„Teściowa oskarża mnie o wypadek męża. Chciałam, by był przy porodzie, a w jego trakcie Szymon po prostu padł jak długi”

Mężczyzna, który miał wypadek fot. Adobe Stock, bozzybozza
„Szymek jednak nie rozbił głowy. Zdarzyło się co innego. Otóż na skutek gwałtownego wstrząsu na widok pierworodnego, wyłaniającego się spomiędzy moich nóg, w mózgu męża pękło naczynko krwionośne i to było bezpośrednim powodem utraty przytomności”.
/ 05.04.2022 05:07
Mężczyzna, który miał wypadek fot. Adobe Stock, bozzybozza

Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że Szymon będzie rodził razem ze mną. Wiele moich koleżanek tego nie rozumiało. Pytały, po co mi to, dlaczego chcę, żeby mąż widział mnie w takiej „nienormalnej” sytuacji.

– Kobieta rodząca wygląda okropnie, jest cała spocona z wysiłku, ma obrzmiałą twarz, często pękają jej naczynka, no a potem pojawia się mnóstwo krwi. Myślisz, że twój facet to wytrzyma i nie będzie się potem ciebie brzydził? – pytały.

Najgorsze były starsze panie, które narzekały na „modę rodzinnych porodów”. Bo za ich czasów to mężowie nie mieli nawet wstępu do szpitala, a co dopiero na salę porodową. Tylko krążyli z kwiatami wokoło budynku...

Szczególną troską o Szymona wykazywała się, oczywiście, teściowa. Twierdziła, że jej synek nie powinien na to patrzeć, bo rodzenie jest rzeczą kobiety. Odparłam jej wtedy butnie, że skoro był przy poczęciu, to może być i przy wyjęciu dziecka z brzucha.

Niby rozumiałam obawy tych wszystkich kobiet. Moim zdaniem każdy mąż jest od tego, aby widzieć swoją żonę w różnych sytuacjach i jej pomagać. A czym się różni wygląd kobiety przy porodzie od jej wyglądu, na przykład, podczas grypy żołądkowej?

Dobrze to pamiętam: gdy wymiotowałam tak, że prawie nie wychodziłam z łazienki, Szymek z troską przemywał mi twarz. A gdy nie chciałam się ruszyć od toalety, która w moim stanie wydawała mi się bezpieczną przystanią, przyniósł mi tam poduszkę i siedział przy mnie całą noc. Nie wyglądałam jak Miss Polonia.

Co z tego? Mój ukochany był przy mnie

Wiedziałam, że w szpitalu także mnie nie zawiedzie. Chodziliśmy przecież razem do szkoły rodzenia, miał wyznaczone specjalne zadania podczas porodu: pomaganie mi podczas ćwiczeń na piłce, bo one łagodzą skurcze, przypominanie mi o prawidłowym oddychaniu i ocieranie mi potu z twarzy.

Wreszcie nadszedł dzień porodu. Mój mąż był nie mniej przejęty niż ja. Dobrze wiedziałam, że najgorszym momentem może być pojawienie się główki, bo wtedy jest krew, a Szymek jak każdy facet nie znosi jej widoku. Jednak lekarz zapewnił mnie, że tatusiowie są nadspodziewanie dzielni;
poza tym mąż może stać przy mojej głowie i ją podtrzymywać, nie będzie więc oglądał, jak rodzi się dzidzia.

Faktycznie, lekarz miał rację, bo podczas porodu w Szymka jakby wstąpił bojowy duch. Nie wiem, czy zadziałały jakieś „tatusiowe” hormony, czy to po prostu był przypływ adrenaliny, ale naprawdę czułam, że jego obecność i pewność, którą emanował, bardzo mi pomagają.

Wszystko szło jak z płatka, poród przebiegał bardzo sprawnie i już zaczęłam myśleć, że to był świetny pomysł, gdy... Pojawiła się główka naszego synka i położna zasugerowała, abym dotknęła jej ręką, lecz ja wolałam poczekać, aż chłopczyk w całości wyślizgnie się ze mnie jak rybka i położą go przy mojej piersi.

Za to Szymek... Postanowił zerknąć...

