„Kiedyś biegałam maratony i myślałam, że w dniu wypadku straciłam nie tylko nogi, ale i swoje życie. Myliłam się”

matka córka.png fot. Adobe Stock, fizkes
„W końcu dotarła do mnie straszna prawda: nigdy już nie będę chodzić. Miałam ochotę wyć! Nie mogłam uwierzyć, że spotkało mnie takie nieszczęście. Z silnej kobiety, która brała udział w maratonach, stałam się inwalidką. Na szczęście był ktoś, kto nie pozwolił mi się poddać”.
/ 19.07.2023 20:15
matka córka.png fot. Adobe Stock, fizkes

Bieganie było naszą rodzinną pasją. Najpierw moją i męża, potem także córki.

Uwielbialiśmy brać udział w maratonach, ale na to potrzebne były fundusze. Na szczęście oboje z Mirkiem dobrze zarabialiśmy, prowadząc rodzinną firmę. Zawsze udawało nam się odłożyć co nieco na starty. Tym razem maraton miał się odbyć w Pradze.

Wybierałam się na niego sama, bo Mirka trzymały sprawy firmowe, a córka miała jakieś egzaminy. Obiecali mi jednak oboje, że będą mocno trzymać za mnie kciuki. Wiedziałam, że nie wygram, ale sam udział w tej prestiżowej międzynarodowej imprezie był dla mnie powodem do ogromnej radości.

Miałam jechać całą noc, żeby rankiem dotrzeć do Pragi

Rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu autokaru, podłożyłam pod głowę poduszkę, żeby się przespać kilka godzin. Monotonny szum silnika i kołysanie sprawiły, że szybko zmorzył mnie sen.

Obudził mnie gwałtowny wstrząs, huk i brzęk sypiącego się szkła. W tym samym momencie poczułam potworny ból i zapadłam w ciemność.

Ocknęłam się w szpitalu.

– Gdzie ja jestem? Co się ze mną dzieje? – jęknęłam przerażona.

Do mojego łóżka podeszła pielęgniarka. Dotknęła mojej ręki i powiedziała, że zaraz zawoła lekarza.

– On wszystko wyjaśni – dodała.

Po jakimś czasie w drzwiach stanął lekarz. Był w średnim wieku, poważny, w okularach. Budził zaufanie.

– Co mi jest, panie doktorze?

Usiadł obok mnie i spokojnie, powoli, starannie dobierając słowa, wyjaśnił, co się stało. Miałam wypadek. W autokar, którym jechałam, wpadł rozpędzony tir. Staranował nasz pojazd właśnie po tej stronie, po której siedziałam. Kilka osób zginęło. Ja miałam szczęście – przeżyłam. Ale uderzenie zmiażdżyło mi obie nogi…
Byłam w takim szoku, że nie bardzo mogłam zrozumieć, co się stało.

Dotarła do mnie straszna prawda: nigdy nie będę chodzić

Miałam ochotę wyć! Z biegaczki, zwyciężczyni wielu sportowych zmagań, kobiety niezależnej, sprawnej i wysportowanej, stałam się kaleką!

Czas po amputacji to wielomiesięczne zmagania. I koszmar uczenia się, jak żyć z kalectwem. Poznawałam swój znajomy dotąd, poukładany świat z zupełnie innej perspektywy – wózka inwalidzkiego. Wszystko było inne, choć niby takie samo – kuchenne blaty, wieszaki, meble nagle takie wysokie, niedostępne.

I te koszmarne schody! Nie mogłam się pogodzić z ograniczeniami, choć mąż znalazł dla mnie wózek, którym mogłam poruszać się swobodnie, a także zatrudnił fachowców, aby przystosowali dom do moich potrzeb.

Potem nastały miesiące apatii. Rodzina na wszelkie sposoby próbowała mnie z niej wyciągnąć. Powoli uczyłam się poruszać na wózku, który zastępował mi nieistniejące nogi, i z niego wykonywać codzienne czynności.

Wróciłam nawet do pracy w naszej rodzinnej firmie i znów prowadziłam księgowość. Nadal jednak byłam zamknięta w sobie, cicha i obojętna.

