„Wymieniłam męża kanapowca na wulkan energii. Szybko mnie zmęczył i zatęskniłam za spokojnym Krzyśkiem”

Kobieta, która żałuje rozstania z mężem fot. Adobe Stock
Zafascynował mnie mężczyzna pełen wigoru i pasji, bo mój mąż był spokojny i nijaki. Zapomniałam, że był również moim przyjacielem…
/ 30.03.2021 10:54
Kobieta, która żałuje rozstania z mężem fot. Adobe Stock

Nie wiem, co wstąpiło we mnie tamtej wiosny, że wywróciłam swoje życie do góry nogami… Dotąd uważałam się za osobę szczęśliwą. Miałam udany związek, odpowiedzialnego męża i wspaniałą córeczkę. Oboje zarabialiśmy na tyle dobrze, że bez obaw o przyszłość mogliśmy pomyśleć o zaciągnięciu kredytu i budowie domu, naszej wymarzonej ostoi. I chyba właśnie wtedy wszystko zaczęło się sypać.

Zaczął mnie nudzić

Najpierw, mimo braku obiektywnych przeszkód, pojawił się problem z doprowadzeniem wody na naszą działkę. Wcześniejsze ustalenia urzędników okazały się błędne i musieliśmy przekopać na nasz koszt drogę wojewódzką. Niewiele lepiej poszło nam też z podłączeniem światłowodu. Później obfite na przedwiośniu deszcze zniszczyły wykop pod fundamenty i trzeba było zaczynać prace od nowa. Jeszcze więc nawet nie zaczęliśmy stawiać murów, a już straciliśmy jedną trzecią pieniędzy przeznaczonych na budowę. Dosłownie utopiliśmy je w błocie.

Ze stresu przestałam sypiać. Z natury jestem choleryczką, wybucham, jeśli coś leży mi na wątrobie. Potrzebuję się wykrzyczeć, wypłakać albo chociaż przegadać problem, a pod tym względem nie mogłam liczyć na małomównego Krzyśka. Wcześniej nieraz zazdrościłam mu opanowania, ceniłam dystans, z jakim podchodził do wyolbrzymianych przeze mnie problemów, teraz jednak jego nieustanne milczenie doprowadzało mnie do szewskiej pasji.
– Przecież widzisz, że próbuję coś robić, więc czego się czepiasz? – rzucał, gdy prosiłam, żebyśmy raz jeszcze omówili plany lub choćby stan naszych finansów.

Bez słowa znikał na budowie na całe popołudnia i weekendy. Widziałam, że mąż stara się obniżyć koszty i nie kręci się po działce bez celu, ale czułam się ignorowana. Przecież dom był naszym wspólnym marzeniem i razem zaciągnęliśmy na niego horrendalnie wysoki kredyt! Potrzebowałam wsparcia i otrzymałam je od… kolegi z pracy. A dokładnie od bezpośredniego przełożonego.

Łukasz był zupełnie inny i to mnie kręciło

Łukasz od początku bardzo interesował się moimi problemami i mimo wielu zajęć znajdował czas, żeby mnie wysłuchać. W niczym nie przypominał nudnego Krzyśka – młodszy od niego o dwa lata, wysoki, wysportowany, ciekawy świata, otwarty na ludzi, niezależny. W przeciwieństwie do mojego ślubnego nie wyprowadził się od rodziców tylko dlatego, że poznał kobietę, która stworzy mu drugi dom, ale zrobił to z potrzeby wolności. Imponował mi praktycznie w każdej dziedzinie życia i nie wiedzieć kiedy, straciłam dla niego głowę.

Łukasz nie oczekiwał, że rozbiję rodzinę, to ja podjęłam tę decyzję. Wzięłam trochę pieniędzy z kredytu i wyprowadziłam się z córeczką do wynajętego mieszkania, skąd bardzo szybko przeprowadziłam się do apartamentu kochanka. Nie zastanawiałam się, co czuje pozostawiony z problemami mąż. Co myśli, gdy zamiast wspierać go w trudnych chwilach, jeżdżę z kochankiem na wakacje. Zadurzona po uszy, wreszcie wolna od trosk, miałam w nosie zarówno jego opinię, jak i zdanie moich bliskich.

Faktem jest, że mój małżonek potrzebował roku, żeby mi się oświadczyć i kolejnych dwóch miesięcy, by ze mną zamieszkać, więc zdecydowanie Łukasza bardzo mi imponowało. „Nareszcie trafiłam na prawdziwego mężczyznę, samca alfa, przy którym będę się czuła bezpieczna” – myślałam.
– Wróć do mnie, zacznijmy wszystko od nowa, pewnie gdzieś popełniłem błąd, skoro tak postąpiłaś – prosił tymczasem mój mąż, ale nie chciałam go słuchać. Nad czym miałabym pracować, skoro rozwiązanie miałam w zasięgu ręki?

Szybko jednak okazało się, że to, co biorę za zdecydowanie, jest po prostu działaniem pod wpływem impulsu. W biznesie łatwość podejmowania decyzji i częste zmiany zdania stały się filarami sukcesów Łukasza, ale prywatnie trudno było z nim wytrzymać. Ciągle gdzieś gnał – w ten weekend wspinał się na ściance, w następny szusował na nartach, znowu innym razem nurkował w Egipcie. Nudziły go wieczory tylko we dwoje w domowym zaciszu lub zwyczajne wypady do kina. Kawiarnia owszem, ale najlepiej, jeśli mieściła się w jakimś nietypowym wnętrzu nawet 200 kilometrów od nas. Uważał, że skoro ma pieniądze to powinien je wydawać. Teraz, zaraz, już, jakby miało nie być jutra.

