„Tkwiłam przy skąpcu ogarniętym manią zarabiania. Co dostałam za wierną służbę? Pogardę i oszczędzanie nawet na jogurcie”

Zawiedziona kobieta fot. Adobe Stock, shurkin_son
„Mieliśmy dom, dwa samochody, złote karty kredytowe i spore oszczędności, ale on wciąż ciułał grosz do grosza. Czułam się coraz bardziej zmęczona. Marzyłam, żeby wyrwać się z ciągłego kieratu, wyjechać gdzieś, zmienić otoczenie. Ale nie mogłam, bo mąż żył pracą”.
/ 07.05.2022 07:15
Zawiedziona kobieta fot. Adobe Stock, shurkin_son

– Mamuś, odpal stówkę, co? – przymilił się Rafał. – Idziemy z paczką do kina, potem na jakieś żarełko. Chyba nie chcesz, żebym sępił od kumpli… – zrobił smutną minę.

Westchnęłam ciężko.

– Podaj mi torebkę. Ale wiesz, że ojciec nie będzie zachwycony.

– To mu nie mów. Wciąż się mnie czepia, jakby nigdy nie był młody. Kiedy mam się bawić? Jak wyłysieję?

– Tata ciężko pracował przez całe życie. Wszystko zawdzięcza sobie…

– Tak, wiem – syn wszedł mi w słowo. – Znam tę śpiewkę na pamięć. Jak dzielny mały Jasio wstawał o świcie, by pomagać dziadkowi w polu. Jako jedyny z szóstki rodzeństwa skończył studia, wydobył się z nędzy, zbudował dom, zasadził drzewo i spłodził takiego nieroba jak ja.

– Wiesz co, lepiej już idź. Mam cię dosyć. Niczego nie uszanujesz.

– Ciebie szanuję – pocałował mnie w rękę z banknotem. – Jesteś święta, że wytrzymujesz z mężem skąpiradłem i synem utracjuszem. Dzięki!

Stówka znikła w jego kieszeni.

– A jak jeszcze uda ci cię przekonać staruszka w sprawie wyjazdu w Dolomity, to żywcem pójdziesz do nieba. Spróbuj, co?

– Przecież wiesz, że się nie uda. Już próbowałam. Znikaj! – pogoniłam go. – Zanim ojciec nas przyłapie na tych konszachtach. No i baw się dobrze – dodałam.

– Nie omieszkam! – roześmiał się Rafał. – Pa, kocham cię.

Ja też go kocham. I lubię.

Mój syn jest tak pełen radości życia! Zawsze czarował uśmiechem, pogodą ducha i rozbrajającym samozadowoleniem. Wszystkich z wyjątkiem ojca. Różnią się jak noc i dzień.
Jan poważny, odpowiedzialny, wciąż zapracowany i zatroskany o przyszłość. Choć dobrze nam się wiodło. Firma świetnie prosperowała.

Martwi się o przyszłość syna, ale czy nie za bardzo?

Niestety, mąż, pomny doświadczeń z dzieciństwa, nie umiał się wyzbyć obaw o jutro. Mieliśmy dom, dwa samochody, złote karty kredytowe i spore oszczędności, ale on wciąż ciułał grosz do grosza.

„Na wypadek, gdyby nadeszły gorsze czasy” – powtarzał.

Przywykłam, że Jan nie dawał napiwków i dokładnie sprawdzał rachunki ze sklepu. Potrafił wytknąć kasjerce policzony dwukrotnie jogurt. Ale najbardziej irytował go własny syn. Od kiedy Rafał wszedł w okres dorastania, na okrągło się kłócili. Choćby przedwczoraj, gdy chłopak odważył się poprosić o zafundowanie ferii w Val di Fiemme.

– Wyobraźcie sobie, zima w Dolinie Płomieni, bo góry tam o zachodzie słońca wyglądają, jakby płonęły! – opowiadał z błyskiem w oku.

Sama chciałabym to zobaczyć. Jan odmówił bez wahania.

– Czemu się nie dziwię… – mruknął Rafał, a ja z przykrością patrzyłam, jak radość znika z jego młodej twarzy. – Nie martw się tak, mamo, przeżyję – przesłał mi całusa i poszedł do swojego pokoju.

Na ojca nawet nie spojrzał. Kolejny powód do wykładu.

– Ja w jego wieku uczyłem się i pracowałem, a ten by tylko balował. Oczywiście za moje pieniądze. Czy jemu się wydaje, że będę go utrzymywać do śmierci? Niedoczekanie. Skoro twój syn chce wyjechać na wakacje we włoskie Dolomity, to niech zarobi. Choćby u mnie w firmie. Dawno mu proponowałem, w końcu mógłbym sprawdzić, czego się nauczył, ale woli dostać wszystko podstawione pod nos.

– Ma sesję, egzaminy… – zaoponowałam.

– Jak zwykle go bronisz, ukochanego jedynaka mamusi. Robisz mu krzywdę. Ile razy mam powtarzać, że bez pracy nie ma kołaczy.

