Moja ciotka Krystyna w młodości była bardzo piękna. Dziadkowie ze strony taty mieli sześcioro dzieci: czterech synów i dwie córki, a wszyscy zachwycali urodą i szykiem. Najmłodszą spośród nich, Krysię, od dziecka nazywano księżniczką. Miała kruczoczarne loki, ogromne szarobłękitne oczy, kształtne usta, zgrabną, zręczną figurkę i dźwięczny, miły głos… Przepowiadano jej wspaniałą przyszłość!
Ciocia Krystyna lubiła pokazywać stare fotografie, na których widać było dziewczynkę z lokiem i kokardą albo grubymi warkoczami, albo gęstymi włosami do ramion.
– Taka byłam – mówiła z dumą.
A po chwili zadumy dodawała:
– Zmieniłam się, prawda?
Cóż można było odpowiedzieć? Miała rację, więc spuszczaliśmy wzrok i milczeliśmy, a ona machała ręką, zbierała zdjęcia, zamykała pudełka i kazała je chować na pawlaczu.
– Lepiej niech mnie to nie kusi – dodawała. – Po co te wypominki? Czasu nie zawrócisz.
Urodę i wdzięk Krysi doceniła znana projektantka. W 1965 roku ciocia Krysia miała osiemnaście lat. Nie dostała się na studia, jako córce byłego obszarnika zabrakło jej punktów za pochodzenie. Dostała pracę w salonie z damskimi ubraniami odwiedzanym przez największe elegantki, znane aktorki, żony i kochanki partyjniaków, właścicielki prywatnych sklepów i gospodarstw ogrodniczych.
Praca tam to była świetna fucha, byle kogo nie zatrudniano, personel sprawdzano i prześwietlano na wszystkie strony, więc te podejrzane, rodzinne korzenie o mało Krysi nie zaszkodziły. Przeważyły jednak plusy: była reprezentacyjna, elegancka, znała dwa języki obce, potrafiła doradzić, a także dobrać do sukni czy garsonki odpowiednie dodatki. Miała świetny gust, kiedyś pochwaliła ją nawet znana polska projektantka mody, zachwycona urodą młodej sprzedawczyni i tym, jak lekko i zgrabnie porusza się na obcasach!
Zamiast odejść, ukrywał się
Od tej pory Krysia miała spokój… Aż do pewnego wiosennego dnia roku ’72, kiedy po raz pierwszy zobaczyła największą miłość swojego życia – wysokiego, przystojnego bruneta w supermodnym zestawie w kratę. U jego ramienia wisiała niezbyt ładna panna uczesana w natapirowany kok dodający jej parę centymetrów. Przyszli po wizytową suknię specjalnie dla niej szytą w zakładach przemysłu odzieżowego. On był jej mężem, a ona córką szychy z PZPR. Na czas jej zakupów i przymiarek salon został zamknięty.
To wtedy była normalka. Nikt się nie przejmował zwyczajnymi klientkami, dla takich sprzedawczynie miały lodowaty głos i zdanie: „Pani nic u nas nie znajdzie”. Jedynie Krysia zawsze się uśmiechała, była miła i nikogo nie lekceważyła, dlatego na jej zmianie sprzedawały się nie tylko sukienki i kostiumy, ale również tak zwana galanteria. Po prostu kobiety chciały mieć cokolwiek z tego pięknego sklepu, więc kupowały drobiazgi, żeby tylko dostać papierową torebkę z nazwą firmy.
Przy tej wytapirowanej partyjniaczce nie było łatwo. Marudziła, wybrzydzała, lekceważyła Krysię, mówiąc:
– Co tam pani wie?! Ja się ubieram w Paryżu… Do was zajrzałam tak sobie, żeby zobaczyć, co macie, ale widzę, że nic ciekawego. Same szmaty!
Ten brunet się nie odzywał. Siedział na niewygodnym foteliku plecionym z plastikowych prętów i czytał gazetę. Kiedy jego małżonka pytała: „No i jak?” – podnosił wzrok i odpowiadał obojętnym tonem: „Może być”. Raz tylko, kiedy tapirowana zniknęła w przymierzalni, powiedział cicho do Krysi: „Niech się pani nie przejmuje. Ona nigdy i z niczego nie jest zadowolona. Taki typ!”.
Krysia myślała, że jej w ogóle nie zauważył, że była dla niego jak regał albo lustro, czy paprotka na stojaku, a jednak ją widział i nawet współczuł, kiedy jego żona tak Krysią pomiatała. Więc się uśmiechnęła najpiękniej, jak umiała. Z tym uśmiechem była śliczna niczym obrazek. Wtedy przeleciała między nimi pierwsza iskra!
