„Zdradziłam męża na wyjeździe integracyjnym. Teraz boję się, że zazdrosna koleżanka powie o wszystkim Jarkowi”

Zdradziłam męża na wyjeździe intgracyjnym fot. Adobe Stock
„Wcale nie miałam ochoty jechać na ten wyjazd integracyjny, ale mąż i koleżanki z pracy namówili mnie. Przeżyłam tam najpiękniejsze chwile w swoim życiu, nie myślałam o konsekwencjach”.
/ 27.07.2022 16:14
Zdradziłam męża na wyjeździe intgracyjnym fot. Adobe Stock

Gdzie jedziemy? – nie wierzyłam własnym uszom, gdy koleżanki wpadły do mojego pokoju z nowiną. – Co to za kolejny dziwaczny pomysł?

Wiedziałam, że szef zaplanował kolejny wyjazd integracyjny – ale żeby do stadniny?
– I jak ja mam tam chodzić w szpilkach? – jęknęłam, kołysząc na stopie zgrabny klapek.
Kaśka zachichotała.
– Pamiętasz? Przeżyłyśmy już wyścigi na quadach po bezdrożach! – przypomniała.

Oczywiście, walczyliśmy wtedy z działem kadr o skrzynkę piwa.

Pamiętam także idiotyczną grę w paintballa, gdy biegałam ubrana w koszmarny kombinezon pokryty plamami farby, w którym wyglądałam jak pomocnica malarza. Rozwaliłam sobie wówczas eleganckie balerinki, czołgając się w jakimś okopie. A teraz znowu miałam jeździć konno

Ja się przecież panicznie boję zwierząt! Nawet buldog wzbudza we mnie odruch ucieczki, a co dopiero ważący z trzysta kilo koń.

Od kilku miesięcy marzyłam o tym, żeby szefem działu PR w naszej firmie została jakaś elegancka laska, a nie ten szurnięty skaut, Michał.

Wtedy na integrację jeździlibyśmy do SPA. Wyobraziłam sobie jednak dyrektora z maseczką z zielonej glinki na twarzy i padłam ze śmiechu.

Z pistoletem do paintballa wyglądał przynajmniej jak wojownik. Pewnie o to właśnie chodziło…

– Nie wiem, jak wy, dziewczyny, ale ja tam nie zrezygnuję tym razem z wysokich obcasów – zapowiedziałam butnie. – Najwyżej będą musiały mi służyć jako ostrogi. W końcu to mój mąż namówił mnie na wyjazd. Nie rozumiał moich rozterek.

Po przyjeździe na tę głuchą wieś spuściłam z tonu

Jak okiem sięgnąć, rozciągały się wokół nas lasy i pola.

– Ani jednej galerii handlowej! – szepnęła teatralnie Monika i obie z Kaśką pobiegły do stajni „przywitać się z konikami”.

Wróciły jednak podejrzanie szybko, zarumienione z emocji.
– Ewka, ale tam jest ciacho – szepnęły, ciągnąc mnie za bluzkę.
– Gdzie? W stajni? Spodobał się wam jakiś koń? – parsknęłam śmiechem.
– Nie koń, tylko koniuszy. Mówię ci, boski facet! – wyprowadziła mnie z błędu Kaśka.
– No to na pewno nie będę miała okazji go poznać, bo zamierzam symulować ostrą alergię na konie – zapowiedziałam im. – Za nic w świecie nie wejdę do tej stajni, żeby tam nawet siedział sam Apollo.

– Nie wiesz, co tracisz – Monika wzruszyła ramionami.
I rozeszłyśmy się do naszych pokoi.

Wylądowaliśmy na jakimś odludziu przy stadninie koni

Wyciągnęłam z torby kolorowe kaloszki, które kupiłam specjalnie na ten wyjazd. Wyglądałam w nich całkiem zgrabnie.

Do kolacji zostało trochę czasu, więc postanowiłam się przejść. Ruszyłam wiejską dróżką pośród pól. Było całkiem przyjemnie, wiał lekki wiaterek, nad polami zachodziło na różowo słońce. Ot, taki typowy pejzaż, trochę kiczowaty i nierealny. Ale piesek na mojej drodze wcale nie był nierealny! Stał wpatrzony we mnie i strzygł uszami. Chciał zaatakować?
– Dobry Azorek, dobry – wymamrotałam, wycofując się powoli.
Potem nagle zrobiłam w tył zwrot, ruszyłam przed siebie biegiem i… po sekundzie padłam jak długa, trzymając się za kostkę!

