Trudno było nie wychwycić jego spojrzenia. Te ciemne, z jakimś srebrzystym poblaskiem oczy śledziły mnie przez cały wieczór. Ki diabeł? Chłopak miał ze trzydzieści lat, jeśli nawet więcej, to niewiele, a ja? No cóż, powiem tylko, że dawno przestałam być obiektem zainteresowania dla mężczyzn w tym wieku. Trochę mnie nawet zaczął irytować ten wzrok. W pewnym momencie przestałam udawać, że nie widzę. „No i co się tak gapisz?” – rzuciłam swoim własnym spojrzeniem, wyzywająco.
Jeśli taki był jego cel, to zwyciężył: udało mu się mnie sprowokować
I wtedy podszedł. Naprawdę piękny chłopak, przeleciało mi przez głowę. Kogoś mi przypominał. Aktora, telewizyjnego dziennikarza, czy po prostu jakąś osobę, którą mogłam zobaczyć w telewizji? Albo może kiedyś znałam? Na jego twarzy malowało się onieśmielenie, którego wcześniej na pewno nie było. Więc chyba nie planował spotkania twarzą w twarz, to musiała być nagła decyzja, której konsekwencje odczuł dopiero w chwili, gdy wycofać się już nie dało. Za późno.
Więc stał tak przede mną i milczał, tylko te płonące oczy żyły własnym życiem.
– Wydaje mi się, że trochę panią zdenerwowałem, a wcale nie miałem takiego zamiaru. Przepraszam. Aleksander jestem.
– Miło mi. Beata. I wcale nie jestem taka nerwowa – zaśmiałam się sztucznie.
Peszył mnie, prawdopodobnie dużo bardziej niż ja jego. Czego może ode mnie chcieć ten młody bóg?
– A jednak spojrzała pani z taką złością…
– Nie, nie złością. Zaintrygowała mnie pana uwaga. Czemuż to ją zawdzięczam?
– Niemożliwe. PANI tego nie wie? Najpiękniejsza kobieta wieczoru? Kpi czy o drogę pyta?
Może nawet królowałam na bankietach, ale na pewno przed wiekami. Nie, nie jestem wampirzycą, dla ścisłości.
– Dzięki za komplement, ale sama widzę parę ładniejszych.
– A ja nie. Słowo daję, patrzył na mnie urzeczony! Nieuleczalny przypadek gerontofilii?
– Panie Aleksandrze, bardzo pan jest miły, ale skończmy tę maskaradę. O co chodzi? Obawiam się, że w niczym nie mogę panu pomóc. Nie jestem szefową żadnej firmy, nie mam wpływu na zawodowe decyzje mojego męża, który tak zaraz się tu na pewno nie pojawi, jeśli o to chodzi, by go poznać. Zazdrość nie jest w jego stylu i też nie czuje się moim właścicielem…
– Nie interesuje mnie pani mąż, wręcz przeciwnie, nie mam najmniejszej ochoty go poznawać. Tylko i jedynie panią.
– Ale dlaczego? Po co?
– Bo mi się pani wyjątkowo podoba. Jest pani tutaj najpiękniejszą kobietą. Przecież pani to wie, po co krygować się jak nastolatka. Ma pani świadomość swojego czaru.
– Chyba nie.
– Ejże! Ja dostrzegam w pani dojrzałość, która równa się pewności siebie. Pani spojrzenie mówi: „znam swoją wartość, a jeśli wy jej nie znacie, to tylko wasza strata.”
– Zabawny pan jest. Moje spojrzenie niczego takiego mówić nie może, ponieważ nigdy tak nie myślę.
– A, to bardziej skomplikowany przypadek – uśmiechnął się naprawdę uroczo. – Zapewne kwestia podświadomości. Ma pani w oczach to, czego sobie pani nie uświadamia, ale i tak to w pani siedzi. Wytłumaczyłbym dokładniej, gdybym wypił szklaneczkę whisky, czy zechce mi pani towarzyszyć? Podejdzie pani ze mną do baru? Bardzo proszę.
Podeszłam. Wypiłam kilka szklaneczek whisky, a on cały czas tłumaczył mechanizmy kierujące moją podświadomością. Domorosła psychologia, ale i tak było miło posłuchać. Starałam się uśmiechać ironicznie, okazywać dystans, rezerwę i luz, mieć poczucie humoru, ale na nic to wszystko. Dałam się złapać na haczyk, niestety.
Kiedy wreszcie podszedł Robert, zostaliśmy już z Aleksandrem znajomymi na fejsbuku.
Zmył się szybko, rzeczywiście nie zależało mu na znajomości z moim mężem
– Poczekaj chwilkę, a ja przyniosę ci płaszcz – Robert znowu zniknął, choć tym razem już nie na tak długo.
