Cóż, trzeba się pogodzić z faktem, że ukochane dziecko dzieckiem już nie jest. I że może wybrać kogoś, kogo matka nie zaakceptuje.
Kiedy spotkałam na ulicy Beatę, od razu ją poznałam, mimo że minęło ponad dwadzieścia lat, odkąd gadałyśmy ze sobą po raz ostatni. Wysoka i efektowna, otulona modnym płaszczem, jak zwykle wyróżniała się w tłumie. Szła zdecydowanym krokiem na swoich niebotycznych obcasach i było ją widać z daleka nie tylko dlatego, że górowała wzrostem nawet nad większością mężczyzn. Wśród szarych ludzi, którzy przytłoczeni jesienną aurą już dawno zapomnieli o słońcu, jej twarz promieniała blaskiem opalenizny.
– Ewunia? – ucieszyła się na mój widok. – Kochana, nic się nie zmieniłaś! Jak ty to robisz? – komplementowała mnie, otaczając ramieniem jak przyjaciółkę. To prawda, byłyśmy niegdyś dość blisko, jednak nasza przyjaźń nie przetrwała próby czasu. Pewnie dlatego, że jednak bardzo różniłyśmy się od siebie. Ja jestem typem „udomowionym”, kocham swoją małą stabilizację i gromadzę wokół siebie i ludzi, i przedmioty, wśród których czuję się dobrze.
Beata natomiast była zawsze szaloną podróżniczką. Już na studiach wszyscy wiedzieli, że gna ją w świat, chociaż w socjalizmie podróżowanie to nie była przecież taka łatwa sprawa. To ona namówiła mnie na jesienną wyprawę do Bułgarii, po słońce! Dla mnie do dzisiaj pozostała ona symbolem wspaniałych wakacji wyrwanych polskiej nudzie i szarości.
Takich wakacji, jakie można przeżyć tylko w młodości. Podczas gdy ja opowiadałam z dumą moim dzieciom, że dawno temu zjeździłam autostopem bułgarskie wybrzeże, od Sozopolu po Warnę, Beata po raz kolejny przeprowadzała się do innego kraju, w pogoni za szczęściem i… kolejnym facetem.
Beata zawsze miała w sobie to „coś”
Trzeba bowiem szczerze powiedzieć, że zawsze była kochliwa i interesowna. Pamiętam doskonale tamten nasz przyjazd do Bułgarii. Wylądowałyśmy z plecakami kilkanaście kilometrów od hotelu, kompletnie nieświadome tego, że poza sezonem nie dojeżdża do niego żaden bus. Zbliżał się wieczór i nawet jeśli na termometrze było dziesięć stopni więcej niż w Polsce, to i tak wiało jesiennym chłodem.
Powyciągałyśmy z plecaków wiatrówki i zastanawiałyśmy się, co dalej robić, kiedy z piskiem opon zahamował przed nami samochód. Jakiś przystojny chłopak zapytał, czy może nam pomóc. Miał na imię Valentin i Beata potem śmiała się, że był pierwszą walentynką, jaką dostała w swoim życiu…
Odwiózł nas wtedy do hotelu, zakwaterował, wymuszając na recepcjonistce najlepszy pokój, po czym, posyłając piękny uśmiech Beacie, zapowiedział, że przyjedzie rano, żeby nas zabrać na przejażdżkę. Byłam tym przerażona! Przekonywałam Beatę, że pojechanie gdziekolwiek z nieznajomym facetem, tubylcem, z którym porozumiewamy się dziwną mieszanką rosyjskiego, bułgarskiego i polskiego, nie jest chyba najlepszym pomysłem.
– On nas może porwać! – dowodziłam.
– Niby gdzie? – śmiała się Beata. Ona uważała, że mam paranoję, ale mój ojciec mnie przestrzegał, że w Bułgarii, niedaleko od wybrzeża, są przecież w górach wioski, w których mieszkają sami Turcy. Takie blondynki jak my znikną tam szybciej niż kamień pod wodą.
