Po nagłej śmierci mojego teścia Witek zadecydował, że musimy przeprowadzić się na wieś.
– Mama nie poradzi sobie sama z domem, z ogrodem i ze wszystkim – powtarzał.
Nie miałam pojęcia, co miał na myśli, mówiąc „ze wszystkim". Teściowie nie mieli dużego gospodarstwa, ot troszkę sadu, kawałek ziemi, na której uprawiali maliny, warzywa. Nie było tego wiele i według mnie teściowa dałaby sobie radę sama. Była jeszcze młodą kobietą, a latem moglibyśmy jej trochę pomagać. Witek jednak nie przyjmował moich argumentów do wiadomości.
Nie chciałam mieszkać na wsi. Jestem miejską dziewczyną, nawet żadnych dziadków, ciotek, ani wujków nigdy na wsi nie miałam. Znałam wieś właściwie tylko z telewizji. Nawet kiedy wyszłam za mąż, rzadko jeździliśmy do rodziców Witka. Teściowa mnie od początku nie lubiła, uważała, że ukradłam jej syna, zabrałam go do miasta, a ona pragnęła mieć synową po sąsiedzku i syna w domu. Ja również nie darzyłam jej specjalną sympatią. Nie znałam zresztą nikogo, kto lubiłby moją teściową. Była okropną, kłótliwą i zrzędliwą babą.
Chciałam wierzyć, że będzie dobrze
Witek tak bardzo nalegał na przeprowadzkę, że w końcu się zgodziłam, mimo że zupełnie nie potrafiłam sobie wyobrazić życia pod jednym dachem z teściową. Nawet moja mama, kobieta naprawdę ugodowa i starająca się we wszystkich zauważać samo dobro, była przeciwna naszej przeprowadzce. Natomiast siostra mamy, ciotka Wiesia, złapała się za głowę na samo wspomnienie o tym.
– Ty chyba oszalałaś, Małgośka! – jęknęła.
– Dlaczego, ciociu? – usiłowałam robić dobrą minę do złej gry.
– Wiesz, jak to będzie wyglądało, moja droga? – zapytała. – Jak nie, to ja ci powiem – odpowiedziała nie czekając na moją reakcję. – Witek codziennie pojedzie do pracy, a ty będziesz siedziała z dziećmi na tym końcu świata. Żeby jeszcze sama, ale nie, będziesz miała pod bokiem teściową, która cię nie znosi i sama jest nie do zniesienia.
W głębi duszy wiedziałam, że ciotka ma rację. Dlaczego więc, głupia, udawałam, że nic nie rozumiem? Dlaczego zgodziłam się na przeprowadzkę? Z miłości do Witka. Innego powodu nie było.
Przeprowadziliśmy się wczesną jesienią.– Przynajmniej nie będziemy musieli płacić za wynajęcie mieszkania – cieszył się Witek.
A ja usiłowałam sobie wmówić, że to rzeczywiście jest duży plus. Może i był, ale przecież Witek nie miał zamiaru rezygnować z pracy, musiał do niej dojeżdżać. Zwiększyły mu się tym samym koszty i wydłużył czas dotarcia do firmy. Wyjeżdżał z domu rano, a wracał często bardzo późnym popołudniem. A ja spędzałam czas w domu, z dziećmi i teściową.
Dom nie był dostosowany do dwóch rodzin, miał jedną kuchnię, jedną łazienką, i to w nie najlepszym stanie. Teściowie jakoś nigdy o to nie dbali.
Bardzo szybko okazało się, że nie uda mi się ułożyć dobrych stosunków z teściową. Od pierwszych dni dała mi odczuć, że uważa mnie z złą matkę, złą gospodynię, łąjzę i nieroba. Dlaczego? Nie mam pojęcia. To raczej ona była flejtuchem i obibokiem. Ja sprzątałam kuchnię, łazienkę, szorowałam podłogi, gotowałam obiady. Właściwie robiłam w domu wszystko.
Teściowa zajmowała się głównie bieganiem do sklepu. Jak poszła tam rano, to wracała około południa. Po południu stała w furtce prowadzącej na drogę i plotkowała z każdą przechodzącą sąsiadką. Pewnie opowiadała im, jaką to ma niedobrą synową. W domu wiecznie przypominała mi, czego nie zrobiłam, albo krytykowała za to, co zrobiłam źle. Według niej to właściwie nic mi nie wychodziło – źle gotowałam, źle sprzątałam, źle wychowywałam dzieci…
– Do niczego ten obiad zrobiłaś – stwierdzała głośno. – W ogóle nie potrafisz zupy ugotować – dodawała. – Trzeba to było trochę doprawić, moja droga.
