„Teściowa wygryzła mnie z roli ojca. Ona wybrała imię dla syna, towarzyszyła żonie przy porodzie i była wzorem opiekunki”

Mężczyzna, którego wygryzła teściowa fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Wtrącała się we wszystko, wszystko wiedziała najlepiej. Zamęczała położne i lekarzy pytaniami i obserwacjami, a Natasza… przyjmowała to z ulgą i wdzięcznością. Traktowała ją jak wyrocznie, a mnie jak nieudacznika, który z pewnością zaraz skrzywdzi własne dziecko”.
/ 03.12.2021 04:25
Mężczyzna, którego wygryzła teściowa fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Kiedy Natasza była w ciąży, próbowałem się angażować. Było dla mnie oczywiste, że będę siedział obok niej podczas badania USG czy wybierał z nią wózek. Ale okazało się, że żona wolała robić te rzeczy ze swoją mamą.

– No bo, Kacper, ty nie rozumiesz… – tłumaczyła mi Natasza, a ja faktycznie nic nie rozumiałem. – Mama wychowała czwórkę dzieci, wszystko wie, co i jak, zawsze dobrze mi doradzi…

– Ale ja bym chciał zobaczyć własne dziecko na monitorze – uparłem się przy tym USG.

W końcu Natasza łaskawie się zgodziła, żebym w przerwie w pracy przyjechał do przychodni. Sądziłem, że będziemy podczas badania sami, dlatego zdziwiłem się na widok teściowej.

– Mama tutaj? – nie udało mi się powściągnąć rozczarowania.

– Tak, przywiozłam Natkę – potwierdziła, jakby nie dostrzegając mojej zmiany nastroju. – Strasznie jej dziś spuchły nogi, nie mogła nawet włożyć tenisówek, więc zabrałam ją do sklepu, żeby jej kupić większe buty.

Po chwili moja żona, w nowych, wielkich butach, wyszła z łazienki i usiadła ociężale na krześle. Przykucnąłem obok, ale teściowa nie dała za wygraną i stanęła obok, opowiadając o zaletach zajęć dla kobiet w ciąży na basenie, jakie właśnie wyszukała. W gabinecie także byliśmy we trójkę. Pani doktor zwracała się do Nataszy, ale to jej matka odpowiadała na zadawane pytania, jakby przyszła z córką na wizytę do pediatry, a nie ginekologa!

Nie miałem nic do powiedzenia

Sprawę wózka odpuściłem, bo faktycznie nie znałem się na modelach, a już wybór koloru mnie kompletnie przerastał. Kolejne badania i wizyty Nataszy wypadały w czasie mojej pracy, więc w sumie nie protestowałem, kiedy teściowa ją woziła. Nie powiedziałem słowa, kiedy żona zamówiła meble do pokoju dziecięcego dokładnie takie, jakie poradziła jej mama. Ale kiedy doszło do wyboru imienia dla naszego syna, wybuchłem.

– Nie, nie będzie się nazywał Antoni! – zaprotestowałem gwałtownie na sugestię żony.

– Dlaczego? To teraz bardzo popularne imię dla małych chłopców – udawała, że nie wie, o co mi chodzi. – Syn Agnieszki ma na imię Henryczek, a twoja własna siostra dała córce na imię Konstancja.

– Dobrze, imię jest w porządku – starałem się mówić spokojnie. – Ale chodzi o to, że nie chcę, żeby mój syn koniecznie miał imię po twoim dziadku, ojcu twojej mamy. To nasze dziecko i powinniśmy wspólnie ustalić, jak je nazwiemy, prawda?

Mina żony dała mi do zrozumienia, że nie brała pod uwagę takiej ewentualności. Już ustaliła z matką, że urodzi Antosia. Na pocieszenie pozwoliła mi wybrać drugie imię. Kiedy Natasza zaczęła rodzić, na szczęście zadzwoniła najpierw do mnie. Przynajmniej tu byłem przed teściową! Antoni Stanisław przyszedł na świat zdrowy i mogłem jako pierwszy po Nataszy wziąć go na ręce. Niestety, już pięć minut później zostałem całkowicie odsunięty od noworodka.