Krysia miała powodzenie, była ładna, pięknie tańczyła, śpiewała, grała na gitarze i pianinie, mogła przebierać w facetach, ale jakoś do tej pory żaden się jej nie spodobał aż tak, żeby o nim myślała, tęskniła. Dopiero ten przystojniak zabrał jej spokój. Nie mogła spać ani jeść, tylko o nim myślała, tylko o nim mówiła. Starsze koleżanki powtarzały, że to karierowicz, który się przykleił do nieładnej panny i wżenił w prominentną rodzinę, ale Krysi to nie zrażało i nie zniechęcało…
„Biedak – myślała. – Ciężkie ma życie, skoro musi wytrzymywać z takim koczkodanem!”.
Dzisiaj ciocia Krystyna twierdzi, że miłość na pewno ogłupia: „Nie wymagaj od zakochanej kobiety, żeby logicznie myślała, to niemożliwe! Jak serce tak mocno bije, to cichnie rozum, ślepną oczy i głuchną uszy. Ze mną działo się tak samo”.
To był jej pierwszy mężczyzna, ale tamta noc ją rozczarowała. Ona wyobrażała sobie, że pojadą do miłego hotelu, gdzie przy świecach i dobrym winie, on uczyni z niej kobietę. Ale on zabrał ją na przejażdżkę za miasto, zrobili to gdzieś w lesie. Miał zagraniczne, duże auto, wtedy niewielu takimi jeździło, więc wybierał odludne miejsca, żeby go nikt nie zobaczył i nie rozpoznał.
Krysia wolałaby posiedzieć z nim w kawiarni, pochwalić się swoim ukochanym, pospacerować po deptaku, pójść potańczyć na jakimś dansingu, ale to było niemożliwe. Każde ich spotkanie wyglądało podobnie: było ukradkowe, w tajemnicy, daleko od ludzi, z ciągłym zerkaniem na zegarek.
Pierwsza miłość w tym samochodzie także ją zawiodła: czekała na coś zupełnie innego, na czułość, wyznania, wielkie słowa, szalone pocałunki, pieszczoty, ale przede wszystkim czekała na to, że cały świat się dowie, jaka jest szczęśliwa! A tu rzeczywistość była inna. Jej życie stało się jednym wielkim czekaniem…
Umówili się na pewne znaki; jeśli on zaparkuje auto przy pasażu obok jej domu, ona ma szybciutko wszystko rzucać i biec do niego, ale nie wolno jej wsiadać od razu, tylko za najbliższym skrzyżowaniem. Cały czas była w gorączce. Chodziła od okna do okna, czasami gnała na dół, bojąc się, że może przeoczyła jego auto, że on czeka i się niecierpliwi.
Uznano ją za niepoczytalną
Kiedyś kazał jej stać na przystanku tramwajowym, tuż przed pętlą. Ledwo tam dotarła… Było zimno, zerwał się wiatr, marzła, wyglądając, czy już nadjeżdża. Mijały minuty, kwadranse, z tego czekania zrobiła się godzina, a jego nie było. Wreszcie zobaczyła znajomy samochód. Ucieszyła się, lecz na krótko…
Patrzył przed siebie, nawet nie rzucił na nią okiem. Obok siedziała jego żona, jak zwykle nadęta i niezadowolona. Na szczęście nie poznała Krysi, pewnie już dawno zapomniała o jej istnieniu. Przejechali obok i długo jeszcze było ich widać na pustej szosie, ale Krysia miała oczy tak pełne łez, że wszystko się pozacierało.
– Jak ci miałem dać znać, że nie mogę się spotkać? – pytał zdenerwowany, kiedy ośmieliła się mu powiedzieć, jak jej było przykro. – Ledwo jej wytłumaczyłem, dlaczego jedziemy taką trasą, na szczęście ona nie ma orientacji w terenie i uwierzyła, że tamtędy jest bliżej… Doceń to, że w ogóle podjechałem. Chyba się połapałaś, że coś jest nie tak?
– Niestety, byłam strasznie głupia! – mówi ciocia Krysia. – Robił ze mną, co chciał. Nawet się specjalnie nie starał, bo ja i tak poszłabym za nim wszędzie i zrobiłabym, co by tylko chciał! To trwało całe lata.
– To znaczy ile? – pytam.
