„Mam 30 lat i do szału mnie doprowadza, że wszyscy chcą mnie swatać. Czy ja mam napisane na czole: szukam męża?”

Kobieta, która ma 30 lat fot. Adobe Stock
Mam trzydzieści lat. Tak. Wcale się z tym nie kryję, ale co z tego? Czy ten wiek to jakaś magiczna granica, po której przekroczeniu nic już zdarzyć się nie może?
/ 04.10.2020 12:06
Kobieta, która ma 30 lat fot. Adobe Stock

Mam trzydzieści lat. Tak. Wcale się z tym nie kryję, ale co z tego? Czy ten wiek to jakaś magiczna granica, po której przekroczeniu nic już zdarzyć się nie może?
– Jedynej wnusi nie będzie mi dane zobaczyć w welonie – załamywała nade mną ręce babcia.
Ją to jeszcze nawet rozumiałam. W czasach jej młodości już dwudziestokilkulatka uchodziła za starą pannę, a co dopiero niewiasta z trzecim krzyżykiem na karku. W tym wieku bez męża i wianuszka dzieci zostawały już tylko garbate.

Rodzice jednak nie byli lepsi. Co raz aranżowali, przypadkowe oczywiście, spotkania z jakimś dalekim krewnym, bratem znajomych albo jeszcze innym kawalerem do wzięcia. Ostatnio na topie był kuzyn Zbyszek.
– To taki porządny człowiek, elegancki, nowoczesny – reklamowali go, jakby chodziło o model samochodu.
Ciekawe, czy ma poduszki powietrzne na wyposażeniu? A klimatyzację? Bez klimy nie biorę. Dlaczego wszyscy uwzięli się na mnie i chcą wydać mnie za mąż? Diabli mnie biorą już od tych ciągłych dociekliwych pytań, dobrych rad, współczujących westchnień. Rozumiem wścibstwo moich cioteczek, ale żeby nawet koleżanki nie dawały mi spokoju?

Największy numer wykręciła mi Jolka. W zeszłym tygodniu byłam u niej na imieninach. Zaprosiła sporo osób. Większość naszych wspólnych znajomych, ale też kilku zupełnie nowych. Wśród nich był on.
– Jestem Stefan, dla znajomych Stef – zagadnął mnie już na samym początku imprezy.
Zmierzyłam gościa uważnym wzrokiem. Nic ciekawego. Niewysoki, bardzo szczupły. Zapadnięta klatka, patykowate ręce, blada twarz. Od razu na to zwróciłam uwagę. Jestem instruktorką aerobiku i zwolenniczką sportowej sylwetki. Wszelkie zwiotczenia, wklęsłości czy wałeczki dostrzegam nawet pod najbardziej maskującym strojem.

Stef wyglądał mi na takiego, co to przez wszystkie szkolne lata miał zwolnienie z wuefu, piłkę widział tylko w telewizji, a wejście na czwarte piętro wprawiało go w porządną zadyszkę. Mały, chudy... i niepewny – powinnam dodać, ale to mijałoby się już z prawdą. Taki znowu nieśmiały to on nie był, tyle że o tym przekonałam się dopiero później.

Rozmawiałam z nim niewiele. Wymieniliśmy między sobą zaledwie kilka zdawkowych zdań o imprezie i wypiliśmy razem po lampce wina. To wszystko, chociaż on bardzo starał się zainteresować mnie swoją osobą. Kobieca intuicja podpowiadała mi, że wpadłam mu w oko. On za to nie podobał mi się kompletnie.

Kiedy zbierałam się do wyjścia, Jolka niespodziewanie poprosiła go, żeby odprowadził mnie do domu.
– Nie ma sprawy – zgodził się bez oporów. – Dla twojej pięknej przyjaciółki chętnie to zrobię – dodał, taksując mnie wzrokiem.
Co za maniery. – pomyślałam z niesmakiem. Minęła już północ, to fakt, ale przecież mieszkałam całkiem niedaleko, a do samotnych powrotów byłam od lat przyzwyczajona. Zresztą, czy ten chuderlawy człowieczek mógłby mnie w razie czego obronić? Już raczej ja jego.
– Dajcie spokój. Dam sobie radę – stwierdziłam zdecydowanie.
Oni jednak oboje się uparli. Nie było sensu się dłużej sprzeczać. Opuszczałam mieszkanie Jolki w towarzystwie Stefana, mając przeświadczenie, że moja droga koleżanka próbuje mnie znowu swatać. Już sama myśl o tym wytrąciła mnie z równowagi.

