Żaden hotel ani pensjonat nie wchodził w grę
– Zobaczysz, będzie tak jak zawsze. Najpierw gadanie, że w tym roku to już na pewno musimy gdzieś się wyrwać. Że to takie małe wakacje. A potem okaże się, że nie stać nas nawet na jeden dzień poza miastem.
– Kochanie, nie denerwuj się, damy radę – mówiłem, ale trochę zaczynał mi się już udzielać jej zły humor.
No bo faktycznie nie byliśmy rodziną, co to może sobie pozwolić na „długi weekend na Riwierze Włoskiej”, „piknik wśród pól lawendy w Prowansji”, „tydzień pod piramidami” czy nawet „cztery dni nad Bałtykiem”. Tak, przeglądaliśmy oferty w prasie i w Internecie. Jednak zawsze było jakieś „ale”.
No więc dokąd wyjechać na długi weekend z dwójką dzieci i psem?
– A ma być ciepło – westchnęła Ludka ni z tego ni z owego, kiedy już się dość nakrzyczała „że się nie uda”.
– Podobno…
– A my będziemy znów w tym dusznym bloku, w tym śmierdzącym mieście siedzieć i wdychać spaliny i kurz! – spojrzała na mnie oskarżycielsko, jakbym to ja był wszystkiemu winien.
Dziwne, ale pod wpływem jej wzroku tak się zresztą poczułem.
– Przecież cały czas myślimy, co zrobić, żeby jednak gdzieś wyjechać…
– Myślimy, myślimy i jakoś nic nie możemy wymyślić! – zaczęła kolejny atak. Miałem dość.
Powiedziałem o kilka słów za dużo, ona jeszcze więcej, a potem nastały dwa ciche dni. Nie odzywając się do siebie, oboje rozpaczliwie szukaliśmy miejsca i pomysłu na spędzenie tego długiego weekendu. Nie mamy żadnej rodziny na wsi. Ta opcja więc odpadała.
Tak naprawdę ja już miałem rozwiązanie naszego problemu. Tylko, znając Ludmiłę, wiedziałem, że to się nie uda.
Pomysł był prosty: wielką majówkę spędzić pod namiotem.
Ponieważ naprawdę było u nas krucho z pieniędzmi, dałem sobie spokój z wyszukiwaniem pensjonatów czy nawet kwater agroturystycznych. Skupiłem się na ofercie kempingowej i znalazłem kilka ciekawych miejsc.
Prognozy pogody brzmiały nadzwyczaj pomyślnie, no a namiot jest bardzo tanią formą zakwaterowania. Wiedziałem, że o tej porze roku może jeszcze ciągnąć chłodem od gruntu, więc zamiast karimat chciałem pożyczyć od brata nadmuchiwane materace i grube śpiwory bardzo dobrej firmy.
Wiedziałem, że mojej żonie obcy jest duch cygańskiego trybu życia. Nigdy nie bawiły jej wakacje pod namiotem, nawet w naszych narzeczeńskich czasach. Zawsze wolała wypoczynek typu wczasy zorganizowane i dopóki byliśmy we dwoje i oboje pracowaliśmy, tak właśnie spędzaliśmy urlopy.
Plan był prosty, lecz z gatunku niemożliwych
Ale gdy pojawiły się dzieci (mamy ośmioletnią córkę i sześcioletniego syna), Ludka najpierw długo była na urlopie wychowawczym, następnie po krótkim powrocie do pracy została zwolniona. Nasze dochody dramatycznie spadły, a wydatki znacząco wzrosły.
Trzy ostatnie lata to był jeden maraton. Ja pracowałem po kilkanaście godzin dziennie, wychodząc z firmy często tuż przed północą. Na żonę spadły wszystkie obowiązki domowe. Byliśmy wykończeni i naprawdę potrzebowaliśmy wakacji. Zwłaszcza że od dawna nie mieliśmy wakacji w lecie.
Tymczasem teraz wystarczyło wziąć dwa dni urlopu i mielibyśmy tydzień wolnego. Dlatego już w marcu obiecałem sobie, że choćby nie wiem co, wyjedziemy gdzieś na ten długi weekend.
Wieczorem, kiedy dzieciaki już spały, a my siedzieliśmy w kuchni przy herbacie, zdobyłem się na odwagę. Prawie na jednym wydechu powiedziałem, że moglibyśmy pojechać na biwak w uroczym miejscu na Roztoczu, bo znalazłem obiecujący kemping.
– Tani, ale ze wszystkimi wygodami – przekonywałem Ludmiłę. – Są tam nowe łazienki i gorąca woda. Jest pomieszczenie gospodarcze, gdzie można przygotować posiłek.
Reakcja żony nie zaskoczyła mnie.
– Zwariowałeś! – wybuchła. – Za wcześnie na wakacje pod namiotem! I jakim namiotem? Nie mamy przecież…
– Brat mi pożyczy – wtrąciłem.