– A potem pojawicie się gdzieś w Hamburgu, w marynarskim burdelu, naszprycowane narkotykami – mówił tata. W kraju mówiło się już wtedy o narkomanii, kompocie z maku. I o zagranicznej prostytucji także. Wiedziałam więc, przed czym chce mnie chronić. Był przeciwny mojej samotnej wyprawie z Beatą, bez żadnego kolegi w roli opiekuna i „odstraszacza”, lecz ja uważałam, że przesadza. I że jest wapniakiem, który nie wyjechał nigdy dalej niż do wojewódzkiego miasta. Dlatego tak się o mnie boi.
Byłam pełna zapału przed naszą podróżą, ale ten nagle zniknął, kiedy znalazłam się w Bułgarii. Tam najchętniej leżałabym przez cały dzień na bezpiecznej plaży.
Niestety, okazało się, że na przełomie września i października nie jest już tak upalnie jak sądziłyśmy, a woda wychłodzona w nocy, w dzień jest zwyczajnie za zimna, aby się w niej kąpać. Dlatego wycieczki, które zaoferował Valentin były miłą alternatywą dla plaży. Muszę przyznać, że kiedy pozbyłam się swojego lęku i przestałam nerwowo ściskać klamkę w drzwiach samochodu, spędzałam czas całkiem przyjemnie.
A Beata to już w ogóle była w swoim żywiole! Okazało się, że postanowiła zrobić w Bułgarii interesy, aby przynajmniej zwrócił się jej wyjazd. Pół plecaka miała wypchane kremem Nivea, pomadkami i cieniami do powiek Celii. Za zarobione pieniądze kupowała od razu dolary.
Ślub z Valentinem jej się nie opłacał
Przyznam, że byłam pod wrażeniem. Ale nie tylko ja. Valentin po prostu oszalał na punkcie Beaty i jej obrotności, ale ona traktowała go z dystansem… Dopóki po kilku dniach nie zorientowała się, że ten miły Bułgar wcale nie jest jakimś niebieskim ptakiem, który pracuje dorywczo, tylko po to, aby mu wystarczyło na benzynę, który nosi tureckie podróbki znanych marek i nie dba o jutro, wiedząc, że jak się ożeni z jakąś cichą bułgarską dziewczyną, to żona będzie na niego pracować do końca życia.
Okazało się bowiem, że rodzina Valentina prowadzi dwa piękne pensjonaty w Neseberze, bułgarskim kurorcie i że… mają forsy jak lodu. Beata od razu zmieniła więc ton, zaczęła się krygować jak modelka i po dwóch tygodniach naszych wakacji wyjeżdżała do kraju prawie jako narzeczona Valentina. Byłam pod wrażeniem jej gierek.
Okręcić sobie faceta wokół palca w ciągu tak krótkiego czasu? Ja rozumiem, że była ładna, nawet bardzo, ale… Tam przyjeżdżało przecież mnóstwo Niemek z NRD, które miały nogi do samej szyi niczym Claudia Schiffer! Ale Valentin był zakochany w Beacie. Wkrótce przyjechał za nią do Polski i spędził u nas większość zimy, po to, aby z nastaniem wiosny wywieźć swoją wybrankę do swojej ojczyzny, do Bułgarii.
Beata przerwała studia, co było dla mnie nie do pomyślenia, bo jaka czekała ją przyszłość bez tytułu magistra?
– Facet dzisiaj jest, jutro go nie ma. A wykształcenie pozostaje – to była opinia panująca w mojej rodzinie. Moja przyjaciółka natomiast miała inny sposób na życie. Siedziała w tej Bułgarii przez kilka ładnych lat niczym pączek w maśle, bo zakochany Valentin dbał, aby nie brakowało jej niczego. A kiedy runął mur berliński i na dobre zaczęły się przemiany, ruszyła na Zachód. Po latach dowiedziałam się, że nawet nie wyszła za mąż za tego Valentina! Cały czas byli kochankami.
