Siedziałam z teściową przy herbacie w kuchni, narzekając na ceny, gdy wpadł tam Bartek i bez wstępów oznajmił:
– Potrzebne mi są buty do koszykówki!
Pokazał mi fotografię na ekranie telefonu, a ja spojrzałam na cenę butów.
– Droższych nie znalazłeś? – spytałam z przekąsem. – Nie ma mowy.
– Jeśli na wuef – wtrąciła się teściowa – to trzeba będzie przeboleć.
Wymieniłam cenę i mina jej zrzedła.
– Jak mogą wymagać takich drogich butów na gimnastykę?!
– On ich nie potrzebuje na wuef, mamo – westchnęłam. – Po prostu do chodzenia, prawda, synek?
– Ale wszyscy teraz takie noszą! – zaperzył się Bartek. – Mam chodzić w starych i być pośmiewiskiem?!
– Ech, wnusiu – westchnęła teściowa. – Gdyby mnie było stać, tobym ci kupiła. Jak to ciężko na starość nie mieć żadnego grosza, którym by można wspomóc rodzinę…
Mama Damiana zawsze była chętna do pomocy, pilnowała nam mieszkania pod naszą nieobecność, nieraz podrzucała różne upichcone przez siebie przysmaki.
– Daj spokój, mamo – uścisnęłam jej dłoń. – Wspomagasz nas na każdym kroku, bardzo ci jesteśmy za to wdzięczni. Naprawdę wystarczy.
Bartek, widząc, że przestałyśmy zwracać na niego uwagę, jęknął żałośnie i poszedł do siebie. Kiedy teściowa się pożegnała, poszłam do pokoju Bartka.
– Zależy ci na tych butach, co?
– No jasne! – ożywił się.
– Myślisz, że zasłużyłeś? Uczyć ci się ostatnio nie chciało…
– Po co mam się uczyć jakichś bzdur, które nie będą mi w życiu potrzebne!
– Nie wiesz tego jeszcze. Masz dopiero szesnaście lat.
– A ty traktujesz mnie jak dziecko!
– Dorosły jeszcze nie jesteś. To nadal my z tatą podejmujemy najważniejsze decyzje. W dorosłym życiu jest tak, że wolno ci robić, co chcesz, ale musisz sam o siebie zadbać. Nic samo do ciebie nie przyjdzie.
Wywrócił oczami.
– Mów wprost – burknął. – Chodzi ci o uprzątnięcie tej zakichanej piwnicy.
– Cóż, albo zrobię to pomalutku ja, ale wtedy nie wezmę żadnych dodatkowych zleceń, bo nie będę mieć na to czasu, czyli nie zarobię pieniędzy, za które mogłabym ci kupić te twoje wymarzone buty. Albo piwnicę posprzątasz ty, a ja wtedy w spokoju dorobię, i na buty się znajdzie.
Pieniądze popłynęły szerokim strumieniem…
Dobiliśmy targu, ale muszę przyznać, że to układanie się z synem, wymuszanie na nim obowiązkowości, strasznie mnie męczyło. Niestety, musiałam się uciekać do zawierania takich „paktów”, inaczej Bartek całymi dniami grałby na komputerze.
Już następnego dnia od razu po szkole pobiegł do piwnicy. Wrócił zmęczony, ale i zadowolony.
– Powynosiłem najpierw te skrzynki ze słoikami, żeby było trochę miejsca, poustawiałem na stos. Sąsiad zobaczył, jak je noszę i powiedział, że mam dużo siły, że chyba na siłownię chodzę… He he.
Najwyraźniej poczuł się mile połechtany tą uwagą, chyba wzrosło jego poczucie własnej wartości. Przestałam się czuć winna, że użyłam szantażu, by skłonić własnego potomka do zrobienia czegoś dla rodziny. Czasem środki naprawdę uświęcają cel. Kilka dni później siedziałam nad zleceniem, gdy zadzwoniła teściowa.
Płakała i śmiała się równocześnie.
– Beatko! – zawołała. – Co za szczęście! Wygrałam w totka!
– Gratulacje, mamuś! – roześmiałam się. – Już dawno należał ci się dodatek do emerytury!
– Żeby tylko dodatek! Ja w życiu nie znałam nikogo, kto miałby tyle pieniędzy! Boże, nawet nie wiem, czy to mi się na moje konto zmieści!
Kwota rzeczywiście okazała się, oględnie mówiąc, pokaźna. Bardzo, bardzo cieszyłam się jej powodzeniem. Spytałam, co sobie sprawi w pierwszej kolejności. Może pojedzie gdzieś za granicę? Nigdy nie była dalej niż nad polskim morzem.
– Najpierw to ja wam kupię nową kuchnię! – zawołała. – Bo sami byście jeszcze długo składali!
– Nie trzeba, daj spokój! Myśl o sobie!
– Co mnie, starej kobiecie, po jakichś wycieczkach. Dla mnie największą radością jest, kiedy mogę pomóc wam!
