Mam 35 lat, za sobą nieudane małżeństwo, udaną córeczkę, bagaż doświadczeń, którymi mogłabym obdzielić jeszcze kilka osób. Mam również nadzieję, że w końcu moje życie ułoży się inaczej, lepiej… Że błędów, jakie popełniłam w życiu, już nie powtórzę. Ani ja, ani moja córka.
Pochodzę z tak zwanej prowincji, w której większość mieszkańców klepie biedę z powodu bezrobocia. Jestem najmłodsza z dość licznego rodzeństwa. Od początku nosiłam ubrania po starszych siostrach, nowe podręczniki dostawałam tylko wtedy, kiedy w szkole je zmieniano. Jedyna pociecha, że urodę odziedziczyłam po pięknej prababci. Wstydziłam się biedy. Z tego powodu nikogo nigdy nie zapraszałam do siebie. I nieprawdą jest, że może być biednie, ale szczęśliwie, że pieniądze szczęścia nie dają. Odkąd pamiętam, rodzice zawsze kłócili się o kasę, a właściwie o jej brak.
Nigdy nie miałam własnych oszczędności, mimo że w wakacje ciężko pracowałam. Sprzątałam w zakładzie fryzjerskim, zrywałam truskawki, pomagałam ludziom w ogródkach – wyrywałam chwasty, kosiłam trawniki. Pieniądze jednak szły do wspólnego worka i dzięki nim, a także dzięki gotówce zarobionej przez moje rodzeństwo, jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Tylko na węgiel dostawaliśmy z opieki społecznej. Moje siostry nie marzyły o niczym innym, jak tylko o wyrwaniu się z domu i założeniu własnej rodziny. Brat, niestety, szybko poszedł w ślady ojca, czyli zaczął pić. Mama broniła ich, twierdząc, że wino marki wino daje im chwile zapomnienia. Nie mogłam tego zrozumieć.
Wtedy postanowiłam, że moje życie musi potoczyć się inaczej.
Miałam dość biedy i liczenia się z każdym groszem. Postanowiłam bogato wyjść za mąż. A że wyrosłam na piękną pannę, co słyszałam na każdym kroku, mogłam przebierać w konkurentach jak w ulęgałkach. Kręciło się wokół mnie kilku, ale ja byłam bezwzględna. Nikt z miejscowych chłopaków nie był dostatecznie bogaty. Zaraz po maturze wyjechałam z naszego grajdołka. W dużym mieście znalazłam pracę i poszłam na studia zaoczne. Byłam szczęśliwa, że się w końcu usamodzielniłam, ale pieniędzy nadal nie miałam. Czesne, opłata za stancję, trochę wysyłałam mamie, bo mi jej było szkoda. Żadnego krezusa jakoś nie poznałam, może dlatego, że nie bywałam w pubach, na dyskotekach, jak inni młodzi ludzie.
Po jakimś czasie zaczęła mi doskwierać samotność. I wtedy niespodziewanie przyjechał w odwiedziny syn kobiety, u której wynajmowałam pokój. Nawet nie wiedziałam, że ma syna, bo od dłuższego czasu pracował za granicą. Już pierwszego dnia pochwalił się, ile to zarobił pieniędzy, ile jeszcze zarobi, jakim samochodem jeździ, jakim będzie jeździł, jakie trunki pije.... Od razu wiedziałam, że to jest mężczyzna dla mnie. Czułam, że mu się podobam i właściwie niewiele musiałam robić, żebyśmy poszli do łóżka. Przeraził się, że byłam dziewicą, a ja miałam nadzieję, że zajdę w ciążę i weźmiemy ślub. Już sobie wyobrażałam nasze maleństwo, któremu niczego do szczęścia nie brakuje, życie na odpowiednim poziomie…
Zapisałam się na prawo jazdy, bo w końcu kiedyś miałam zasiąść za kółkiem mercedesa. Sławek mówił, że mnie kocha, więc czułam się, jakbym złapała pana Boga za nogi. Co prawda, trochę mnie martwiło, że trzyma nasz związek w tajemnicy przed matką, ale myślałam, że to chwilowe, że w końcu przedstawi mnie jako swoją przyszłą żonę. Pomyliłam się. Szybko okazało się, że mój wybranek nie zamierza wiązać się na stałe, nie tyle ze mną, co po prostu z nikim. Stwierdził, że jego czas jeszcze nie nadszedł i wyjechał. To była moja porażka.