Nic nie powiedziałam, choć na końcu języka miałam pytanie, kiedy nadejdzie ów miły czas spożywania kołaczy. Czułam się coraz bardziej zmęczona. Marzyłam, żeby wyrwać się z ciągłego kieratu, wyjechać gdzieś, zmienić otoczenie. Jan zdawał się tego nie potrzebować. Żył pracą. Wydawało mu się, że firma padnie, jeśli on zniknie na dłużej niż tydzień.

Mogliśmy sobie pozwolić na wypad w dowolne miejsce na świecie, lecz z reguły kończyło się na krótkim pobycie w Łebie. Syn większość wakacji spędzał z dala od nas, bo pracowaliśmy. W myśl zasady Jana, że co można zrobić jutro, lepiej wykonać dziś.

Pomagałam mu budować firmę. Jako sekretarka, kierowniczka biura, a obecnie główna księgowa. Tylko mnie na tyle ufał, by powierzyć mi finanse firmy. Ja też zawsze w niego wierzyłam. Nadal go wspierałam i czułam się dziwnie, słysząc: moja firma, moje pieniądze – jakby wkład żony wcale się nie liczył.

Chwila! Ja też harowałam na sukces firmy!

Starałam się zrozumieć racje Jana, chęć nauczenia chłopaka zaradności i odpowiedzialności, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem. Odnosiłam wrażenie, że tak naprawdę chodzi tylko o pieniądze. Tylko co mu po nich, gdy rodzina się rozpada…

– Ile mu dałaś tym razem? – Jan wszedł do kuchni w bojowym nastroju. – Nie wykręcaj się. Widziałem jego minę. Niemal śmiał mi się w twarz. Rozpuszczasz gówniarza, a on gra mi na nosie. Chyba powinienem zacząć kontrolować twoje wydatki, bo jak tak dalej pójdzie…

– To co? – spytałam lodowato. – Puszczę nas z torbami?

– No nie – zawahał się, nieco zaskoczony moją napastliwością. – Ale powinnaś bardziej liczyć się z moim zdaniem. Pytać…

– O co? Czy mogę dać synowi na kino albo kupić sobie nowe buty? Bez twojego pozwolenia nie wolno mi? Nie zapracowałam? Jasne… Skoro oficjalnie nie płacisz mi pensji, widać faktycznie całymi dniami się obijam. Posuń się dalej. Zażądaj rozdzielności majątkowej!

– Nie dramatyzuj, bardzo cię proszę – obruszył się Jan.

– Ja dramatyzuję? A ty jesteś po prostu rozsądny i przewidujący. My bez opamiętania przepuszczamy twoje – podkreśliłam – ciężko zarobione pieniądze, podczas gdy w każdej chwili grozi nam bankructwo.

– O co ci, do cholery, chodzi?! – zirytował się. – Jesteś wściekła, bo odmówiłem twojemu synusiowi cukierka za dwa tysiące złotych?

– To jest nasz syn! – krzyknęłam.

– A wiesz, że czasami mam co do tego wątpliwości. Rafał zupełnie mnie nie przypomina…

– Jak śmiesz! – nie wytrzymałam, uderzyłam go w twarz.

Przesadził. Aż się trzęsłam.

Nie sądziłam, że nasze problemy są tak poważne!

– Przepraszam – zreflektował się. – Nie to miałem na myśli. Po prostu musimy na spokojnie przemyśleć, jak z nim postępować, obrać wspólny front, bo dzieciak się zmarnuje…

– Racja, muszę sporo przemyśleć.

Ciche dni w pracy i w domu sprzyjały rozmyślaniom. Jeżeli Janowi się wydawało, że zmiękczy mnie milczeniem albo rzucanymi ukradkiem spojrzeniami – pełnymi żalu i wyrzutu – przeliczył się. Nie tym razem. Zbyt mnie zranił.

Dokonałam dokładnego rachunku z przeszłością i własnym sumieniem i nie znalazłam w sobie winy. W każdym razie nie w stosunku do męża. Za to nie czułam się w porządku wobec Rafała. Fakt, trochę go rozpuściłam, ale chciałam mu choć w ten sposób wynagrodzić samotne dzieciństwo oraz wieczny krytycyzm ze strony ojca.

Gdybyśmy oboje byli równie surowi, mógłby się zamknąć w sobie na amen. Jakimś opiekuńczym duchom zawdzięczałam, że mimo wszystko nie straciłam kontaktu z synem.

Pozostawiony samemu sobie, jakimś cudem wyrósł na pogodnego, otwartego młodego mężczyznę, którego jedyną winą było traktowanie pieniędzy jako środka do celu, a nie celu samego w sobie. Odwrotnie niż jego ojciec.

I jeszcze jedno, najważniejsze. Może Janowi to nie przeszkadzało, ale mnie bolało, że moje dziecko swój wolny czas spędzało z dala ode mnie. Jeszcze kiedyś istniał ku temu powód, gdy rozkręcaliśmy firmę, ale teraz sytuacja się zmieniła. Byliśmy ustawieni, moglibyśmy zwolnić tempo i po prostu cieszyć się życiem.