Jeszcze tego samego wieczoru, kiedy trochę ochłonęła, wybrała się do nas z wizytą. Od razu zawołała Bartka.
– Ile kosztowały te twoje buty?
Nieco skrępowany podał jej cenę. Na to teściowa wysupłała portfel i wyjęła z niego kilka stówek.
– Masz, dziecko, to dla ciebie.
– Mamo – wtrąciłam się. – Nie trzeba, naprawdę, ja już się z Bartkiem dogadałam, że jak zasłuży, to mu dam za parę tygodni, kiedy zarobię…
Bartek jednak nie miał skrupułów.
– Dzięki, babciu, jesteś super!
Zwinął kasę do kieszeni, potem uśmiechnął się do teściowej.
– A na skuter dla mnie byś miała?
– Bartek! – rzuciłam mu mordercze spojrzenie. – Jak możesz?!
Teściowa uśmiechnęła się do mnie.
– Daj spokój, to nic takiego. Skoro miałam to szczęście, to dlaczego nie mogę dziecku przyjemności zrobić?
Dzieciak z radości prawie lewitował.
– A będziesz jeździł bezpiecznie, Bartusiu? – spytała go teściowa.
– Obiecuję!
I rzeczywiście – kupiła mu skuter!
A potem podsyłała pieniądze na kask, na paliwo, na kombinezon… Wystarczyło, że Bartek wspomniał, że coś mu się marzy, a babcia natychmiast z radością dawała mu kasę. Oboje byli ekstatycznie szczęśliwi.
Wszystkie nasze zabiegi wychowawcze brały w łeb
Niestety, my z mężem nie potrafiliśmy podzielać tego szczęścia. Dla Bartka obowiązki domowe i związane z nauką zeszły już nie na drugi, ale na trzeci plan. Kiedy z Damianem goniliśmy chłopaka do nauki, stroił fochy. Żyło mu się fajnie – kolegom i dziewczynom imponował modnymi ciuchami, skuterem, funduszami na inne przyjemności. Jego lekkomyślna natura wzięła górę, nie wybiegał myślami naprzód dalej niż do kolejnej imprezy, wyjścia do modnej pizzerii, zakupu kolejnego gadżetu.
Nasze uwagi puszczał mimo uszu. Kiedyś jeszcze dla materialnych korzyści układał się z nami i odbębniał minimum obowiązków. Teraz w ogóle nie musiał się starać. Powiedziałam mężowi, że będzie musiał porozmawiać ze swoją mamą i delikatnie jej wytłumaczyć, w jakie kłopoty wychowawcze wpędza nas jej hojność wobec Bartka. Pojechał do niej następnego dnia prosto z pracy. Wrócił zgaszony.
– Powiedziałem jej, że prosimy, żeby dzięki tej wygranej zadbała o siebie, żeby sobie finansowała jakieś przyjemności, a nie dzieciakowi, który ma od tego rodziców…
– Czyli w sumie nic jej nie powiedziałeś – skwitowałam.
Spuścił głowę.
– Nie mogłem powiedzieć, że jej prezenty rozwalają cały nasz plan wychowawczy. Nie zrozumiałaby. Ja byłem obowiązkowy, ona jest obowiązkowa, nie rozumie, że nie wszyscy są tacy, że Bartek jest z natury inny. Po prostu powiedziałem jej, że nie czujemy się dobrze z tym, że ona aż tyle mu daje.
Tak jak przypuszczałam, ta strategia nie podziałała. Teściowa była przekonana, że robi dobrze, uszczęśliwiając wnuka. I nie znała w tym umiaru. Kilka tygodni później Bartek zaczął nam wracać do domu nad ranem, i to śmierdząc alkoholem i marihuaną. Przeprowadziliśmy z nim parę rozmów na temat szkodliwości używek, ale było widać, że zupełnie to do niego nie trafia. Co mieliśmy zrobić, zamknąć go w pokoju na klucz i tylko podrzucać mu kilka razy dziennie posiłki? Do szkoły musiał chodzić, a my nie mieliśmy czasu, żeby go natychmiast po lekcjach odbierać.
Byłam coraz bardziej załamana
Od czasu do czasu wchodziłam na profil Bartka na portalu społecznościowym, żeby zobaczyć, z jakimi ludźmi się przyjaźni, bo do domu już nikogo nie zapraszał. Pewnie dlatego, że tutaj na miejscu koledzy przekonaliby się, że w gruncie rzeczy wcale nie jest synem bogatego przedsiębiorcy, tylko pochodzi z zupełnie przeciętnie uposażonej rodziny. Poza domem mógł opowiadać o sobie bajki i szpanować kupionymi za babcine pieniądze gadżetami i ciuchami
Któregoś dnia jeden z kolegów Bartka zamieścił na swojej stronie zdjęcia z ich wspólnej imprezy i skomentował je: „Dzięki, Bartolomeo, to był odlot stulecia!”. Oglądałam te obrazki z bólem serca. Popisywanie się paleniem, piciem, głupie miny i wypięte do aparatu pośladki…
Godzinę po tym, jak przejrzałam ten profil i napatrzyłam się na te okropne zdjęcia, zadzwoniła teściowa.
