Miałam wtedy 14 lat i nic do stracenia. Tak mi się przynajmniej zdawało. Ubrana w cienką kurtkę siedziałam pod dworcem kolejowym i trzęsłam się z zimna.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia uciekłam z sierocińca
Nie chciałam znów spędzić Wigilii w opustoszałym budynku w towarzystwie dyżurnej „cioci”. Rodzice innych dzieci, choć byli przeważnie ludźmi z marginesu, przynajmniej w ten jeden dzień roku zabierali je pod swój dach.
Moi starzy… zapomnieli o moim istnieniu zaraz po tym, jak policja zabrała mnie z meliny, w którą zamienili swój dom.
Przede mną odświętnie ubrani ludzie spieszyli się na wigilię. Wystawy sklepów wciąż jarzyły się tysiącem barw, zachęcając do kupna ciuchów, zabawek i… jedzenia. No właśnie. Byłam tak głodna, że aż bolał mnie brzuch.
Nie miałam pieniędzy, nie znałam tego miasta. Trafiłam tu przypadkiem – wsiadłam w pierwszy pociąg, który zatrzymał się na stacyjce w mieścinie, w której był mój dom dziecka.
– Witaj! Zgubiłaś się czy nie masz gdzie iść? – usłyszałam. Nade mną stał przymilnie uśmiechnięty facet w średnim wieku. Typ dobrego wujka.
– Może pan dać mi parę złotych na bułkę? – spytałam. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Zapraszam cię na wigilię. Najesz się i ogrzejesz – odparł, jakoś tak dziwnie taksując mnie wzrokiem.
W głowie zabrzęczał mi dzwonek alarmowy, ale wstałam i poczłapałam za nim do samochodu. Słowa „ogrzejesz” i „najesz” zagłuszyły moje obawy.
– Nie bądź taka spięta, skarbie – powiedział, kładąc mi rękę na kolanie, kiedy tylko usiadłam w fotelu pasażera.
Dotarło do mnie, że wpadłam w pułapkę
Zaczęłam krzyczeć i szarpać klamkę, ale drzwi były zablokowane, a wołanie utonęło w miejskim zgiełku.
– Jesteś słodka, gdy się boisz – zamruczał, zapalając silnik…
I wtedy stało się coś niespodziewanego. Przed jego autem wyrosła nagle drobna, starsza kobieta, która zaczęła okładać maskę torebką.
– Wypuść ją albo stąd nie odjedziesz! – krzyczała.
– Przeklęta starucha! – syknął facet i dodał gazu, napierając na kobiecinę. Ale babcia ani myślała ustąpić.
– Policja! Wezwijcie policję! – zawołała w stronę przechodniów. Nikt nie zareagował, ale kilku gapiów się zatrzymało…
– Spadaj, gówniaro! – syknął „wujek”, odblokowując drzwi
i wypychając mnie na zewnątrz. Byłam ocalona.
Przypadkowa staruszka uratowała mnie przed zboczeńcem
Aniela (trudno o bardziej adekwatne imię w tej sytuacji) zaprosiła mnie do swojej skromnej kawalerki. Miała już wiele lat, była samotna, utrzymywała się z upokarzająco niskiej emerytury. Ale podzieliła się ze mną wieczerzą i domowym ciepłem.
Tamtego wieczora długo szlochałam wtulona w jej pachnący nalewką z bursztynu sweter…
Tak się zaczęła nasza niezwykła przyjaźń. Aniela nie mogła mnie adoptować, sąd uznał, że jest na to za stara i zbyt biedna. Ale mogłam spędzać u niej wolne dni.
Dzięki niej skończyłam studia, mam rodzinę, pracę.
I choć od tamtego zdarzenia minęło już kilkanaście lat, a Anieli nie ma wśród nas, ciepło i miłość, które od niej dostałam, wciąż we mnie żyją.
I dzielę się nimi z innymi.
Założyłam rodzinę i stworzyłam ciepły dom dla porzuconych dzieci
W każde święta do stołu wigilijnego zasiadamy: mój mąż, ja, dwójka naszych dzieci oraz… kilkoro innych powierzonych nam urwisów.
Jesteśmy zawodowym rodzinnym pogotowiem opiekuńczym. Z izb dziecka, szpitali, czasem nawet wprost z ulicy trafiają do nas dzieci niechciane.
Chcę chronić je przed wszelkimi czającymi się w mroku wielkomiejskich neonów „wujkami” i przekazywać im, co przed laty zaszczepiła we mnie Aniela.
Każde ocalone dziecko, każdy jego uśmiech, a nawet każdą wspólnie uronioną łzę uważam za swój największy wigilijny cud.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
„W święta zawsze wszystko jest na mojej głowie. Marzy mi się Wigilia w swoim domu, w ciszy i samotności”
„W Wigilię mój kochanek miał zostawić żonę i spędzić święta ze mną. Wyłączył telefon i napisał, że nie dał rady”
„Całe życie wstydziłam się niepełnosprawnej matki. Dziś oddałabym wszystko, by wyjść z nią na chociaż jeden spacer”