„Wysłałam męża na siłownię, a teraz tego żałuję. Boję się, że jak odzyska formę, zgarnie mi go sprzed nosa młoda siksa”

kobieta, która boi się zdrady fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„– Mój Artur też mówił, że kocha... – westchnęła Jagoda. – Miesiąc później spakował swoje rzeczy i przeprowadził się do swojej sekretarki. Młodszej ode mnie o 15 lat. Nawet nie próbowałam walczyć. My 40 nie mamy przy tych siksach żadnych szans. Jak się taka zakręci wokół chłopa, to ten leci do niej jak pszczoła do miodu”.
/ 19.08.2022 15:15
kobieta, która boi się zdrady fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Wszystko zaczęło się trzy miesiące temu. Mój szanowny małżonek wyszedł z łazienki w stroju, że tak powiem, adamowym, bo przed prysznicem zapomniał zabrać z sypialni piżamę. Spojrzałam na niego i nagle zrobiło mi się potwornie smutno. Gdy bez mała dwadzieścia lat temu mówiliśmy sobie „tak” przed ołtarzem, wyglądał jak młody bóg. Przystojny, wysportowany, idealnie zbudowany. Aż przyjemnie było popatrzeć i się przytulić. A teraz? Twarz jak księżyc w pełni, sflaczałe mięśnie, piłka zamiast kaloryfera na brzuchu, fałdki na plecach i przygarbiona sylwetka jak u staruszka. Słowem, tragedia.

Pomyślałam, że jeśli szybko nie skłonię go do odchudzania, to wkrótce mocno się zapuści. Zresztą nie chodziło mi tylko o wygląd Roberta. Bałam się o jego zdrowie. Nie raz słyszałam w telewizji, że najczęstszą przyczyną chorób układu krążenia jest właśnie otyłość. Oczami wyobraźni zobaczyłam, jak mój mąż dostaje ataku serca. Na samą myśl, że w wieku czterdziestu lat mogę zostać wdową, łzy mi się w oczach zakręciły.

Był ambitny, miałam nadzieję, że wytrwa

Na początku postanowiłam wprowadzić w domu ostrą dietę. No wiecie, chrupkie pieczywo, sałatki z jogurtem, a na obiad pieczona pierś indyka bez tłuszczu lub gotowany kurczak. Niestety, Robert nie chciał nawet słyszeć o nowym menu. Gdy podsunęłam mu pod nos talerz z sałatką, skrzywił się okrutnie. A potem wycedził, że nie jest krową, żeby żywić się zielskiem. Próbowałam oczywiście go przekonać, że to dla jego zdrowia, ale tylko kręcił głową. A na koniec zagroził, że jeśli nie dostanie porządnego jedzenia, będzie żywił się na mieście. I, by udowodnić mi, że nie żartuje, poszedł do pizzerii.

Miałam nadzieję, że po kilku dniach przestanie się buntować, ale nie. Gdy stawiałam na stole coś dietetycznego, natychmiast wychodził do knajpy. Po miesiącu wycofałam się więc ze swojego pomysłu. Doszłam do wniosku, że to przynosi więcej szkody niż pożytku. Bo nie dość, że  Robert nadal był gruby, to jeszcze nasz domowy budżet cierpiał. Jedzenie w lokalach nie jest przecież tanie… 

Nie oznacza to oczywiście, że postanowiłam odpuścić. Nic z tego. Jestem zdecydowaną osobą i zawsze stawiam na swoim. Skoro więc dieta nie wypaliła, przeszedł czas na plan B, czyli ćwiczenia. Niedaleko naszego bloku otwarto niedawno nową, świetnie wyposażoną siłownię. Wykombinowałam więc sobie, że jeśli Robert będzie tam chodził co drugi dzień, na godzinkę, to spali ten zbędny tłuszczyk. No i kondycji nabierze. Przez to, że miał nadwagę i wszędzie jeździł samochodem, sapał jak stary parowóz…

Mąż oczywiście natychmiast zaprotestował, a przez następny tydzień robił wszystko, by wykręcić się od wizyty w siłowni. Twierdził, że nie ma czasu, jest potwornie zmęczony, boli go głowa, noga… Ale ja byłam nieugięta. Tak naciskałam, tak mu trułam za uszami, tak marudziłam, aż w końcu uległ. Zastrzegł jednak, że pójdzie tylko na próbę. I jeśli się źle poczuje, zrezygnuje. A ja nie będę protestować.

Oczywiście się zgodziłam. Liczyłam na to, że jak już zacznie ćwiczyć, to się nie podda. Zawsze był bardzo ambitny, nie lubił przegrywać. Miałam więc nadzieję, że i tym razem pokaże charakter i wytrwa.

Pierwsze wizyty na siłowni były dla Roberta bardzo trudne. Przychodził do domu prawie na czworakach, brał prysznic i od razu walił się do łóżka. Ale na szczęście się nie poddawał. Zaciskał zęby, smarował maściami bolące mięśnie i szedł na następny trening. Gdzieś po miesiącu jego wysiłki zaczęły przynosić efekty. Może nie schudł bardzo widocznie, ale odzyskał energię i wigor. I nie wracał już taki padnięty.

Byłam z siebie taka dumna! Przecież gdyby nie ja, ciągle tkwiłby na kanapie i tył!  A tak uparcie dążył do tego, by odzyskać dawną formę i wygląd. Cieszyłam się z tego jak dziecko. Ale po spotkaniu z Jagodą, przyjaciółką z czasów studiów, naszły mnie wątpliwościNatknęłam się na nią w centrum handlowym. Wieki się nie widziałyśmy, więc poszłyśmy na kawę trochę poplotkować. W pewnym momencie rozmowa zeszła na tematy rodzinne.

