Diabli nas chyba podkusili, żeby zmienić mieszkanie! Do tej pory wynajmowaliśmy z mężem dwa pokoje z kuchnią w domku za miastem. Właścicielka była przemiła, a osobne wejście gwarantowało nam prywatność i spokój. Było tylko jedno „ale”... Dojazdy! Nie stać nas jeszcze na dwa samochody, a z jednym nie zawsze było wygodnie. Bo albo ja musiałam czekać na męża, aż skończy robotę, albo on wystawał w aucie pod moim biurem. Powrót autobusem zabierał nam z kolei prawie półtorej godziny. Nie było łatwo.
W pewnym momencie stwierdziliśmy, że prawie nie mamy życia prywatnego, bo albo jesteśmy w pracy, albo w podróży. Najbardziej na tym wszystkim cierpiała nasza czteroletnia córeczka, która siedziała w domu z opiekunką i tylko wypatrywała powrotu rodziców. Nieraz zastaliśmy ją z nosem przyklejonym do szyby. A że ceny wynajmu ostatnio spadły, to...
– Może jednak znajdziemy coś w mieście? – zaproponował Tomek.
– Przecież z tego ogródka, co go mamy teraz przed domkiem i tak nie korzystamy. Ani nie mamy czasu siedzieć na leżaku, ani też znajomi nie chcą wpadać do nas na grilla, bo mówią, że za daleko... Czasami Kasia się w nim pobawi, ale chyba lepiej zrobi jej pójście do normalnego przedszkola i przebywanie z rówieśnikami.
Mąż miał rację. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Uprzedziliśmy więc lojalnie naszą gospodynię, że szukamy czegoś nowego, i zabraliśmy się za przeglądanie ogłoszeń.
Na początku nic nie zapowiadało katastrofy
Sprawa okazała się jednak wcale nie taka prosta, jak nam się na początku wydawało. Mimo to po miesiącu udało nam się znaleźć coś naprawdę przyzwoitego: dwupokojowe mieszkanie na parterze, w niedużym bloku na starym osiedlu. Dookoła wysokie drzewa, atmosfera prawie parkowa. No i najważniejsze – wyjście z salonu na niewielki trawniczek ogrodzony drewnianym płotkiem.
– No i jest ogródek – cieszył się mąż. – Na wiosnę posadzimy tutaj kwiaty, ustawimy przenośną piaskownicę i mała będzie miała gdzie się bawić.
Właścicielką mieszkania okazała się sympatyczna starsza pani, która wynajmowała je, bo wyjeżdżała na dwa lata za granicę do córki i zięcia.
– Muszę pomóc jej przy dziecku, bo za dwa miesiące urodzi mi wnuka! – cieszyła się, sugerując, że te dwa lata mogą nawet zamienić się w trzy.
Nam było to na rękę, bowiem liczyliśmy na to, że teraz jeszcze wynajmiemy, ale już za jakiś czas kupimy coś własnego. Powoli mieliśmy już dosyć przeprowadzek...
– Zostawiam meble i mam nadzieję, że będziecie państwo o nie dbali – zaznaczyła z niepewnym uśmiechem właścicielka, która najwyraźniej z pewnym żalem i obawami zostawiała nam swoje mieszkanie.
Rozejrzeliśmy się po mieszkaniu wypełnionym pseudo-antykami. Nie był to nasz styl, ale... jak doszliśmy już dawno do wniosku, „wypożyczonemu” koniowi nie patrzy się w zęby. Podpisaliśmy więc z właścicielką umowę na wynajem i po dwóch tygodniach dostaliśmy klucze. Tomek nawet odwiózł starszą panią na lotnisko, żeby niepotrzebnie nie wydawała na taksówkę.
– Poleciała! – wrócił zadowolony, z butelką wina. – Wypijmy za to, żeby nam się tutaj dobrze mieszkało! – nalał do kieliszków i wznieśliśmy toast.
