Umiałem poruszać się o białej lasce, ale bałem się, że na coś wpadnę, kogoś potrącę albo stracę orientację, czujność i wejdę pod samochód.
Z wyprawy do pobliskiego osiedlowego sklepiku wracałem spocony i zestresowany. A co tu dopiero mówić o jakichś dalszych wyprawach w mniej znane miejsca czy jeździe komunikacją miejską? Na samą myśl denerwowałem się bardziej niż przed egzaminem maturalnym. Reks zmienił to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dzięki niemu poczułem się na ulicy pewniej i poruszałem się szybciej. Wiedziałem, że przeprowadzi mnie obok przeszkód, ostrzeże, jeśli coś będzie nie tak. Ufałem mu bezgranicznie, a on nigdy tego zaufania nie zawiódł. Stał się moimi oczami, moim gwarantem bezpieczeństwa.
Przecież takie są przepisy!
Myślałem, że ludzie to rozumieją i szanują, zwłaszcza że w ostatnich latach dużo się mówiło i pisało o tym w mediach. Jak się okazało, nie wszyscy.
To było tydzień temu. Umówiłem się ze swoją dziewczyną na kolację w naszej ulubionej restauracji, niedaleko domu. Przyszedłem jak zwykle z Reksem. Agnieszki jeszcze nie było, więc poprosiłem kelnerkę o wskazanie stolika.
– Chyba ten pies tu nie wejdzie? – usłyszałem nagle z prawej strony sali oburzony męski głos.
– Chodzi panu o mojego Reksa? – zapytałem, zwracając się w tamtą stronę.
– No przecież! A widzisz tu, człowieku, innego psa?
– Nie widzę, bo jestem niewidomy. A to mój pies przewodnik. Ma na sobie specjalną uprząż. Nigdzie bez niego się nie ruszam, bo czuję się wtedy jak dziecko we mgle. A zresztą, co tu dużo tłumaczyć. Na pewno zna pan przepisy i wie, że Reks ma prawo tu być – odparłem.
Zazwyczaj takie wyjaśnienie wystarczało, by ktoś, komu nie podobała się obecność psa, zmienił zdanie. Ale nie tym razem.
– A ja mam prawo spokojnie zjeść kolację z żoną! Do siedzenia przy stole pies ci niepotrzebny. Może zostać na zewnątrz! – warknął mężczyzna.
– Zapewniam, że Reks nie zakłóci państwu spokoju nawet na sekundę. Gdy już usiądę, położy się pod stolikiem i choćby nie wiem co się działo, łba nie podniesie, nie zapiszczy, nie zaszczeka. Tak został wyszkolony – starałam się jeszcze tłumaczyć.
– Akurat uwierzę! Przecież to tylko pies, głupie zwierzę. Nie wiadomo, co takiemu do łba strzeli. Jeszcze mi kobitę pogryzie albo z talerza coś ściągnie. A w ogóle co na to sanepid? Przecież taki pies to jedno wielkie siedlisko zarazków… – ciągnął.
Nie ukrywam, zrobiło mi się bardzo przykro. Nie wiedziałem, dlaczego ten mężczyzna tak atakuje mnie i mojego Reksa. Przecież nie zrobiliśmy nic złego! A mój pies nie był żadnym zagrożeniem epidemiologicznym.
Nie mam pojęcia, skąd mu to przyszło do głowy! Gdyby powiedział, że on lub żona mają uczulenie na sierść albo że na przykład boją się psów, na pewno bym to zrozumiał i starał się znaleźć jakieś wyjście. Nie jestem człowiekiem, który korzysta ze swoich praw kosztem innych. Ale on wyraźnie szukał zaczepki, chciał mi dopiec.
