„Czułam się jak sierota, choć miałam matkę. Jej świat kręcił się wokół babci, a ja byłam tylko zbędnym balastem”

Dziewczyna, która straciła matkę fot. Adobe Stock, fizkes
Czasem myślę, ze powinnam zrobić naprawdę coś skrajnego – ćpać, zajść w ciążę, ukraść coś… Może wtedy mama przypomni sobie nareszcie także o moim istnieniu?
/ 10.02.2022 06:36
Dziewczyna, która straciła matkę fot. Adobe Stock, fizkes

Nareszcie wyklarowało się coś na kształt letniej pogody, więc prawie codziennie siedziałyśmy z dziewczynami nad zalewem. Poznałyśmy chłopaków z klubu żeglarskiego i w końcu czułam, że żyję.

Woda, słońce, wiatr – niewiarygodne, jak bardzo tego potrzebowałam po ostatnim roku. Z dnia na dzień młodniałam, bo naprawdę pod koniec czerwca mentalnie byłam już przynajmniej równolatką mamy, jeśli nie gorzej. Same troski, totalne zmęczenie i poczucie beznadziei…

Niby wiem, że nie można było inaczej, w końcu sama się zgodziłam na to, żeby babcia z nami zamieszkała, ale powiedzmy sobie szczerze – czy mogłam odmówić? A gdybym nawet to zrobiła, czy ktoś liczyłby się ze zdaniem siedemnastolatki?

– Hej, zombie! – poczułam, że Laura szturcha mnie w ramię. – Co robimy z tym kinem, o którym mówili chłopcy? Idziemy?

– Ja odpadam – mruknęłam. – Nie znoszę science fiction. Idźcie sami.

Prawdę mówiąc, postanowiłam posiedzieć wieczorem z mamą. Pograć z nią w scrabble, może upiec jakieś ciasto na sobotę… Mam wrażenie, że jest kompletnie rozbita, odkąd jej matka zamieszkała w domu opieki.

Czułam się jak w domu wariatów

W zasadzie nawet się temu nie dziwię – jej dzień zrobił się teraz taki długi. Przychodzi z pracy, a tu nie trzeba się nikim opiekować, sprzątać armageddonu ani wyprowadzać mnie na prostą po ataku histerii. Jak wtedy, gdy babcia wygotowała moją bieliznę w rosole…

Gdybym ja rządziła tym krajem, każdego po podobnych przejściach wysyłałabym do sanatorium, tymczasem mamie nawet nie należy się urlop, bo wybrała już wszystkie wolne dni na opiekę nad starą matką. Nie, żebym się cieszyła, że babci się pogorszyło na tyle, że musiała zamieszkać w placówce, ale powiedzmy sobie szczerze: jeszcze z miesiąc  takiej udręki i nie nadawałybyśmy się do normalnego życia.

Nic, tylko opieczętować całe mieszkanie i nakleić wizytówkę „Dom wariatów”. Do normalności zresztą wciąż nam daleko. Kiedy wczoraj zapytałam mamę, czy mogłabym urządzić pod koniec września małe przyjęcie urodzinowe, spojrzała na mnie takim wzrokiem, że tylko czekałam, aż zapyta, kim jestem i skąd w ogóle się wzięłam. Jakbym była jej całkiem obca!

– Malutkie, mamuś, tylko kilka dziewczyn – wyjaśniłam, bo poczułam się nagle jak zbrodniarz, który planuje potańcówkę na cmentarzu. – W końcu tylko raz w życiu ma się osiemnastkę, no nie?

– Jak i trzydziestkę czy pięćdziesiątkę – stwierdziła zamyślona, a po chwili dodała, żebym robiła, jak uważam.

Załamałam się. Kiedyś mama by zapytała, o jakim prezencie marzę albo czy chcę, żeby zamówiła tort, teraz nic.

Przecież babcia i tak cię już nie pozna…

Dziewczyny mi zazdroszczą, że mogę chodzić, gdzie chcę i kiedy chcę. Sama bym sobie zazdrościła, gdyby nie to, że stan ten wynika z prostego faktu, że moja mama przestała mnie zauważać. Jej świat kręci się wokół babci, nawet teraz, gdy ta z nami już nie mieszka. Ja jestem tylko podrzędnym satelitą krążącym gdzieś po orbicie.

Ale to się musi zmienić. Dla dobra nas wszystkich: mojego – bo, do cholery, nie zamierzam dłużej egzystować jak jakaś sierota; mamy – bo żyje jak zakonnica w zamkniętej klauzurze oraz babci – ta i tak nie odróżnia już kominiarza od pielęgniarki, i jest jest doskonale wszystko jedno.