Wychylił się znad mojej głowy, po czym gwałtownie, z zachwytem pokręcił swoją – i runął jak długi! W jednej chwili stał tuż przy mnie, podtrzymując mi głowę, a w drugiej już leżał na podłodze obok mojego łóżka… Najpierw się przestraszyłam, potem miałam ochotę się roześmiać. A wiec jednak zemdlał! Będziemy mieli co opowiadać znajomym...

Myślałam, że Szymon, do którego podbiegła pielęgniarka, zaraz się pozbiera i zawstydzony stanie znowu obok mnie. Skupiłam się więc na parciu, aby wypchnąć z siebie dzidziusia jak najprędzej.
Po jakimś czasie jednak zaczęłam się rozglądać dokoła, bo Szymka nadal nie było.

Miałam także wrażenie, że lekarz i personel medyczny wyglądają na zaniepokojonych, a skoro z moim dzieckiem wszystko jest w porządku, to pewnie coś niedobrego dzieje się z moim mężem!
Tylko co? Przecież on po prostu zemdlał na widok krwi! Co w tym niebezpiecznego? A może uderzył się podczas upadku i rozbił sobie głowę?

Szymek jednak nie rozbił głowy. Zdarzyło się co innego. Otóż na skutek gwałtownego wstrząsu na widok pierworodnego, wyłaniającego się spomiędzy moich nóg, w mózgu męża pękło naczynko krwionośne i to było bezpośrednim powodem utraty przytomności.

Coś takiego nie jest groźne i na przykład na nodze zaowocowałoby tylko siniakiem. Jednak w obrębie mózgu prowadzi do krwawienia, często z poważniejszymi następstwami, poczynając od bólów głowy, napadów drgawek i zaburzeń pamięci, na ciężkich porażeniach, zaburzeniach zachowania lub trwałej nieprzytomności kończąc.

Teściowa mnie obwinia

Mieliśmy mnóstwo szczęścia, że Szymka spotkało to w szpitalu. Od razu lekarze rzucili się na niego z pomocą. Musiał tam zostać przez kilka tygodni… Bo doszło u niego do urazu w płacie czołowym, w konsekwencji wystąpiły zaburzenia mowy i widzenia.

W pierwszych godzinach po ocknięciu nie wiedział w ogóle, kim jest i co robi w szpitalu. Nie poznał mnie, kiedy przyszłam go odwiedzić. Tylko dzięki troskliwej opiece lekarzy i zapewnieniom, że mężowi nic nie będzie, nie oszalałam.

Najpierw wyobrażałam sobie nawet tak tragiczny finał jak śmierć Szymka. Zaczęłam się o wszystko obwiniać, bo przecież ludzie próbowali mnie odwieść od wspólnego porodu, a ja nie posłuchałam! Lekarz zapewnił mnie jednak, że przeżycia z tym związane wcale nie musiały być przyczyną pęknięcia naczynka (to mogły być dowolne inne silne emocje), bo najwyraźniej to naczynko było słabe i mogło „puścić” przy każdej okazji, z dala od szpitala i natychmiastowej pomocy.

Jest maj, od tamtego dnia minęło już ponad pięć miesięcy. Grześ uczy się siadać, a Szymek – poprawnie wymawiać słowa. Paraliż powoli ustępuje, oczy męża robią się także coraz sprawniejsze. Okulistka stwierdziła ostatnio, że pewnie odzyska ostrość widzenia.

Jestem szczęśliwa, bo wszystko dobrze się skończyło, chociaż moja teściowa nadal twierdzi, że wypadek syna był moją winą, i wszystkim opowiada, jak to omal Szymka nie zabiłam. Boli mnie to.
Nie wiem jak będzie z narodzinami kolejnego dziecka. Szymek chce mi asystować, ale ja mam traumę.

Czytaj także:
„Planowaliśmy wspólną starość pełną miłości i szacunku. Niestety Wacio odszedł jako pierwszy, a ja mam złamane serce”
„Miałem romans z korepetytorką. Po teorii z matematyki, praktyczne zadania odrabialiśmy w sypialni”
„Marzyłam, by wyprawić córce królewskie wesele, a wylądowaliśmy w starej szopie. Nic nie poszło tak, jak planowałam”

Redakcja poleca

REKLAMA