– Słuchaj, dziecko, czy możesz przelać Bartkowi na komórkę ode mnie dwieście złotych? Ja nie wiem, jak to zrobić, a on mi zadzwonił, że by mu się na już przydały. Ja tobie oczywiście wyślę na konto.
– Mamo, Bartek na te wszystkie prezenty nie zasługuje. Nie ma go ostatnio za co nagradzać.
– Ależ, co ty opowiadasz – obruszyła się. – To takie dobre dziecko. Zawsze grzecznie dziękuje, herbatę mi ostatnio zrobił…
Nie rozumiała. Widywała młodego go raz, dwa razy w miesiącu, przez dwadzieścia minut.
– Zrobisz mu ten przelew komórkowy? – spytała. – Chyba mi ufasz, że ja ci te pieniądze oddam?
– Mamo, to nie o to chodzi, oczywiście, że ci ufam! Ale uwierz mi…
– No dobrze, to ja zadzwonię, żeby do mnie wpadł, wyjdę z nim do bankomatu i wyjmę, albo mu dam kartę, żeby sam sobie wyjął.
Rozłączyła się… Chciała mu dać swoją kartę do bankomatu?! Próbowałam ponownie nawiązać połączenie, gdy wszedł Damian. W tej chwili wpadłam na inny pomysł. Zamiast wybrać numer teściowej, wybrałam numer młodego.
– Gdzie jesteś? – spytałam bez wstępów, gdy się odezwał.
– W Antonionim na pizzy, ale zaraz jadę do babci – odpowiedział.
Pizzeria była na drugim końcu miasta. Wiedziałam, że stamtąd nie dotrze do teściowej szybciej niż my z Damianem, jeśli weźmiemy samochód. Ścigaliśmy się z czasem. Tu chodziło o przyszłość naszego dziecka. Już dziesięć minut później byliśmy na progu mieszkania teściowej.
– O, jak to miło, że wpadliście – zawołała na nasz widok. – Zaraz zrobię kawy, ale nastawię więcej wody, żeby było też na herbatę dla Bartka…
Już łapała czajnik.
– Zostaw, mamo, dziękujemy, może później… – Damian przełknął ślinę.
– Chcemy ci coś pokazać.
Włączył laptop i otworzył folder ze zdjęciami z imprezy ufundowanej przez „Bartolomea”. Bez słowa – bo słowa nie chciały mu przejść przez gardło – po prostu postawił komputer przed teściową.
– Co to za hałastra? – spojrzała i zaraz odwróciła wzrok z niechęcią. – Po co mi to pokazujecie?
Damian powiększył zdjęcie, na którym Bartek, zaczerwieniony od alkoholu, z mętnym wzrokiem, wylewał z butelki piwa pianę na biust jakiejś dziewczyny… Z oczu teściowej poleciały łzy. Ja też się popłakałam.
– Gdzie on wpadł w takie złe towarzystwo?! – wyszeptała mama Damiana, ocierając oczy.
– Mamo… – zaczął mąż – takie towarzystwo zawsze się znajdzie, jeśli ktoś stawia kolejki, kupuje towar do palenia, i tak dalej. Kiedyś Bartek nie miał na to, raz na parę miesięcy na jakiś szpanerski ciuch zarobił od nas, jeśli mu oceny za bardzo nie spadły i nie opuszczał lekcji. Ale teraz nie ma żadnej motywacji, więc tylko się „bawi”, i to niezdrowo.
– Przecież to ja do tego przyłożyłam rękę! – zrozumiała teściowa i rozpłakała się na nowo. – A chciałam tylko wnukowi miłość okazać…
Rozdzwonił się gong u drzwi. Teściowa poszła otworzyć, podążyliśmy za nią. Bartkowi na widok łez babci i moich zrzedła mina.
– Ktoś umarł? – spytał.
– Prawie – odpowiedziała teściowa, ocierając łzy. – Ale nie dopuszczę do tego, żeby to się dopełniło.
Bartek nie odważył się spytać o te obiecane dwieście złotych. Teściowa przestała mu robić drogie prezenty i podsypywać gotówkę. Założyła za to konto oszczędnościowe, i kiedy nasz syn zachowuje się, jak należy, wpłaca mu tam pieniądze. Powiedziała wnukowi, że udostępni mu te środki, kiedy się przekona, że dojrzał na tyle, że nie zmarnuje ani ich, ani swojego życia.
Czytaj także:
„Powiedziałem żonie: »Sorry skarbie, nasz czas minął« i zostawiłem ją dla kochanki. Teraz błagam o wybaczenie”
„Mój 51-letni ojciec ma romans 21-latką. Kazałam mu zakończyć ten romans i nie powiedziałam nic mamie”
„Przez 4 lata byłam utrzymanką żonatego faceta i nie żałuję. Płacił mi za mieszkanie, drogie ubrania i samochód”