„Viagrę dla kobiet kupuje się u jubilera. Dobrze umiałem manipulować żoną i zawsze robiła to, czego chciałem”

mężczyzna który manipuluje żoną fot. Adobe Stock
„Jestem typowym samcem alfa. To ja rządzę w domu. 5 lat małżeństwa nauczyło mnie już, jak postępować - oczywiście nie jestem jakimś tyranem...”
/ 25.02.2021 10:37
mężczyzna który manipuluje żoną fot. Adobe Stock

Po treningu, jeszcze w szatni, Sebastian zaproponował, żebyśmy wyskoczyli na piwo.

– Jak się człowiek wypoci, to musi uzupełnić poziom płynów w organizmie – argumentował, pochylając się nad torbą, do której wpychał buty i dresy.

Popatrzyliśmy na siebie z wahaniem. Pierwszy wyłamał się Dominik

– Sorry, nie mogę – zrobił bezradną minę i dodał tytułem usprawiedliwienia. – Muszę młodego odebrać z angielskiego. Agata ma dziś dyżur.
– Ja też spasuję… – mruknął Kacper. – Marta zdawała dziś egzamin, chcę jej zrobić niespodziankę i zabrać ją na kolację.

Ostatecznie poszliśmy sami z Sebastianem. Kiedy zasiedliśmy nad kuflami pienistego napoju, Seba rzucił sentencjonalnie:

– Ale się porobiło… Baby zawłaszczają nasz czas i zarządzają nim jak swoim. Chłopaki boją się na piwo wyskoczyć.

– Nie wszystkie, Seba – uśmiechnąłem się. – Moja nie. W domu to ja mam głos decydujący. Oczywiście nie jestem tyranem, pytam Olę o zdanie, ale przyznaję jej jedynie głos doradczy – mrugnąłem porozumiewawczo do kumpla.

Sebastian parsknął głośnym śmiechem.

– To dobre! Głos doradczy… – powtórzył z uciechą. – To mi się podoba. A konkretnie jak taki układ działa? – zainteresował się.
– Konkretnie to wygląda mniej więcej tak, że ona coś proponuje, ale zawsze pyta, co ja o tym sądzę. Jak mi pasuje, to się zgadzam, a jak nie pasuje, to mówię: nie ma takiej opcji, może nie dokładnie tymi słowy, ale w końcu i tak zawsze staje na moim. Ola przecież wie, że ją kocham i nigdy bym jej nie skrzywdził, więc jak się na coś nie zgadzam, to wierzy, że to wyłącznie dla jej dobra.
– Ale robisz to, co tobie pasuje? – upewniał się Seba.
– Jasne, stary! Tyle że tak to przedstawiam, żeby Ola myślała, że sama na to wpadła. Taktyka, Seba, taktyka to podstawa. – poklepałem go po ramieniu. – To co, jeszcze po jednym?
– Pewnie. Ale na tym chyba skończymy. Coś zmęczony jestem… Forma mi spada albo choróbsko jakieś chwyta. Ciężko mi się dzisiaj ćwiczyło – poskarżył się.
– Chyba taki dzień po prostu – pocieszyłem go. – Mnie też dziś nieszczególnie szło.

Chwilę pogadaliśmy o technice, ilości powtórzeń, wydechach przy wysiłku. Dopiliśmy piwo i się rozstaliśmy. Kiedy dotarłem do domu, Ola już na mnie czekała.

– Co z kolacją? – zapytałem, całując ją w policzek. – Głodny jestem jak wilk!
– Oj, kochanie… – pogładziła mnie po brzuchu – chyba… nic. Poza tym niezdrowo jest jeść po wysiłku. Zaszkodzisz sobie, a przecież ciężko pracujesz nad tym, żeby zrzucić oponkę.

Zrobiłem nieszczęśliwą minę; marzył mi się solidny posiłek, piwo zaostrzyło apetyt.

– Oluś, bądź człowiekiem – zaapelowałem do jej sumienia. – Nie możesz mnie głodzić, bo padnę. Muszę jeść, żeby mieć siły zrzucać oponkę – dodałem przewrotnie. – Chociaż coś malutkiego. – Popatrzyłem błagalnie i złożyłem prosząco dłonie.

Może jej zdaniem, odmawiając mi sutej kolacji, dbała o mnie, ale ja chyba lepiej wiedziałem, czego mi potrzeba. Dlatego robiłem z siebie smutnego pajaca. Wiedziałem, że to zadziała. Ola nie umiała się oprzeć moim prośbom i minie skrzywdzonego psiaka.