A może po prostu nie lubił psów? W każdym razie czułem, że cokolwiek bym powiedział, i tak go nie przekonam. Nie chciałem się kłócić ani słuchać dłużej jego komentarzy, więc postanowiłem wyjść. Pomyślałem, że poczekam na Agnieszkę na dworze i pójdziemy gdzie indziej. Zrobiłem dwa kroki i…
– A gdzie się pan wybiera z tym pięknym i mądrym psem? – usłyszałem nagle za plecami kobiecy głos.
Dochodził z lewej strony sali. Odwróciłem się.
– Przepraszam, to do mnie?
– Tak, do pana… – odparła kobieta.
– Wychodzę. A właściwie wychodzimy. Nie chcę awantur…
– I czas najwyższy, restauracje są dla ludzi, a nie dla psów – dobiegło mnie z prawej strony sali.
Domyśliłem się, że to mężczyzna, który przed chwilą mnie atakował. W jego głosie były duma i triumf. Nie widziałem tego, ale czułem, że jest z sobie bardzo zadowolony. Zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno.
– No właśnie, dla ludzi. A pan zachowuje się jak ostatnie bydlę! I coś mi się wydaje, że nie tylko ja tak uważam! – odparowała kobieta.
Wybuchła kłótnia. Stałem w drzwiach, słuchałem i nie ukrywam, robiło mi się coraz milej na sercu, bo okazało się, że innym gościom też nie spodobało się zachowanie faceta.
Nawet nie dokończyli kolacji
Oj, dostało mu się… Usłyszał, że nie ma za grosz empatii, że skoro pies mu się nie podoba, to powinien zmienić lokal, że nikt nie chce słuchać jego chamskich komentarzy. Próbował odpowiadać, pyskować, ale nie bardzo mu to wychodziło. Musiało go to bardzo zaboleć, bo chyba nawet nie dokończyli z żoną kolacji. W pewnym momencie usłyszałem zgrzyt gwałtownie odsuwanych krzeseł i szybkie kroki.
– Co za parszywe miejsce! Nasza noga tu więcej nie postanie! – warknął do kelnerki.
– I bardzo dobrze. Bo jak słusznie zauważyła tamta pani, to restauracja dla ludzi. I psów – odparowała, a potem wzięła mnie pod rękę.
– Teraz zaprowadzę pana do stolika. A potem podam coś do picia. I panu, i Reksowi – powiedziała do mnie ciepło.
– Dziękuję, dziękuję wszystkim państwu! – krzyknąłem wzruszony.
– Nie ma za co. Jak ktoś nie umie się zachować, to trzeba przywołać go do porządku – odparła kobieta, która pierwsza wzięła mnie w obronę.
Agnieszka przyjechała na spotkanie pół godziny później. Okazało się, że na drodze była jakaś stłuczka i utknęła w korku. Gdy wpadła do restauracji, emocje już opadły. Ja popijałem spokojnie aperitif, inni goście rozmawiali cicho przy swoich stolikach, a Reks drzemał przy moich nogach.
– O rany, przepraszam… Pewnie się wynudziłeś, jak tak na mnie czekałeś… Bardzo jesteś zły za spóźnienie? – zapytała.
– No coś ty, przecież to nie twoja wina! A poza tym wcale się nie nudziłem. Wręcz przeciwnie, dowiedziałem się czegoś bardzo miłego, a wręcz pokrzepiającego.
– A mianowicie?
– Że chociaż na świecie ciągle nie brakuje ludzi, którzy nie mają zrozumienia i serca dla osób niepełnosprawnych, to tych, którzy mają, jest więcej.
Czytaj także:
„Jestem niepełnosprawny i mam prawo parkować >>na kopercie<<. Niestety, urzędników nie obchodzi człowiek, a procedury…”
„Mój brat jest niepełnosprawny intelektualnie, ale wcześniej ode mnie wiedział, że facet, z którym się spotykam to gnida”
„Mój narzeczony stracił nogę w wypadku. Rozważam odwołanie ślubu, bo nie chcę niepełnosprawnego męża”