I tak w kółko. Witek z mamusią kontra ja i dzieci!
Moje dzieci patrzyły na nią zdziwione. Nigdy nie przepadały za babcią, a teraz zaczynały się jej chyba bać. Bardzo się starałam puszczać wszystkie jej uwagi mimo uszu, bo nie chciałam kłótni. Chyba byłam w tym względzie podobna do mamy. Liczyłam na to, że teściowa znudzi się tymi docinkami i w końcu odpuści. Ale pewnego dnia, wracając z zakupami, usłyszałam, jak krzyczy na Basię.
– Kto ci pozwolił wziąć ten sok bez pytania? Skoro tak bardzo lubisz, to niech ci matka kupi – podniesiony głos teściowej słychać było aż na podwórku.
Tak samo jak i płacz Basi.
– Dlaczego mama tak na nią krzyczy? – wpadłam do kuchni.
– Nawet nie zapytała, czy może wypić – teściowa wskazała na stojący na stole karton po soku.
– Ja nie wiedziałam, że nie wolno – chlipała Basia. – Chciałam pić.
Patrzyłam na tę absurdalną sytuację z niedowierzaniem.
– Robi mama awanturę o trochę soku? – spytałam. – Jak mama może, przecież to mamy wnuki?
Teściowa rzuciła w moją stronę wściekłe spojrzenie.
– Mogłabyś je lepiej wychować – warknęła.
– Lepiej? Niby jak? – czułam się zupełnie skołowana.
Zawsze mi się wydawało, że moje dzieci są grzeczne, posłuszne i ogólnie rzecz biorąc – dobrze wychowane. Ale jak żyję nie słyszałam, żeby babcia robiła wnuczce awanturę o wypity sok. Jeszcze tego samego wieczoru zaczęłam rozmowę z mężem.
– Słuchaj, Witek, jeśli mamy tu mieszkać, musimy zrobić remont.
– Co zrobić? – zdumiony mąż oderwał wzrok od gazety.
– Musimy mieć swoją część domu – próbowałam wyjaśnić.
– Nie rozumiem.
– Czego nie rozumiesz? – zdenerwowałam się. – Musimy mieć swoją kuchnię i swoją łazienkę.
– A po co ci druga kuchnia i druga łazienka?
– Bo na dwie rodziny jedna to za mało.
Witek przyglądał mi się, jakby rzeczywiście nic nie rozumiał.
– Jakie dwie rodziny? – spytał w końcu. – Przecież mieszkamy tu tylko my i mama.
– No właśnie.
– No już nie udawaj, że matka ci tak przeszkadza.
– To raczej my przeszkadzamy twojej mamie – wybuchłam.
Nie dałam Witkowi dojść do słowa, z rozpędu opowiedziałam mu historię wypitego przez Basię soku. Liczyłam na to, że się zdenerwuje, powie coś matce, że stanie po stronie żony i córki. Niestety, nic takiego nie zrobił.
– Musiałaś coś źle zrozumieć – stwierdził spokojnie.
– Źle zrozumieć? – krzyknęłam.
– To zapytaj Basię. Nie masz pojęcia, jak się dziecko spłakało.
– Daj spokój, przecież to tylko dziecko.
Nie poznawałam własnego męża, miałam wrażenie, jakby mi go nagle ktoś podmienił.
– Nie pozwolę, żeby twoja matka stresowała i straszyła nasze dzieci – warknęłam wściekle.
Poszliśmy spać pokłóceni
Od tej pory zaczęłam naciskać na męża w sprawie remontu. Prosiłam, żebyśmy chociaż kuchnię zrobili sobie z malutkiego pokoju. Niestety, kiedy już go prawie przekonałam, natknęliśmy się oboje na ostry sprzeciw teściowej.
– Nie zgadzam się! – oznajmiła gniewnie. – To jest mój dom i nie wyrażam zgody na żadne remonty, ani przebudowy.
Niesamowite było to, jak szybko Witek uległ mamusi.
– Właściwie to mama ma rację – stwierdził. – Ta druga kuchnia wcale nie jest potrzebna. Na taki remont trzeba kupę pieniędzy, nie stać nas na to w tej chwili.