– Siostro, córce nie leci pokarm. Czy dziecko nie powinno dostać glukozy? – pytała nerwowo teściowa położną.

Albo:

– Panie doktorze, wnuk ma taki żółtawy odcień skóry. To na pewno nie żółtaczka poporodowa?

Wtrącała się we wszystko, wszystko wiedziała najlepiej. Zamęczała położne i lekarzy pytaniami i obserwacjami, a Natasza… przyjmowała to z ulgą i wdzięcznością.

– Ty nie rozumiesz, jak to jest! – naskoczyła na mnie, kiedy zasugerowałem, że jej mamusia nieco za bardzo się przejmuje NASZYM dzieckiem. – Nie byłeś w ciąży, nie rodziłeś, nie masz stresu, że nie wykarmisz dziecka! Bez mamy nie dałabym rady! Ona po prostu wie, o co pytać, co robić. Mamy szczęście, że z nami jest.

Nie zdziwiłem się, kiedy po wyjściu ze szpitala Natasza oznajmiła, że teściowa zamieszka na jakiś czas z nami. To było do przewidzenia, chociaż jeszcze tydzień przed porodem robiliśmy z żoną inne plany.

– Ustaliliśmy, że biorę urlop, żeby się wami zająć – syknąłem, ledwie hamując złość. – Niech mama przyjedzie za dwa tygodnie, jak ja wrócę do pracy.

Teściowa była wszędzie

Ale Natka była nieugięta. Jej zdaniem nie byłem żadną pomocą przy dziecku. Kiedy próbowałem przewijać Tośka – bo taki osiągnęliśmy kompromis w kwestii imienia synka – żona wisiała mi nad ramieniem i rzucała krytyczne uwagi. Karmić butelką nie musiałem, bo na szczęście ruszyła jej laktacja, ale chciałem chociaż kąpać małego. Niestety, podczas pierwszej próby z nerwów zanurzyłem Tośka zbyt głęboko w wanience i woda nalała mu się do noska.

– Co ty robisz?! Utopisz go! – spanikowała Natasza. – Daj mi go!

Chyba nie muszę wspominać, że w kolejnych kąpielach uczestniczyłem już tylko w charakterze widza.
Na szczęście po miesiącu teściowa nas opuściła – chociaż muszę wspomnieć, że żona histerycznie błagała ją, żeby została jeszcze trochę – i po raz pierwszy byliśmy we troje. Nie oznaczało to jednak, że żona uznawała mnie za odpowiedzialnego współopiekuna.

Raz pomyliłem się i źle zakleiłem pampersa małemu. Nie wiem, dlaczego nie zauważyłem, że obrazek jest z tyłu. Wieczorem słyszałem, jak żona opowiada o tym matce przez telefon takim tonem, jakbym co najmniej wcisnął mu buty na głowę. Tak samo było, kiedy raz wróciłem ze spaceru i Natasza odkryła, że Tosiek miał odsłonięte ucho, bo czapka była źle ułożona.

– Jesteś nieodpowiedzialny! Przecież on może teraz dostać zapalenia ucha!

Na szczęście nie dostał, ale żona nie lubiła, kiedy coś przy nim robiłem, a kiedy zdarzało mi się popełnić błąd, miałem wrażenie, że tryumfuje. Jakimś cudem jednak Tosiek zdołał przeżyć moje zabiegi i spacery ze mną bez uszczerbku na zdrowiu, nauczył się chodzić, a nawet biegać.

Kiedy miał półtora roku, Natasza musiała iść na operację przepukliny i poleżeć kilka dni w szpitalu.

– Zawiozę małego do mamy – poinformowała mnie, kiedy ustaliła datę zabiegu.

