„Teściowa była dla mnie okropna, a mąż zdawał jej relacje nawet z naszej sypialni. Czułam się, jakbym żyła w cyrku”

Kobieta, którą tresuje teściowa fot. Adobe Stock, New Africa
„Miałam mieć sielankę i spokój, robiłam wiele innych rzeczy, a wszystkie pod dyktando teściowej. Nim się obejrzałam, chodziłam jak w zegarku, który nakręcała ona. Wszystko robiłam tak, jak chciała, bo przecież jej dom to jej zasady”.
/ 01.12.2021 05:37
Kobieta, którą tresuje teściowa fot. Adobe Stock, New Africa

Jesteśmy z Maćkiem małżeństwem od pięciu lat. Jak każda para miewamy czasem drobne sprzeczki czy nieporozumienia. Nie sposób tego uniknąć, kiedy mieszka się pod jednym dachem. Ale ogólnie nie jest źle. Mąż nie jest człowiekiem konfliktowym. Wręcz przeciwnie – jest raczej wycofany i stara się unikać kłótni. Paradoksalnie jednak właśnie z tego powodu początki naszej wspólnej drogi były tak trudne. Gdyby potrafił się czasem postawić, nie mielibyśmy problemu.

Jego rodziców poznałam, gdy byliśmy nastolatkami. Maciek pochodzi z zamożnej rodziny, mieszkał z rodzicami na przedmieściach w dużym, ładnym domu. 

– Jak to miło, że wreszcie cię poznałam, Joasiu! Słyszałam o tobie dużo dobrego – powiedziała jego mama i przytuliła mnie na powitanie, jakbyśmy już byli rodziną.

Wydało mi się to bardzo sympatyczne, choć nie wiedziałam jeszcze wtedy, że „dużo dobrego” znaczy „wszystko i jeszcze więcej, co tylko chciałabym wiedzieć”. Moje wizyty w domu przyszłych teściów były częste i w sumie przyjemne. Zapraszano mnie na obiady, przyjęcia rodzinne i niemal od samego początku traktowano jak swoją. Mama Maćka, Krystyna, była przebojową kobietą. Zdecydowanie rządziła w swoim małżeństwie, choć nie wiedzieć czemu zawsze powtarzała, że to mąż jest głową rodziny i jej główną podporą. Brzmiało to dość komicznie, zwłaszcza jeśli ktoś widział, jak teść prawie podskakuje na dźwięk jej słodkiego głosu.

Mieliśmy odkładać pieniądze...

– Mój tata jest małomówny i niezbyt się angażuje. Zwykle robi po prostu to, co mówi mama. Ona jest silną kobietą – opowiadał Maciek z nutką podziwu w głosie.

Zaraz po maturze wzięliśmy ślub. Nie było żadnej wpadki ani nic z tych rzeczy. Po prostu się kochaliśmy. Maciek miał załatwione stanowisko w firmie znajomych jego rodziców, ja też zamierzałam poszukać jakiejś pracy. Wszystko zapowiadało się dobrze. Zapadła decyzja, że na początku przez pewien czas zamieszkamy z teściami. Mielibyśmy do dyspozycji całe piętro w ich dużym domu.

– To tylko parę miesięcy, aż uzbieramy trochę oszczędności. Potem coś wynajmiemy, może nawet w centrum miasta – przekonywał mój mąż. – Mama twierdzi, że tak będzie najlepiej. Zresztą wiesz, nie będziesz się musiała troszczyć o pranie, gotowanie i takie tam. Ona na pewno wszystkim się zajmie.

Nie musiał mnie przekonywać. Bardzo lubiłam jego rodziców i nie miałam nic przeciwko temu, żeby na jakiś czas z nimi zamieszkać. Jednak mylił się co do tego, że nie będę musiała kłopotać się o prace domowe. Nie to, że liczyłam na błogie lenistwo. Jednak już wkrótce przekonałam się, że w moim nowym domu stanę się główną posługaczką gotową na każde skinienie surowej i wymagającej szefowej – Krystyny.

Z początku od niechcenia prosiła mnie o pomoc przy jakichś drobnych czynnościach. Z biegiem czasu jej prośby zamieniły się w wyraźne polecenia. Tu pozmywaj, tam pozamiataj, a jeśli zrobiłaś coś niewystarczająco dokładnie, popraw, aż będę zadowolona. Zaczęła mnie też uczyć gotować.

– Dzisiaj zrobimy kaczkę w pomarańczach. Jako młoda żona musisz wiedzieć, jak przygotowywać takie smakołyki, kochana – nie była to propozycja, tylko komunikat.

Cóż mogłam zrobić? Gotowałam. Dokładnie to, czego ona sobie zażyczyła. A także robiłam wiele innych rzeczy, wszystkie pod dyktando teściowej. Nim się obejrzałam, chodziłam jak w zegarku, który nakręcała ona. Jednak to było nic. Pewnego dnia ze zdumieniem odkryłam, jak dużo mama Maćka wie o mnie i o moich – wydawałoby się – prywatnych sprawach małżeńskich.

– Moja droga, ponoć za mało się starasz w tych sprawach… – mrugnęła do mnie porozumiewawczo. – Jeśli chcemy szybciutko powitać na świecie ślicznego bobaska, to musicie próbować codziennie. Nie można się wykręcać – teściowa pogroziła mi palcem z uśmiechem.

Osłupiałam. Bobasek? Nawet nie przeszło mi to przez głowę. Chciałam iść do pracy, nie myślałam na razie o dzieciach. Zresztą były inne sprawy, jak choćby przeprowadzka do własnego mieszkania. Rozmawialiśmy o tym z mężem już wielokrotnie i za każdym razem słyszałam, że już niedługo. Zaraz, zaraz… a właściwie skąd ona wie, jak często się kochamy i czy się wykręcam czy nie?

– Możesz mi to wytłumaczyć? – zapytałam Maćka, kiedy już byliśmy sami.

– Cóż… – wydawał się nieco zmieszany. – Mama pytała mnie, kiedy doczeka się wnuków. Uważa, że już czas, żebyśmy mieli dziecko.

– A ty musiałeś wyspowiadać się jej z naszego pożycia małżeńskiego? Co jeszcze jej powiedziałeś? Dałeś szczegółowy opis tego, co robimy w łóżku? – starałam się nie podnosić głosu, bo na dole spali teściowie, jednak przychodziło mi to z trudem. Byłam naprawdę zdenerwowana.

– Daj spokój, nie będziesz chyba robić z tego sprawy. Mama chce dla nas dobrze. Poza tym dziecko to całkiem dobry pomysł, nie sądzisz?

I tak zaczęło się trucie o dziecku

Na okrągło to samo: „Dzidziuś to”, „Dzidziuś tamto”, „Kiedy już będzie dzidziuś, to…”. Miałam wrażenie, że teściowa traktuje potencjalnego wnuka jako główny cel w swoim życiu. Nie miałam odwagi powiedzieć jej tak po prostu, że jeszcze nie jestem na to gotowa. Moje wzmianki o pójściu do pracy kwitowała tylko machnięciem ręki.

– Daj spokój, kochana, nie masz teraz czasu na takie rzeczy. Musisz się przygotowywać do bycia matką.

To nie tak, że tylko gadałam i nic nie robiłam. Nawet szukałam trochę w ogłoszeniach w internecie w tajemnicy przed wszystkimi. Jednak presja, którą wywierała na mnie teściowa, sprawiła, że tak naprawdę chyba bałam się coś znaleźć. No i nic z tego nie wyszło, bo wkrótce… zaszłam w ciążę.

Urodził nam się synek. Nazwaliśmy go Michaś, mimo że teściowa chciała Wojtuś, bo tak nazywał się jej nieżyjący brat. Chociaż w tej sprawie zdołałam postawić na swoim. Myślałam, że teraz, kiedy na świat przyszło dziecko, już z pewnością wyprowadzimy się na swoje. Myliłam się jednak.

