„Wcześnie straciłam mamę, a potem spadł na mnie kolejny cios. Ojciec wyrzucił mnie z domu, bo... nie jestem jego córką”

dziewczyna, której wyrzekł się ojciec fot. Adobe Stock, Lazy_Bear
„Byłam wtedy smarkulą w żałobie, której niebo spadało na głowę, a stały grunt usunął się spod nóg. Poczułam się zraniona w sposób nie do opisania, niemal nie do udźwignięcia. Nie wiedziałam, że nie mógł zrobić czegoś takiego. W świetle prawa był moim ojcem. Skoro mnie uznał, powinien się mną opiekować do czasu, gdy będę w stanie sama się utrzymać”.
/ 06.01.2023 14:30
dziewczyna, której wyrzekł się ojciec fot. Adobe Stock, Lazy_Bear

Tata nie był zbyt wylewny w uczuciach. Zresztą prawie nigdy nie było go w domu. Dużo pracował, a kiedy wracał, zwykle zamykał się w sypialni, gdzie czytał gazetę. Nie byłam zatem ukochaną córeczką tatusia, jego małą księżniczką. Nie rozmawialiśmy, nie bawiliśmy się, nie spędzaliśmy ze sobą czasu. Bardzo rzadko zdarzało się, żeby ojciec wybrał się ze mną i mamą do zoo, kina czy na spacer po starówce.

Nigdy tego nie rozumiałam. Widziałam moje koleżanki, które chodziły z ojcami na lody, uczyły się pod ich okiem jeździć na rowerze, potem na rolkach i nie pojmowałam, czemu u nas wygląda to inaczej.

– Czy tata mnie nie lubi? – pytałam mamę.

A ta, nie patrząc mi w oczy, zapewniała, że skąd, tata mnie kocha, tylko ciężko pracuje i jest zmęczony, po czym szybko zmieniała temat i zajmowała mnie czymś innym. W końcu przestałam pytać, zrozumiawszy, że jest, jak jest, i żadne moje starania tego nie zmienią. Bo długo starałam się wciągnąć tatę do mojego świata, zainteresować go sobą i moimi sprawami, ale on zazwyczaj coś odburkiwał i kazał mi zamknąć drzwi. Wychodziłam smutna i rozżalona, póki nie odpuściłam i nie pogodziłam się z sytuacją. Na tyle, na ile umiałam.

To była dla mnie straszna tragedia

W liceum łatwiej było bagatelizować, że mnie to nie rusza, bo w tym wieku każdy udaje, że nie potrzebuje starych. Ignorowanie ojca było więc łatwiejsze niż wcześniej. Na szczęście z mamą dogadywałam się świetnie. Nigdy nie miałyśmy większych starć. Oczywiście, czasem się kłóciłyśmy, jak to nastolatka z matką, ale nie mogłam narzekać. Czułam, że mama mnie kocha, bardzo, tak bardzo, by starczyło za miłość obojga rodziców...

Tamtego dnia byłyśmy razem w sklepie. Między innymi kupiłyśmy wołowinę, żeby zrobić rolady po śląsku, które tata uwielbiał, a mama robiła je po mistrzowsku. Żartowałyśmy, śmiałyśmy się i niosłyśmy wypchane siatki do domu. Na przejściu dla pieszych jeden z samochodów się zatrzymał. Drugi ominął go i wjechał prosto w mamę. Na pełnym gazie. Nawet nie zdążyłyśmy się zorientować…

Ja byłam dosłownie pół kroku za nią i to mnie uratowało. Mama przeleciała jak szmaciana lalka kilka metrów dalej. Niewiele pamiętam. Podobno strasznie krzyczałam i płakałam. Nie byłam w stanie działać. To przechodnie wezwali karetkę i policję. Przyjechali błyskawicznie i zabrali mamę do szpitala, ale nie udało się jej uratować. Zmarła w nocy.

To była tragedia. Taka, której się nie spodziewasz i która rujnuje cały twój dotychczasowy świat. Dopiero co zdałam maturę, dwa miesiące wcześniej skończyłam osiemnaście lat, co nie znaczy, że czułam się dorosła, a tu nagle zostałam półsierotą. Musiałam pogodzić się z tym, że już nigdy nie zobaczę mamy, że nie będzie jej przy mnie, gdy dostanę dyplom, nie pomoże mi w przygotowaniach do ślubu, nie pokaże mi, jak kąpać dziecko, albo co robić, gdy będzie miało kolkę, nigdy nie zobaczy kartki od wnuków na Dzień Babci…

Bałam się przyszłości bez mamy, która była kompletnie inną rzeczywistością niż ta, do której przywykłam – ciemną, zimną, straszną. Nie wiedziałam wtedy, że może być jeszcze gorzej…

Tydzień po pogrzebie, gdy wciąż nie wierzyłam, że wstaję rano i mamy naprawdę nie ma, tata podczas śniadania wyglądał na dziwnie zdenerwowanego. Dziwnie, bo zwykle był obojętny albo poirytowany.