– Wiesz, że nie potrafię ci niczego odmówić – westchnęła. – Jeśli to może być coś nieobciążającego, to zaraz zrobię.

Po chwili rzeczywiście stała przede mną sałatka składająca się z zielonej sałaty, pomidorów, oliwek i jakichś ziarenek plus ser feta. Trzeba jednak przyznać, że potrawa była smaczna i nawet sycąca. Jedząc ją, podziwiałem tempo, w jakim Ola ją wykonała. Od chwili, kiedy wszedłem do domu, nie minęło więcej niż dziesięć minut. Jakby po prostu wyjęła sałatkę z lodówki.

Dobrze zagrałem, pomyślałem. Mogłem się dąsać, ale wtedy wątpliwe, bym dostał więcej niż umoralniającą gadkę i propozycję, żebym sam sobie wziął jedzenie. A tak, proszę, miseczka pod nos, uśmiech i pełna kultura.

W poczuciu, że przynajmniej w domu jestem samcem alfa, poszedłem spać

To znaczy położyłem się. Ola już dawno spała, a ja wciąż przewracałem się z boku na bok. Wypoczynek zakłócały mi myśli o zbliżającej się rocznicy ślubu. Było nie było, okrągłej, bo piątej. Taką okazję należałoby specjalnie uczcić. Romantyczna kolacja i bukiet kwiatów to chyba za mało, żeby pokazać Oli moją wdzięczność za te wszystkie razem przeżyte dni i noce. Chciałem, żeby było to coś specjalnego, ale zupełnie nie wiedziałem co.

Postanowiłem, że jutro zapytam kolegę z pracy, który był mężem już blisko dwadzieścia lat, więc miał większe doświadczenie. Może on podpowie mi jakiś godny sposób świętowania. Uspokojony, że znalazłem rozwiązanie, wreszcie usnąłem. W czasie przerwy śniadaniowej zagadnąłem starszego kolegę.

– Leszek, zdradź mi, jak ty obchodziłeś swoje ważne rocznice ślubu.

Popatrzył na mnie jak na kosmitę.

– Nie masz innych problemów? Projekt czeka, a ty tu o rocznicach… – marudził.
– Aktualnie dla mnie ten problem jest najpoważniejszy – wyznałem. – Chciałem Olę jakoś miło zaskoczyć, ale zupełnie nie wiem, co by ją ucieszyło.
Kup jej coś z biżuterii. Wiesz, viagrę dla kobiet kupuje się u jubilera – mrugnął porozumiewawczo.
– Odpada – skrzywiłem się. – Moja żona prawie nie nosi ozdób. Wymyśl coś innego.
– To może zafunduj jej jakiś wypasiony pakiet w SPA. Wiesz, masaże, klepanie, okadzanie, maseczki, błoto, te sprawy. Kobiety to sobie bardzo cenią…
– Niezły prezent – przyznałem – ale na urodziny. Zrozum, to nasza wspólna rocznica. Wysil się troszkę – poprosiłem.

Podrapał się po zakolach i zmarszczył czoło, jakby to pomagało mu w myśleniu.
– No to… może… Mam! Zabierz ją gdzieś na romantyczny weekend.
– Ale gdzie?
– Sorry, Marek, ale czy ty nie za dużo ode mnie wymagasz? To twoja żona, nie moja. Weź ją tam, gdzie chce pojechać. Przecież to jej chcesz sprawić przyjemność – zaśmiał się. – Więc raczej nie bierz jej na mecz, choćby i odbywały się akurat mistrzostwa.

Też się roześmiałem, bo pomysł, żeby zabrać żonę na rozgrywki, był rzeczywiście dosyć absurdalny.

– Więc co? Mam zapytać, gdzie by chciała pojechać? Wtedy nici z niespodzianki.
– No to ją poobserwuj. Może w trakcie jakiegoś filmu powie: „o, chciałabym tam kiedyś pojechać” albo wspomni, że jakaś koleżanka gdzieś tam była i że chwaliła sobie pobyt…
– Niekiepsko, stary, masz łeb, dzięki.

Pomysł może był niezły, ale wykonanie go nastręczyło mi trochę trudności

Obserwowanie Oli niewiele dało. Nie wzdychała na filmach, że na przykład Praga jest piękna i marzy, by ją zwiedzić. Zachwyciła się wprawdzie widokami Arizony w trakcie oglądania programu przyrodniczego, no ale do Stanów jej nie zabiorę. Taka podróż przerastała moje możliwości finansowe, zresztą w kilka dni byśmy się nie uwinęli. Wziąłem się więc na sposób i zagadnąłem przy obiedzie:

– I jak się Marcie wycieczka udała? Zadowolona wróciła?

