Lidka, i co teraz? – zapytała mnie przejęta Anka.
Dobre pytanie! – pomyślałam. – Powinnam powiedzieć rodzicom i zdać się na ich łaskę czy załatwić sprawę sama, zbierając pieniądze po znajomych?
Czułam, że jestem w kropce, moja pensja nie wystarcza nawet na moje codzienne drobne wydatki, a co dopiero dla dzidziusia. Przez tego drania czułam się jak żebraczka. Nie miałam pojęcia, gdzie się mam podziać. A może lepiej, żebym zadzwoniła do ojca Tomka? Niech wie, jakim egoistą jest jego synalek! Z drugiej strony to nie jego wina, to nie on porzucił bezbronną istotę w brzuchu jego dziewczyny na pastwę losu. Mogłam liczyć tylko na to, że przygarnie mnie moja rodzina. Rany... to takie poniżające.
W tamtej chwili targały mną różne emocje, głównie żal do chłopaka, który jeszcze niedawno nie widział poza mną świata, ale ze strachu przed ciążą uciekł bez pożegnania do matki do Londynu. Nie miałam pojęcia, co zamierza ani kiedy wróci, bo zwyczajnie przestał się do mnie odzywać. Nie wiem, na co liczył, w końcu dobrze znałam jego rodziców, w każdej chwili mogłam do nich zadzwonić i powiedzieć prawdę. Najpierw jednak musiałam sama odpowiedzieć sobie na pytanie, co chcę zrobić.
– Pojadę do dziadka! – przypomniałam sobie mój bezpieczny azyl z czasów dzieciństwa. – Tak, zatrzymam się u niego na tydzień lub dwa i zastanowię się nad sobą.
– A praca? – zauważyła przytomnie Anka.
– Od roku nie mogę doprosić się nawet jednej szesnastej etatu, więc na co mam czekać? Jak długo mogę pracować za grosze na śmieciówce? – burknęłam wściekła.
Boże, jak on się zmienił…
Dwie godziny później siedziałam w pociągu z pośpiesznie spakowaną walizką i poczuciem satysfakcji, że zakończyłam przynajmniej jedną toksyczną relację, tę z moją firmą. Po sześciu kolejnych godzinach dzwoniłam do drzwi frontowych domu dziadka Zenka. Zawsze był postawnym, silnym mężczyzną, tymczasem otworzył mi zgarbiony, blady i nieco zapuszczony staruszek. Dziadek Zenek przez lata uchodził za pedanta, ale najwyraźniej w tej kwestii też coś się zmieniło. Wszędzie były jakieś papiery, ubrania, resztki jedzenia… Do tego pełno nieścieranego od miesięcy kurzu.
– Lidusia, dziecinko, zaraz cię ugoszczę – dziadek, chcąc zaparzyć mi herbatę, próbował sięgnąć po kubek, ale go ubiegłam.
Nim zdążył zareagować, nalałam wody do czajnika i przemyłam pośpiesznie stojące najbliżej kubki i łyżeczki. Obróciłam całą sytuację w żart, twierdząc, że przyjechałam wesprzeć go w prowadzeniu domu.
– Rzuciłaś dla mnie pracę i chłopaka? – przyjrzał mi się uważnie.
– Tak jakby – puściłam do niego oko.– Babcia zawsze chciała, żebym kiedyś przeprowadziła się tutaj…
– Owszem, ale po naszej śmierci, a na razie ja wciąż mam się dobrze!
Rozbawił mnie jego udawany gniew i po chwili oboje chichotaliśmy w najlepsze. Dziadek zauważył przytomnie, że i ja nie wyglądam na okaz zdrowia, ale puściłam jego uwagę mimo uszu. Nie miałam czasu na analizę swojego życia. Byłam bez grosza, ale wolna, w pewnym sensie mogłam zrobić ze swoim życiem wszystko, czyli na przykład pomóc dziadkowi w prowadzeniu domu i zakładu kaletniczego. Nie sądziłam jednak, że nie tylko wnętrza ukochanego siedliska są w opłakanym stanie…
Dziadek wymknął się do pracy wczesnym rankiem, ale nie byłabym sobą, gdybym wylegiwała się cały dzień w łóżku. Do wczesnego popołudnia uporałam się ze sprzątaniem łazienki i kuchni. Praca fizyczna poprawiła mi humor, więc postanowiłam wykorzystać swój zapał i odwiedzić dziadka z drugim śniadaniem.