Wyglądało na to, że będzie nam tu naprawdę wygodnie. Co ważne, nie mieliśmy nikogo, kto by tu co chwilę wpadał i zawracał nam głowę. Właścicielka lokum była przecież daleko stąd, w Kanadzie, i nie zostawiła nam żadnego stróża, który by się wtrącał.
– Rodziny żadnej nie mam, żeby doglądała mieszkania, a przyjaciółkom czegoś takiego nie zrzucę na głowę – stwierdziła starsza pani, pobierając od nas niezbyt wysoką kaucję na okoliczność ewentualnych zniszczeń.
Przez pierwszy miesiąc mieszkało nam się naprawdę wspaniale! Okazało się, że przedszkole dla Kasi mamy tuż-tuż i znalazło się jeszcze miejsce w grupie dla naszej córeczki. Z łatwością ogarnęliśmy także inne rzeczy: płacenie czynszu i wszelkich rachunków za wodę czy prąd. Wydawało się więc, że dobiliśmy do portu i przez jakiś czas będziemy mieli spokój. Nic nie zapowiadało katastrofy.
Dzień wstawał coraz później, dlatego gdy budziliśmy się do pracy, w domu było jeszcze ciemno. Tamtego ranka sięgnęłam do włącznika lampki nocnej, aby ją zapalić i... nic. Pewnie przepaliła się żarówka – pomyślałam, jednak inne lampy także nie działały; chyba nie było prądu! Jak mogłam to przeoczyć? Przecież na klatce schodowej z pewnością wisiało jakieś ogłoszenie. Na szczęście zaraz zaczęło się przejaśniać, więc jakoś sobie z Tomkiem poradziliśmy. Kasia zrozumiała, że nie dostanie swojego porannego kakao, bo nie mamy nawet jak podgrzać mleka. Kuchenka w domu pani Płockiej była bowiem także elektryczna.
– To jest właśnie przewaga kuchenki gazowej nad płytą elektryczną – sarkał mąż, bo on z kolei nie mógł żyć bez swojej kawy. – Jak nie ma jednego, to jest przynajmniej drugie!
Mieliśmy jednak większy kłopot, niż brak kawy... Mieszkanie mieściło się bowiem w przedwojennym domu, w którym kiedyś były piece. Potem zmodernizowano je wstawiając do środka grzałki... elektryczne! We wszystkich pomieszczeniach zaczynało więc powoli robić się chłodno. Prąd musieli nam wyłączyć wcześnie rano, bo kafle były jeszcze lekko nagrzane, ale nawet nie chciałam myśleć o tym, jaka tu zapanuje okropna lodownia, jeśli po południu nadal nie będzie elektryczności...
– Będzie! – pocieszył mnie Tomek. – To na pewno tylko chwilowa przerwa w dostawie prądu. Przecież w całym bloku jest ogrzewanie elektryczne. Wiesz jak ludzie by się wściekli, gdyby musieli siedzieć w mrozie?
Potem żałowałam, że kiedy w pośpiechu zbiegłam na dół, prowadząc Kasię do przedszkola, nie zerknęłam jednak na tablicę ogłoszeń. Mąż także tego nie zrobił, a może dałoby nam do myślenia to, że... nie wisi tam żadna kartka o przerwie w dostawie prądu! Kiedy wracałam z pracy, z daleka zobaczyłam światła w oknach sąsiadów, które były pozapalane.
– A więc prąd już jest! Widzisz, kochanie – zwróciłam się do Kasi.
Niestety, gdy nacisnęłam włącznik w naszym mieszkaniu, nie zaświeciła się ani jedna żarówka! U nas nadal prądu nie było! „Matko, a więc to tylko tutaj jest jakaś awaria...” – pomyślałam zdenerwowana.
Nie wierzyliśmy w to, co słyszymy...
W domu było już wyraźnie chłodno. Spojrzałam na termometr, wskazywał zaledwie 17 stopni!
– Mama zostawi ci sweterek, skarbie – powiedziałam do córeczki zastanawiając się, czy nie dać jej także lżejszej czapeczki do chodzenia po domu. A potem zabrałam się za dzwonienie do biura obsługi klienta zakładu energetycznego.