– A skąd! Zarzekała się, że już nigdy w życiu nie pojedzie do Paryża. Podobno drogo, dziki tłum turystów, dogadać się z tubylcami po angielsku nie można, a przez Luwr przewodnik przegonił ich w rekordowym tempie. O mały włos nie przeoczyła Mony Lizy – Ola rozgadała się na temat wycieczki przyjaciółki, ale nagle urwała i spojrzała na mnie podejrzliwie. – A w zasadzie… co cię obchodzi Marta?

Masz ci los! Na takie pytanie nie byłem przygotowany. Marta nic a nic mnie nie obchodziła. Nawet niespecjalnie ją lubiłem. Musiałem szybko coś wymyślić.

– Oj, nie bądź zazdrosna. Nie o Martę mi chodzi, tylko o Paryż. Sebastian chciał się wybrać i pytał, czy warto.
– Ten mięśniak do Paryża? – Ola zrobiła wielkie oczy.

Nie lubiła Seby, często powtarzała, że nie pojmuje, jak mogę się przyjaźnić z takim prostakiem. Fakt, Sebastian może gejzerem intelektu nie był, ale ogólnie to porządny gość i dobry kumpel. Do domu go nie zapraszałem, a z kim chodzę na siłkę czy na piwo, to chyba moja sprawa.

– No bo ty się za łatwo uprzedzasz do ludzi – przeszedłem do kontrataku. – Że czasem zaklnie, nie znaczy zaraz, że prymityw. Też może mieć wyższe potrzeby…
– Ta, wyższe potrzeby, już to widzę… Chyba osławiony Pigalak go tam ciągnie, ale w tej kwestii nic nie wiem. Marta tam nie zaglądała.
– I pewnie dużo straciła – odciąłem się. – To miejscowy koloryt. Wieżę Eiffla to sobie mogła w necie obejrzeć.

Chwilę się jeszcze przekomarzaliśmy, po czym, ku mojej uldze, zmieniliśmy temat. Niestety tego wieczoru nie zbliżyłem się o krok do rozwiązania zagadki, gdzie Ola chciałaby się wybrać na romantyczny weekend. Niedobrze. Czas mijał, należało już zamawiać noclegi i załatwiać bilety, a ja ciągle nie wiedziałem dokąd.

Na szczęście następny dzień przyniósł mi podpowiedź. Na nocnym stoliku Oli znalazłem czasopismo otwarte na stronie z reklamą Austrii i Wiednia. Może to znak, zastanawiałem się, oglądając kuszące fotki. Wczytałem się w artykuł i uznałem, że Wiedeń to naprawdę wymarzone miejsce na romantyczny wypad. No to chyba bukujemy noclegi. Ponieważ swój laptop zostawiłem w pracy, siadłem do domowego komputera, który używaliśmy wspólnie z Olą, by poszukać jakichś ofert last minute. Przy okazji rzuciłem okiem na strony, na które ostatnio wchodziła moja żona. Nie to, żebym jej nie ufał, ale mała kontrola nigdy nie zawadzi.

I miłym zaskoczeniem odkryłem, że niedawno sprawdzała coś o historii Habsburgów, a potem szukała wiadomości o Klimcie. Bingo! Skoro czytała artykuł, a potem sprawdzała informacje w necie, znaczy, że była zainteresowana tym krajem i jego historią. Całkowitą pewność zyskałem kilka dni później, kiedy Ola, słuchając radia, zrobiła głośniej, gdy nadawali wiązankę straussowskich walców. No tak…

Przypomniałem sobie, że lubi oglądać koncerty noworoczne z Wiednia, a ostatnio nawet komentowała wystrój teatru i stroje widzów. No to postanowione. Dalej poszło jak z płatka.

Wybrałem miejsce, zamówiłem noclegi, kupiłem bilety, poczytałem o zabytkach i atrakcjach

Chciałem, żeby to był niezapomniany weekend. Oczywiście robiłem to w największej tajemnicy, dlatego nie używałem domowego komputera, żeby nie zepsuć niespodzianki. Na dzień przed planowanym wyjazdem, moja żona nagle popatrzyła mocno spłoszona w lustro.

– O Boże… Ale się zapuściłam. Muszę iść do fryzjera, nie masz nic przeciwko temu, kochanie?

