„Wysoko postawione osoby myślą, że wszystko im wolno. Zapomnieli, że na naszym osiedlu rządzą zwykli ludzie”

Zadowolona kobieta fot. Adobe Stock, Victor Koldunov
„Do domu wróciłam zirytowana jak nigdy dotąd. Spać przez to nie mogłam. Żal mi było tych drzew. Nie chciałam, żeby nasze osiedle zamieniło się w betonową pustynię. Tylko co miałam zrobić? Biegać po blokach i mówić wszystkim, o co chodzi? Bez sensu”.
/ 05.03.2022 08:32
Zadowolona kobieta fot. Adobe Stock, Victor Koldunov

Od razu poszłam do zarządu spółdzielni – bo do niej należy ten teren –  dowiedzieć się, czy to prawda. Początkowo nie chciano mnie wpuścić, ponoć ze względu na pandemię, ale ja byłam nieugięta.

Nauczyłam się cierpliwości, gdy za komuny stałam dwie doby po szynkę na święta. Dotąd pukałam, dotąd chodziłam, aż uzyskałam potwierdzenie. Ba, dowiedziałam się, że parking ma być wybudowany na wniosek mieszkańców. Których, już nie ma.

– Obowiązuje nas RODO. Ale ludzie ciągle domagają się nowych miejsc postojowych. Musimy wychodzić naprzeciw ich potrzebom – usłyszałam od urzędniczki.

– Ale kosztem tak pięknych starych drzew? Przecież teraz wszem i wobec mówią, że każde jest na wagę złota. Choćby ze względu na zmiany klimatyczne.

– Może i tak, ale plany są już zrobione i zatwierdzone przez wszystkich świętych. Nic nie można zrobić – odparła i wsadziła nos w papiery, dając mi do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.

Wieść o moim proteście rozeszła się po osiedlu

Do domu wróciłam zirytowana jak nigdy dotąd. Spać przez to nie mogłam. Żal mi było tych drzew. Nie chciałam, żeby nasze osiedle zamieniło się w betonową pustynię. Poza tym poczytałam sobie co nieco o tych świerkach i ze zdumieniem odkryłam, że są bardzo sprawnymi producentami tlenu.

Zawsze mi się wydawało, że to drzewa liściaste wiodą pod tym względem prym. A tu okazało się, że taki dorodny świerk produkuje tlen dla trzech osób! To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę coś zrobić, by zapobiec wycince. Tylko co?

Biegać po blokach i mówić wszystkim, o co chodzi? Bez sensu. Mam już swoje lata i mogłabym nie podołać. Wieczorem napisałam więc petycję w obronie drzew i zrobiłam odpowiedni plakat. A następnego dnia rozstawiłam pod świerkami składane krzesełko, stolik i zaczęłam zbierać podpisy.

Wieść o moim proteście szybko rozeszła się po osiedlu. Ludzie podchodzili i pytali, o co chodzi. Gdy dowiedzieli się o planach wycięcia drzew, mało ich szlag nie trafił. Zastanawiali się, kto wystąpił z takim idiotycznym wnioskiem.

Nie było nikogo, kto chciałby w tym miejscu parking. Nawet ci, co mieli samochody i każdego dnia polowali na miejsce parkingowe. Po kilku godzinach miałam już ponad sto podpisów. Ktoś zrobił mi zdjęcie i wrzucił do internetu, więc wkrótce pojawili się kolejni chętni, a także miejscowi dziennikarze. Wszyscy mi kibicowali, dodawali otuchy. Ale znaleźli się i tacy, którzy twierdzili, że to i tak nic nie da.

– Jak władza już coś postanowiła i przypieczętowała, to żadne protesty i petycje nie pomogą. I tak zrobią, co chcą, jak zawsze – powątpiewał pewien starszy pan.

– Poczekamy, zobaczymy. Ja w każdym razie się stąd nie ruszę, dopóki nie zbiorę przynajmniej tysiąca podpisów – odparłam. Naprawdę byłam gotowa siedzieć tam nawet do śmierci.

Tysiąc podpisów zebrałam w ciągu trzech dni

Za sprawą mediów i internetu protest stał się tak głośny, że ludzie przyjeżdżali z całego miasta. Znalazł się nawet prawnik, który obiecał, że zajmę się tą sprawą za darmo i przypilnuje, żeby petycja została rozpatrzona.

Gdy widziałam te wszystkie podpisy, słyszałam głosy poparcia, byłam naprawdę szczęśliwa. Cieszyłam się, że być może uda mi się uratować te drzewa. Ale także z tego, że ludzie jeszcze do końca nie zobojętnieli i widzą coś więcej niż czubek własnego nosa.

Petycję złożyłam osobiście, czwartego dnia. Wraz z tysiącem i pięćdziesięcioma dwoma podpisami. Kazałam sobie potwierdzić na kopii odbiór, żeby ktoś mi potem po miesiącu nie mówił, że pismo dopiero co wpłynęło.

Gdy wychodziłam z budynku spółdzielni, zaczepiła mnie ta sama urzędniczka, która wcześniej mówiła mi, że nic się nie da zrobić, bo zatwierdzone plany to świętość.

– Oficjalne pismo dostanie pani za jakiś czas, ale mogę powiedzieć już dziś: drzewa nie zostaną wycięte – szepnęła.

– Czyżby któryś ze świętych nagle zmienił zdanie i cofnął jakieś pozwolenie? – zapytałam z niewinną minką.

– Coś w tym rodzaju. Po takim nagłośnieniu sprawy nie miał chyba wyjścia – odparła.

Dwa tygodnie później znalazłam w skrzynce list polecony. Informowano mnie w nim, że decyzja o budowie parkingu została wstrzymana. Powodów nie podano, ale prawdę mówiąc, w ogóle mnie to nie obchodziło.

Najważniejsze, że drzewa zostały uratowane. Z tej okazji urządziliśmy sobie nawet z sąsiadami grilla pod świerkami. Wcześniej większość z nas mówiła sobie jedynie „dzień dobry” i na tym nasza znajomość się kończyła. Walka o drzewa nas do siebie zbliżyła.

Pewnie się zastanawiacie, dlaczego opowiadam tę historię. Nie po to, żeby się pochwalić czy zrobić z siebie bohaterkę. Chcę po prostu pokazać, że wbrew temu, co myśli wielu z nas, nie jesteśmy skazani na decyzję władz.

Mamy prawo protestować, gdy czujemy, że ktoś działa wbrew naszemu interesowi, zdrowiu, czy wywiera inny, niechciany wpływ na nasze życie. Zamiast narzekać, biadolić, walczmy o swoje i starajmy się pociągnąć za sobą jak najwięcej osób. Warto!

Czytaj także:
„Miałam 22 lata i o tym, że zostanę mamą, dowiedziałam się w chwili porodu. Jak to możliwe? Ja naprawdę nie wiem”
„Obca kobieta chciała mnie wrobić w dziecko i alimenty, bo byłem dobrą partią. Żona wyrzuciła mnie z domu, ale walczyłem”
„Chcę oddać mamę do domu starców, ale co ludzie powiedzą. Mieszkamy w małym mieście, zaraz zrobią ze mnie wyrodną córkę”

Redakcja poleca

REKLAMA