– Awaria? A jaki adres? – zapytała mnie jakaś babka, a ja podałam jej wszystkie dane i wtedy usłyszałam.
– To żadna awaria. Po prostu nie zapłaciła pani rachunku.
„Tomek! No chyba urwę mu za to głowę! – zaklęłam w duchu. – Jak to się mogło stać, że zapomniał o tak ważnej dla nas rzeczy?!”.
– I co ja mam teraz zrobić? – jęknęłam zmartwiona do słuchawki.
– Zapłacić, wtedy przyjedziemy podłączyć – odpowiedziała kobieta.
– No to ja już lecę do komputera, zrobię przelew internetowy! To kiedy możecie najszybciej przyjechać?
– Jutro... – oznajmiła znudzonym tonem, a ja zmartwiałam.
– Pani chyba żartuje? – zdenerwowałam się. – Jutro? A jak mam go dożyć bez prądu? Proszę pani, ja mam małe dziecko w domu, a tutaj ani ogrzać chałupy, ani ugotować czegoś ciepłego! Lodówka to mi już cała popłynęła. Nie da się tak żyć!
– Rzeczy z lodówki pani przełoży na balkon – dała mi dobrą radę pani z biura obsługi klienta. – A co do reszty, to niestety nic nie poradzę. Takie są u nas procedury. Wcześniej się nie da załatwić tej sprawy.
Rozłączyłam się i klnąc na czym świat stoi, zadzwoniłam do Tomka, bo przecież nie znałam nawet numeru konta zakładu energetycznego.
– Ale ja zapłaciłem! Na sto procent! – zaprotestował mąż. – Poczekaj, za pół godziny będę w domu...
W domu pokazał mi dowód, że ostatni rachunek został opłacony.
– No, co za ludzie! – wkurzyłam się. – Daj telefon, znowu do nich zadzwonię! Już ja im nagadam do słuchu!
– Może lepiej ja to zrobię? – zaoferował się mąż, widząc moje zdenerwowanie. – Takie rzeczy trzeba załatwiać na spokojnie, kochanie.
Zadzwonił, podał wszystkie dane, a potem stopniowo bladł jak ściana...
– Słuchaj, nie uwierzysz – powiedział mi po zakończonej rozmowie.
– Sytuacja wygląda tak, że pani Płocka przed wyjazdem rozwiązała z nimi umowę. Dlatego odłączyli nam prąd!
– Czy ona zwariowała? Po co? Dlaczego? – zdenerwowałam się. – I co my teraz możemy z tym zrobić?
– Nie wiem dokładnie, bo ta babeczka na infolinii gadała jakoś od rzeczy. Pojadę z samego rana do zakładu energetycznego i dowiem się na miejscu – zadecydował Tomek.
Jeśli sądziłam, że przywrócenie umowy będzie zwykłą formalnością, to się pomyliłam. Wyobrażałam sobie naiwnie, że jeśli oficjalnie wynajmujemy mieszkanie i chcemy płacić za prąd, mamy dowody osobiste i inne dokumenty, to nic prostszego niż podpisać z nami umowę. Tymczasem, ku naszemu zdumieniu, zakład energetyczny kompletnie nas zlekceważył!
– Nie macie państwo aktu własności do tego mieszkania, więc nie jesteście stroną – usłyszał następnego dnia Tomek w biurze interesantów.
Powiem szczerze, zaczęliśmy się coraz bardziej niepokoić. Wciąż jednak nie traciliśmy nadziei i próbowaliśmy odwoływać się do logiki.
– Tu jest umowa z panią Płocką na wynajem! – mąż wyjął papiery z teczki i położył przed urzędniczką. – Jak mamy mieszkać w mieszkaniu, gdzie wszystko jest na prąd bez prądu?
– Dla nas to nie jest wiążący dokument, bo skąd możemy wiedzieć, czy podpisy są prawdziwe? – pokręciła głową. – Pan przyjdzie do nas z właścicielką mieszkania, i jeśli ona wyrazi zgodę, podpiszemy z panem umowę.