Byłam załamana. Nie sądziłam, że teściowa ma taki wpływ na Witka, w ogóle tego dotąd nie zauważyłam. A potem jeszcze usłyszałam przypadkiem, jak udowadnia mu, że to tylko moje głupie wymysły, że chcę go naciągnąć na koszty, na wydatki, które niczemu nie służą. Zamiast wymyślać nie wiadomo co, powinnam, według teściowej, posprzątać piwnicę albo strych. Całymi dniami podobno nic nie robię, tylko bawię się z dziećmi.
Zaczynałam się coraz bardziej obawiać, że mieszkanie z teściową nie skończy się dobrze dla naszego małżeństwa. Już po pierwszej zimie miałam dosyć. Teściowa wiecznie mnie krytykowała, krzyczała na dzieci, a i my z Witkiem coraz częściej się kłóciliśmy.
Dlaczego ta kobieta mnie aż tak nie lubi?
Na wiosnę teściowa zarządziła sadzenie warzyw. Przyniosła też od którejś sąsiadki sadzonki malin i truskawek. Wyszło jednak na to, że ona będzie tylko dyrygować, a ja mam wykonać całą pracę. Faktem jest, że nie miałam o tym zielonego pojęcia, nigdy nic podobnego nie robiłam. Nauczyłabym się jednak chętnie, gdyby teściowa chciała mnie czegokolwiek uczyć, a nie zajmowała się tylko plotkami i obgadywaniem mnie po sąsiadkach.
– Sama nie wiem, jak ten mój Witek mógł wziąć sobie taką niedojdę za żonę – opowiadała pani Raźniakowej, stojąc z nią za płotem. Wcale się nie przejmowała, że słyszę, może nawet chciała, żeby tak było. – Mógł się przecież ożenić z Marysią, taka fajna dziewczyna. A toto, na niczym się nie zna, nic nie potrafi. Nawet dzieci wychowuje na takie same niedojdy.
Tak mnie to zabolało, że kiedy tylko zobaczyłam, że teściowa jest w kuchni, wpadłam tam jak furia.
– Może mi mama powie, za co mnie tak nie lubi – krzyknęłam. – Czy ja mamie zrobiłam coś złego? Może jestem niedobra dla Witka? Albo dla dzieci? – łzy same popłynęły mi po twarzy.
Teściowa natomiast popatrzyła na mnie lekceważąco, wzruszyła ramionami i mruknęła:
– Wzięłabyś się za jakąś robotę, a nie podsłuchujesz, o czym ludzie rozmawiają. Zamiast beczeć, poszłabyś pielić ogródek – po tych słowach wyszła, trzaskając drzwiami.
Z dnia na dzień miałam coraz bardziej dość. Czułam się zestresowana, spięta, wciąż podenerwowana. Dzieci też zrobiły się jakieś nerwowe i płaczliwe. Nie mogłam ich zapisać do przedszkola, bo przecież siedziałam w domu. A z kolei dojeżdżając do miasta do pracy, nie dałabym rady odbierać ich z przedszkola na wsi. Witka ciągle nie było, a nawet jak był, to jakoś nie potrafiliśmy się porozumieć.
Nawet pogadać, ani pożalić się nie miałam komu, bo wszystkie moje koleżanki i przyjaciółki były w mieście. Coraz bardziej bałam się kolejnej jesieni i zimy na wsi.
– Witek, może wrócilibyśmy do miasta – próbowałam porozmawiać z mężem, ale był niewzruszony.
– Żartujesz, prawda? Przecież nie możemy zostawić mamy samej.
– A to, że mama wiecznie mi dokucza, ciągle krzyczy na dzieci, to ciebie nie interesuje? – denerwowałam się.
– Sama wiesz, jakie są nasze dzieciaki – stwierdzał Witek. – Nic dziwnego, że mama się denerwuje.
Do tej pory jakoś nigdy nie mówił, że nasze dzieci są niegrzeczne i trzeba na nie krzyczeć. Czułam, że jeśli nie zbiorę się w sobie i nie przeciwstawię mężowi, to on i jego mamusia bardzo szybko zrobią ze mnie kopciucha, który nie ma nic do powiedzenia.
– Witek, jeśli mamy tu dalej mieszkać, muszę mieć przynajmniej swoją kuchnię. Mam dosyć rządów twojej matki.
Mąż skrzywił się, jakby nagle połknął całą cytrynę.
