Historia mojej rodziny jest dość nietypowa. Chociaż obecnie nikogo to nie dziwi, to kiedy byłam mała, posiadanie dziecka bez ślubu nie było czymś powszechnym.
Moi rodzice poznali się w liceum, gdzie uczęszczali razem do tej samej klasy i wkrótce się w sobie zakochali. Los tak sprawił, że pojawiłam się dokładnie trzy kwartały po ich wspólnym wyjeździe na Mazury ze znajomymi. Kiedy wyszło na jaw, że jestem w drodze, obie rodziny wpadły w panikę – w końcu zbliżała się matura, później miały być studia, a tu nagle pojawia się sprawa niemowlaka!
Przecież to wbrew tradycji...
Na szczęście sytuację szybko udało się opanować: opiekę nade mną przejęła babcia Marysia (mama taty), która akurat przeszła na nauczycielską emeryturę. Dzięki temu moi rodzice mogli spokojnie zdać maturę i rozpocząć studia.
Na początku najbardziej o ślub zabiegały babcie, a zwłaszcza babcia Jadzia – osoba głęboko religijna, która utrzymywała bliskie kontakty z duchownymi.
– Jak to może tak być? – martwiła się. – Przecież to wbrew tradycji...
Ale wtedy do akcji wkroczyli dziadkowie, którzy stanowczo się sprzeciwili.
– Przecież oni są jeszcze młodzi, bez dachu nad głową i stałego zatrudnienia! – przekonywali. – Jaka to podstawa do zakładania rodziny? Na razie niech każde zostanie u swoich rodziców, mogą się spotykać, kiedy chcą! A jak już staną na nogi i dojrzeją, to wtedy można myśleć o ślubie!
Mama zawsze powtarza, że nigdy nie przestanie być dziadkowi wdzięczna za tę decyzję. Zwłaszcza że niedługo potem oboje rodzice poznali nowych partnerów!
Rozpoczynając edukację szkolną, miałam nietypową sytuację rodzinną – oprócz rodziców w moim życiu byli także ich nowi partnerzy. Szczerze mówiąc, nigdy nie postrzegałam tego jako czegoś niezwykłego. Nawet gdy później poznałam, jak wyglądają standardowe rodziny, wcale nie czułam się przez to gorzej.
Wręcz przeciwnie – taki układ bardzo mi pasował! W końcu na każde święto czy urodziny dostawałam podwójną porcję upominków, mogłam jeździć dwa razy na wakacje, a do tego miałam własne kąciki zarówno w domu mamy, jak i taty, którzy na dodatek mieszkali tuż obok siebie!
Fajne było też to, że dostawałam ubrania i różne rzeczy po rodzeństwie z obu rodzin, a czas często spędzałam na wspólnych zabawach, odwiedzając dziadków po jednej czy drugiej stronie na wsi.
Oczywiście nie każdemu odpowiadało to, jak żyliśmy. Pamiętam plotkujące sąsiadki, które uważały nasze układy za dziwne i sprzeczne z tradycją. Ale prawda jest taka, że tworzyliśmy kochającą się, harmonijną rodzinę. Między nami panowała świetna atmosfera. Przykładowo mama z macochą często spędzały czas na wspólnym przygotowywaniu wypieków, podczas gdy obaj tatusiowie wybierali się razem na wędkowanie.
Kiedy przyjechaliśmy z moim ukochanym do rodzinnego domu, żeby mógł prosić o moją rękę, nie wiedział, jak to rozegrać:
– Zastanawiam się, czy powinienem rozmawiać ze wszystkimi rodzicami razem, czy może oddzielnie z każdą parą – mówił niepewnie. – Bo niby mieszkałaś z ojczymem pod jednym dachem, ale...
– Przecież z biologicznym tatą też się widywałam każdego dnia – przerwałam mu. – A poza tym, bez różnicy, do kogo się zwrócisz, bo i tak obaj dadzą ci popalić za to, że chcesz im zabrać ich małą księżniczkę! – roześmiałam się.
Zgodnie z moimi przewidywaniami, obaj moi ojcowie – biologiczny i Marek – porządnie przepytali mojego Tomka o jego życiowe plany, nim w końcu dali zgodę na związek z „tym utrapieniem" – bo tak właśnie mnie nazwali! Natomiast mama wraz z Aldonką, żoną taty, od pierwszej chwili pokochały zarówno mojego przyszłego męża, jak i podarowany mi pierścionek.