Całą drogę prawie się nie odzywałam, za to on gadał jak najęty. Głównie o swojej pracy. Był handlowcem w międzynarodowej firmie. Tak, tak rozumiem: zagraniczne szkolenia, integracyjne wyjazdy, rauty, płatne nadgodziny, służbowe komórki. Bla, bla, bla. Tacy faceci jak on powinni mieć obowiązkowo zamontowane wyłączniki. Jaka to byłaby ulga dla ich otoczenia. Stefan odprowadził mnie pod samą klatkę, a potem bez żadnych ogródek zapytał, czy może wejść na kawę. O pierwszej w nocy?! Zagotowało się we mnie. Co on sobie wyobraża. Ciekawe, co nagadała mu Jolka?! Że jestem panienką w potrzebie? Rzucającą się na każdego faceta desperatką?
– Dobranoc – wycedziłam przez zęby, z trudem opanowując narastającą we mnie złość.
Zostawiłam go przed blokiem, sądząc po minie, mocno zawiedzionego.

Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy zadzwonił do mnie następnego dnia. Słuchając go, w myślach przeklinałam Jolkę i jej męża. Tylko oni mogli mu dać mój numer telefonu. Stefan zaproponował spotkanie.
– Na mieście – podkreślił.
Odmówiłam uprzejmie, ale stanowczo. Myślałam, że to załatwi sprawę. Niestety, nazajutrz odezwał się ponownie. Pytał, czy się namyśliłam. „Na co? Koleś ja się nie mam zamiaru z tobą spotykać? Czy to do ciebie nie dociera?” – denerwowałam się w duchu. Powinnam mu była to głośno powiedzieć, ale chciałam być grzeczna i dyplomatycznie wytłumaczyłam się permanentnym brakiem czasu. Nawet ćwierćinteligent zrozumiałby, że nie ma u mnie żadnych szans. Nie wiem, czy Stefan był naprawdę tak ograniczony, czy też za wszelką cenę postanowił mnie zdobyć. Moje odmowy wcale go nie zniechęcały, wręcz przeciwnie, każdego dnia z uporem osła ponawiał swoją propozycję. W końcu wyłączyłam telefon. To był wielki błąd, bo Stef nie mogąc się do mnie dodzwonić, zjawił się osobiście.

Otworzyłam drzwi bez wahania, niczego nie podejrzewając, a tu masz – on. Pod krawatem i z wielką czerwoną różą. Już banalniej być nie mogło. Powinnam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Teraz zrobiłabym już to bez ceregieli, wtedy, niestety, nie starczyło mi odwagi. I na swoje nieszczęście wpuściłam go do środka.
– To dla ciebie – wręczył mi różę z szerokim uśmiechem na swojej szczurkowatej twarzy.
– Zupełnie nie rozumiem, z jakiej okazji? – postanowiłam być maksymalnie oschła.
– Piękne kobiety powinny dostawać kwiaty nawet bez okazji – wbił we mnie uwodzicielski wzrok.
Uśmiechnęłam się kwaśno.
– Nie poprosisz mnie dalej? – zapytał po chwili.
Ale miał tupet.
– Przepraszam, ale zaraz wybieram się do pracy – starałam się go jak najszybciej spławić.
Już od samej jego obecności robiło mi się słabo.
– A ja nie ruszę się stąd, dopóki nie porozmawiamy – powiedział niby żartem, ale zdecydowanie.
Ach tak, no to świetnie – byłam coraz bardziej zirytowana – już najwyższy czas, żebyś raz na zawsze zrozumiał, że nie masz u mnie żadnych szans.
– Nie będę owijał w bawełnę – zaczął, wygodnie rozsiadając się w moim ulubionym fotelu. – Nie jesteśmy już przecież dziećmi, prawda?
Prawda, prawda, chociaż ty masz rozum mniejszy niż u siedmiolatka – myślałam sarkastycznie.
– Jolka dużo opowiadała mi o tobie. Mówiła, że jesteś bardzo samotna, a i ja, od kilku lat, odkąd się rozwiodłem, właściwie – dodał ciszej – nie miałem żadnej kobiety. Pomyślałem więc sobie, że ty i...
– Dosyć! – przerwałam gwałtownie.

Musiałam wyglądać groźnie, bo zniknął mu z twarzy ten głupkowaty uśmiech.
– Posłuchaj, Stefan! – krzyczałam. – To jest jakieś wielkie nieporozumienie. Ja w ogóle nie jestem zainteresowana, rozumiesz?! Nie czuję się samotna i nie szukam męża, choć może to właśnie powiedziała ci Jolka.
– Lubię złośnice – puścił do mnie oko zupełnie niezrażony tym, co usłyszał.
Rany Julek, przyczepił się jak rzep psiego ogona.
– Jestem okropną bałaganiarą i kłamczuchą, chrapię, obgryzam paznokcie i notorycznie się spóźniam – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
– Ależ to nic nie szkodzi – uśmiechał się dalej.
Czy jest jakiś sposób, żeby pozbyć się tego typa? Jedyne, co mi przyszło do głowy...
– No dobrze – zmieniłam ton na poważny – a zatem powiem ci prawdę – zawiesiłam głos. – Wolę kobiety. Czy to cię przekonuje?