Niespodziewanie spotkałam Mariolę, koleżankę ze szkoły. Prawie jej nie poznałam. Wyglądała dokładnie tak, jak ja chciałam wyglądać. Umówiłyśmy się na kawę. Spoglądałam z podziwem na ekstra ciuch, kilometrowe tipsy, mocny makijaż i modną fryzurę. A przecież jeszcze niedawno siedziałyśmy razem w ławce i zjadałyśmy jedno śniadanie na pół. Zwierzyłam się jej ze swoich problemów ze znalezieniem bogatego męża. Popukała się w głowę i powiedziała, że jeśli się chce napić mleka, niekoniecznie trzeba kupować krowę. Obiecała mi pomóc.
Wkrótce okazało się, na czym ta jej koleżeńska pomoc miała polegać. Miałam zostać dziewczyną na telefon. Zmroziło mnie. Owszem, za mąż mogę wyjść, nawet bez miłości, ale seksu za pieniądze uprawiać nie zamierzałam. Co to, to nie. Mariola stwierdziła, że jestem głupia i że z takim podejściem do końca życia będę klepała biedę.
W tym czasie zmarł mój ojciec. Uległam prośbom mamy i na krótko wróciłam do domu. Mój brat Jarek z powodzeniem zastępował we wszystkim ojca. W piciu również. Nie mogłam tego znieść. Łudziłam się, że moje gadanie odniesie jakiś skutek, niestety, Jarek był głuchy na moje słowa. Jako dobry mechanik samochodowy miałby mnóstwo pieniędzy, ale jako alkoholik miał coraz mniej klientów. Mama gasła w oczach, a ja nie umiałam jej pomóc.
Miałam dość wszystkiego. Postanowiłam wrócić do miasta. Czekały mnie ostatnie egzaminy i zdawanie prawa jazdy. Niestety, uciekł mi jedyny autobus i jak idiotka stałam z walizą na opustoszałym przystanku PKS. Nagle moją uwagę zwróciło stalowe volvo z obcą rejestracją, za kierownicą którego siedział przystojny jegomość. Oczyma wyobraźni widziałam już siebie w tym wozie. Los mi sprzyjał, ponieważ – jak się okazało – samochód się zepsuł. Uczynna pani Gosia ze sklepu, na mój widok wyraźnie się ucieszyła i skierowała faceta do mnie, a właściwie do mojego brata, który na szczęście tego dnia nie zdążył jeszcze nic wypić. Janusz, bo tak nazywał się właściciel auta, był wniebowzięty. W ramach rekompensaty obiecał odwieźć mnie do miasta.
Wykorzystałam cały swój urok osobisty i doprowadziłam do tego, że Janusz po drodze prawie mi się oświadczył. A że akurat rzuciła go dziewczyna, odczuwał pustkę, którą ja miałam zapełnić. Ustaliliśmy, że zatrzymam się u niego tylko do czasu póki czegoś sobie nie znajdę, ale wiedziałam już, że ten mężczyzna będzie mój. Widziałam w nim upragnione źródło dobrobytu.
Po trzech miesiącach byliśmy małżeństwem. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że Janusz tym małżeństwem zrobił na złość swojej poprzedniej dziewczynie. Wydawało mi się, że go kocham, nauczyłam się zaspokajać jego zachcianki. Łączył nas seks. Janusz miał własną firmę, często wyjeżdżał w trasy, ja zajmowałam się domem, czyli całe dnie sprzątałam niezliczoną ilość pokoi, gotowałam obiady, robiłam zakupy, a gdy wracał do domu, po prostu byłam jego kobietą i musiałam robić, co zechce np. chodzić nago po domu. Nie przeszkadzało mi to, czułam się podziwiana, ale seks czasem mnie męczył, zwłaszcza że Janusz wymyślał najróżniejsze pozycje i sposoby, z przywiązywaniem do łóżka włącznie. Potem odkryłam, że powielał wzory z okropnych pornosów, które trzymał w szafie.
Wszystko zaczęło się psuć, gdy zaszłam w ciążę. Mój mąż chyba nie przewidywał takiej opcji w naszym związku. Był wyraźnie niezadowolony, udowadniał, że nie jesteśmy gotowi na dziecko. Najpierw zaczął mi wyliczać pieniądze. Musiałam rozliczać się niemal z każdego grosza. Wściekał się, że za dużo wydaję. Traktował mnie jak służącą, a mojej ciąży nie przyjmował do wiadomości. W łóżku stał się agresywny, bałam się o nasze maleństwo. Z przerażeniem myślałam o przyszłości. Zastanawiałam się, co robić. Liczyłam, że coś się zmieni, że narodziny dziecka scalą nasze małżeństwo.