Udała, że nie słyszy, i ciągnęła dalej:
– Dopiero co wiosna się zaczęła. Nie za zimne noce? A poza tym, co to dla mnie za odpoczynek? Wiesz, co ja o tym myślę. Jeśli mam mieć na głowie gary, całe to zmywanie i gotowanie, to wielkie dzięki za taki odpoczynek. Ty oczywiście – jak to facet – bujasz w obłokach. Marzy ci się wypad jak za starych harcerskich czasów. Ale mamy dzieci!
– Przypadkiem o tym wiem – powiedziałem. – Oraz wielkiego psa.
Ludka popatrzyła na mnie, a później nieoczekiwanie się roześmiała. Ale zanim zdążyłem do niej dołączyć, stała się rzecz przedziwna – i zrozum tu kobiety! Moja żona rozpłakała się.
– Wiedziałam, że to się nie uda – chlipała, ocierając twarz rąbkiem obrusa.
– Co mi do głowy strzeliło, żeby tak się napalać na ten długi weekend.
– Posłuchaj, Ludeczko – odezwałem się, biorąc ją za rękę. – Zaufaj mi. Będzie fajnie. Dzieciakom się spodoba. Odpoczniemy. Przysięgam, że zajmę się garami. Nic nie będziesz musiała tam gotować ani zmywać. W końcu, co tracimy? Jak ci powiedziałem, znalazłem mały kemping. Bardzo tani, bo facet, który jest właścicielem, dopiero w tym roku zaczyna i weekend majowy traktuje jako generalną próbę przed rozpoczęciem sezonu. Są wszystkie udogodnienia. Są tam nawet domki i nadal ma wolne miejsca. Tyle że domki są droższe niż miejsce na polu namiotowym i nie do końca jeszcze wyposażone… Proszę, zgódź się. Tam jest bardzo pięknie. Możemy zrobić sobie wycieczkę szlakiem malutkich wodospadów. Aha, i jeszcze facet ma rowery do wypożyczenia – przypomniało mi się, że Ludka uwielbia rower. – Możemy też zrobić wypad do Zamościa, to bardzo piękne miasto, a jest bardzo blisko. Tak rzadko dzieciaki mają szansę zobaczyć jakieś nowe miejsca. Poza tym byłyby jeszcze atrakcje biwakowe jak pieczenie kiełbasek przy ogniu… Dawidek będzie szczęśliwy, Ala też, obiecuję.
– A jeśli się przeziębią?
– Przecież, odpukać, nie są skłonne do kataru, a poza tym, gdybyśmy uznali, że jest za zimno, to ostatecznie przenocujemy w domku kempingowym. Myślę, że będą wolne miejsca… No i możemy wziąć psa, bo właściciel kempingu przewidział tam rodziny z psami – dodałem jeszcze jeden argument, który okazał się chyba przekonujący.
Żona wahała się jeszcze, ale w końcu słabym głosem powiedziała „dobrze”.
Pierwszego dnia majowego weekendu wyruszyliśmy więc w nieznane.
Kemping był dokładnie taki, jak na zdjęciach w Internecie. Pogoda dopisała, nie było nam zbyt zimno pod namiotem, nie musieliśmy więc ewakuować się do domku kempingowego.
Leżąc pod gwiazdami, czuliśmy pełnię szczęścia!
Nadrobiłem nieco ojcowskie zaległości: pograłem z synkiem w piłkę nożną, córeczkę nauczyłem grać w badmintona. Wywiązałem się z obietnicy danej żonie. Objąłem stanowisko kucharza polowego, dzieciaki wyznaczyłem jako pomocników do zmywania.
Ludmiła zaś już pierwszego dnia posmarowała się kremem z filtrem, zainstalowała na leżaku, i oświadczyła, że nie ruszy się z niego do końca pobytu.
Ale nie spełniła groźby. Na drugi dzień po przyjeździe wybraliśmy się na spacer szlakiem tak zwanych szumów, czyli małych wodospadów. Poznaliśmy przy tym miłą i zwariowaną rodzinkę etnografów z Krakowa, którzy też przyjechali pod namiot. Mieli dwie córeczki w wieku naszej, więc dzieciaki szybko znalazły wspólny język.
Wieczory spędzaliśmy razem przy ognisku, piekąc ziemniaki i kiełbaski. Etnografowie opowiadali anegdoty
z wędrówek po Polsce i innych krajach. Moje pociechy słuchały ich z rozdziawionymi buziami.
Później po wygaszeniu ogniska kładliśmy się jeszcze na chwilę na wytaszczonych z namiotu materacach i patrzyliśmy w gwiazdy. Pokazując dzieciakom Wielki Wóz, uświadomiłem sobie, że dla nich to odkrywanie czegoś zupełnie nowego. Wielką frajdę sprawiło mi obserwowanie, jak dobrze się bawią.
Cały jeden dzień spędziliśmy w pięknym Zamościu, innego jeździliśmy aż do zachodu słońca na rowerach…
To był wspaniały wyjazd. Żona mi wypoczęła i pięknie się opaliła. Dzieciaki wyhasały się na świeżym powietrzu, a ja przypomniałem sobie szczęśliwe czasy studenckich rajdów i obozów harcerskich. Za rok powtórka!