Zapadłam się w fotel. Lekko kręciło mi się w głowie. Nie tylko z powodu alkoholu. Byłam – oczarowana? No, na pewno pod wrażeniem. Obserwowałam własną nogę. Może nie jest jeszcze taka zła? Przynajmniej dopóki nie ściągnę rajstop… O czym ja myślę?! Aleksander nie pozwolił mi o sobie zapomnieć. Przyśnił mi się jeszcze tej samej nocy, a następnego ranka miałam już od niego wiadomość, na prywatnym czacie oczywiście. Proponował spotkanie.
„Pani Beato, dobra kawa? Sok pomarańczowy? Spacer po parku? Tyle tematów niedokończonych, przez tego pani wspaniałego małżonka. Za szybko się o panią upomniał. Mam poczucie niedosytu. Spotkamy się?” Nonsens. Ale właściwie… Co mi grozi? Jest zbyt młody, bym miała się czego bać.
Spacer na pewno dobrze mi zrobi, a że przy okazji pogadam sobie z miłym facetem… Nikomu się krzywda nie stanie. „Zgoda – odpisałam – o 12 przed pomnikiem Chopina w Łazienkach.” Może mnie zobaczy jakaś koleżanka? Zachichotałam w duchu. Najlepiej od razu kilka, będą miały o czym mówić przez długi czas! I tak to się zaczęło.
Aleksander witał się ze mną mniej więcej tak, jak dziecko w przedszkolu wita się z mamą. Jakbym wróciła z wojny. Patrzył czule w oczy. Prawił komplementy, owszem, wyszukane. Chwilami, niby przypadkowo, musnął moją rękę, chwilami otarł się o nogę, i tak dalej. A ja wsiąkałam. Powoli i z oporami – świadomymi i podświadomymi – ale stawało się to coraz bardziej nieuniknione. Czyli co? Sprzyjała mi aura, sprzyjała mi moda.
Szyję okręcałam szalem, nosiłam rajstopy albo dżinsy, cienkie rękawiczki, a na nosie wielkie czarne okulary. Pewnie, że jestem sexy – myślałam, przeglądając się w lustrze przed wyjściem. Lubiłam te spotkania. Biegłam na nie uskrzydlona, a wracałam rozanielona. Skończyły się depresyjne poranki, kiedy to niechęć do życia godzinami trzymała mnie w łóżku. Skończyły się długie wieczory z kieliszkiem i flaszką wina przed telewizorem.
Nie miałam już czasu na dołujące pogaduszki z „psiapsiółkami” – kto ma raka, kto cukrzycę, a kto wyszedł obronną ręką po wylewie. Czyja córka za kogo wyszła, czyj syn zarabia krocie, a czyj „nie umie się odnaleźć”. Dla ścisłości, mój należy do drugiej kategorii. Życiowa porażka. Generalnie, nie rozmawia z nami, więc nawet nie wiem, co obecnie u niego słychać.
Przede wszystkim jednak skończyła się dojmująca samotność
Mój mąż ma swoją firmę, która zawsze pochłaniała go w stu procentach, a teraz pochłania w trzystu. Nie jestem pewna, czy te pozostałe dwieście procent to na pewno praca, nie wnikam zbyt głęboko. „Psiapsiółki” czynią różne aluzje, ale tnę zimnym skalpelem milczenia wszelkie dyskusje. Wolę nie wiedzieć, co się kryje za jego pracowitością i wielkimi ambicjami.
Zbyt dumna jestem, by przeszukiwać jego telefon albo kieszenie, szukać śladów szminki na kołnierzyku koszuli, wąchać marynarkę. Ale prawda jest taka, że na stare lata uczynił mnie kobietą samotną i – duchowo, psychicznie – opuszczoną.
Moje poczucie humoru zgubiło nagle czarny odcień
I oto nagle okazało się, że to żadne „stare lata” i że wcale nie muszę być sama. Zaczęłam wierzyć w to, czym na co dzień karmił mnie Aleksander: jestem wciąż jeszcze atrakcyjna. Jeśli niezupełnie młoda ciałem, to na pewno duchem, potrafię głośno się śmiać, być pełna energii i entuzjazmu. Moje poczucie humoru zgubiło nagle swój czarny odcień, melancholia poszła w diabły wraz z rzekomym alkoholizmem, który okazał się raczej głupim nawykiem niż prawdziwym problemem. Żeby ładnie prezentować się rano, gotowa byłam na większe poświęcenia niż odstawienie kieliszka.
W wolnych chwilach czytałam, chodziłam do kina, teatru, usuwałam wieloletnie zaniedbania umysłowe. Chciałam być dla nieźle wykształconego Aleksandra atrakcyjna pod każdym możliwym względem.
Chciałam jeszcze raz przeżyć prawdziwą miłość
Wciąż jednak nie był to romans, ściśle mówiąc. Utrzymywaliśmy naszą relację na poziomie czysto platonicznym, choć coraz częściej dostawałam od niego sygnały: „dosyć tego”, „zróbmy to wreszcie”, „przecież widzisz, co się ze mną dzieje!”. We mnie też się działo, buzowało jak cholera, ale bardzo, bardzo się bałam.