– Po co? – postawiłem się. – Wezmę urlop, nie ma problemu.

– Nie musisz – żona nie patrzyła mi w oczy. – Mama przecież nie pracuje, chętnie się zajmie Tośkiem. A ty zachowaj urlop na wakacje.

– Mowy nie ma – byłem spokojny, ale stanowczy. – To mój syn, jestem na miejscu i on zostanie ze mną w domu. Myślisz, że nie dam rady? Dam!

Żona trochę się boczyła, jeszcze próbowała mnie przekonać, ale w końcu się zgodziła.

– Tylko pamiętaj, jeśli coś mu się stanie z powodu twojej nieodpowiedzialności, to więcej się nie zgodzę na takie eksperymenty.

Odpowiedziałbym jej coś do słuchu, ale zbyt się cieszyłem z tego małego zwycięstwa. Wyznaczonego dnia odwieźliśmy ją rano z Tośkiem do szpitala i wróciliśmy do domu.

– No to mamy chatę dla siebie! – podrzuciłem syna z radością pod sufit, a on się roześmiał. – Co robimy, kolego? Jedziemy oglądać łabędzie czy wolisz iść na plac zabaw?

Tosiek jeszcze nie mówił, ale i tak go rozumiałem – poszliśmy na huśtawki i karuzele.

Przecież nie powiem, że zranił się pod moją opieką!

Natasza zadzwoniła po obiedzie. Czekała na operację następnego dnia i miała mnóstwo czasu, by wypytać mnie, co synek jadł, czy dobrze go ubrałem, czy się nie zgrzał. Prawdę powiedziawszy, byłem zirytowany pod koniec tej rozmowy – czy raczej przesłuchania.

– Jest ze mną. Nic mu nie będzie, świetnie się bawimy – burknąłem.

Następnego dnia padało, więc zostaliśmy w domu. Bawiliśmy się trochę klockami, potem w konia i kowboja. Po obiedzie zadzwoniła mama Nataszy z pytaniem, czy u nas wszystko w porządku i czy może wpaść. Odmówiłem jej, dość chłodno podkreślając, że jesteśmy zajęci wspólną zabawą. Dosłownie dziesięć minut później, kiedy podrzucałem syna w pokoju, coś poszło nie tak i Tosiek uderzył głową o metalowy żyrandol. Przeraziłem się na widok jego rozciętego czoła – to wyglądało naprawdę groźnie.

– Ciii… wszystko dobrze, tatuś przemyje skaleczenie i damy plasterek – powtarzałem do wyjącego syna, czując narastającą panikę.

Niestety, krew nadal leciała, mały darł się wniebogłosy, a ja nie wiedziałem, co robić dalej. Dzwonienie do Nataszy nie wchodziło w grę. Nie mogła się dowiedzieć, że syn został ranny pod moją opieką. Wybrałem inne rozwiązanie. Wybrałem numer teściowej.

– Mamo, Tosiek rozciął sobie czoło – powiadomiłem ją cały w nerwach. – Co mam robić? Jechać z nim na pogotowie? On strasznie płacze…

– Pewnie to tylko skaleczenie, ale lepiej pojedź dla świętego spokoju – doradziła mi. – Był szczepiony na tężec? Masz jego książeczkę zdrowia? To weź z sobą. Ja tam dojadę.

Rany boskie, w życiu by mi nie przyszło do głowy, żeby zabrać książeczkę zdrowia dziecka na pogotowie. Nagle poczułem przypływ wdzięczności dla teściowej i doceniłem jej spokój i opanowanie. Na miejscu okazała się jeszcze bardziej przydatna. Uspokoiła płaczącego Tośka, pochwaliła, że dobrze sobie poradziłem, a potem… sam ją poprosiłem, żeby weszła z nami do gabinetu lekarza.

