Szczęśliwy przypadek

Szczęśliwy przypadek fot. Panthermedia
Zawsze bylem realistą i nie wierzyłem w przeznaczenie, do czasu, kiedy los postawił na mojej drodze Ewę.
/ 23.03.2012 15:57
Szczęśliwy przypadek fot. Panthermedia

Denerwowałem się tym spotkaniem i zastanawiałem od kwadransa, dlaczego jeszcze nie dzwonią z potwierdzeniem, że się odbędzie, kiedy zorientowałem się, że… nie mam telefonu! Nic więc dziwnego, że nie słyszałem żadnego dzwonka, skoro gdzieś posiałem aparat. Tylko, na Boga, gdzie?Nerwowo zrobiłem szybki przegląd miejsc, w których ostatnio go używałem i wyszło mi właściwie na sto procent, że jeśli nie wyparował mi z kieszeni w drodze do biura, to jedynym miejscem, w którym mogłem go zostawić, była kawiarenka znanej sieci. Miałem zwyczaj zamawiać tam co rano kawę na wynos.
Jak szalony wybiegłem więc teraz z pracy i pognałem trzy przecznice dalej, do kawiarenki. Wpadłem do niej jak bomba, już od progu rozpytując obsługę, czy nie znaleźli mojej komórki. Prawdę mówiąc, był to krok dość desperacki, bo naprawdę nie sądziłem, że mogę odzyskać takie cacko za kilka tysięcy złotych. „Pewnie ktoś się już nim zaopiekował, zabrał i w jakimś pokątnym punkcie usług zlikwiduje kod sim, a wtedy nawet nic mi nie da zablokowanie telefonu przez policję!” – myślałem rozważając, że po powrocie do biura zadzwonię zaraz do operatora, aby przynajmniej zablokował mi numer! Inaczej jeszcze nowy „właściciel” aparatu gotów mi nabić niezły rachunek!
Tymczasem, ku mojemu zdziwieniu, na hasło „telefon zostawiony tutaj rano, przy ladzie” jakaś babeczka sięgnęła do szuflady i… wyjęła mi mój aparat!
– To ten? – zapytała.
Aż otworzyłem usta ze zdumienia, po czym kiwnąłem głową i, unosząc swoją komórkę, radowałem się jak głupi, że jeszcze są na tym świecie uczciwi ludzie.
Dobiegłem zziajany z powrotem do biura i zabrałem się za przeglądanie poczty głosowej i maili. Już tapeta na ekranie wzbudziła mój niepokój, a potem zauważyłem, że lista telefonów nie jest moja! To nie był mój aparat, chociaż zewnętrznie, identyczny!
– Jasny gwint! – zakląłem. – Co mam teraz zrobić?
W końcu zdecydowałem się biegiem wrócić do kawiarni. No, bo jeśli wziąłem cudzy telefon, to może mój nadal tam leży? Podjąłem błyskawiczną decyzję i pognałem znowu do kawiarni. Babka z personelu zdziwiła się na mój widok, kiedy oddałem jej aparat.
– To nie mój! – wyjaśniłem zgodnie z prawdą. – Nie ma tam innego?
– A co? Myśli pan, że ja mam tutaj jakiś sklep? Albo przechowalnię rzeczy znalezionych? – zakpiła, ale widząc moje rozczarowanie już łaskawszym tonem dodała: – Jeśli ten nie jest pana, to pewnie należy do tej babeczki, która kwadrans temu zabrała ten drugi, identyczny!
– Dwa takie same się zgubiły? – zdziwiłem się odruchowo.
– A co pan taki zdumiony? Ten model to ostatni krzyk mody! Wszyscy go macie! – powiodła ręką dookoła, a ja podążając za nią wzrokiem, faktycznie mogłem namierzyć przynajmniej jeszcze z pięciu pijących kawę biznesmenów, którzy używali takiego telefonu jak mój!
– Rozrzucacie swoje rzeczy wszędzie, jakby nic nie kosztowały! Ja co dwa dni mam tutaj zagubionego jakiegoś netbooka albo nawet laptopa! A potem właściciel wpada z obłędem w oczach i rwąc sobie włosy z głowy! Jakbym brała tylko znaleźne, to bym była bogatym człowiekiem! Druga pensja by mi wpadła!
Słuchałem jednym uchem jej wywodów, jednocześnie zastanawiając się, co mam zrobić.
„Przecież zwyczajnie mogę zadzwonić z telefonu tej babeczki na swój i zaraz się umówić w jakimś miejscu, gdzie się nimi wymienimy!” – dotarło do mnie.
Drżącą ręką wybrałem więc numer.
– Dzień dobry, kto dzwoni z mojego numeru? – usłyszałem ciepły głos.
– Piotr. Wygląda na to, że mamy nawzajem swoje aparaty – stwierdziłem.
– Gdzie moglibyśmy się spotkać?
– Za pięć minut na rogu… – wymieniła skrzyżowanie blisko kawiarni.
– Świetnie! – odparłem ucieszony.