– Prawie dziesięć. Do wypadku… Ale w moim sercu trwa do dzisiaj.
O nic więcej nie pytam, bo przecież wiem, o co chodzi. Wszyscy w rodzinie wiedzą, chociaż szybko zatuszowano całą sprawę ze względu na osobę sprawczyni. Uznano ją za chwilowo niepoczytalną, usprawiedliwiono tym, że działała w stanie silnego wzburzenia po tym, jak się dowiedziała o romansie męża, i uniewinniono. To były wczesne lata osiemdziesiąte, teściowie zdradzanej żony nadal byli na świeczniku i dużo mogli. Opłacili kogo trzeba i nikt nie poniósł konsekwencji.
Ciocia Krystyna na zawsze straciła sprawność. Strasznie oszpecona, prawie ślepa, po załamaniu psychicznym, bez środków do życia. Jej ukochany zmarł niedługo po tym nieszczęściu. Do dzisiaj ciocia dba o jego mogiłę, nikt więcej tam nie bywa… Zapytacie, co się stało?
Banał – jak w jakimś starym melodramacie. Ta zdradzana żona oczywiście wpadła na trop pozamałżeńskich kontaktów swojego ślubnego. Postanowiła ukarać kochankę, bo według niej tylko ona była winna. W biały dzień przyszła do salonu, w którym nadal pracowała Krystyna. Powiedziała, że chce kupić koktajlową suknię, weszła do przymierzalni i kazała Krysi przynieść tam kilka kreacji. Po chwili obecne w salonie klientki i pozostałe sprzedawczynie usłyszały krzyk. Kiedy odsunęły kotarę zobaczyły straszny obraz: Krysia wyła, oblana jakąś żrącą cieczą.
W zamieszaniu, które się zrobiło, tamta kobieta spokojnie wyszła ze sklepu. Zatrzymano ją dopiero parę godzin później…
Ciocia Krysia przeszła kilka operacji plastycznych, niewiele pomogły, ale dzięki nim jakoś w miarę normalnie funkcjonuje. Ma kłopoty ze wzrokiem, lecz nauczyła się alfabetu Braille’a i dobrze sobie radzi, utrzymując się z tłumaczeń i fachowych przekładów. Dostała też niedużą rentę, więc nie wyciąga ręki po prośbie. Najważniejsze jest jednak to, że po latach zmagania się z depresją wyszła na prostą i znowu jest pogodną, życzliwą światu, miłą panią. Mówi, że do nikogo nie ma pretensji.
– Tak mi widocznie było pisane – twierdzi. – Niczego nie żałuję, chyba tylko tego, że doprowadziłam do sytuacji, kiedy mnie ktoś tak strasznie znienawidził. Byłam za młoda, żeby o tym myśleć. Kochałam, i to mi wystarczało. Nie pomyślałam o niej… Jak musiała cierpieć, żeby zrobić to, co zrobiła! Powinnam była pomyśleć, że się pakuję między nich, że rozwalam, co zbudowali, że gdyby on naprawdę tego chciał, toby ją zostawił i był ze mną. Ją też oszukiwał, to ja byłam ta trzecia, nie ona.
Moja mama zawsze się wtedy złości.
– Ty, Kryśka, nie bądź taka święta, bo oprócz ciebie nikomu nic się nie stało. Ty jedna zapłaciłaś za ten romans, więc nie żałuj baby, która cię okaleczyła na resztę życia. Pamiętam, jaka byłaś… jak gwiazda filmowa!
– To było dawno i nieprawda – mówi ciotka. – Po co do tego wracać?
– Dawno i prawda – odpowiada moja mama. – Jeśli nie chcesz o tym pamiętać, to po co wyciągasz te stare fotografie? Sypiesz sól na rany.
– Nieprawda. Już mnie nie boli. Ja nawet lubię wspominać, jaka kiedyś byłam, jaki był on, kiedy wszedł do mojego sklepu i wyglądał jak młody Alain Delon. Często mi się to śni… Masz rację, to było dawno i prawda! I pamiętaj: w życiu nie wszystko kończy się happy endem.
Czytaj także:
„20 lat czekałem, żeby zdobyć moją szczenięcą miłość. Pani profesor była zakazanym owocem, po który w końcu sięgnąłem”
„Nie kochałam narzeczonego. Uciekłam sprzed ołtarza ze świadkiem, który był miłością mojego życia”
„Teściowa migała się od pomocy przy wnuczce, bo rzekomo była zajęta. Gdy raz wpadłam bez zapowiedzi odkryłam, że kłamie”