– Jałłłł! – jęknęłam.

Spróbowałam wstać. Udało mi się, ale prawa noga bolała jak diabli.
„Nie ujdę nawet paru kroków, a już się robi ciemno – przestraszyłam się. – I jeszcze ten pies, który właśnie zbliża się do mnie... Zaraz mnie ugryzie i umrę na wściekliznę!”.

Przypomniałam sobie, że ktoś mi opowiadał, jak należy się bronić przed atakiem psa. Trzeba położyć się na ziemi w pozie „na żółwia” i zasłonić uszy rękami. Więc się położyłam i w napięciu czekałam, co się teraz stanie. Ten wstrętny kundel pewne zacznie mi obgryzać pięty!

Tymczasem usłyszałam tylko cichy gwizd, a potem jakiś zdziwiony męski głos wykrzyknął:
– A pani co tutaj robi? Ćwiczy jogę?

Powoli odsłoniłam uszy i lekko uniosłam głowę

Przed sobą miałam najzgrabniejsze męskie nogi w bermudach, jakie kiedykolwiek widziałam. Muskularne i opalone. Kiedy odważyłam się spojrzeć wyżej, moim oczom ukazał się równie piękny tors i cała reszta.
– Ja?... Wiłam się tylko z bólu, bo skręciłam kostkę – odparłam, siadając z trudem i starając się wyglądać normalnie.
– Aha. Proszę mi to pokazać – zażyczył sobie facet i pochylił się z uwagą nad moją nogą w kaloszu.
– Mogę zdjąć? – spytał po sekundzie.
– Tak, tylko…
– Ostrożnie, wiem.
Pociągnął za kalosz, który zsunął się z mojej obolałej nogi, a potem obejrzał nogę.
– Chyba rzeczywiście zwichnięta... Pomogę pani wstać i pokuśtykamy powoli do ośrodka. A tak nawiasem, Wojtek jestem.
– Ewa – mruknęłam, gdy pomógł mi wstać.

Wsparta na ramieniu Wojtka jakoś dotarłam do ośrodka, chociaż trwało to prawie pół godziny.

– Proszę nie forsować tej nogi. Na wieczór zrobimy okład i jutro zobaczymy, czy domowe leczenie wystarczy, czy też konieczna będzie wizyta u lekarza, dobrze? – zadecydował mój wybawca.

Kiwnęłam posłusznie głową. Wojtek zaprowadził mnie do sali restauracyjnej i posadził na krzesełku.

– Zaopiekują się panie koleżanką? – spytał oniemiałą Kaśkę i Monikę.
– Oczywiście – kiwnęły zgodnie głowami.
A mówiłaś, że ten facet cię nie interesuje – natychmiast napadły na mnie, kiedy tylko Wojtek zniknął za drzwiami.
– Miałam na myśli konie – wyprowadziłam je z błędu. – To był ten wasz koniuszy? Niezły – dodałam niby od niechcenia.

Jednak w głębi duszy cała płonęłam. Ten facet była naprawdę boski! Wysoki, z długimi jasnymi włosami, jak Perepeczko, kiedy grał Janosika. I pachniał jakoś tak po męsku. Skórą, rozgrzanym sianem i jeszcze czymś... Czymś nieuchwytnym… 

Stajnią! – zdałam sobie sprawę, gdy po kolacji pokuśtykałam do niego na ten okład i opatrunek.

Zupełnie inaczej niż Jarek, mój mąż. U nas już od dawna brakowało ognia...

Stanęłam w progu, bo za nic bym się nie odważyła podejść do koni. Wojtek wychylił głowę z jednego z boksów.
– A, to ty! Podejdź bliżej, będę akurat czyścił Bujana.

Pokręciłam głową.
– Co jest? – podszedł do mnie.
Boję się koni – wyznałam.
– A ludzi się boisz? – spytał
– Nie.
– To koni też nie musisz się bać. One są zupełnie jak ludzie – zapewnił mnie. – Chodź, zobaczysz!

Niepewnie weszłam do boksu.
– Konie są różne. Siwe, kare, jabłkowite.
– Wojtek znienacka złapał mnie za kucyk i przyjrzał się moim włosom. – Bułane – ocenił, nawijając sobie kosmyk na palce.

