„Mąż puścił rodzinne wspomnienia z dymem, żeby zarobić trochę kasy. Ta ignorancja obróciła się przeciwko niemu”

gdyby nie stary piec fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Kiedy rozbieraliśmy stary zdobiony prześlicznymi ornamentami kaflowy piec w pokoju dziennym, czułam się tak, jakby kawałek po kawałku znikała część mojej przeszłości".
/ 21.12.2024 07:15
gdyby nie stary piec fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Chciałam piec odrestaurować, lecz Stefan upierał się, że nie będzie komponować się z nową kolekcją mebli, którą zamierzał wstawić do pokoju dziennego. Jedyne, co udało mi się wynegocjować, to obietnica szczególnej uwagi ze strony ekipy remontowej podczas prac przy kafelkach.

Kiedy nie rozumiał mojego przywiązania do nich, wytłumaczyłam mu ich wysoką wartość. To właśnie wtedy zaczął przeszukiwać sieć, rozpytywać znajomych i w końcu wpadł na pomysł, żeby zarobić na nich sporą sumę pieniędzy. Typowe dla Stefana  zawsze szukał sposobów na dodatkowy dochód.

Miałam wątpliwości

Prawdę mówiąc, nie byłam przekonana do ślubu ze Stefanem, jednak według mojej kuzynki Basi, nie było dla mnie innej opcji.

– No pomyśl, w jakim ty jesteś wieku? Trzydzieści siedem lat. Przy twojej nieoczywistej urodzie i osobowości nie ma co liczyć na wymarzony ideał. Całą młodość przesiedziałaś wśród książek, chyba nie zamierzasz zostać samotną bibliotekarką z gromadą futrzaków?

– Mam alergię na sierść – odparłam.

– No widzisz, kolejny powód. Bierz Stefana, bo inaczej na starość będziesz sama jak palec.

Szczerze mówiąc, trudno nazwać mnie duszą towarzystwa. Od dziecka czułam niechęć do tego, co głośne i nachalne — czyli właściwie do całego dzisiejszego świata, w którym ciągle coś się dzieje i wszyscy się kłócą. Próbowałam uciekać od tego zgiełku, zaszywając się między regałami w bibliotece, spędzając czas z książką na kanapie albo słuchając muzyki przez słuchawki. Teraz jednak zaczynam rozumieć, że taka izolacja to nie jest najlepszy pomysł na życie.

Moja rodzina w końcu zaczęła się martwić, że zostanę „starą panną” i wzięła sprawy w swoje ręce. Postanowili znaleźć mi męża, a konkretnie upatrzyli sobie jednego kandydata — przebiegłego Stefana. Facet po rozwodzie, miał dwójkę dzieci i nadal mieszkał pod jednym dachem z eks–żoną. Miałam wątpliwości, czy coś z tego wyjdzie, ale całe to zamieszanie i presja ze strony bliskich sprawiły, że nie mogłam się nawet skutecznie bronić.

Uświadomiłam sobie nagle, że niedługo zostanę żoną, bo już za 6 miesięcy mamy ślub, i że mój narzeczony wprowadzi się do mojego mieszkania w starej kamienicy — trzech pokoi na własność. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że cały lokal wymagał kompletnej renowacji, bo dosłownie sypał się w oczach. Na dodatek musieliśmy usunąć wielgachny piec kaflowy, który stał w pokoju dziennym. Nie dość, że zajmował mnóstwo miejsca, to zupełnie nie komponował się z nowoczesnym wystrojem, jaki planowaliśmy.

To była pamiątka 

Akurat trwała rozbiórka pieca przez zdunów. Podczas gdy oni pracowali, ja siedziałam przed monitorem w moim domowym biurze. Usłyszałam, że przyszedł Stefan i poszedł do pokoju dziennego. Po chwili dotarły do mnie podniesione głosy. Ciekawa sytuacji wstałam od biurka i ruszyłam w tamtą stronę. Zobaczyłam, jak Stefan mocuje się z jakimś pojemnikiem.

– Co znalazłeś? – spytałam zaciekawiona.

– W piecu odkryliśmy skrytkę i to było tam ukryte — wyjaśnił zdun.

Kiedy Stefan otworzył pokrywę, wyjął ze środka sporych rozmiarów pakunek.

– Ech, same stare rupiecie i listy — powiedział rozczarowanym głosem.

– No to klapa. Liczyłem, że znajdziemy tam skarb — rzucił zdun.

– Może po prostu to wszystko wywalić — stwierdził mój narzeczony.

– Absolutnie nie! –krzyknęłam. – Dawaj to tutaj.

– A na co ci to? – zdziwił się Stefan, unosząc brwi.–Przecież to zwykłe śmieci.

– Ty może tak uważasz, ale dla kogoś to była ważna pamiątka. Pozwól, że wezmę — podeszłam bliżej i odebrałam mu zarówno przewiązane wyblakłą wstążką listy, jak i skrzyneczkę z drewna.