Opowiedziała mi swoją historię

– Jak tam twój Robert? Nadal taki przystojny i wysportowany jak kiedyś? – zapytała Jagoda.

– Prawie – roześmiałam się.

– Prawie?

– Przytyło mu się przez ostatnie lata. I to sporo. Na oko ze dwadzieścia kilo. Na szczęście od półtora miesiąca chodzi regularnie na siłownię. I ciężko pracuje, by pozbyć się zbędnego bagażu i wyglądać jak za studenckich czasów – nie kryłam dumy.

– I ty się z tego cieszysz? – przyjaciółka wybałuszyła oczy.

– No jasne! Sama go namawiałam. Mówię ci, ile mnie to wysiłku kosztowało, ile gadania. Ale warto było. Jak Robert nie straci entuzjazmu, to do lata schudnie kilkanaście kilogramów…

– Ja bym na twoim miejscu ostudziła ten entuzjazm. I to bardzo szybko – przerwała mi.

– Dlaczego? Chcę, żeby dobrze wyglądał – zdziwiłam się.

Popatrzyła na mnie z politowaniem.

– Ile Robert ma lat? – zapytała.

– Czterdzieści pięć…

– No właśnie…

– Co właśnie?! – zdenerwowałam się.

– O rany, jeszcze nie rozumiesz? Jak twój mąż złapie formę, to stanie się łakomym kąskiem dla tych wszystkich młodziutkich panienek polujących na facetów w średnim wieku. I zanim zdążysz zareagować, zostaniesz sama jak palec.

– Co ty za bzdury opowiadasz?! Robert nigdy mnie nie zostawi. Kocha mnie tak samo mocno jak wtedy, gdy się pobieraliśmy.

– Mój Artur też tak mówił. Jeszcze rok temu. Przynosił kwiaty, drobne upominki. A  miesiąc później spakował swoje rzeczy i przeprowadził się do swojej sekretarki. Młodszej ode mnie o piętnaście lat. Nawet nie próbowałam walczyć. My czterdziestki nie mamy przy tych siksach żadnych szans. Jak się taka zakręci wokół chłopa, to ten leci do niej jak pszczoła do miodu. I nic go nie zatrzyma.

– E tam, przesadzasz. Mnie tam takie panienki niestraszne. Ufam Robertowi – rzuciłam udając, że jej gadanie w ogóle mnie nie obchodzi.

– Jasne, twój mąż może być szlachetnym wyjątkiem. Szczerze ci zresztą tego życzę. Ale na wszelki wypadek miej go na oku. I dobrze ci radzę, wybij mu z głowy tę cholerną siłownię. Jak będzie gruby i brzydki, to może zostanie w domu. Chociaż gwarancji nie ma – zachichotała nerwowo.

– Obiecuję, że się zastanowię… Trzymaj się, mam jeszcze coś pilnego do załatwienia – powiedziałam, a potem szybciutko dopiłam kawę i ruszyłam do wyjścia. Gdy opuszczałam centrum handlowe żałowałam, że spotkałam Jagodę. Przecież jeszcze godzinę temu miałam taki dobry humor. A teraz…

I po co tak go namawiałam?

Po powrocie do domu nie mogłam się uspokoić. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli. „A może Jagoda ma rację? Ja tu pękam z dumy, że Robert wreszcie zadbał o siebie, a on za dwa, trzy miesiące zakocha się w jakiejś dwudziestoletniej blondynce i pomacha mi na pożegnanie”. Spojrzałam na zegarek. Mąż zaraz kończył pracę. Usmażyłam pokaźnych rozmiarów schabowe i czekałam na jego powrót. Zjawił się w mieszkaniu pół godziny później. Od razu zaczął szykować się na siłownię.

– Może zjesz kolację? Kotlety z ziemniakami i mizerią – uśmiechnęłam się zachęcająco.

– Później. Z pełnym żołądkiem źle się ćwiczy – odparł.

– To może dzisiaj zrezygnujesz z treningu? Odgrzewane schabowe nie smakują najlepiej.

– O co ci chodzi? Najpierw godzinami mnie męczyłaś, żebym wykupił karnet na siłownię, a teraz chcesz, żebym został w domu? – patrzył na mnie podejrzliwie.

– Po prostu nie chcę, żebyś się przemęczał. Nie jesteś już najmłodszy. Musisz uważać na stawy kolanowe, więzadła i w ogóle. Wystarczy jeden nieostrożny ruch i wylądujesz na stole operacyjnym – plątałam się.

– Dzięki kochanie za troskę, ale nigdy nie czułem się lepiej. I nie zamierzam tego zmieniać – cmoknął mnie w policzek.

– Naprawdę? – jęknęłam.

– Uhm. I wiesz co? Postanowiłem, że od dziś będę ćwiczył o pół godziny dłużej. Dzięki temu szybciej odzyskam dawną formę. Zgubię brzuch, nabiorę mięśni. A wtedy… – spojrzał w górę rozmarzonym wzrokiem. Na samą myśl, co mu przyszło do głowy, płakać mi się zachciało. I chce do dziś.

Czytaj także:
„Po śmierci mojej córki, zięć chciał odciąć mnie od wnuków. Walczyłam o moje skarby jak lwica i gorzko tego pożałowałam”
„Ojciec powtarzał mi, że kobiety rodzą się po to, by służyć mężczyźnie. Moja bezczelna żona tego nie rozumie”
„Urabiałam się po łokcie, żeby wyżywić męża i dorosłych synów. Żerowali na mnie jak hieny i czyścili mi konto z wypłaty”

Redakcja poleca

REKLAMA