Od najmłodszych lat traktowałam jego pracownię jak krainę czarów. Kiedyś nawet marzyłam, że pójdę w ślady dziadka Zenka, ale kaletnictwo ostatecznie przegrało z marketingiem. Jednak to, co zobaczyłam na miejscu, poruszyło mnie bardziej niż widok zapuszczonego domu. Pracownia to był po prostu jeden wielki syf. Na ścianach łuszczyła się farba, na brudnych stołach piętrzyły się stosy zniszczonych narzędzi. Półki i wieszaki, dawniej wypełnione futrami i skórzanymi akcesoriami, świeciły pustkami. Tylko gdzieniegdzie leżały jakieś paski czy nadgryzione zębem czasu torby, które dziadek zapewne naprawiał dawnym znajomym.
Nigdy nie sądziłam, że człowiek, który zawsze był dla mnie wzorem mężczyzny i przedsiębiorcy, jest w stanie doprowadzić się do takiej ruiny. Zrobiło mi się przykro, a zarazem poczułam wstyd – zakochana, zajęta własnymi problemami zapomniałam o dziadku. Niby widywałam się z nim, gdy po śmierci babci zaczął przyjeżdżać do nas na święta, rozmawiałam z nim i dowcipkowałam, ale tak naprawdę nie zwracałam na niego uwagi. Pracownię odwiedziłam ostatni raz siedem lat temu, jakiś rok po śmierci babci, ale wtedy jeszcze dziadek wyglądał dobrze, a jego miejsce pracy było czyste i schludne.
Najpierw przyszła mi do głowy myśl – czy mama nie widziała, co się z nim dzieje?! Oburzona chciałam zadzwonić do niej z wyrzutami, ale pomyślałam, że przecież wtedy będę się musiała wytłumaczyć z powodów swojej wizyty, więc zrezygnowałam z pomysłu. Za to gdzieś w okolicach kolacji postanowiłam zatrzymać się u dziadka na dłużej i pomóc mu stanąć na nogi.
A ciąża? Szorując kafelki w kuchni, poczułam lekkie ukłucie w podbrzuszu. Nie stało się nic złego, ale przyszło mi do głowy, że mogłabym w naturalny sposób pomóc swojemu ciału pozbyć się „problemu”, rzucając się w wir porządków. Dlatego w pewnym sensie ucieszył mnie widok zrujnowanej pracowni. „Nie ma mocnych, w którymś momencie po prostu poronię!” – pogratulowałam sobie pomysłowości. Musiałam jeszcze tylko przekonać do swoich planów dziadka.
Nic nie było w stanie zniechęcić mnie do ciężkiej pracy
Początkowo nie chciał słyszeć o jakiejkolwiek pomocy. Zdenerwował się nawet na widok wysprzątanego domu, ale z czasem zmiękł. Jak mawiała babcia, zawsze potrafiłam okręcić go sobie wokół palca, więc użyłam kilku sprawdzonych sztuczek i dopięłam swego. Po tygodniu większość pomieszczeń błyszczała czystością, dziadek też odzyskał dawny entuzjazm i z zapałem pozbywał się niepotrzebnych rzeczy. Ja też mimo potwornego zmęczenia tryskałabym zadowoleniem, gdyby nie ciąża. Nic nie było w stanie jej zaszkodzić, więc zdeterminowana przypuściłam atak na pracownię. Sprzątanie, segregowanie rupieci, zdzieranie farby ze ścian i sufitów, wyrównywanie ich papierem ściernym, a potem gładzią, cyklinowanie? Nic nie było w stanie zniechęcić mnie do pracy.
– Lidusiu, czy warto się tak męczyć? Przecież mój zawód upada, ja niedługo umrę, po co komu taki zakład? – pytał dziadek, ale zbywałam go śmiechem, bo z każdym dniem czułam się u niego lepiej.
Minęły nawet poranne wymioty, nie kręciło mi się w głowie od zapachów potraw, chemikaliów czy farb, wręcz przeciwnie – miałam coraz więcej energii i pomysłów. Nie wiem nawet, w którym momencie rzuciłam, że mogłabym pomóc dziadkowi nie tylko w wielkich porządkach, ale i w prowadzeniu pracowni. To był jeden z miliona moich pomysłów, jednak kiedy zobaczyłam łzy wzruszenia w oczach staruszka, przez chwilę pomyślałam, że być może przyjechałam tu nie tylko ze względu na ciążę.
Nie miałam jednak czasu, aby dłużej się nad tym zastanawiać, bo mniej więcej w połowie remontu oboje z dziadkiem dostaliśmy silnej alergii. W zasadzie nie stało się nic złego. Dziadek dostał leki antyhistaminowe, ale mnie ze względu na ciążę lekarz wysłał do szpitala. Niestety, zrobił to przy oniemiałym ze zdziwienia dziadku. Musiałam go błagać, żeby nie wspominał o niczym mamie.
– Może nie będzie takiej potrzeby – wypsnęło mi się wtedy, na co zgromił mnie wzrokiem.