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że żałujesz matce talerza zupy. Uważasz, że powinna sama sobie gotować?
– Wituś, przecież jej i tak nie smakuje nic, co ja przyrządzę.
– Przesadzasz.
– Nie przesadzam, ona wszystko krytykuje. A to za słodkie, a to za słone, inne znowu za kwaśne. Witek, ja naprawdę nie dam rady dłużej. Ona naszym dzieciom wprost mówi, że ich matka na niczym się nie zna i nic nie potrafi.
– Mogłabyś nie mówić o mojej matce „ona" – warknął Witek, a mnie po twarzy popłynęły łzy.
– Tylko tyle usłyszałeś ze wszystkiego, co powiedziałam? – zapytałam cicho.
W odpowiedzi usłyszałam, że jak zwykle wymyślam sobie problemy. Gdybym miała więcej pracy, nie czepiałabym się jego matki, widocznie cały czas się nudzę. Nudziłam się tak, że czasami dzień był dla mnie za krótki, żebym zdążyła się obrobić.
Miałam dość, musiałam stamtąd uciec!
Wtedy po raz pierwszy zabrałam dzieci i pojechałam do rodziców.
– Muszę odpocząć – powiedziałam twardo Witkowi, kiedy krzywił się niezadowolony.
– Ciekawe, po czym tak chce odpoczywać – mruknęła pod nosem teściowa.
Już sobie wyobrażałam, co nawymyśla i nagada Witkowi pod moją nieobecność. Planowałam pobyć u rodziców tylko przez weekend. Z weekendu zrobił się cały tydzień. Ani ja, ani dzieci nie mieliśmy ochoty na powrót. Mama patrzyła na mnie ze smutkiem w oczach. Mimo że starałam się nie skarżyć, i tak widziała, że nie jest dobrze. Słyszałam zresztą, że dzieci opowiedziały jej wszystko, ze szczegółami.
– Gosiu, ja się nie chcę wtrącać – powiedziała mama, gdy szykowałam się do wyjazdu. – Ale może wrócilibyście do miasta, dzieciaki poszłyby do przedszkola, ty do pracy.
– Witek nie chce o tym słyszeć – szepnęłam.
– Spróbuj go jakoś przekonać. Dzieci nie chcą tam wracać, a i ty nie wyglądasz dobrze.
Musiała coś powiedzieć także Witkowi, kiedy po nas przyjechał, bo przez całą drogę powrotną był obrażony. A w domu zarzucił mi, że obgaduję jego mamę i że się skarżę. Sama już nie mogłam uwierzyć w to, że tak niedawno byliśmy dobrym małżeństwem.
Wytrzymałam jeszcze trzy miesiące. W końcu stwierdziłam, że dłużej nie dam rady.
– Wracamy do miasta, Witek – powiedziałam twardo mężowi.
W odpowiedzi usłyszałam, że nie ma takiej możliwości. On już tutaj, pewnie wspólnie z mamusią, zaplanował naszą przyszłość. Na wiosnę wsadzimy więcej malin, będę miała zajęcie, nie będę się nudziła, ani wymyślała sobie problemów.
Następnego dnia spakowałam dzieci i wyjechałam do rodziców. Kilka dni przepłakałam. Nie chciałam rozstawać się z mężem, ale powiedziałam sobie, że za nic nie wrócę na wieś. Witek przyjeżdżał do nas, namawiał do powrotu, prosił, krzyczał. Nie dałam się przekonać.
– Jeśli chcesz, żebyśmy byli razem, musimy mieszkać w mieście, sami, bez twojej mamy – powtarzałam.
Na to on, zapewne pod wpływem mamusi, nie chciał się zgodzić. Mieszkam u rodziców już ponad pół roku. Dzieci zapisałam do przedszkola, a sama poszłam do pracy, na razie na pół etatu. Żal mi rozbitej rodziny i rozstania z mężem, ale nie wrócę na wieś, nie będę ponownie znosić złośliwych uwag teściowej. Za nic nie wrócę!
Czytaj także:
„Zakochałem się w mężatce i zrobiłem jej dziecko. A ona jeszcze przed porodem wróciła do męża”
„Ja i córka byłyśmy w ciąży w tym samym czasie. Miałam 41 lat i było dość późno na dziecko”
„Zakochałam się w mężczyźnie, który ma 57 lat, a moja siostra... w jego synu. Czy zostanę teściową własnej siostry?”