Od zawsze fascynowały mnie stare pisma i korespondencja. To dla mnie takie okno do przeszłości — dzięki nim dawno nieżyjący ludzie wciąż mogą do nas przemówić. Kiedy zajrzałam do tych konkretnych listów, odkryłam prawdziwą historię miłosną. To była korespondencja między Klementyną a jej ukochanym mężem Wojciechem, który pracował jako marynarz. Choć byli w sobie szaleńczo zakochani, los sprawiał, że rzadko mogli być razem. W listach opisywali swoje codzienne życie — ona pisała o rodzinnych sprawach i o tym, jak rosną ich dwie pociechy, podczas gdy on dzielił się wrażeniami z odwiedzanych portów i opowiadał o swojej pracy na morzu. W każdym liście czuć było ich wzajemną tęsknotę i głębokie uczucie.

Nareszcie trafiłam na coś wyjątkowego! Po tylu latach poszukiwań odkryłam dokładnie taki materiał na książkę, jakiego potrzebowałam! Znalazłam tam wszystko — poruszające uczucia, historie z minionych lat, mnóstwo detali i szczegółowych opisów.

Jedyne czego mi brakowało to wiedzy o tym, jak ta opowieść się kończy, bo listy urywają się wraz z początkiem wojny, w 1940 roku. Jaki los spotkał tych ludzi później? Moi rodzice wprowadzili się do tego miejsca dopiero w latach 50., kiedy dom stał pusty — poprzedni właściciele już nigdy tam nie powrócili. Teraz przyszedł czas, żeby wcielić się w rolę śledczego.

Cudowne imię

Postanowiłam odszukać żyjących członków ich rodziny. Chciałam przekazać im tę korespondencję i zapytać, czy mogę ją opublikować w swojej książce. Na szczęście kiedyś pracowałam w archiwum, więc wciąż mam tam sporo kontaktów, które mogą okazać się pomocne. Szczególnie że Alina, moja koleżanka z tamtego okresu i obecna przyjaciółka, jest teraz zastępczynią szefa całego archiwum.

– Ach! – westchnęła, zajmując miejsce przy kawiarnianym stoliku. Zauważyłam jej łakomy wzrok utkwiony w ciastku Marcello, które dostała ode mnie w ramach wdzięczności. – Właściwie powinnam sobie odmówić... Ale co tam, szkoda by było zmarnować takie cudo.

Mimowolnie się uśmiechnęłam.

–Znalazłaś jakieś informacje? – spytałam, gdy zjadła ostatni kęs.

–No pewnie — westchnęła, odsuwając pusty talerz i rozkładając notes na blacie. –Para małżeńska, Klaudyna i Wojciech, wychowywali dwójkę dzieci — Mariannę i Pawła. Stracili mieszkanie z powodu działalności męża w AK. Żona zabrała potomstwo i schroniła się w Kazimierzu Dolnym. Mam tu zapisany ich adres. Do dziś mieszka tam ktoś z tej rodziny — Waldemar. Cudowne imię, ma w sobie coś magicznego... – zamyśliła się z westchnieniem.

– No, zwłaszcza gdy mówią na niego Waldek albo Waldzio — wtrąciłam.

– Zawsze musisz wszystko popsuć. Co ty na to, żeby wziąć jeszcze po jednym ciastku?

– Raczej nie powinnaś...

– Daj spokój, nie żałuj. W końcu dostałaś ode mnie ten adres, no nie?

Zgoda, ale mam jedną prośbę

Kolejnego dnia wybrałam się do Kazimierza Dolnego. Mimo wyraźnego niezadowolenia Stefana postanowiłam zrobić swoje. W końcu chodziło o moją pracę i pasję. Podróż autobusem zajęła mi cztery godziny, ale było warto. Od pierwszej chwili to urokliwe miasteczko zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Zatrzymałam się na moment przed wejściem do posesji pana Waldemara. Nie mogłam oderwać wzroku od uroczego drewnianego domku, otoczonego bujnym ogrodem pełnym drzew i kwiatów. Pod ścianą kwitły przepiękne malwy, a na ganku kołysała się huśtawka.

– W czym mogę pomóc?

Usłyszałam za sobą przyjemny głos mężczyzny. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam szczupłego faceta po czterdziestce, który był trochę wyższy ode mnie. Lekko przerzedzone włosy dodawały mu charakteru... Przypominał mi wyglądem i ujmującym uśmiechem słynnego Jeremiego Przyborę. Poznałam Waldemara — to on był właścicielem domu, którego szukałam, a także wnukiem Klementyny i Wojciecha. Razem usiedliśmy na tarasie, skąd roztaczał się widok na ogród. Popijając herbatę, obserwowałam, jak Waldemar z przejęciem czyta listy pozostawione przez swoich dziadków.

– W czasie wojny moja babcia wraz z tatą i jego siostrą zamieszkała tutaj. Ten dom należał wcześniej do jej mamy i taty. Dziadek służył w AK. Do dziś trzymam ich wojenną korespondencję.

Musiałam chyba wydać jakiś radosny dźwięk, bo na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– Oczywiście, mogę je pani udostępnić. Myślę, że uda się bez problemu uzyskać zgodę rodziny na stworzenie tej książki.

– To naprawdę wiele dla mnie znaczy...