Co prawda matką jego to tak tylko od biedy mogłabym być, ale i tak różnica wieku wydawała mi się szokująca. Rozebrać się, ściągnąć te wszystkie warstwy, którymi przykrywałam to, co trzeba? Pokazać całą swoją brzydotę temu pięknemu młodemu mężczyźnie – niemożliwe! Obrzydliwe. Ktoś musi być mądrzejszy, myślałam. Pociesz się nim trochę, dopieść swoje ego, pokąp się w morzu czułości, a potem daj nogę. Schowasz się do dziury i do końca życia będziesz lizać rany. I tak warto.
Nie, nie miałam poczucia, że się nim bawię, że nim manipuluję. To nie było tak. Po prostu – chciałam raz jeszcze to przeżyć. Prawdziwą miłość, choćby i niespełnioną w sensie fizycznym. Wolałam, by dalej mnie pragnął, niżby miał nabrać obrzydzenia. Dla mnie samej powstrzymywanie się przed fizyczną bliskością, seksualnym aktem – dawało perwersyjny rodzaj rozkoszy. Wszystko odbywało się w wyobraźni, delikatnie, subtelnie i słodko. Więc bujaliśmy tak w obłokach, a właściwie po parkach i ogrodach, przytulnych knajpkach i muzycznych klubach. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nawet się nie pocałowaliśmy. Ani razu, choć bywało niebezpiecznie blisko.
I nagle – krach. Wszystko się skończyło. Aleksander zniknął tak samo niespodziewanie, jak się pojawił. Jego telefon zamilkł. Nie dzwonił i nie przyjmował połączeń ode mnie. Esemesy pozostawiał bez odpowiedzi. Wykreślił mnie z listy znajomych na fejsbuku. I to nawet dobrze, bo przynajmniej wiedziałam, że nie zginął pod kołami samochodu albo zarżnięty w bramie. Po prostu wyrzucił mnie ze swojego życia, tak jak się wyrzuca zużytą papierową chusteczkę. Bez słowa wytłumaczenia.
Myślałam, że oszaleję. Dopóki się nie pojawił, moje życie było smutne i nudne
Teraz stało się zupełnie nie do zniesienia. Spacerowałam, mało powiedziane, biegałam naszymi śladami, zanosząc się od płaczu. Nerwy zupełnie mi wysiadły. Rozpacz mnie dławiła, dusiła, nie pozwalała dalej żyć. Taka bardzo specyficzna rozpacz. Połączona ze wstydem, upokorzeniem, ośmieszeniem, poczuciem totalnej kompromitacji.
Nawet nie miałam z kim o tym porozmawiać, komu się wyżalić. Bo jak to wszystko opowiedzieć, żeby nie wyjść na skończoną idiotkę? Nie wywołać jedynie poniżającej litości? Były momenty, gdy chciałam się zwierzyć Robertowi, bo przecież widział, co się dzieje, tyle że przyczyny się oczywiście nie domyślał. Ale nie odważyłam się. Wstyd mnie powstrzymał.
Pewnego dnia jak zwykle otworzyłam skrzynkę mailową, pełna nadziei, że przyszło coś od niego, i rzeczywiście przyszło. List. Dłonie tak mi się trzęsły, że nie mogłam wcelować w klawisz komputera. Otwórz wiadomość. A może lepiej nie otwierać? Otworzyłam.
- Mam nadzieję, że wytrzymałem z tobą wystarczająco długo, że nie zepsułem niczego swoim zniecierpliwieniem. Mam nadzieję, że zrobiłem to w najlepszym momencie, że zraniłem cię najboleśniej, jak się dało. Taki był mój zamiar, od początku. Chciałem, żebyś czuła dokładnie to samo, co moja mama, gdy porzucił ją ojciec. Żebyś, stara wredna s***, zrozumiała, co zrobiłaś mojej mamie, jak to jest, gdy mężczyzna porzuca kobietę bez cienia litości. Gdy łamie jej serce, odbiera nadzieję. Żebyś chociaż wytrwała przy tacie, pewnie bym ci wybaczył, ale ty znalazłaś sobie następnego. Zniszczyłaś moją rodzinę. Najpierw matkę, potem ojca i ostatecznie mnie samego. Dla zabawy. Z próżności, której do dziś ci nie brak, ty narcystyczna zdz***! Pamiętasz małego Alusia? Miałem cztery lata, gdy się pojawiłaś i wymiotłaś wszystko. Jedyna moja satysfakcja, że jesteś teraz już tylko starą obrzydliwą miotłą, której nikt nawet nie chce użyć do swojej podłogi. Nienawidzę cię, ropucho.
Teraz już wiem, do kogo był podobny. Przypomniałam sobie tamte oczy. I tamten charakter. Ile to już lat minęło? Jakie koło zatoczyło moje życie. Dopadła mnie zemsta. Bóg nie rychliwy, ale…
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja synowa to znana ginekolożka, która ma problemy z własną płodnością
Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa, ale i tak nie mam spokoju
Próbowałam żyć w chorym trójkącie - ja, Adam i jego matka