Któregoś dnia Żaneta oznajmiła, że założyła mi profil na portalu społecznościowym. Wyśmiałam ją!

– Ty chyba oszalałaś! Ciekawe, co ja mam z tym zrobić?!

– Chociaż spróbuj, mamo! – nalegała. – Może zawrzesz jakieś znajomości i będziesz miała z kim korespondować.

– Niby kto chciałby zawierać znajomość z kaleką, która porusza się na wózku?! – rozzłościłam się.

– Chociaż spróbuj, proszę! – nie dawała mi spokoju córka.

Nie wytrzymałam!

Zaczęłam krzyczeć coraz głośniej, wylewając wszystkie tamowane dotychczas uczucia. Wrzeszczałam, że świat mi się zawalił, że życie się dla mnie skończyło, a ona zawraca mi głowę głupotami.

Krzyczałam, chcąc, żeby do mojej córki dotarło, jak ciężko jest nauczyć się posługiwać wózkiem komuś, kto dotąd bez problemu posługiwał się sprawnymi nogami. Jak bardzo bolą te odjęte kończyny, ręce, które teraz muszą dźwigać ciężar ciała przy przenoszeniu się, chociażby na łóżko, plecy od ciągłego siedzenia.

Żaneta patrzyła na mnie najpierw z przestrachem, a potem z coraz większym smutkiem. Kiedy skończyłam, wstała i ruszyła ku drzwiom.

Odwróciła się jeszcze i powiedziała:

– Ja wiem, że ci ciężko, mamo. Że ci runął świat. Ale przecież żyjesz i masz nas… A my cię kochamy.

Te słowa, wypowiedziane cichym głosem, niemal szeptem, wstrząsnęły mną mocniej, niż gdyby zostały wykrzyczane.

Chciałam zatrzymać córkę, coś powiedzieć, ale ona już wyszła.
Płakałam kilka godzin. Zrozumiałam, że moi bliscy także przeżyli tragedię, że mojemu dziecku jest ciężko, bo samo doznało traumy, a ja jeszcze dokładam mu cierpień, zamiast starać się zacząć nowe życie po dramacie.

Wreszcie otarłam łzy i podjechałam do biurka, na którym obok komputera Żanetka położyła kartkę z hasłem do mojego profilu. Włączyłam komputer i zalogowałam się. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że mam kilka wiadomości. Jedną z osób, które wpisały się na moim, profilu była Dorota. Ona także nie chodziła, ale… brała udział w biegach. Na wózku! Nie mogłam w to uwierzyć!

Jak to możliwe, że można uprawiać sport?!

Zaczęłam szukać w sieci i okazało się, że są specjalne wózki inwalidzkie skonstruowane tak, by można było na nich uprawiać różne sporty. I że ludzie to robią i cieszą się życiem – mimo kalectwa.

Postanowiłam wreszcie zmierzyć się z moją ułomnością. Traktowałam to jak sportowe wyzwanie. Jeszcze jeden maraton, tyle że dłuższy. Moi kochani najbliżsi byli uszczęśliwieni. Żaneta znów zaczęła przychodzić do mnie ze swoimi szkolnymi sprawami, a Mirek miał łzy w oczach, kiedy któregoś wieczoru przytuliłam się do niego i powiedziałam, że nie przestałam go kochać.

– Wróciłam z dalekiej podróży, kochany – szepnęłam. – Teraz już wszystko będzie dobrze.

Nie od razu było dobrze. Stany apatii wracały, ale już coraz rzadziej.

Nadal myślałam o Dorocie, która biegała na wózku

Skontaktowałam się z nią i opowiedziałam o sobie. Choć była kaleką od urodzenia, doskonale mnie rozumiała. Bardzo chciałam powrócić do biegania, nawet na wózku, ale nie wiedziałam, jak powiedzieć o tym bliskim.

Wreszcie zebrałam się na odwagę.