– Dla mnie też. Mam jednak jedną sprawę. Wspominała pani o rozbiórce pieca. Czy byłaby pani skłonna sprzedać mi te kafelki? Chciałbym zbudować taki piec w tym pokoju. Świetnie by pasował do tych starych mebli.

Zgodziłam się, a potem wdaliśmy się w długą rozmowę.

Czy tak ma wyglądać moje życie?

Godziny upływały niepostrzeżenie podczas naszej dyskusji o książkach, dźwiękach i filmach. W pewnym momencie, późno wieczorem Waldemar zasugerował, żebym została na noc. Dysponował wolną sypialnią dla przyjezdnych. Kolejnego dnia, po zjedzeniu porannego posiłku w ogrodzie, ruszyliśmy jego samochodem w kierunku mojej miejscowości. Podróż minęła, jak z bicza strzelił.

Gdy wybiła dwunasta i przekroczyliśmy próg mojego mieszkania, zobaczyliśmy Stefana, który pokazywał kafelki jakiemuś klientowi. W powietrzu unosił się gwar ich zażartej kłótni o cenę. Na twarzy Waldemara pojawił się wyraz niepokoju. A ja — pierwszy raz w swoim życiu — kompletnie się zagotowałam.

Nie sprzedam tych płytek, Stefan — powiedziałam stanowczo. Obydwaj mężczyźni spojrzeli w moją stronę. Klient uniósł brew i zerknął pytająco na mojego narzeczonego.

– Proszę się tym nie martwić. To tylko moja narzeczona. Płytki może pan wziąć za pięć tysięcy.

Tylko narzeczona?! – zagotowałam się.

– Te płytki należą do mnie. Nie mam zamiaru ich oddawać — powtórzyłam dobitniej. Najwyraźniej mówiłam za cicho, bo Stefan w ogóle nie zwrócił na to uwagi.

– One kosztują znacznie więcej — wtrącił się Waldemar. To przykuło uwagę Stefana. – Drzwiczki wykonane w secesji, ozdobna korona na górze, ręcznie malowane wzory. To niemal zabytkowy eksponat, pięć tysięcy to naprawdę śmieszna cena.

– Co pan tu robi? – warknął zdenerwowany klient.

–To nowy właściciel pieca — wyjaśniłam.

– Nie wiedziałem, że masz smykałkę do interesów — stwierdził Stefan z wyraźną aprobatą. Musiałam go jednak rozczarować.

– Posłuchaj uważnie — przekazuję to bez żadnej opłaty. Ten pan jest wnukiem dawnych właścicieli — Waldemar spojrzał na mnie osłupiały, podczas gdy Stefan aż kipiał ze złości.

– Nigdy się nie zgodzę, żebyś rozdawała mój dobytek.

W jednej chwili ogarnął mnie paraliżujący strach. Dotarło do mnie, że nie mogę już dłużej tego znosić. Czy naprawdę tak miałaby wyglądać moja przyszłość? Samotne życie wydawało mi się lepszym rozwiązaniem. Pozbierałam się w sobie.

Jeśli tylko mi na to pozwolisz

– Nie należy do ciebie i nigdy nie będzie twoje – wyszeptałam niepewnym tonem, ściągając z palca pierścionek i oddając mu go. – Od początku to był błąd.

Twarz Stefana zalała się czerwienią wściekłości. Wydawało mi się, że zaraz wybuchnie, ale w tej samej chwili poczułam, że Waldemar staje tuż obok mnie.

– Pani już powiedziała, co miała do powiedzenia.

– Zobaczysz, że jeszcze zatęsknisz za mną — warknął Stefan i trzasnąwszy drzwiami, opuścił mieszkanie.

Dlaczego to zrobiłaś? – odezwał się Waldemar.

Nie miałam wątpliwości, że pyta o sytuację ze Stefanem.

– Zabrakło mi chyba odwagi, żeby sprzeciwić się rodzinie. No i bałam się zostać sama...

Na jego twarzy pojawił się uśmiech, a wzrok skupił się na mnie.

– Mogę sprawić, że samotność przestanie ci doskwierać, jeśli tylko mi na to pozwolisz.

Od dwóch lat mam swój kąt w Kazimierzu, mieszkam w zabytkowym budynku, w którym główną ozdobą jest przepiękny piec kaflowy. Teraz pracuję nad finałem książki opowiadającej historię miłosną rodziców mojego teścia. Co jakiś czas dopada mnie niepokojąca myśl — jak potoczyłyby się losy ludzkości, gdyby dawniej wszyscy rozmawiali wyłącznie przez komórki...

Magdalena, lat 40

Czytaj także: „Święta spędziłam samotnie w szpitalu. Dzieci się na mnie wypięły, bo po co im schorowana matka przy wigilijnym stole”„Córka ukradła mi z konta ostatnie 500 zł, bo chciała iść na Sylwestra. Dałam jej solidną nauczkꔄMyślałam, że mąż dorabiał w Święta jako Mikołaj. Okazało się, że te przebieranki wcale nie były dla dzieci”

 

Redakcja poleca

REKLAMA