Tuż przed rozwiązaniem uśpił moją czujność. Nadal wyliczał mi pieniądze, ale przestał się na mnie wściekać i rzadziej bywał w domu. Tłumaczył się pracą. Przyznam, że nawet było mi to na rękę. Ale z czasem zaczęłam rozumieć jaki błąd popełniłam, wychodząc za mąż dla pieniędzy. Nie kochałam Janusza. Złapałam się na tym, że go nienawidzę, zwłaszcza gdy mnie poniżał i upokarzał. Bałam się, że kiedyś podniesie na mnie rękę, a ja nie mogłam od niego odejść. Nie poradziłabym sobie z dzieckiem, bez pracy, bez dachu nad głową. I bez wykształcenia. Bo po poznaniu tego faceta egzaminy przestały być dla mnie ważne, zrobiłam tylko prawo jazdy. Powrót do domu nie wchodził w grę, nie chciałam burzyć mitu tej, której się powiodło. Myślę, że mama domyślała się czegoś. Najpierw prosiła, żebyśmy przyjeżdżali, potem już nawet o tym nie wspominała. Chyba sądziła, że Janusz mi nie pozwala. Wkrótce zachorowała na raka. Zmarła, zanim urodziłam Marysię.
Janusz nigdy nie pokochał naszej córeczki. Myślę, że może gdyby urodził się syn, byłoby inaczej. A może się mylę? Nasze małżeństwo stało się fikcją. Dziwię się, że nie wpadłam w depresję. Musiałam być silna dla Marysi. Kiedyś chciałam, aby jej niczego nie brakowało. Teraz chciałam, by nie brakowało jej przede wszystkim miłości. Na uczucie ojca nie miała co liczyć, musiałam zastąpić jej oboje rodziców. Wkrótce domyśliłam się, że Janusz ma kogoś. Nadal prałam i prasowałam jego koszule, więc nietrudno było wyczuć zapach damskich perfum, a raz nawet zauważyłam ślad szminki. Nie płakałam. Nie miałam na to siły.
Ułatwiłam mu sprawę i zgodziłam się na rozwód bez orzekania o winie. Janusz zobowiązał się, że będzie płacił alimenty, zapytał co wolę – mieszkanie czy samochód. Wybrałam mieszkanie. Musiałam je jednak sprzedać i kupić małą kawalerkę w starej kamienicy. Nic rewelacyjnego, ale miałyśmy przynajmniej dach nad głową i miałyśmy z czego żyć. Janusz do dziś płaci alimenty regularnie, chociaż nigdy nie wyraził ochoty, aby spotkać się z córką. Wiem, że nowej rodziny nie założył, choć kiedyś widziałam go z jakąś kobietą.
Powoli wyszłam z życiowego zakrętu. Było mi ciężko, głównie dlatego, że nie miałam nikogo bliskiego. Zrozumiałam, jak ważny jest drugi człowiek, jego przyjaźń i wsparcie. Zaczęłam naprawiać błędy. Zadbałam o dobre układy z sąsiadami. Większość z nich stanowili starsi, samotni ludzie. Gdyby nie oni, nie miałabym nawet z kim zostawić Marysi, kiedy musiałam coś załatwić. Odwdzięczałam im się pisząc urzędowe pisma, dzwoniąc do ZUS-u, czy sprzątając im w domach. A pani Bogusia nawet stała się dla Marysi jak babcia.
Długo trwało, zanim przyjechałam do rodzinnej wsi. Udało mi się namówić brata na leczenie. Dwa razy rezygnował, zanim przekonał się, że naprawdę tego chce. Cały tydzień sprzątałam zapuszczony dom. Teraz dopiero było mi wstyd. Wyjeżdżając, poprosiłam sąsiadkę, by czasem zajrzała do Jarka, (nawet zostawiłam jej parę groszy, żeby coś mu kupiła do jedzenia). Nie chciałam, aby czuł się samotny, bo mógłby znowu zacząć pić. Chyba skutecznie działałam, bo dzisiaj nawet razem mieszkają...
Zdałam zaległe egzaminy i znalazłam pracę. Marysia poszła do przedszkola, a potem do szkoły. Jest cudowna, kochana i wrażliwa. Mam nadzieję, że uda mi się wychować ją tak, aby nie powtórzyła moich błędów. Życie pędzi naprzód, niedawno uświadomiłam sobie, ile lat straciłam przez własną głupotę. Może jeszcze trafię na swoją połówkę pomarańczy? Chciałabym przeżyć prawdziwą miłość.
Od niedawna spotykam się z pewnym bardzo samotnym i podobnie jak ja pogubionym mężczyzną. Jestem ostrożna, jak każdy, kto się kiedyś sparzył. Może wspólnie uda nam się pokonać samotność i lęk? Mocno w to wierzę.
Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”