Dziadek Zenek nie był specjalnie wierzący i nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek walczył o życie poczęte, ale narażanie go uważał za totalną głupotę, więc choć opuściłam szpital po dwóch dniach, kategorycznie zabronił mi wracać do pracowni. Może wydać się to głupie, ale do czasu alergii nie zastanawiałam się, czy chcę zostać matką. Macierzyństwo to było coś, co miało wydarzyć się w dalekiej przyszłości, kiedy już się wyszaleję z moim ukochanym i będę miała dobrą pracę, ale nie w wieku 24 lat… I do tego w tak nieciekawych okolicznościach.
Dotąd też nie miałam ochoty poruszać tego tematu z kimkolwiek oprócz Tomka i może Anki, ale cóż, teraz mleko się wylało. Dziadek zarzucił mnie pytaniami, w końcu jednak odpuścił, widząc, że doprowadza mnie do płaczu. I bez moich wyjaśnień potrafił dodać dwa do dwóch.
– A to drań! – wściekł się, kiedy dotarło do niego, że chłopak mnie porzucił.
Następnego dnia zerwał się skoro świt, przygotował mi śniadanie i oznajmił, że odtąd będzie troskliwym dziadkiem. Ani się spostrzegłam, jak do pracowni wkroczyli dwaj wynajęci przez niego budowlańcy i w ciągu kilku dni doprowadzili do końca remont.
– A teraz Sławek przerobi dawne pokoje twojej mamy i wujka na miejsce dla ciebie i dzidziusia! – uśmiechnął się.
Chciałam zaprotestować, bo nadal nie byłam pewna swego macierzyństwa, podobnie jak tego, czy chcę zostać u dziadka, ale widząc błysk radości w jego oczach, pomyślałam, że nie powinnam odbierać mu nadziei. W ciągu kilku tygodni mojego pobytu dziadek bardzo się zmienił. Nie tylko nabrał kolorów, ale i zmężniał. Zbliżyliśmy się do siebie.
Był przy mnie, kiedy rodziłam córkę
– Masz dobry wpływ na pana Zenka – powiedział Sławek, kiedy dziadek zniknął w czyściutkiej kuchni, żeby zaparzyć nam herbatę.
– Raczej to on na mnie – odparłam żartobliwie. – Nie pytasz, co będę robić u niego z dzieckiem?
W odpowiedzi Sławek tylko się uśmiechnął. Później dowiedziałam się od dziadka, że znają się od kilku lat i chłopak dużo o mnie słyszał. Podobnie jak ja, Sławek też kiedyś marzył o kaletnictwie, ale czasy się zmieniły i postawił na bardziej przyszłościowy zawód, czyli budowlankę. Lubił jednak wpadać do dziadka i na tyle, na ile potrafił, pomagał mu w prowadzeniu zakładu. Nie potrafił jednak zapanować nad coraz bardziej schorowanym i zgorzkniałym staruszkiem.
– Dopiero ty go odczarowałaś – wyznał, kiedy zostaliśmy przyjaciółmi.
Nasza miłość rozwijała się powoli, jak dziecko w moim brzuchu, ale w dniu narodzin Julki to on trzymał mnie za rękę i dodawał otuchy. Tomek – owszem, w końcu się odezwał, przez chwilę nawet chciał ratować nasz związek i być ojcem, ale na miesiąc przed porodem znowu zaczął się wahać. Nie odwiedził nas ani w tym dniu, ani przez kolejne.
W końcu sama doszłam do wniosku, że zmuszanie go do czegokolwiek nie ma sensu. Życie rozstrzygnęło za niego, kto powinien być ojcem dla Julki, dlatego nazwisko Sławka widnieje w jej akcie urodzenia. Zapytacie, co z pracownią? Sławek nie rzucił budowlanki, ale ja postanowiłam wrócić do marzeń z dzieciństwa. Przeszłam odpowiednie szkolenia pod okiem najlepszego mistrza w swoim fachu, czyli mojego dziadka, i jestem kaletniczką.
Wyznał mi, że od dawna widział we mnie swoją spadkobierczynię. Nie szyjemy z dziadkiem futer ani kożuchów, za to wyrabiamy paski, portfele, zgrabne torebki, torby na laptopy i aktówki. Nie zarabiam wiele, ale wreszcie czuję się doceniana i spełniona jak nigdy dotąd.
Czytaj także:
„Zaoferowałam kasę narzeczonemu przyjaciółki, żeby ją zostawił. Ten tępak na pewno ją skrzywdzi”
„Zostawiłam męża, zabrałam córkę i odeszłam do kochanka. Wróciłam do niego, bo próbował odebrać sobie życie”
„Zaniedbałam męża, bo przez lata byłam służącą własnych córek. Nawet przeprowadziłam się do jednej, żeby pilnować wnuków”