– Wiesz, kochany – zwróciłam się do męża. – Czytałam w internecie o osobach, które biorą udział w biegach na wózkach inwalidzkich…

– Myślałem o tym, bo wiem, jak kochasz te zawody, ale bałem się nawet wspomnieć o takiej możliwości, bo nie wiedziałem, jak zareagujesz – wszedł mi w słowo Mirek.

Roześmiałam się, bo ja przecież obawiałam się tego samego.
Przedyskutowaliśmy sprawę całą rodziną. Córka była wręcz zafascynowana perspektywą biegania w maratonie na wózku inwalidzkim.

– Fajny pomysł – powiedziała. – Tylko na takim zwykłym będzie ci ciężko. Przydałby się profesjonalny…

– Taki wózek kosztuje majątek – westchnęłam – a moja rehabilitacja i przeróbki w domu już i tak pochłonęły krocie.

Spróbuję na tym, który mam

Zaczęłam treningi. Oj, ciężko było! Na początku zawsze ktoś mi pomagał, popychając wózek, ale i tak ręce bolały mnie potwornie od kręcenia kółkami. Dłonie miałam w bąblach, pomimo rękawiczek. Po treningu z ulgą przesiadałam się na mój elektryczny wózek, którym poruszałam się po domu. Zaczęłam doceniać jego zalety.

Bliscy wspierali mnie, choć obawiali się, że zanadto się forsuję. A ja uparłam się, że któregoś dnia wystartuję jednak w Pradze, tak jak o tym marzyłam.

Podzieliłam się swoimi marzeniami z rodziną. Rozumieli mnie, ale Mirek miał wątpliwości, czy dam radę na moim ciężkim nieporęcznym wózku.

Żaneta przez chwilę patrzyła zamyślona w dal, ale zaraz rozpromieniła się i uściskała mnie.

– Pojedziesz, mamuś, do Pragi i wystartujesz w tym maratonie na profesjonalnym wózku! Obiecuję ci to!

– Dziękuję ci, kochanie za dobre chęci – odwróciłam głowę, by ukryć łzy wzruszenia – ale na pewno nie zgodzę się na jego kupno. Wystarczająco dużo kosztował ten elektryczny, dzięki któremu mogę wygodnie poruszać się po domu. Nasza firma prosperuje nieźle, ale to i tak byłby za duży wydatek! Nawet o tym nie myśl!

Od tamtej pory moi bliscy nie wspominali już o nowym wózku, widząc, że mnie to irytuje. A ja wytrwale trenowałam na zwykłym, ręcznym i udawało mi się przejechać coraz dłuższy dystans bez bólu ramion i dłoni. Zaczynałam panować nad swoim kalectwem i pogodziłam się wreszcie z utratą nóg.

Nadeszły moje urodziny

Przyszło mnóstwo gości, krewnych i znajomych. Gdy wjechałam do salonu, powitał mnie gromki okrzyk: „Niespodzianka!”, zupełnie jak w amerykańskim filmie. Na środku pokoju, przystrojony kokardami i kwiatami, stał… sportowy wózek inwalidzki, taki specjalny, do biegania na długich dystansach, odpowiednio wyprofilowany, lekki i zwrotny. Rozpłakałam się ze wzruszenia i szczęścia.

Od roku przygotowuję się do praskiego maratonu. Zgłosiłam już swój udział. Razem ze mną jedzie moja rodzina, aby mnie dopingować i wspierać. Wiem, że nie wygram tego maratonu, ale to się nie liczy. Ważne jest to, że wygrałam ze swoją słabością, że pokonałam apatię i niemoc. Jestem znów silna, a moją siłą są moi bliscy.

Czytaj także:
„Moja żona miała poważny wypadek, gdy wracała od kochanka. Mimo to kocham ją i nie dam jej odejść”
„Za granicą miałem poważny wypadek i dopiero wtedy zrozumiałem, co jest ważne. Szybko wróciłem do rodziny”
„Mąż wolał imprezować niż mi pomagać. Zawsze będę pamiętać, że to przez niego spowodowałam wypadek ze zmęczenia”

Redakcja poleca

REKLAMA