Sporo o tym myślałam ostatnio i doszłam do wniosku, że tak jak mama ma obowiązki wobec swojej rodzicielki, tak i ja mam swoje. Powinnam pomoc mamie wrócić do życia, które wiodła, zanim u babci zdiagnozowano chorobę Alzheimera. Chcę, żeby znowu zaczęła chodzić na taniec, żeby uczyła się hiszpańskiego i spotykała się z ludźmi. Koleżanki mają mi jej zazdrościć nie dlatego, że mnie olewa, tylko dlatego, że jest super. Jak kiedyś.

Kocham swoją babcię, ale, powiedzmy sobie szczerze, jej już tak naprawdę nie ma. Nie ma i nigdy nie wróci radosna staruszka, która jeszcze dwa lata temu potrafiła mi uszyć sukienkę według najdzikszego projektu… Jej dusza odeszła, zniknęła. Zostało tylko ciało, niezdarne i zagubione. Wyraz, który ją charakteryzuje, to „nicość”. I nie pozwolę, byśmy wymieniły go na określenie „czarna dziura”, która nas pochłonie.

Wracając do domu, kupiłam bukiecik liliowych astrów. Nie mogłam się nacieszyć, że znów możemy mieć kwiaty w wazonach, bo nikt ich już nie zjada ani nie rwie na drobniutkie strzępki. Zanim mama wróciła, podgrzałam wczorajszą zupę i usmażyłam kilka naleśników z serem i cukrem pudrem, takich, jakie lubi najbardziej.

Byłam w szoku, bo mama przytuliła mnie, gdy zobaczyła nakryty stół, i powiedziała:

– Kochana jesteś, Nelu! Umieram z głodu.

Wreszcie! Ostatnio na nic nie miała apetytu. Może jednak powoli dochodzi do siebie? Zapytała, czy gdzieś się wybieram po południu, powiedziałam, że nie. Przy kawie zaproponowałam planszówkę, ale machnęła ręką i powiedziała, że może wieczorem.

– Chyba odwiedzę babcię… Jeśli nie masz żadnych planów, może pojedziesz ze mną? Staruszka pomyśli, że o niej zapomniałyśmy.

– Byłaś przedwczoraj! – zaprotestowałam. – Może zrób dla odmiany coś dla siebie? Nie chciałabyś popływać kajakiem po zalewie?

Spojrzała na mnie zdziwiona, jakbym zaproponowała jej taniec na rurze, ale po chwili dotarło do niej, że nie zamierzam jej towarzyszyć. Nie skomentowała, ale już nie rozmawiałyśmy, zanim wyszła. Stałam potem przy oknie i patrzyłam, jak drepcze do samochodu z rękami wbitymi w kieszenie bezrękawnika.

Chryste, a teraz i tak dobrze wygląda. Gdy wróci, będzie ciągać nogami jak staruszka, a nosem prawie jechać po chodniku!

Chyba zacznę ćpać. Może wtedy mnie zauważy?

Ja dwa razy dałam się namówić na wizytę w placówce opiekuńczej i to było o dwa razy za dużo. Wiem, że to drogi ośrodek i gdyby nie pomoc wujka z Kanady, nie byłoby nas stać na to, by tam umieścić babcię.

Nawet nie chcę wiedzieć, jak jest w tych gorszych domach, skoro tu już od progu czuć wszechobecny zapach odświeżaczy powietrza, przez który i tak przebija kwaśna woń rozkładu i bezradności.

Pomyślałam, że pewnie i dziś babcia „będzie czekała” w pokoju telewizyjnym wraz z innymi. Ostatecznie łatwiej upilnować staruszków siedzących w kupie niż pozamykanych w pokojach. Mama podejdzie, witając się z nią, a ta w najlepszym razie weźmie ją za swoją siostrę zmarłą przed laty, w najgorszym – zacznie krzyczeć, bo skojarzy mamę z kobietą, która w 1982 uwiodła jej męża…

Przez następną godzinę lub dwie mama będzie próbowała odnaleźć swoją rodzicielkę w tej dziwnej, zmieniającej się z chwili na chwilę istocie. W końcu się podda i wyjdzie, hamując płacz, przekonana, że gdyby nie oddała starej matki do ośrodka, na pewno w końcu by się dogadały.

Czasem myślę, ze powinnam zrobić naprawdę coś skrajnego – ćpać, zajść w ciążę, ukraść coś… Może wtedy mama przypomni sobie nareszcie także o moim istnieniu? 

Czytaj także:
„Nie umiałam dotrzeć do nastoletniej córki. Czekałam tylko, aż zajdzie w ciążę. Nie mogłam do tego dopuścić i wymyśliłam plan”
„Mój ojciec zabił człowieka i trafił do więzienia. Kiedy z niego wyszedł, zrobił nam więzienie w domu”
„Zawsze podobali mi się pulchni faceci, byli namiętnymi kochankami. Ernest był mizerotą i cherlakiem, ale pociągał mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA