„Szef wrzeszczał na mnie za wszystko, wyzywał mnie od dziwek i kretynek, a ja nadal nie chciałam odejść”

Szef wyzywał mnie i poniżał fot. Adobe Stock, Tiko
– Nawet prostego pisma nie umiesz porządnie napisać. No ale do tego trzeba jednak trochę inwencji. A ty, szkoda gadać. Totalne dno. Nieźle nakłamałaś w tym CV. Szkoda, że nie sprawdziłem – prychnął. Teraz już wiem, że to nie dokumenty były problemem.
/ 24.08.2021 11:04
Szef wyzywał mnie i poniżał fot. Adobe Stock, Tiko

Poznałam go prawie rok temu, na rozmowie kwalifikacyjnej. Ja byłam kandydatką do pracy, a on prowadził rekrutację. Wtedy wydał mi się miłym i szarmanckim mężczyzną. Przyjął mnie z uśmiechem, zaproponował kawę.

Nie wywyższał się, nie traktował mnie z góry. Grzecznie wypytał o moje wykształcenie i umiejętności, rzeczowo mówił, czego ode mnie oczekuje. Chwilami miałam wrażenie, że rozmawiam ze zwykłym człowiekiem, a nie bardzo ważnym pracodawcą.

Kiedy w końcu oświadczył, że zostałam przyjęta, aż podskoczyłam z radości

Cieszyłam się, że ja, dziewczyna z podlaskiej wsi, będę asystentką dyrektora w jednej z największych firm w stolicy. Czułam się tak, jakbym weszła na Mount Everest albo pana Boga za nogi złapała! O tym, że wcale nie musi być tak pięknie, jak to sobie wyobrażałam, przekonałam się już pierwszego dnia.

Przyszłam do pracy trochę przestraszona, ale pełna nadziei i dobrych chęci. Myślałam, że szef wprowadzi mnie w temat, powie, co i jak, da czas na zapoznanie się z obowiązkami i zwyczajami panującymi w firmie. Nic z tego! Od razu wrzucił mnie na głęboką wodę. Zadzwoń tam, załatw to, wezwij tamtego.

Wszystko oczywiście na wczoraj, na już. Choć uwijałam się jak w ukropie, nie nadążałam. Pośpieszał, wydzwaniał, ponaglał. W końcu wpadł w szał. Wpadł jak burza do mojego pokoju, z pianą na ustach.

– Ile mam jeszcze czekać na to połączenie z Poznaniem? I gdzie jest umowa z „Farimeksem”? Kowalski w końcu się u mnie pojawi, czy nie? – wrzasnął.

– Jeszcze chwileczkę… Jestem nowa… Dopiero próbuję odnaleźć się biurze, panie dyrektorze… Nie znam wszystkich – zaczęłam tłumaczyć, ale mi przerwał.

Gówno mnie to obchodzi! Albo natychmiast zwiększysz tempo i zaczniesz wykonywać polecenia, albo fora ze dwora. Zrozumiałaś, czy jesteś na to za głupia? – świdrował mnie wzrokiem.

– Zrozumiałam – wykrztusiłam.

– To dobrze. Nie pozwolę, żeby jakaś oferma marnowała mój cenny czas – warknął i huknął drzwiami tak, że omal z futryny nie wypadły.

Wtedy tak się przeraziłam, że aż podskoczyłam na krześle

Z czasem przestałam podskakiwać. Przyzwyczaiłam się. I do trzaskania drzwiami, i do tego, że raz w miesiącu przychodził stolarz i naprawiał futrynę. Zaciskałam zęby, bo bardzo zależało mi na tej pracy Na początku myślałam, że to tylko jednorazowy wybuch. Że coś mu nie poszło w interesach, pokłócił się z żoną, ma zły humor.

Każdemu zdarzają się przecież gorsze chwile. Ciągle pamiętałam, jaki był miły w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej. Ale mijały kolejne dni i nic się nie zmieniało. Choć dawałam z siebie sto pięćdziesiąt procent, krytykował mnie na każdym kroku.

Non stop słyszałam, że nie ogarniam, nie nadążam, coś robię źle. Pamiętam, jak któregoś dnia zaniosłam mu teczkę z dokumentami do podpisania. Zerknął na pierwszy papierek i skrzywił się tak, jakby kilogram cytryn zjadł.

– Nawet prostego pisma nie umiesz porządnie napisać. No ale do tego trzeba jednak trochę inwencji. A ty, szkoda gadać. Totalne dno. Nieźle nakłamałaś w tym CV. Szkoda, że nie sprawdziłem – prychnął.

– Zaraz poprawię to pismo… Przepraszam… – zaczęłam się jąkać, choć tak naprawdę nie miałam pojęcia, co ma mi do zarzucenia.

– Nie ma teraz na to czasu, już niech zostanie tak, jak jest. Ale następnym razem bardziej się postaraj – pogroził mi palcem i podpisał wszystko, jak leci.

Dziś jestem pewna, że dokumenty były w porządku

A on po prostu chciał mi dołożyć, pokazać, kto tu jest panem i władcą. Nie zamierzałam się poddawać. Bardzo zależało mi na tej pracy. Była przecież moim marzeniem. Schowałam więc dumę do kieszeni, zacisnęłam zęby i robiłam wszystko, by zasłużyć na uznanie szefa. Przychodziłam do firmy pierwsza, wychodziłam ostatnia, brałam papiery do domu i siedziałam nad nimi do bladego świtu.

Ciągle łudziłam się, że w końcu doceni moje wysiłki. Ale on zawsze znalazł pretekst, by mnie poniżyć i obrazić. Obrzucał mnie błotem, gdy złapał mnie na prywatnej rozmowie przez telefon, wrzeszczał, gdy wracałam z przerwy minutę po czasie. A gdy nie mógł przyczepić się do mojej pracy, krytykował wygląd.

– O Boże, kobieto, jak ty wyglądasz?– usłyszałam któregoś dnia.

– Coś nie tak? – zaczęłam nerwowo oglądać bluzkę i spódnicę.

Podejrzewałam, że może się niechcący pobrudziłam.

– Różowy stanik pod białą bluzką? Tak to się możesz ubierać u siebie na wsi, a nie do szanowanej firmy – usłyszałam któregoś dnia.

– Że co, proszę? Ale przecież go prawie nie widać – zmieszałam się.

– Prawie robi różnicę. Nie uważasz? Masz wyglądać jak profesjonalna asystentka, a nie jak tania kurewka – warknął.

Omal się nie popłakałam. Później już nigdy nie popełniłam takiego błędu. Czarna bluzka, czarny stanik, biała, biały…

Byleby tylko nie dawać szefowi okazji do kolejnego ataku

Ataki ciągle się jednak powtarzały. Nie było właściwie dnia, żebym nie usłyszała, że jestem kretynką, zerem, idiotką. Albo że ubrałam się jak ostatnia… Znosiłam to coraz gorzej. Może gdybym miała komu się wypłakać, wyżalić, byłoby mi łatwiej. Ale mama była daleko, prawdziwe przyjaciółki też.

A koleżanki i koledzy z pracy? Zupełnie mnie ignorowali. Tak to już jest w korporacjach. Ludzie zauważają cię, gdy jesteś na topie. Zapraszają wtedy na wspólne imprezy, pogaduszki, kawki, obiadki. A ja? Ja byłam na dnie. Wszyscy w firmie wiedzieli, że szef mnie poniża. I wszyscy omijali mnie z daleka.

I pewnie cieszyli się, że to ja jestem na pierwszej linii ataku, że to na mnie, a nie na nich, spadają największe gromy. Ta sytuacja coraz bardziej mnie dobijała.

Nie mogłam normalnie funkcjonować, spać

W nocy przewracałam się z boku na bok, analizowałam wszystko, co się wydarzyło w firmie i zastanawiałam się, co mogę jeszcze zrobić, poprawić… A jak zasypiałam, to męczyły mnie koszmary. Śniło mi się, że jakiś wielki stwór porywa mnie i niesie w stronę przerażającej, czarnej otchłani.

Budziłam się zlana potem. W pracy miałam potworne migreny, bolał mnie brzuch. Kiedy wzywał mnie szef, truchlałam ze strachu. Czułam się jak skazaniec idący na szafot. Wchodziłam do jego gabinetu, spuszczałam głowę i czekałam na to, co będzie. A on wrzeszczał, ubliżał, poniżał… I groził, że jeśli nie będę się starać, to wyrzuci mnie na zbity pysk.

Nie trzeba mnie wyrzucać, sama odejdę. Już niedługo…

Zawsze wydawało mi się, że jestem silną i twardą kobietą. Ale ile można znosić takie traktowanie? Moja poprzedniczka wytrzymała pół roku, a dziewczyna przed nią – jeszcze krócej. Ja rozsypałam się „dopiero” po dziesięciu miesiącach.

Pewnego ranka otworzyłam oczy i poczułam, że jeżeli jeszcze raz pójdę do biura, to po prostu skoczę z dziesiątego piętra naszego pięknego biurowca. Ale wcześniej zabiję szefa. Poderżnę mu gardło albo zatłukę czymś ciężkim. Gdy wyobrażałam sobie, jak odbieram mu życie, czułam dziwną satysfakcję… Nawet uśmiechałam się pod nosem.

Zauważyłam to, gdy przechodziłam obok lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Przeraziłam się tych myśli. I to bardzo. Zamiast do pracy, pojechałam do lekarza. Czułam, że doszłam do ściany. Na szczęście pan doktor okazał się bardzo wyrozumiały. Gdy usłyszał, w czym rzecz, od razu wypisał zwolnienie. Na siedem dni!

Kiedy to zobaczyłam miałam ochotę go uściskać. Tydzień laby, z dala od pracy i wrzeszczącego szefa. Jeszcze nigdy nie czułam się tak szczęśliwa. Pojechałam do mamy. Wiedziałam, że sporo ryzykuję, że szef może mnie sprawdzić, ale miałam to gdzieś. Chciałam się wreszcie komuś wyżalić, poprosić o radę. Biedna mama…

Gdy usłyszała, co przeżywam, omal zawału nie dostała

– O Boże, dziecko, uciekaj stamtąd, to jakiś psychopata! – błagała, trzymając rękę na sercu.

– Na razie nie mogę. Najpierw muszę znaleźć inne zajęcie. Muszę przecież z czegoś żyć – westchnęłam.

– A tam! Zawsze możesz wrócić do domu. Nie martw się o pieniądze. Poradzimy sobie. Nie ma nic cenniejszego niż spokój i zdrowie – przekonywała mnie.

Tak naciskała, tak prosiła, że obiecałam jej, że jeśli sytuacja w pracy szybko się nie poprawi to odejdę. Od wizyty w domu minął miesiąc. Wróciłam do firmy. Oczywiście nic się nie zmieniło. Szef nadal mnie poniża i krytykuje. Nawet głośniej niż przedtem. Nie może mi darować, że poszłam na tygodniowe zwolnienie i zostawiłam go samego z tym całym bajzlem.

Słucham tego pokornie, przepraszam, a tak naprawdę układam w głowie pewien plan… Nie, nie zamierzam już poderżnąć mu gardła lub zatłuc czymś ciężkim. Choć nie ukrywam, ciągle chodzi mi to po głowie, to jednak rozsądek zwycięża. Nie pójdę przecież siedzieć za zabicie takiej gnidy!

Postanowiłam, że ostatniego dnia miesiąca, po wypłacie, rzucę mu w twarz wypowiedzenie, wezmę torebkę i po prostu wyjdę, trzaskając drzwiami. Jak tak lubi się wydzierać, to niech się wydziera. Ale już nie na mnie.

Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”

Redakcja poleca

REKLAMA