Skończyło się na dwóch szwach i niestety powiększającym się krwiaku. Mały przestał już płakać, ale ja byłem bliski popadnięcia w rozpacz. Żona miała rację – byłem niefrasobliwy i doprowadziłem do tego, że nasze dziecko wylądowało na pogotowiu. Maluszek miał szwy na czole i pewnie uraz psychiczny.

– Natasza nigdy więcej nie pozwoli mi z nim zostać – gryzłem się, odwożąc teściową. Mały spał w foteliku. – Już uważa, że jestem nieodpowiedzialny! Nie daruje mi tych szwów i krwiaka…

– Wiesz co, Kacper? – teściowa spojrzała na mnie poważnie. – Natasza ma skłonność do przesady i ja to widzę. Boi się o Tosieczka i najchętniej trzymałaby go przy sobie do jego osiemnastki, to normalne przy pierwszym dziecku – uśmiechnęła się lekko. – Ale mały potrzebuje ojca, a moim zdaniem ty jesteś świetnym tatą.

Weszła z nami do domu, pomogła mi położyć małego i zaparzyła zieloną herbatę. Ciągle byłem zmartwiony i zastanawiałem się, jak powiedzieć żonie o wypadku. Teściowa przyglądała mi się z troską, aż nagle zaproponowała:

– Kacper, mam pomysł. Powiemy Nataszy, że Tosiek uderzył się, kiedy był ze mną. On jeszcze nie mówi, więc nikt się nigdy nie dowie. Natka trochę się na mnie pogniewa, ale przecież nie odsunie mnie od małego. A jak się dowie, że to była twoja wina, to na pewno przesadnie zareaguje.

Moja teściowa chciała mnie kryć?

Moje zdumienie musiało być widoczne, bo aż się żachnęła.

– Naprawdę myślisz, że jestem przeciwko tobie, Kacper? Powiem ci coś: urodziłam czwórkę dzieci i mój mąż, świeć Panie nad jego duszą, nigdy nawet żadnego nie przewinął. Z wszystkim byłam sama i do dzisiaj mam do niego o to żal. Od początku mówiłam Natce, żeby ci pozwalała zajmować się małym, żeby cię angażowała. Naprawdę życzyłam jej większej pomocy ze strony męża, niż ja miałam.

Uwierzyłem jej. Uświadomiłem sobie, że teściowa nigdy sama się nie pchała między nas, to Natasza ją niemal błagała o pomoc i radę. Chciałem zapytać ją jeszcze o to, kto naprawdę wybrał imię dla mojego syna, ale machnąłem ręką. „Tosiek” brzmiało fajnie i pasowało do naszego nieco niesfornego dzieciaka.
Ostatecznie uzgodniliśmy wspólną wersję, a Natasza ją kupiła. Cieszę się, że teściowa okazała się inna, niż sądziłem. Jest mądrą kobietą, która zawsze wie, co należy zrobić.

Nie dziwię się, że Natasza, przerażona ciążą i macierzyństwem, tak na niej polegała. Teraz i ja ją doceniam i sam także stosuję się do jej rad. Jestem na przykład bardziej stanowczy, jeśli chodzi o opiekę nad synem. Przeforsowałem to, że ja go będę kąpał, zabieram go też na rower w foteliku, chociaż Natka wpadła niemal w histerię, że się przewrócę i mały cały się połamie. Po kilku wycieczkach jednak się przyzwyczaiła, że wracamy cali i zdrowi i już mi ufa.

Czytaj także:
„Mojego synka nie chcieli przyjąć do przedszkola tylko dlatego, że ma cukrzycę. Spotyka nas społeczny ostracyzm”
„Dwoiłam się i troiłam. W domu chodziłam w szpilkach, by mąż był zadowolony, bo przecież byłam jego utrzymanką”
„Od pierwszego dnia emerytury dzieci mnie wykorzystywały. Chciały zrobić ze mnie ubezwłasnowolnioną darmową opiekunkę”

Redakcja poleca

REKLAMA