– Musimy porozmawiać – zaczął, a ja od razu wiedziałam, że to nie będzie miła rozmowa. W życiu jednak bym nie pomyślała, że po tragedii, jaką jest utrata matki, rozjedzie mnie emocjonalny walec, kierowany przez człowieka, którego uważałam za swojego ojca.

Musisz się niedługo wyprowadzić.

– Wyprowadzić? Dlaczego? Przecież będę studiować tutaj, w Warszawie.

Ojciec wyprostował się i nie patrząc mi w oczy, oświadczył:

– Adrianna, powiem wprost, nie jesteś moją córką, nie mam dłużej obowiązku cię utrzymywać. I nie mam też zamiaru.

– Słu… słucham? – wyjąkałam.

Po prostu wyrzucił mnie z domu...

Mój szok, niedowierzanie jakby dodały mu pewności siebie. A może bezwstydu.

– To prawda. Jestem bezpłodny. Ale ponieważ mama bardzo chciała mieć dziecko, przespała się z kimś, nawet nie wiem z kim, bo nigdy mi nie powiedziała, kto jest twoim prawdziwym ojcem. Po prostu pewnego dnia oznajmiła, że jest w ciąży. „Załatwiła nasz problem”, tak to ujęła, choć nie raczyła zapytać mnie o zdanie. A potem cię urodziła, a ja jako jej mąż z automatu zostałem uznany za twojego ojca, czego nie prostowałem, ale… sama wiesz, jak było i jest między nami. Nigdy nie byłem w stanie traktować cię jak swojego dziecka, bo gdy tylko cię widziałem, tak niepodobną do mnie, od razu przypominało mi się, że moja żona i jakiś obcy facet… Znosiłem to, owszem, ale wyłącznie ze względu na nią. Skoro jej już nie ma, a ty jesteś pełnoletnia… – urwał, ja miałam sobie dośpiewać resztę. Czyli fora ze dwora, straciłaś matkę, teraz tracisz ojca, dom, złudzenia, rodzinę, wszystko…

Gapiłam się na niego, oniemiała, nie mogąc ogarnąć umysłem tego, co właśnie powiedział. Choć wreszcie pojawiło się wyjaśnienie, czemu traktował mnie tak chłodno przez całe życie. Tylko co ja miałam teraz zrobić? Śmierć matki była szokiem, traumą, końcem znanego mi świata. A ta sytuacja? Jak ją nazwać? To był kataklizm zmiatający wszystko, co znałam, wywracający rzeczywistość do góry nogami, odcinający mnie od korzeni, wyrzucający nagą i bezbronną na obcy ląd. Słowa i postawa mojego… Boże, nawet nie wiedziałam, jak mam go nazywać, skoro moim tatą nigdy się nie czuł, nie był i nie chciał być. W każdym razie poczułam się, jakby oboje moi rodzice zmarli i zostawili mnie całkiem samą.

– Masz czas do końca miesiąca na wyprowadzkę. Potem wystawię twoje rzeczy i zmienię zamki. Nie martw się, nie zostawię cię bez niczego. Tu masz pięć tysięcy złotych na wynajęcie mieszkania. Jak szybko znajdziesz pracę, to jeszcze coś ci zostanie. Na więcej nie licz.

Byłam wtedy smarkulą w żałobie, której niebo spadało na głowę, a stały grunt usunął się spod nóg. Poczułam się zraniona w sposób nie do opisania, niemal nie do udźwignięcia. Nie wiedziałam, że nie mógł zrobić czegoś takiego. W świetle prawa był moim ojcem. Skoro mnie uznał, powinien się mną opiekować do czasu, gdy będę w stanie sama się utrzymać. Powinien był też podzielić się ze mną spadkiem po mamie. Miałam prawo do części mieszkania, jej oszczędności, biżuterii… Nie było tego zbyt wiele, ale na pewno więcej niż marne pięć tysięcy, które rzucił mi na stół.

Ale nawet gdybym wtedy to wiedziała… Czy byłabym w stanie walczyć o swoje? Czy znalazłabym na to siły? Byłam tak zrozpaczona i zdruzgotana, tak zawstydzona – choć przecież nic złego nie zrobiłam – że po prostu wzięłam te pieniądze i wypłakiwałam strumienie łez, zamknięta w swoim pokoju.

Nie mogłam się zwrócić do rodziny mamy, bo… jej nie było. Dziadkowie nie żyli, a rodzeństwa mama nie miała. Żadnej ciotki, która mogłaby mnie przygarnąć, wesprzeć, poradzić. Żadnego wuja, który by swojego szwagra, a mojego tak zwanego ojca ustawił do pionu. Musiałam znaleźć siłę w sobie i zacząć żyć na własny rachunek.