Stałam jak zaczarowana.
Nie bój się. Dotknij go, o tutaj, na karku – nakazał. – I pogłaszcz – przeciągnął dłonią po mojej szyi w dół, aż między łopatki.

Nie potrafiłam oprzeć się urokowi Wojtka

Przeszył mnie dreszcz podniecenia i posłusznie zrobiłam to, co dyktowała mi ręka Wojtka. Pogłaskałam Bujana: był aksamitny. Zanurzyłam palce w jego grzywę, tak jak Wojtek zanurzył dłoń w moje włosy, ściągając z nich gumkę, przez co opadły kaskadą. A potem to już nagle obie ręce miałam zajęte Wojtkiem, który odwrócił mnie do siebie i pocałował namiętnie. Jego usta były suche, miały smak malin. Powoli zaczął muskać wargami moją szyję. Nawet nie wiem, kiedy rozpiął mi bluzkę. Odsunął mnie lekko od siebie i wpatrywał się z zachwytem w moje ciało. Przejechał ręką między piersiami, w dół brzucha, a potem objął mnie w pasie i znowu przyciągnął do siebie.

– Ach! – jęknęłam, gdy mosiężna klamra jego paska boleśnie wpiła się w moje biodro.
Zareagował natychmiast, rozpinając ją, a wtedy ja jednym ruchem odpięłam mu guzik w spodniach, uwalniając jego pożądanie…

Ostrożnie położył mnie na pachnącym sianie; moja krótka dżinsowa spódniczka nie była żadną przeszkodą dla jego pragnień.

Nie myślałam wtedy o mężu, chciałam tylko jednego

Poczułam silne, ciepłe dłonie obejmujące moje pośladki, palce dotykające moich pośladków. Przeniknęła mnie rozkosz. Wojtek kołysał się nade mną najpierw powoli, potem coraz szybciej. Przyspieszał w miarę jak przyśpieszały nasze oddechy. Gdy w moim gardle wezbrał krzyk rozkoszy, stłumił go pocałunkiem.

Potem leżeliśmy jeszcze przez chwilę zmęczeni. Nagle zdałam sobie sprawę, że tuż obok mnie spokojnie stoi Bujan, który był świadkiem naszych uniesień, a ja już się go nie boję. Wojtek podniósł się pierwszy:
– Chodź, zrobię ci ten opatrunek.
Zaprowadził mnie do swojego pokoju. Noga była opuchnięta, ale nie wyglądała bardzo źle. Zrobił kompres i owinął mi stopę bandażem.
– Mogę zobaczyć drugą? – spytał.
– Ale ona jest zdrowa – zdziwiłam się.
– Jesteś tego pewna? – zamruczał.

Nie byłam… Wojtek ujął moją stopę w dłonie i delikatnie wymasował każdy palec. Już myślałam, że znalazłam się w niebie, gdy…
– Jeszcze nie jestem pewny, czy wszystko jest w porządku – stwierdził, unosząc ją do ust.
Jego gorący język wśliznął się między palce. Miałam wrażenie, że tym językiem sięga mego wnętrza i rozpala w nim płomień, w którym spalam się na popiół.
– Podobno miałaś nigdy nie wejść do stajni – stwierdziła z przekąsem Kaśka, gdy wróciłam w końcu do pokoju. Wyciągnęła z moich włosów źdźbło siana. I wtedy zdała sobie sprawę z tego, że jej obiekt pożądania wybrał mnie.

Ciekawe, co by na to powiedział Jarek? - zapytała, a mnie przeszedł dreszcz, tym razem nie mający nic wspólnego z podnieceniem. Nie wiem, czy nie zechce zemścić się na mnie i nie wyjawi, co tak naprawdę robiłam na tym wyjeździe...

Czytaj także:
„Moja bratanica kupuje sobie miłość za pieniądze ojca. Nie widzi, że jej ukochanemu zależy tylko na nich…”
„Przyjaciółka odbiła mi męża, ale gdy stracił władzę w nogach, porzuciła go. Ja za to pozwoliłam mu wrócić…”
„Rodzina męża mówi, że umarł z miłości do mnie. A on po prostu zapił się na śmierć po tym, jak od niego odeszłam”

Redakcja poleca

REKLAMA