– Taka głupia to ja nie byłam! – podkreślała, mówiąc, że kiedy pracowała w jednym z jego pensjonatów, kazała sobie płacić regularną pensję. – Nigdy nie byłam i nie będę finansowo zależna od żadnego mężczyzny. Kobieta powinna mieć własne pieniądze!
No cóż, Beata była bardzo przewidująca. Doskonale wyczuła, że sława Bułgarii jako socjalistycznego kurortu się kończy, i wszyscy z „demoludów” wyruszą na podbój innych krajów. Szybko więc zakręciła się wokół jowialnego Niemca, który przejeżdżał do Neseberu spędzać tam wakacje, i wyjechała z nim do Berlina. Tam Beata wreszcie uznała, że warto wziąć ślub, aby zyskać niemieckie nazwisko i obywatelstwo.
– Nie było mi łatwo – przyznała mi się po latach. – Ale bardzo się starałam.
Beata zatrudniła się w biurze podróży, bo przecież w Bułgarii doskonale poznała potrzeby innych ludzi, jeśli chodzi o wakacje. I podobno w tym, co robiła, była naprawdę dobra. Wczasy, które oferowała, szły jak ciepłe bułeczki, tak potrafiła wszystkich zachęcić do kupna. Aż w końcu bogaty Turek, właściciel biura podróży, w którym pracowała, zainteresował się, kim jest ta obrotna blondynka polskiego pochodzenia… I tu urywały się moje informacje o tym, co przed laty działo się z Beatą.
Bogaty turecki kochanek to była ostatnia plotka, która obiegła nasze dawne studenckie środowisko. Oczywiście, dzięki takiemu bujnemu życiu osobistemu Beata zyskała miano puszczalskiej. Nigdy tego nie komentowałam. Nikomu także się nie tłumaczyłam, że w gruncie rzeczy nadal ją lubię i mile wspominam naszą przyjaźń. Była zawsze w stosunku do mnie w porządku. Powiem więcej, po latach zrozumiałam, że właśnie jej zawdzięczam pewność siebie, której kompletnie nie miałam, zaczynając studia. Ona nauczyła mnie korzystania z pełnego asortymentu kobiecości w rozmaitych sprawach. Nie tylko damsko-męskich.
A więc Turek był jej najlepszą inwestycją
Kiedy więc po latach zobaczyłam Beatę na ulicy, naprawdę się ucieszyłam i z chęcią przyjęłam jej zaproszenie na kawę.
– Opowiadaj, co tam u ciebie – zagaiła.
– Normalnie, rutyna… – machnęłam ręką, w kilka minut podsumowując swoje małżeństwo i osiągnięcia dwójki dzieci. – Ania jeszcze się uczy, a Grzesiek… – zawiesiłam głos, nagle zastanawiając się, co mam powiedzieć.
– Tak? – ponagliła mnie Beata. – Szuka pracy. Wiesz, jak to teraz jest, młodzi nie mają za dużo propozycji w kraju. Albo czeka ich robota za głodową pensję, albo wyjazd za granicę, do Anglii.
– A co wy ciągle z tą Anglią? – roześmiała się na to ze zdziwieniem Beata. – Gdzie indziej także są możliwości! I to większe! Dobrze to wiem… – mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
– No właśnie, a co tam u ciebie? – zmieniłam szybko temat, naprawdę ciekawa, co Beata porabia w życiu. – Na czym się zatrzymałaś? Co wiesz do tej pory? – zapytała otwarcie.
– Na Turku – przyznałam cicho.
– Dobra. No więc już wiesz, że po odejściu od Valentina wyszłam za mąż za pewnego Niemca. To był dobry układ, ale tylko na pewien czas. Szybko bowiem zrozumiałam, że nie dla mnie jest małżeństwo z kimś, kto odbębnia swoje osiem godzin w biurze, a potem idzie do pubu na piwo. I tak dzień w dzień. Mnie po tym, jak liznęłam trochę turystyki, pociągały wyjazdy i cała ta branża. Mój mąż tego nie potrafił zrozumieć, nie chciał zainwestować oszczędności swojego życia w biuro podróży. Tymczasem ja doszłam do wniosku, że ludzie zawsze będą jeździli na wakacje, wysupłując na nie ostatnie grosze… A ja mogę na tym nieźle zarobić.