Zmieniłam plany. Zamiast pójść na studia dzienne, wybrałam zaoczne i znalazłam pracę, dzięki której mogłam się utrzymać. W tygodniu byłam sekretarką, w weekendy zaś studentką. Niełatwo to było pogodzić, zwłaszcza bez żadnej pomocy ze strony rodziny, ale udało mi się. Skończyłam studia, uzyskałam dyplom. Płakałam, że mama nie mogła go zobaczyć. Śniłam o tym, że do mnie przychodzi, przeprasza za ukrywanie prawdy i powtarza, jak bardzo mnie kocha. Wiara w tę miłość pozwalała mi brać się w garść, gdy było mi ciężko.

Zażądał ode mnie pieniędzy

Ułożyłam sobie życie. Dzięki dyplomowi awansowałam w firmie, potem przeszłam do lepszej, poznałam przyszłego męża, wzięłam ślub, urodziłam dziecko… Patrzyłam na to, czego udało mi się dokonać, i byłam szczęśliwa oraz dumna z siebie, że się nie poddałam. Los nagrodził mnie za całą tę ciężką pracę, odwagę i wysiłek. Nie miałam kontaktu z mężczyzną, którego nazywałam ojcem, a który z dnia na dzień pozbył się mnie jak zawadzającej mu szafki. Mieszkałam w zupełnie innej części miasta, nasze drogi nie przecięły się nawet przypadkiem…

Aż tu nagle otrzymałam list z kancelarii adwokackiej, o istnieniu której nie miałam pojęcia. Kiedy otworzyłam kopertę, omal nie zemdlałam. „Ojciec” żądał ode mnie alimentów, w związku z tym, że po udarze, który przeszedł kilka miesięcy temu, nie mógł podjąć pracy i został właściwie bez środków do życia. Dlatego zażyczył sobie prawie dwóch tysięcy złotych miesięcznie. Nie o to chodzi, czy było mnie na to stać, czy nie. Dlaczego miałam oddawać takie pieniądze człowiekowi, który wyrzucił mnie z domu tuż po pogrzebie matki i okradł ze spadku po niej? No, cholera, z jakiej paki?!

Mąż, który był prawnikiem, wytłumaczył mi, że ja również mogłam żądać od niego opieki, alimentów, spadku, bo mi się to prawnie należało, skoro nigdy nie zaprzeczył ojcostwu, ale wtedy nie wiedziałam, a potem nie chciałam. Skoro się ode mnie odciął, nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. On nie miał takich skrupułów.

– Nie martw się, nie pozwolę, żebyś się przez niego martwiła – obiecał mąż.

Nie umiałam się nie martwić. Boże, gdzie tu sprawiedliwość? Czemu mam przez część miesiąca pracować tylko po to, by utrzymywać człowieka, który zachował się wobec mnie jak wobec… lokatorki, której nigdy nie chciał w swoim domu, i pozbył się mnie jak mebla, nie czując żadnych wyrzutów sumienia, nie martwiąc się, czy nie trafię pod most albo na ulicę. A teraz zobaczył we mnie nie tyle córkę co bankomat. Gdyby zachował się jak ojciec, którego potrzebowałam, opiekowałabym się nim w chorobie, nie pozwoliłabym mu biedować, ale w takiej sytuacji…

Mąż dotrzymał słowa. Pisał pisma, wspierał mnie podczas dwóch rozpraw w sądzie, dodawał otuchy. To było dziwaczne uczucie – coś pomiędzy niesmakiem, zażenowaniem a gniewem – być pozwaną przez człowieka, którego nie widziałam ponad dwadzieścia lat, który wyrzucił mnie z domu, bo nie byłam jego biologicznym dzieckiem, a teraz domagał się przed sądem opieki od „kochanej Adusi”, jak mnie nazywał. Sąd nie dał się na to nabrać i stanął po mojej stronie.

Mam nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę tego człowieka. Nawet w trumnie. Myślę o sobie jak o sierocie, która miała kochającą za dwoje mamę. Ojca… nie znam.

Czytaj także:
„Ojciec wyrzucił mnie z domu, bo chciałem studiować, a nie tyrać w warsztacie. Nie wpuścił mnie nawet na pogrzeb mamy”
„Urodziłam córkę, gdy miałam 19 lat. Po 3 miesiącach ojciec wyrzucił mnie z domu, bo dziecko mu przeszkadzało”
„Okazało się, że mężczyzna, który mnie wychowywał, wcale nie był moim ojcem. Ten prawdziwy zostawił moją mamę w ciąży”

Redakcja poleca

REKLAMA