– Ale ona wyjechała do Kanady! – jęknął zrozpaczony mąż.
– To już nie nasza sprawa.
Musieliśmy wrócić na stare śmiecie
Tomek wrócił do domu załamany...
– Naprawdę nie wiem, co teraz zrobimy – rozłożył bezradnie ręce.
– Chyba trzeba będzie zadzwonić do pani Płockiej – westchnęłam.
Ten telefon za ocean kosztował mnóstwo pieniędzy, a tylko nas jeszcze bardziej zdenerwował. Okazało się bowiem, że właścicielka mieszkania faktycznie zerwała umowę, bo... bała się, że nabijemy jej duży rachunek i potem go nie zapłacimy, więc kiedy wróci do Polski, będzie miała ogromne długi.
– Szkoda, że nam pani o tym nie powiedziała przed wyjazdem, załatwilibyśmy wszystko jak cywilizowani ludzie. Przepisałoby się umowę na nas i już! – w Tomku aż buzowało, gdy rozmawiał z babsztylem.
– Ale ja nie wiedziałam, że z tym będzie taki kłopot! Chciałam, abyście państwo sami sobie podpisali te umowy z elektrownią i z wodociągami…
– Wodociągi też? – osłupieliśmy.
No, jeszcze tego brakowało, żeby przyjechali i odcięli nam wodę!
– W sumie, co to za różnica, czy jest woda, czy jej nie ma? Bez prądu i tak tutaj nie wyżyjemy ani tygodnia… – wzruszył ramionami Tomek.
– Co robić? – byłam załamana.
Kasia chyba wyczuła nasze napięcie, bo zaczęła głośno płakać... Miałam ochotę rozpłakać się razem z nią.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak wynająć jakiś pokój w hotelu, a potem szukać na szybko czegoś innego – stwierdził mąż. – Tutaj zostać nie możemy. Gdyby to jeszcze było lato... Dłuższy dzień, ciepło. Ale nie zimą!
– Racja – westchnęłam zrezygnowana, kiedy nagle coś mnie tknęło.
– Spróbujmy zadzwonić do pani Marii – powiedziałam. – Może jeszcze nie wynajęła „naszej” części domu?
– Żartujesz? Miała na to dwa miesiące. Na pewno znalazła lokatorów!
Tomek był nastawiony sceptycznie do tego pomysłu. Ja się jednak uparłam i... dobrze zrobiłam. Nasze dwa pokoje nadal były do wzięcia!
– Wracamy na stare śmiecie! – zakomunikowałam rodzinie ucieszona.
Jeszcze tego samego wieczoru przewieźliśmy większość rzeczy do starego mieszkania. Pani Maria była wyraźnie zadowolona z naszego powrotu, my także – tylko Kasia żałowała trochę nowego przedszkola. Ale wolę już zapisać ją obok swojej pracy i dojeżdżać, niż obudzić się nagle w XIX wieku, bez prądu i wody.
Wypowiedzieliśmy pani Płockiej umowę ze skutkiem natychmiastowym, ze względu na niedogodności, na jakie nas naraziła. Umówiliśmy się, że klucze prześlemy jej pocztą do Kanady. Mamy szczerą nadzieję, że odda nam wpłaconą kaucję. W końcu nawet nie zdążyliśmy się u niej w mieszkaniu zadomowić, a cóż dopiero coś zniszczyć, kiedy nas stamtąd wykurzyła jej zapobiegliwość.
Czytaj także:
„Mą chciał wynająć mieszkanie po rodzicach. Miał to być nasz biznes, ale nasz lokator okazał się być podłym cwaniakiem”
„Właścicielka mieszkania wypowiedziała nam umowę, bo byłam w ciąży. Bała się, że gdy urodzę, już się mnie nie pozbędzie”
„Uroczy, szarmancki starszy pan wynajął mi mieszkanie za bezcen. Pozory mylą, a ja dałem się oszukać tej wyrachowanej świni”