Kilka minut później zobaczyłem zbliżającą się do mnie piękną kobietę. Ubrana modnie i ze smakiem. Prawdziwa perła! Zagapiłem się na nią, nie licząc na to, że to ona ma moją komórkę. A tymczasem...
– Pan Piotr? – zapytała ta superbabka.
– Tak, to ja – odparłem zauroczony.
– Pozwoliłam sobie robić za pana sekretarkę. Dzwoniono w sprawie spotkania w… – wymieniła nazwę firmy, z której na telefon czekałem. – Potwierdzono umówioną godzinę.
– Jest pani aniołem! – ucieszyłem się.
– Jak się mogę odwdzięczyć?
– Nie ma takiej potrzeby – uśmiechnęła się, chyba dokładnie wiedząc, że miałem ochotę zrobić dla niej wszystko!
Myślałem potem o niej przez całe popołudnie strasznie się denerwując tym, że nie zapisałem sobie jej numeru telefonu, podczas gdy miałem jej komórkę w ręku! Wiedziałem tylko, że ma na imię Ewa, bo tak się przedstawiła.
Następnego dnia obudziłem się z genialną myślą, że skoro kupowała kawę rano w tej samej kawiarence, co ja, to być może przychodzi tam codziennie? Ja przecież przychodziłem. I udało się! Spotkałem ją! Na mój widok roześmiała się, więc miałem wrażenie, że się ucieszyła.
– Mam kwadrans – zaznaczyła, więc usiedliśmy przy jednym ze stolików.
Następnego dnia kwadrans nam już nie wystarczył! Zaczęliśmy przychodzić do kawiarenki wcześniej, tylko po to, aby mieć więcej czasu dla siebie. W końcu, odważyłem się zaprosić Ewę na kolację! Tego dnia byłem w euforii, bo dostałem pracę w firmie, w której czułem, że drzwi do kariery stoją przede mną otworem!
– Bardzo się cieszę, że spełniło się twoje marzenie o pracy – stwierdziła Ewa.
– To dzięki tobie! – wykrzyknąłem euforycznie. I odniosłem wrażenie, że wtedy się nieco spłoszyła.
– Dlaczego? – spytała.
– To ty odebrałaś tamten telefon i umówiłaś mnie na spotkanie – wyjaśniłem.
– Ach, tak! – przypomniała sobie i odetchnęła jakby z ulgą.
Spędziliśmy niezapomniany wieczór. A trzy miesiące później zamieszkaliśmy razem. Ale dopiero podczas naszego ślubu, półtora roku po tym, jak poznałem Ewę i dostałem wymarzoną pracę, zrozumiałem, że to ona mi w tym pomogła! Na naszym ślubie pokazał się bowiem jej bliski kolega, w którym rozpoznałem faceta rekrutującego mnie do nowej firmy.
– To był przypadek – stwierdziła Ewa. – Odebrałam odruchowo twój telefon i asystentka Maćka chciała umówić cię na spotkanie. Udałam więc twoją asystentkę i na tym by się skończyło, gdybym po naszych kilku spotkaniach nie doszła do wniosku, że jesteś wartościowym człowiekiem i warto ci pomóc. Zadzwoniłam więc do Maćka, który wyjawił mi poufnie, że jesteś brany pod uwagę. Wystarczyło więc szepnąć na twój temat kilka pochlebnych słów, żeby przechylić szalę zwycięstwa na twoją stronę – powiedziała. – Ale potem sam udowodniłeś, że się co do ciebie nie myliłam! Jesteś doskonałym pracownikiem.
– I będę równie doskonałym mężem – obiecałem, przytulając ją mocno.

Redakcja poleca

REKLAMA