– Stąd ten Turek? – zapytałam. Beata się roześmiała.
– Ahmed był moją najlepszą inwestycją – przyznała szczerze, opowiadając mi o tym, jak to rozwiodła się ze swoim Niemcem, aby wyjść za Turka, a potem, po kilku latach, odejść od niego z całkiem niezłymi pieniędzmi. – Tyle się mówi złego o Muzułmanach, że puszczają swoje kobiety tylko w tym, co mają akurat na sobie, i że dlatego ich żony chodzą obwieszone złotą biżuterią. Tymczasem Ahmed naprawdę o mnie zadbał – przyznała, dodając, że te pieniądze plus kredyt pozwoliły jej stanąć na nogi. – Kilka lat temu kupiłam pensjonat – przyznała się. – W Alpach austriackich, w pobliżu lodowca Hintertux.
Po godzinie luźnej rozmowy, miał pracę!
Nic mi to nie mówiło. Kompletnie! W naszej rodzinie na nartach jeździł bowiem tylko Grzegorz, za to, o ile wiem, naprawdę całkiem dobrze. Jako nastolatek brał nawet udział w zawodach krajowych i zajmował medalowe miejsca. Ale potem musiał zrezygnować z powodu braku funduszy, bowiem uprawianie tego sporu wyczynowo pochłania duże pieniądze. Nikt z nas nie potrafił znaleźć mu sponsora. Ja się do tego nie nadaje, mąż także… Pochwaliłam się jednak natychmiast Beacie wyczynami Grzegorza.
– Poważnie? – wykrzyknęła. – I ty mówisz, że on nie ma pracy? A ja wiecznie szukam fajnego trenera, który zajmie się fachowo sprzętem i będzie dawał lekcje początkującym narciarzom! Jak u niego z językami? – zapytała od razu.
– Chyba nieźle… – bąknęłam zaskoczona. – Mówi płynnie po angielsku i całkiem nieźle po niemiecku. Miał te języki w szkole, angielskiego uczył się też prywatnie.
– No to muszę koniecznie poznać twojego syna! Może zechce przyjechać do mnie do pracy. W sezonie mamy pełne ręce roboty – westchnęła.
– Ale sezon to chyba zacznie się dopiero od grudnia? – zapytałam ostrożnie.
– Kochana, mam pensjonat przy najsłynniejszym lodowcu w Alpach! U mnie sezon trwa przez cały rok, a teraz, już od października, mam zawsze pełno gości – stwierdziła Beata. – Wiesz, narciarzy przyciągają świetnie przygotowane trasy, słońce, które pięknie opala…
– Właśnie widzę – przyznałam, patrząc z podziwem na jej opaleniznę. – Sądziłam, że właśnie wróciłaś z wakacji gdzieś w Egipcie albo Grecji…
Moja przyjaciółka uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z tego, jakie zrobiła na mnie wrażenie.
– Ewuniu, ja muszę być wizytówką swojego pensjonatu – przyznała. – Zadbana, wysportowana. Nawet nie wiesz, ile to pochłania energii! Te ciągłe treningi, użeranie się z personelem, dogadzanie gościom. Prowadzenie własnego interesu to praca nie dwadzieścia cztery, ale czterdzieści osiem godzin na dobę! Nie śmiałam zapytać Beaty, co w takim razie z rodziną, jak znajduje dla niej czas, ale sama się otworzyła.
– Nie udało mi się stworzyć stałego związku ani urodzić dzieci – wzruszyła ramionami, jakby nie chciała się rozwodzić nad tym bolesnym tematem. – Trudno, coś za coś. Mam za to świetny pensjonat, pewną pozycję w branży… Słuchaj, to jak? Podoba ci się moja propozycja dotycząca Grześka? – zmieniła zręcznie temat, po czym od razu się poprawiła: – Przepraszam, twój syn jest dorosły, to jemu ma się spodobać. Jestem w Polsce jeszcze przez kilka dni, porządkuję rodzinne sprawy. Może się spotkamy wszyscy razem?