Owszem. W jednej chwili Stef zrobił się jeszcze mniejszy, niż był w rzeczywistości, jakby uleciało z niego powietrze. A potem wyszedł ode mnie bez słowa. Nawet zrobiło mi się go żal, w końcu obydwoje byliśmy ofiarami wątpliwej życzliwości Jolki. Przypomniałam sobie o niej i zalała mnie fala złości. Szybko wystukałam jej numer. Niby rozumiała moje pretensje, tłumaczyła się, że chciała dobrze, ale na koniec z lekką acz wyraźną ironią dodała:
– Wybrzydzasz, jakby nie wiadomo jakie z ciebie było cudo. A tu latka lecą...

Może nie jestem seksbombą, ale swoją wartość znam. Powinnam się czuć gorsza, bo nie złapałam męża jak ona? Nie mam zamiaru wiązać się z kim popadnie, tylko dlatego, że za parę miesięcy skończę trzydziestkę. Kto jak kto, ale Jolka najlepiej powinna to rozumieć. Zaciągnęła do ołtarza pierwszego lepszego faceta, który jej się trafił, a teraz jest nieszczęśliwa. W życiu by się do tego nie przyznała oczywiście, nawet przede mną, ale przecież ja widzę jej zapuchnięte od płaczu oczy i jego wiecznie naburmuszoną minę. Dziękuję, wolę spokojnie poczekać, ba, nawet zostać sama, niż na własne życzenie ładować się w takie bagno.

Samej jest mi całkiem dobrze. Uwielbiam swoją pracę, jestem niezależna, mam własne mieszkanie, mnóstwo znajomych, marzenia, plany. I jeśli wyjdę kiedyś za mąż, to bez niczyjej pomocy i na pewno tylko z miłości.

Do Jolki to dotarło. Do moich rodziców, niestety, nie. Ledwo pozbierałam się po przygodzie ze Stefanem, a oni już naraili mi tego ich Zbyszka.
– Mamo, daj już spokój, nie spotkam się z nim i koniec – zaprotestowałam przy niedzielnym obiedzie.
– Ale on tu zaraz będzie – zdradził ojciec, tracąc cierpliwość.
No nie, co oni sobie myślą!? Przychodzę do nich z wizytą, a oni stawiają mnie w takiej sytuacji. Miałam tego dość.
– Zatem ja wychodzę – oznajmiłam i zabrałam się w połowie rosołu.
Byłam wściekła. Zbiegałam po schodach po parę stopni i nagle łup. Potknęłam się i runęłam jak długa.
– Nic się pani nie stało? – czyjeś silne ramię podniosło mnie z posadzki.
– Nie, chyba nie – wyjąkałam obolała i spojrzałam w kierunku właściciela pomocnej dłoni.
Spojrzałam i zaniemówiłam. Ale facet. Wysoki, dobrze zbudowany. Zmierzwione włosy, lekki zarost. W moim typie. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
– Spóźnię się na spotkanie – puścił moje ramię.
Ratując mnie, upuścił na posadzkę bukiet tulipanów.
– Proszę nie zapomnieć – wskazałam na kwiaty – śliczne, na pewno się jej spodobają.
Szczęściara – dodałam w myślach. Wziął kwiaty. Skinął głową na pożegnanie i szybko ruszył w górę schodów. Bez zadyszki.
– Dziękuję – krzyknęłam za nim.
Wychylił się znad poręczy. Gdzieś na trzecim piętrze.
– Nie ma sprawy – pomachał mi ręką.

Co za facet – westchnęłam. Jaka szkoda, że zajęty. Już miałam wsiadać do samochodu, gdy nagle mnie olśniło. Trzecie piętro, spotkanie, kwiaty.
– Zapomniałam czegoś – oznajmiłam zaskoczonemu ojcu, wkraczając z powrotem do mieszkania i ruszając prosto do dużego pokoju. Nie myliłam się. Był tam. Mój wybawca. Mama właśnie wstawiała tulipany do wazonu.
– To pani? – poderwał się na mój widok, spoglądając pytająco.
– Elunia? – mama nie starała się nawet ukryć wyrazu zdziwienia, malującego się na jej twarzy – Przecież nie chciałaś...
– Kuzyn Zbyszek, prawda? – przerwałam jej wpół zdania. – Bardzo mi miło – uścisnęłam mu dłoń, tę samą, która parę minut temu pomogła mi się podnieść.

No, cóż, muszę przyznać, że staruszkowie znają mnie lepiej, niż sadziłam. Może tym razem z tego ich swatania coś nawet wyniknie.

Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.

Więcej listów do redakcji:„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Teraz uratowałam życie wnuczce, która była ciężko chora”„Mój narzeczony pochodził z majętnej rodziny z koneksjami, a ja nie śmierdziałam groszem. To nie mogło się uda攄W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”

Redakcja poleca

REKLAMA