Szybko zmęczyłam się jego pędem

Moja czteroletnia córeczka była urzeczona jego pomysłowością, bo spełniał każdą jej zachciankę, ale mnie z czasem zaczęła męczyć taka nadaktywność. W dodatku planując swoje szaleństwa, w ogóle nie brał pod uwagę mojego zdania, planów, czy choćby stanu zdrowia. Cieszył się, gdy mogłam mu towarzyszyć, ale bez problemu obywał się beze mnie, zabierając na moje miejsce któregoś z kumpli, czy jedną z dwóch przyjaciółek.

Szczerze nienawidziłam tych dziewczyn. Obie singielki, bez zobowiązań, za to z dużą ilością pieniędzy i wolnego czasu – były na każde zawołanie Łukasza, a on ani myślał rezygnować z ich towarzystwa. Przy mężu samotniku z nadwagą nie musiałam zastanawiać się, co robi, gdy nie ma mnie w pobliżu, ale przystojny, zabawny Łukasz wzbudzał w kobietach wiele pozytywnych emocji.
– Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza – mówił, gdy rozżalona zwracałam mu uwagę na częste wyjazdy beze mnie, które potem skrupulatnie relacjonował znajomym na portalach społecznościowych.

Wierzyłam mu, ale jednocześnie czułam, że nie nadążam za moim chłopakiem i co gorsza, wcale nie pragnę dorównać mu w tym biegu nie wiadomo za czym. Po ośmiu miesiącach wspólnego życia byłam psychicznie i fizycznie wyczerpana tym związkiem. A jednak nawet przez chwilę nie pomyślałam, że powinnam wrócić do męża albo zmienić coś w swoim życiu.

Dopiero pozew sądowy otworzył mi oczy. Czytając pismo przygotowane przez prawnika męża, zrozumiałam, że bezpowrotnie stracę najlepszego przyjaciela. Dobrego ducha, który potrafił uspokoić wszystkie moje burze, był zawsze, gdy go potrzebowałam. Może zbyt cichy i często zamknięty w sobie, ale przynajmniej nie przypominał króliczka, za którym musiałabym ciągle gonić.

Muszę odzyskać przyjaciela

Chciałam się skontaktować z mężem przed pierwszą rozprawą, ale nie odbierał moich telefonów, a po córkę od dawna wysyłał do mnie teściową. Nadaremnie próbowałam go zastać na budowie czy w pracy.
– To chyba normalne, że cię unika po tym, co mu zrobiłaś – mówili wspólni znajomi.
Pozostało mi więc czekać.

Na rozprawę przyjechałam pół godziny wcześniej. Na drżących nogach weszłam na korytarz prowadzący do sali rozpraw. Gdy go zobaczyłam, siedział ze zwieszoną głową w najdalszym kącie holu. Witając się z nim, z trudem powstrzymałam łzy.
– Nie róbmy tego – poprosiłam. – Chodźmy na terapię, spróbujmy zacząć ze sobą rozmawiać. Krzyś… Przepraszam za wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłam – wyszeptałam kucając przy nim. Niestety, on zdania nie zmienił. Poszłam na rozprawę jak na ścięcie, sądząc, że to już koniec, lecz pani sędzia była innego zdania. Pomimo protestów męża uznała, że nasz związek nadal łączy głęboka emocjonalna więź i wysłała nas na mediację. Żądając, abyśmy spotkali się w towarzystwie specjalisty co najmniej trzy razy.

Ucieszyłam się na myśl, że za sprawą tej kobiety los dał mi jeszcze jedną szansę i zrobiłam wszystko, aby naprawić swój błąd. Przede wszystkim tuż po rozprawie wyprowadziłam się od Łukasza do moich rodziców, po miesiącu odeszłam z firmy, a jednocześnie zaczęłam na nowo zabiegać o męża. Oddałam mu wzięte na wynajem mieszkania pieniądze, starałam się go wspierać na budowie, przywożąc codziennie ciepłe obiady, na spotkaniach z mediatorem wzięłam całą winę na siebie.

Wylałam morze łez, nim przekonałam męża do powrotu. Zgodził się, choć od razu zaznaczył, że trudno mu będzie mi zaufać. Od tamtej pory jesteśmy razem już dwa lata. Bardzo się staram nie dawać mu powodów do zazdrości. Wiem, że każde moje samotne wyjście mąż przypłaca nerwami, ale nigdy nie zatrzymał mnie w domu. Chciałabym ponownie zajść w ciążę, zająć się dzieckiem i domem, i w ten sposób zbliżyć do Krzyśka, lecz jakoś się to nie udaje.

Pozornie żyjemy jak przed moją zdradą, pozornie jesteśmy szczęśliwi, ale istnieje między nami bariera, której nie potrafimy pokonać. Uśmiechamy się do siebie, potrafimy się nawet przytulić i ulec popędowi, tyle że coś się między nami skończyło. Czasami obawiam się, że bezpowrotnie.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja synowa to znana ginekolożka, która ma problemy z własną płodnością
Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa, ale i tak nie mam spokoju
Próbowałam żyć w chorym trójkącie - ja, Adam i jego matka

Redakcja poleca

REKLAMA