– Wpadnij do mnie do domu. Serdecznie zapraszam – stwierdziłam.
Umówiłyśmy się od razu. Po spotkaniu z przyjaciółką wracałam do domu jak na skrzydłach. Nie chciałam robić Grzegorzowi fałszywej nadziei, ale naprawdę liczyłam na to, że z pracy u Beaty coś wyjdzie. Wiedziałam przecież, że mój syn jest sumienny i kompetentny, jeśli chodzi o narty, więc powinien się spodobać mojej przyjaciółce. A Beata, jak pamiętałam, jest jedną z tych osób, które nie rzucają słów na wiatr…
W dniu spotkania u mnie, w czasie całej rozmowy, siedziałam jak na szpilkach, ale na szczęście wszystko poszło gładko i po mojej myśli. Grzegorz śmiało odpowiadał na wszystkie pytania Beaty, która tłumaczyła mu zawiłości jego ewentualnych obowiązków. Po dwóch godzinach luźnej rozmowy został zatrudniony! Nie mogłam wprost uwierzyć własnemu szczęściu! Kiedy Beata wychodziła, uściskałam ją serdecznie.
– Bardzo ci dziękuję! – powiedziałam.
– Nie, to ja ci dziękuję, masz naprawdę świetnego syna! – usłyszałam od niej i pokraśniałam z dumy. Na Grzegorzu Beata tez zrobiła jak najlepsze wrażenie.
– Fajna babka! – ocenił. Kiedy kilka dni później wyjechał do Austrii, w domu zrobiło się jakoś tak pusto. Jednak byliśmy z mężem zadowoleni, że syn zszedł z naszego garnuszka i ma pracę, która nie tylko da mu pieniądze, ale jeszcze ogromną satysfakcję.
Grzegorz jest dorosły, sam dokona wyboru
Tylko nasza osiemnastoletnia córka robiła dziwne miny, ilekroć była mowa o Grzegorzu i pensjonacie. Zastanawiam się, czy Grażyna już wtedy czegoś nie zauważyła. Jest przecież taka bystra i zna swojego brata jak siebie samą. A i na Beatę patrzyła świeżym okiem, oceniając ją z miejsca jako „ryczącą czterdziestkę”.
Pamiętam, że zganiłam wtedy córkę, żeby się tak nie wyrażała o moich przyjaciółkach. A ona na to odparła:
– Mamo, jaka to znowu przyjaciółka? Zwykła egoistka! Ty widziałaś, jak ona patrzyła na Grześka? Jakby go chciała pożreć!
Spodobał się jej! No cóż… Prawdę mówiąc, ja tego nie zauważyłam. Do głowy by mi nie przyszło, że posada trenera w pensjonacie mojej samotnej przyjaciółki, która przecież już dawno przekroczyła czterdziestkę, mogłaby się wiązać z jeszcze innymi, mniej konwencjonalnymi, „obowiązkami”. Czy wiedząc to, puściłabym syna do Austrii?
Czy też usiłowałabym ze wszystkich sił wybić mu z głowy tę posadę? A może jasno powiedziałabym Beacie, że ma się odczepić od mojego dziecka, i nie wciągać go do swojego łóżka? Sęk w tym, że Grzegorz dzieckiem już nie jest. Mój syn ma 25 lat i, jak sądzę, od początku wiedział, na co się decyduje. Pojechał do Austrii świadomie, licząc nie tylko na pensję trenera, ale i na inne korzyści. Kiedy o tym myślę, robi mi się słabo i nie wiem, jak długo to zniosę. Ale co ja mogę z tym zrobić? Mam tylko nadzieję, że Grzegorz wykaże się rozsądkiem, że nie zrobi niczego głupiego.
Czytaj także:
Mój biedny syn haruje na zachcianki żony i córki
Gdy mój mąż posprzątał z nudów mieszkanie, liczył na oklaski
Zgodziłam się, by imprezę organizować razem z kuzynką. To był błąd