Czy to nie smutne, że nigdy nie widziałam, jak Rafał jeździ na nartach? Mogłam tylko oglądać zdjęcia, bo tkwiłam przy mężu ogarniętym manią zarabiania pieniędzy. Nigdy się nie postawiłam, nie podważałam jego decyzji. I co dostałam w zamian za wierną służbę? Podłe insynuacje. Dosyć tego!

Zdecydowałam, że Rafał pojedzie na swoje wymarzone wakacje. A ja razem z nim. Postanowiłam wypłacić sobie ze wspólnego konta zaległą pensję za kilka lat i zaszaleć jak nigdy; nie kalkulować, nie liczyć każdej złotówki, wreszcie zajadać kołacze, które dotąd oglądałam przez szybkę.

– Zafunduję ci ten wyjazd, pod warunkiem że zabierzesz mnie ze sobą – poinformowałam Rafała. – I poświęcisz mi trochę swojego czasu.

Nieco go zaskoczyłam.

– Chcemy jechać całą paczką…

– Nie będziesz musiał mnie niańczyć. Liczę jedynie na odrobinę wsparcia. Nie mam wprawy w dalekich wyprawach. Ale jeżeli wolisz pojechać sam, zrozumiem. Jesteś dorosły. Nic dziwnego, że ferie z matką wydają ci się złym pomysłem.

– Mama, nie w tym rzecz! – roześmiał się. – Po prostu superlaska z ciebie. Niektórzy moi kumple uparcie biorą cię za moją starszą siostrę.

– Przestań! – zarumieniłam się.

– Ale ja poważnie mam obawy, czy sobie poradzę, odganiając od ciebie tabuny adoratorów.

– To może ja ci pomogę…?

Podskoczyliśmy jak przyłapani na gorącym uczynku. Jan stał w drzwiach, przyglądając się nam
z dziwną miną. Tęskną i samotną zarazem.

– Chyba lepiej, jak zostawię was samych – Rafał wycofał się dyskretnie.

Nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, wzięłam się za parzenie kawy.

– Myślę dokładnie tak samo jak Rafał – zaczął Jan, nie patrząc mi w oczy. – Jesteś wspaniałą kobietą. Piękną, mądrą i kochaną. Tylko że on potrafi ci to powiedzieć, ot tak, a ja zostałem inaczej wychowany. Nie, to nie zarzut. Moi rodzice byli surowi i mało wylewni. Nie mówili o uczuciach, może nie umieli. Teraz za to płacę… – westchnął ciężko. – Jestem zazdrosny o własnego syna, uwierzyłabyś? – wyznał nieoczekiwanie. – Milkniecie, gdy ja staję w drzwiach. Czuję się obco. Mam wrażenie, że jestem wam potrzebny tylko do opłacania comiesięcznych rachunków.

– Bo tylko to podkreślasz, ile to cię kosztujemy – zauważyłam cicho.

– Wiem, przepraszam. I za to, co sugerowałem. Nazwałem go twoim synem, bo potrafcie rozmawiać bez słów. Łączy was więź, o jakiej ja mogę tylko marzyć… Przez ostatnie dni sporo myślałem. I ze wstydem odkryłem, jak mało czasu wam poświęcałem! I jeszcze te głupie awantury o pieniądze… Musiałem dostać po gębie, żeby pojąć, co liczy się naprawdę. Zraziłem do siebie Rafała, a kiedy dotarło do mnie, że mogę stracić i ciebie… przeraziłem się. Bez was jestem nikim. I nic nie mam.

Dotknęłam jego dłoni ogarnięta współczuciem. Uchwycił moją rękę niczym linę rzuconą rozbitkowi.

– Wszystko naprawię – zapewnił z pasją w oczach. – Zmienię się, Edytko. Koniec z ciągłą harówką. Zaczniemy nowe życie. Tylko daj mi szansę i pozwól pojechać z wami na wakacje. Też chciałbym zobaczyć Dolinę Płomieni…

Nie mogłam odmówić takiej prośbie, choć nie do końca wierzyłam, że Jan zmieni się z dnia na dzień. Przywykł do pracy. Nie umiał odpoczywać. Jeżeli chciał się tego nauczyć, czekała nas… ciężka praca. Cóż za ironia losu.

Czytaj także:
„Mój mąż ma dwoje dzieci, które dzielą 2 tygodnie. Cud? Nie, bydlak miał kochankę, gdy staraliśmy się o dziecko”
„Ukochany córki miał zostać na jedną noc, a dziś piorę jego slipy. Wyżera nam jedzenie z lodówki, ale do pracy się nie pali”
„Przez złośliwego teścia moje małżeństwo wisi na włosku. Męża widuję tylko od święta, nawet w kościele siadamy osobno”

Redakcja poleca

REKLAMA