-- Kiedy twój tata się dowiedział o mojej ciąży, od razu przybiegł się oświadczać – powiedziała mama z rozmarzeniem, przyglądając się szafirowej obrączce, którą sama wskazałam w sklepie. -- Zabrał wtedy obrączkę swojemu tacie i próbował mnie przekonać, że odłożył na nią pieniądze! A była zdecydowanie za duża, bo męska...
Ruszyliśmy z organizacją ślubu
Trzeba było zaliczyć kurs przedmałżeński, dopiąć, kogo zaprosimy, wybrać wzór zaproszeń i zdecydować, co na siebie włożymy. Na poszukiwania mojej sukni wybrałam się z całą ekipą – mama, macocha Aldona i jedna siostra pojechały ze mną do Londynu, gdzie mieszkała moja druga siostrzyca.
Pewnie niewiele panien młodych może się pochwalić, że podczas wybierania ślubnej kreacji towarzyszyła im aż czteroosobowa kobieca drużyna! Na szczęście szybko trafiłam na idealną – elegancką w swojej prostocie suknię, która nie zrujnowała budżetu. Dzięki temu mama z macochą mogły się później we wsi chwalić, że ich synowa ma kreację prosto z Wielkiej Brytanii!
Następnego dnia, wciąż lekko zmęczeni, udaliśmy się razem z Tomkiem omówić program muzyczny z kapelą, która miała grać na weselu.
– Bez dziwnych konkurencji, gdzie rodzina musi się wygłupiać! – oświadczyłam zdecydowanie. – Na jednym przyjęciu widziałam, jak podchmielony wujaszek przewrócił się z ciotką na plecach i bidulka została bez dwóch przednich zębów!
– Spokojnie, gwarantujemy elegancki poziom rozrywki – odparła śpiewająca w zespole. – To rozumiem, że odpada też zabawa, gdzie przyszły mąż musi rozpoznać swoją partnerkę po nogach spośród innych pań? – spojrzawszy na moją reakcję, szybko dorzuciła: – To był tylko taki żart...
– Hej, a może słówko o rodzicach? – odezwał się akordeonista z kapeli. – Normalnie dziękujemy im tuż przed oczepinami, choć jeśli wolicie, możemy to zrobić na początku przyjęcia...
– W żadnym wypadku! Nie będzie żadnego dziękowania rodzicom! – ucięłam zdecydowanie.
Zdaję sobie sprawę, że rodzina Tomka mogła poczuć się urażona, ale w moim przypadku sytuacja była wyjątkowa – miałam przecież aż dwie pary rodziców. Nie wyobrażałam sobie podziękować wyłącznie biologicznym mamie i tacie, pomijając Marka i Aldonkę.
Na pewno bardzo by ich to zabolało. Z tego powodu razem z Tomkiem postanowiliśmy, że gdy emocje po weselu już opadną, odwiedzimy każdą parę z osobna. Chcieliśmy pojechać do nich z paczką porządnych czekoladek i osobiście wyrazić wdzięczność za wszystko, co dla nas zrobili.
– A więc relacje z rodzicami nie układają się zbyt dobrze? – spytała ze zrozumieniem artystka.
– Można tak powiedzieć – odpowiedziałam cicho.
Po tym, jak wreszcie wszystko zostało zapięte na przysłowiowy ostatni guzik, poczułam ogromną ulgę i zaczęłam się ekscytować nadchodzącą ceremonią.
Ani się spostrzegłam, że już nadeszła ta chwila. Cała uroczystość poszła zaskakująco dobrze – bezbłędnie wypowiedziałam słowa przysięgi, zachowałam powagę w kościele (choć trudno było się nie uśmiechnąć na widok zazwyczaj wyluzowanego Tomka, który teraz był nadzwyczaj skupiony).
Na szczęście nie poplamiłam sukni zupą, nie zaliczyłam żadnej wpadki podczas tańca weselnego, a moja fryzura przetrwała całą zabawę w nienaruszonym stanie.
Swoją drogą, utwory wykonywał facet, a nie ta wokalistka, którą widzieliśmy wcześniej. Później się okazało, że zachorowała na anginę. Szczerze mówiąc, ucieszyłam się z tej zmiany, bo ten gość naprawdę świetnie śpiewał...
– Chyba najgorsze już za nami – rzuciłam do Marka, gdy wreszcie usiadłam po zatańczeniu tradycyjnych polek z każdym z wujków.
