a w ramach kompromisu sama zawiozę dziewczynki na miejsce.
Tydzień później jestem w malowniczej miejscowości położonej w górach. Jest cudnie. Widoki rekompensują mi chwile, w ciągu których hormony pakowały się „dosłownie na kilka dni”, usiłując zmieścić w torbie pół domu. Wujek Agaty nie pozwala mi odjechać, zanim nie zjem kolacji. Na drogę powrotną dostaję suchy prowiant i dwa kosze warzyw.
Gdy tak jadę niemal pustą drogą, czuję się jak bez ręki.
W domu też dziwnie. Cicho, pusto, tylko bałagan znajomy.
No cóż, kocham te hormony!