Popatrzyłem na nią. Moim zdaniem wyglądała ślicznie, jak zawsze, ale kto tam zrozumie kobietę.

– Skoro uważasz, że musisz, to idź – odparłem.

Było mi to nawet na rękę, bo mogłem nas już spakować na wyjazd. Tak by jutro porwać małżonkę i zawieźć na lotnisko. No ale jak wróci przed czasem…

– A nie musisz się wcześniej zapisać do tej swojej fryzjerki? Może tak znienacka się zjawić?

Ola machnęła ręką.

– Gdzieś mnie wciśnie.

Kiedy tylko wyszła, rzuciłem się do szafy. Musiałem szybko wykombinować, co Ola chciałaby ze sobą zabrać. Niby to tylko dwa dni, ale nie mogłem ryzykować, że brak ulubionych ciuchów zepsuje jej wyjazd. Postawiłem na sukienkę, w której moja żona zawsze chodziła na większe wyjścia, i buty, które do niej zakładała. Dorzuciłem wiszące na wierzchu spodnie oraz bluzkę, sweter i trochę bielizny. Nie zapomniałem o kosmetykach, choć to było prawdziwe wyzwanie.

Jej półka w łazience przypomina stoisko drogeryjne, ale przy pomocy poradnika w necie jakoś udało mi się skompletować zestaw. Kiedy wreszcie wszystko to wepchnąłem do torby, byłem spocony jak po najcięższym treningu. Spakowanie moich rzeczy zajęło mi znacznie mniej czasu. Przed powrotem Oli zdążyłem zanieść obie torby do samochodu i zadowolony z siebie usiadłem przed telewizorem. Następnego dnia obudziłem żonę czułym pocałunkiem.

– Wszystkiego najlepszego, kochanie, z okazji rocznicy. I szybciutko wyskakuj z łóżka, zaraz wyjeżdżamy…

Mina Oli – bezcenna. Okazała się warta wszelkich starań i zabiegów

Długo siedziała z rozdziawioną buzią, a w jej oczach, jak w kalejdoskopie, przewijały się emocje: szok, niedowierzanie, radość i… niepewność. Zarzuciła mnie gradem pytań.

– Wyjeżdżamy? Zaraz? Ale dokąd? Na długo? Przecież ja nie mam nic przygotowanego! Goła i wesoła mam jechać?!
– Wszystko już załatwione i spakowane. Wóz czeka, księżniczko – delektując się widokiem jej zaskoczenia, uśmiechałem się szeroko. – No wstawaj, wstawaj, śniadanie zjemy na lotnisku.
– Na lotnisku…? – zrobiła oczy jak spodki.

Niemniej stanęła na wysokości zadania. Kiedy trzeba, Ola potrafi się błyskawicznie zorganizować. Nie było żadnego marudzenia: „nie zdążę” ani „nie mam co na siebie włożyć”. Po prostu wstała, wyszła do łazienki, potem zajrzała do szafy, ubrała się, umalowała, coś tam szybko spakowała do podręcznej torby, a gdy stanęła przede mną gotowa do drogi, wyglądała jak milion dolarów. Byłem pod wrażeniem.

Rocznicowy wypad udał się, tak jak sobie wymarzyłem. Zwiedzanie Wiednia, romantyczna kolacja na Ringu, spacer po ogrodach Schonbrunnu i szaleństwa na Praterze. Przez cały czas Ola promieniała i patrzyła na mnie z miłością i podziwem.

– Ale skąd wiedziałeś, że marzę o Wiedniu? – spytała, rozkoszując się smakiem tortem Sachera. – Zdradź mi, kochanie, jakim cudem na to wpadłeś.
– Wiem o tobie więcej, niż podejrzewasz. – uśmiechnąłem się. – Dobry mąż wie, czego pragnie jego żona, a ja staram się być dobrym mężem.
– Oj, starasz się, starasz… – przyznała, patrząc na mnie bardziej łakomie niż na tort.
– Należy ci się nagroda…
– Trzymam cię za słowo.
– Trzymaj, za co chcesz – zaśmiała się gardłowo, cicho, a mnie zrobiło się gorąco.

Jak każdy dobry strateg, największą atrakcję zachowałem na koniec

W niedzielny wieczór zaprosiłem Olę na tańce do lokaliku obok naszego hotelu. I wtedy doszło do małego zgrzytu. Ola wyciągnęła z torby sukienkę oraz buty, po czym gorączkowo zaczęła w niej czegoś szukać. Widziałem, że jest niespokojna.