– Co za głupoty gadasz! ­– teściowa tylko się zaśmiała, gdy o tym wspomniałam. – A kto się zajmie tobą i bobasem, jak Maciek będzie w pracy? Musisz teraz odpoczywać, a nie myśleć o przeprowadzkach.
Gdy trochę odchowałam synka, znalazła dla mnie zajęcie

Jednak mój odpoczynek wcale nie trwał długo. Gdy tylko przestałam karmić synka piersią, teściowa przyszła mi oznajmić nowinę. Choć przedtem niecierpliwiła się na każdą wzmiankę o mojej pracy, teraz rzekła z zadowoleniem:

– Załatwiłam ci robotę, Joasiu. Będziesz sekretarką w firmie u mojej znajomej, pani Anieli. Masz szczęście, bo akurat jej się zwolniło stanowisko, więc szepnęłam jej słówko o tobie. No i czemu się tak dziwisz, moja droga? Czy nie tego właśnie chciałaś?

– Ale… ale co z Michasiem? – zapytałam zdezorientowana.

– Och, o niego się nie martw. Babcia się nim zajmie – uśmiechnęła się szeroko.

Może to dziwne, ale zgodziłam się na wszystko. Na to, żeby pracować w zawodzie, który właściwie wcale mnie nie interesował, na to, by być na każde skinienie teściowej, a także na to, by to ona wychowywała moje dziecko. Bo o żadnym żłobku nie chciała nawet słyszeć. Po co żłobki, skoro babcia jest na miejscu i ma mnóstwo wolnego czasu? Wszystko to potrafiła przedstawić w taki sposób, że wydawało się całkiem logiczne i sensowne. Skąd zatem brał się mój dyskomfort?

Przede wszystkim stąd, że to był jej dom, więc i zasady w nim panujące ustalała ona. Wszystko robiłam tak, jak chciała. Spędzałam w pracy większość dnia, a kiedy wracałam, ona zaprzęgała mnie do różnych robót domowych, tak abym nie mogła zbyt dużo czasu spędzać z synkiem. Nie twierdzę, że robiła to z premedytacją, że miała złe intencje. Być może jej działania były nieświadome. Ale bardzo uderzały we mnie i w moją relację z małym. Ocknęłam się dopiero, kiedy wypowiedział swoje pierwsze słowo. Nie było to słowo „mama”, tylko „baba”.

Po raz pierwszy naprawdę się wkurzyłam i zagroziłam mężowi, że jeśli natychmiast się nie wyprowadzimy, to zrobię to sama. Z dzieckiem oczywiście. Minęły prawie dwa lata, odkąd zamieszkaliśmy z teściami. A z początku miało być „tylko na parę miesięcy”. Zdziwił się bardzo, że wyskakuję z czymś takim. Ale również się przestraszył. Wiedział, że mówię poważnie.

– Mama nie będzie zadowolona… – powiedział tylko.

Niezadowolona to mało powiedziane. Była po prostu wściekła. Wyzywała nas od niewdzięczników, groziła, że nie wspomoże nas ani groszem, jeśli odbierzemy jej ukochanego wnuczka. Zrobiła prawdziwą awanturę. Ale mój mąż był nieugięty, chyba po raz pierwszy jej się postawił. Zrozumiałam, że choć jest bardzo przywiązany do matki, która tresowała go od najmłodszych lat, to zależy mu na mnie i dziecku. Świadomość, że może nas stracić, była mimo wszystko gorsza niż zawód sprawiony rodzicielce. Bardzo żałowałam, że nie postawiłam mu tego ultimatum wcześniej.

Wyprowadziliśmy się w ciągu tygodnia, nie zważając na protesty teściowej. Przez długi czas była na nas obrażona, ale później zrozumiała, że fochami nic nie wskóra. Teraz nasze stosunki układają się w miarę poprawnie. Wpada czasem z wizytami, przywożąc jakiś drobiazg małemu. Ale nie wtrąca się już do naszych spraw. Rozumie, że w moim domu panują moje zasady.

Czytaj także:
„Teściowa najchętniej zostałaby u nas na 3 tygodnie, aby sprawdzić czy aby na pewno nam się dobrze układa”
„Mój wakacyjny romans zakończył się ciążą. Przystojny Grek chciał odebrać mi dziecko, zanim jeszcze się urodziło”
„Wyhodowałam pasożyta, który poza piciem piwa, nie robił nic. Naiwna myślałam, że może chociaż dla dzieci mąż się zmieni”

Redakcja poleca

REKLAMA