Tomek miał gorzej – w naszym rodzie dominują kobiety...
– Różne rzeczy mogą się jeszcze wydarzyć. – Marek spojrzał na mnie z ciepłym uśmiechem. – Ale ty dziś nie musisz się martwić, przecież masz dwóch tatusiów, którzy wszystkim się zajmą...
Około dwunastej wodzirej zawołał wszystkich weselników na parkiet.
– Najpierw podziękujemy rodzicom, a później zaprosimy tu wszystkie niezamężne dziewczyny do tradycyjnego rzucania bukietu... Podobno przynosi on szczęście w znalezieniu męża... – oznajmił śpiewak.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy, podczas gdy mój Tomek zrobił się czerwony jak burak. Próbowałam zasygnalizować prowadzącemu, żeby przerwał tę zapowiedź, ale kompletnie mnie zignorował.
Gdy muzyk z akordeonem zorientował się w sytuacji, starał się przerwać występ i zabrać mikrofon śpiewającemu. Bez skutku. Gdy rozległy się pierwsze nuty utworu o cudownych rodzicach – czyli momentu przewidzianego na wręczanie kwiatów – prowadzący imprezę w końcu zrozumiał swój błąd. Natychmiast przerwał melodię i wyrwał mikrofon z rąk wykonawcy.
„Zapraszamy rodziców panny młodej do wyjścia!" – zawołał energicznie przez mikrofon.
Gdy rodzice zostali wezwani na parkiet, DJ rozpoczął swoje show.
– No proszę, co za wspaniałe małżeństwo! – wołał radośnie, a goście, świadomi naszych rodzinnych układów, chichotali pod nosem. Ze wstydu schowałam się za rękami. – No to ile lat już ze sobą jesteście?
– Do trzydziestki brakowało, ale... – odpowiedział ojciec.
Nie dałam mu dokończyć
Podbiegłam do tego nieznośnego wodzireja i zabrałam mu sprzęt. Widząc moją stanowczość, oddał go bez protestu.
– A teraz zapraszam resztę moich rodziców – oznajmiłam. – Tych, którzy mnie wychowali, czyli Aldonę z Markiem, oraz najnowszych członków rodziny! – po czym przedstawiłam rodziców mojego Tomka.
Brakowało nam prezentów dla nich, ale przynajmniej mogliśmy przekazać serdeczne życzenia. Trio kobiet sięgnęło po chustki do oczu, podczas gdy muzyk z akordeonem musiał uświadomić prowadzącemu jego pomyłkę. Ten szybko zorientował się w sytuacji i rozpoczął standardowe zabawy oczepin.
Tomek mnie hamował
– Wspaniale to rozegrałaś, kochanie – powiedział teść z uśmiechem, kiedy kręciliśmy się w rytm walca. – Za jednym podejściem skończyłaś ten cyrk i zdobyłaś serce mojej żony! Nawet nie wiesz, jak się ucieszyła, gdy usłyszała od ciebie słowo „mama"!
Cały czas byłam trochę zdenerwowana tą sytuacją. Miałam ochotę powiedzieć parę słów temu śpiewakowi, ale Tomek mnie hamował.
– Daj spokój, nie psujmy sobie przyjęcia – powiedział, uśmiechając się. – Będziesz mogła mu wszystko wypomnieć, jak przyjdziemy zapłacić.
Kiedy przyszło do rozliczenia, zamiast tego piosenkarza znów rozmawialiśmy z sympatyczną panią, która wcześniej omawiała z nami wszystkie detale.
– Naprawdę bardzo przepraszam za jego zachowanie – tłumaczyła się. – On chyba zapomniał o moich prośbach...
Ostatecznie wyszło nam to nawet na dobre. Dzięki obniżce ceny, którą dostaliśmy za te wszystkie niedogodności, mogliśmy zabrać naszych rodziców na porządny obiad do restauracji.
Czytaj także:
„Siostra zażyczyła sobie dla dzieci prezenty za fortunę, a moim kupiła najtańszą tandetę. Nie pozwolę się tak traktować”
„Chciałam ugościć synową w Święta, ale odmówiła. Myślałam, że robi mi na złość, ale prawda mnie zszokowała”
„Rodzice próbowali przejąć kontrolę nad moim życiem. Chcieli wiedzieć, z czym jem kanapki i z kim chodzę do łóżka”