– Coś się stało? Czego szukasz?
– Rajstop. Nie mogę iść z gołymi nogami!

Zmartwiałem. Zapomniałem o rajstopach! Wszystko zepsułem. Jak mogłem zapomnieć?! Zawód musiał odmalować się na mojej twarzy, bo Ola podeszła i pogładziła mnie po policzku.

– Nie przejmuj się, zawsze noszę w torebce zapasowe, na wypadek gdyby mi oczko poleciało.

Odetchnąłem. Wieczór został uratowany. Po tym weekendzie pełnym atrakcji obiecaliśmy sobie, że wrócimy tutaj na dziesiątą rocznicę ślubu. A w poniedziałek wróciłem do domu nieco wcześniej niż zwykle. Już chciałem zawołać „dzień dobry, kochanie!”, ale usłyszałem, że w kuchni Ola rozmawia z kimś przez telefon. Mimowolnie zacząłem nasłuchiwać.

– No, super było… Tak, byliśmy – domyśliłem się, że relacjonuje przyjaciółce nasz weekend.

Chcąc usłyszeć pochwały pod swoim adresem, stałem cicho jak trusia.

– Niespodzianka? – zaśmiała się perliście. – Co ja się nad tą niespodzianką napracowałam, to moje! Myślałam, że już nigdy nie wpadnie na ten Wiedeń. Podsuwałam mu, niby przypadkiem, a to gazetę, a to książkę, kiedyś nawet atlas zostawiłam otwarty na stronie z Austrią… A ten nic! No ale w końcu zaskoczył. Wiesz, że specjalnie powiesiłam na przodzie szafy ciuchy, które chciałam zabrać? Inaczej pewnie w dresach paradowałbym po Wiedniu. I przezornie zabrałam parę drobiazgów, o których byłam pewna, że zapomni. No i nie pomyliłam się...

Teraz ja byłem w szoku. Sądziłem, że samodzielnie wszystko wymyśliłem, zaplanowałem i byłem z siebie taki dumny. Tymczasem prawda wyglądała zupełnie inaczej… W takim razie kto rządzi w naszym domu? Na pewno ja? Czy raczej moja żona zza moich pleców steruje mną, jak chce, pozwalając mi wierzyć, iż jestem samcem alfa?

Zacząłem sobie przypominać inne sytuacje, w których wydawało mi się, że wpadłem na genialny pomysł. Remont mieszkania, zmiana pracy, samochodu. Teraz dotarło do mnie, że wszystko inspirowała Ola, i moja męska pewność siebie sięgnęła dna. Manipulacja, mydlenie oczu, odgrywanie ról… Miałem mętlik w głowie.

Byłem rozczarowany, zły, zawstydzony, a zrazem… nie wiem, jakby pełen podziwu i wdzięczności dla Oli, że jej się chce tak bawić. Zamiast żądać, strzelać fochy, fundować mi awantury albo ciche dni, załatwiała sprawy inaczej. Sprytnie. W końcu ja też próbowałem nią manipulować, czym tak się chwaliłem przed Sebą. Już nie będę.

Stojąc przyczajony w korytarzu, postanowiłem, że koniec z gadkami o samcu alfa. Co nie znaczy, że od teraz będę się dla odmiany żalił, jak to żona mną kręci. Tak naprawdę chyba oboje sobą kręciliśmy – bo miłość to jedno, a codzienne, wspólne życie to drugie. Najważniejsze, że żadne z nas nie robiło niczego wbrew sobie. Mimo wszystko nie czułem się wykorzystywany ani oszukiwany. Raczej zadbany i uszanowany, dopieszczony w moim samczym ego.

Gdyby Ola mnie lekceważyła, nie chciałoby się jej tak bawić. Może te małe gierki, roszady, pochody to był nasz sposób na osiąganie kompromisu? Widać, ile par, tyle metod na szczęście i zgodę małżeńską. Więc niech tak zostanie.

– No to papatki, zdzwonimy się jeszcze – Ola skończyła rozmowę.

Cicho się wycofałem i głośno trzasnąłem drzwiami.

– Kochanie, już wróciłem! Co dziś na obiad?

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Już przed ślubem prowadziłem podwójne życie. Moje kochanki to głównie mężatki
Uciekłam od męża alkoholika do swojej pierwszej miłości. To był błąd...
Gdy straciłem pracę, zostałem kurą domową. To wstyd, ale odpowiada mi ta rola

Redakcja poleca

REKLAMA